Informacje o blogu

Bez taryfy ulgowej

Bałtyk Gdynia

Polska II Liga

Polska, 2014/2015

Ten manifest użytkownika zachi przeczytało już 1746 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG


 
Od autora - słowo na sobotę

  W poprzednich odcinkach [ tutaj oraz tutaj ] dokonałem szybkiego podsumowania sezonu 2013/14 w III Lidze Polskiej, oraz delikatnego wstępu do sezonu 2014/15 w II Lidze. Głównym bohaterem fabularyzowanego manifestu został asystent Bałtyku Gdynia, Marcin Martyniuk. Generalnie całość narracji będzie oparta na zatargach między menago klubu, Pete Zacharowem, a jego asystentem właśnie - uznałem bowiem, że nie będzie to nudne dla czytelnika i suche w odbiorze. Wojny, animozje, podjazdy - to powinno sprawić, iż będziecie się równie dobrze bawić przy czytaniu, jak ja przy pisaniu.

  Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdemu może to przypaść do gustu - dla tych czytelników zostawiam przycisk słabe, choć zdecydowanie bardziej wolę komentarz z konstruktywną krytyką :). Inna rzecz, że słabiaki  bez komentarza jedynie mnie bawią - co innego, gdy ktoś ma jądra i napisze w komencie co mu się nie spodobało, że aż musiał zaminusować ;).

  W manifestach moich panuje raczej sielankowa atmosfera, takie lekkie buractwo oraz często pojawia się alkohol oraz różne kurwy i chuje - czyli tak zwane faki. Taki wybrałem sposób pisania o mojej eFeMowej karierze - może mało to realistyczne, ale lepiej się przy tym bawię, gdy nadam takie rysy moim bohaterom z klubu i okolic. Jeżeli uznacie, iż jest to niesmaczne i nudne jak cholera - zapraszam do przedstawienia swojej opinii w komentarzu lub donosie choć nie sądzę, że cokolwiek to zmieni ;).

  Co jeszcze? Zdaje się, że nieco demonizuję poziom piłkarski w naszym kraju i Bałtyk opisuję tak, jakby to był podrzędny klubik z absolutnego zadupia. Jedyne co mogę w związku z tym zaproponować, to delikatne zmrużenie oczu w trakcie lektury. Jeżeli są w tekście jakoweś babole - to przykrość wielka, postaram się je wychwycić i poprawić - zazwyczaj tak to u mnie działa ;). Dzięki za uwagę! 


 
I wszyscy wkur... Na ten deszcz, i ten wiatr ...
 
  Po porażce w PP doszedłem do wniosku, że zagraliśmy zbyt zachowawczo i bojaźliwie. Przegoniłem więc bandę ile wlezie przed ligowym debiutem, za co dostałem oczywiście zjeby od bossa który akurat wrócił z ryb. Wręczył mi również jakieś bazgrańce formatu A4 w liczbie pięciu sztuk - zawsze lubiłem puzzle, tak więc po jakiejś godzinie zrozumiałem, że mam przed sobą misternie wyrysowane schematy gry na spotkanie z Przyszłością Rogów. Kurwa. Teraz do mnie dociera, jak to idiotycznie brzmi - mecz z Przyszłością Rogów... Mniejsza z tym. Po odcyfrowaniu i złożeniu w jedną całość wizji mojego bezpośredniego przełożonego - wbiłem to wszystko w mojego tableta. Pomagam tak sobie, bo z moją pamięcią to różnie bywa. 


  Jest rzeczą absolutnie możliwą, że coś spieprzyłem przy wyjściowym ustawieniu graczy na boisku. Boss powtarzał wiele razy o symetrii, ale film oglądałem i sprawy więzienne nie do końca są tym, co by mnie interesowało. Generalne założenie brzmi - mamy grać do przodu. Rozbawił mnie tym określeniem nasz menago, bo jak mamy inaczej grać? Do tyłu?! Pokazałem rysuneczki chłopakom na treningu, pokiwali głowami i wrócili do wysłuchiwania sprośnych dowcipów pana Mietka. Jakiś czas później zerwał się wiatr, lunęło deszczem i cała impreza przeniosła się do szatni. Po treningu wyrzuciłem bandę do domów a sam urwałem się do knajpy na jedną szybką zupkę chmielową. Jutro gramy ligowo, więc wolałem nie przesadzać. Po szóstym piwie uznałem, że siódme może zapoczątkować także ósme, więc darowałem je sobie i ruszyłem nieco chyłkiem, a trochę zakosami, do mieszkania. 

  W dniu pierwszego w tym sezonie spotkania ligowego obudziłem się z potężnym bólem głowy. Budzik przestawiałem trzy razy, choć zazwyczaj wstawanie na raty nie jest do końca moim stylem na wejście w dzień. W końcu zerwałem się z wyra o godzinie jedenastej, czyli jakieś trzy godziny później niż zamierzałem. Wściekły na siebie wziąłem szybki prysznic, wypiłem zimną, wczorajszą już kawę i wyrwałem z mieszkania niczym bolid Formuły 1. Po chwili wróciłem, by jednak się ubrać - sąsiadce widocznie nie spodobał się widok mojego spojlera. Czy rury wydechowej? Nieee, zimno było. Nieistotne. Dobrze, że mecz o piętnastej, więc spokojnie już zameldowałem się na stadionie tuż po dwunastej i jakby nigdy nic wpadłem na odprawę przedmeczową. 
 
  - Pięknie - boss skierował wzrok na zegarek tym swoim wielce wymownym spojrzeniem bufona i powtórzył jedynie - pięknie.
  - Moja wina - wziąłem temat na cyce. - Autobus mi uciekł. 
  - Przecież masz pan na stadion 10 minut drogi piechotą?
  - Owszem, ale z przyzwyczajenia czekam na transport.
  - Weź się pan ogarnij - boss furknął i pomachał trzymanymi w dłoni papierzyskami. - Jak wspominałem wcześniej, tutaj macie schematy zagrań, rozpiskę Przyszłości i...
  - Jasnowidz się kurwa znalazł - burknąłem do siedzącego obok mnie Foe. Nie zrozumiał co mówię, więc jedynie wyszczerzył zębiska i pokiwał głową. 
  - I to tyle z mojej strony - dokończył tymczasem Zacharow. - Resztę odprawy poprowadzi pan asystent, zobaczymy się tuż przed meczem. 
  - W porządku, pany - mruknąłem gdy już zamknęły się drzwi za bossem. - Nie będę ukrywał, ale jestem nieco wczorajszy, sagan mnie napieprza i generalnie nie mam ochoty się z wami użerać. Tutaj macie kartki z Przyszłością, pooglądajcie sobie, wbijcie do łba i jazda na rozgrzewkę. O piętnastej pierwszy gwizdek, znowu deszcz bangla, więc proponuję ubrać ortalionki i broń was Boże wyjściowe trykoty. Jazda. 



  I po meczu. Chłopaki zagrały koncert drugiej połowy - w pierwszej ograniczyli się jedynie do podań między sobą oraz kilku strzałów kontrolnych. Menago wrzeszczał przy linii bocznej "napierdalać, napierrrrdalać", lecz owa zachęta nie przyniosła zbyt dobrego rezultatu, a właściwie nie zmieniła niczego. To piłka nożna, a nie walka Najmana. 
 
  Tak czy owak - już początek drugiej połowy przyniósł nam prowadzenie po całkiem ładnym golu Kursa. Nieco ponad kwadrans później dwa razy ukłuł Rusinek i skończyło się na ładnym, solidnym 3:0. O Jezusie, co to się działo w szatni po meczu! Boss biegał i klepał, wiadomo, gdyż ma taki dziwny zwyczaj. Wpadł prezes i gratulował, oraz poklepał (mafia jakaś, klepacka). Przyszło jakichś trzech, których nie znam, ale klepali się z prezesem i bossem, znaczy koledzy. Przyszedł sponsor - dał coś komuś. Przyszedł ktoś, wziął to coś od tamtego kogoś i wyszedł, nie wiem gdzie. Mietek zawodził pięśni dziękczynne, sprzątaczka rzucała kurwy na syf jaki zrobili piłkarze, a mnie jeszcze bardziej zaczęła boleć głowa. Rozpiździel koncertowy, proszę ja was, więc zawinąłem się czym prędzej do domu. Po wysuszeniu łba, przebraniu się w coś suchego, a więc i ciepłego - siadłem do laptopa i zacząłem ogarniać sprawy klubowe. 

  Nie wiem czy już wam wspominałem o tym, że przed sezonem prognozowano Bałtykowi 14. miejsce w lidze? Tutaj sobie wynotowałem całą listę.

 
  Generalnie - nie wróżą nam wielkiego sukcesu. A po pierwszym meczu - niespodzianka, komplecik. Znaczy - trudno nie mieć kompleciku po meczu z Przyszłością, nie pocieszajmy się ponad stan, ludkowie złoci. Jest w lidze trochę mocnych ekip, są średniaki, ogórki i mój Bałtyk. Tak ciągle piszę "mój", a to przecież klub Zacharowa, złamasa jednego. 

  Oho. Maila dostałem. I to takiego, że prawie wyplułem sączonego właśnie drinka. Szef naszych szpionów, Tomasz Wróbel, zgodnie z moim zaleceniem rozejrzał się po rynku wolnych agentów. Wiecie z kim zaczął rozmowę o transferze?! Wiecie?! Zdjęcie wstawię, facjatę od razu rozpoznacie. 

 
  Jasne, zgadliście, brawo - Jari Litmanen! Rany bose! Aż mi się łapy trzęsły gdy odpisywałem - nagle przyciski laptopa zrobiły się strasznie malutkie, a do tego ruchliwe - nijak nie szło pisać. Walnąłem więc jednego czystego kielona i jakoś to poszło. No dobra. Junior to nie jest, ma te swoje 44 lata. Chociaż, jak na nasze krajowe standardy, to jest to wiek juniora, jeno starszego. Skoro dwudziestolatka nazywamy młodym talentem, 25-cio latka chłopakiem z przyszłością, a trzydziestolatkowe granie określamy pierwszą młodością.

  Motorycznie jest Jari zapewne równie żwawy, co Pendolino bez torów. Finanse, popatrzmy... Chce otrzymywać około cztery tysiące na miesiąc. Sprawdziłem dwa razy. W złotówkach, nie w euro. Ożesztykurwaś - musimy go mieć, nie ma innej opcji. Drżącym jeszcze palcem wyenterowałem mejla w przestrzeń i zacząłem oddychać spokojniej. Jogin pewnie ze mnie żaden, ale na nerwy mam zawsze pod ręką niezawodne pół litra medytatora. Zalałem kielona i poprawiłem po chwili kolejnym, w butli zaczęło ubywać. Nic to, ogarnę jakoś. Kurwa, myślę po chwili - co powie boss? A w dupę z nim, niech się zdziwi. Ale zanim się zdziwi, to będziemy musieli sklepać MKS Oława na wyjeździe, znaczy się - u nich. Wiadomo. Pyk, kolejny kielon, to sto lat, szlachta!

  Yhm. Żeee. Eee. Bełkotać w pamiętniku się nie da? Tja... Co to ja.. Ach. No to pyk, ossstani. Heh. Pyk.

Piździ, panie, jak na Uralu
 
  Stało się. Po pierwszej euforii oraz trzech punktach w domu, przyszła pora na wpierdola. Pojechaliśmy do Oławy z bojowym nastawieniem, a wróciliśmy z bolącą rzycią. Cholera wie jak to się stało - znaczy, boss wie, gdyż wyraźnie powiedział, że zjebałem trening i nie przekazałem chłopakom jego wizji. Kurwa mać - weź przekaż ludziom szlaczki oszołoma, skoro sam nie byłem w stanie odszyfrować co miał na myśli? Nabździł kresek, strzałek, kulek i krzyżyków - więc już nie miałem pojęcia, czy jedynie przerysowuje Gmocha, czy ma zamiar coś przekazać! 

  Źle w sumie nie graliśmy - piłka była po naszej stronie, szanowaliśmy ją w miarę możliwości. Fakt, że piździło strasznie i generalnie to kopać za bardzo się nie chciało, ale jednak do przerwy był spokojny remis, 1:1. W przerwie boss zapodał taką mowę motywacyjną, że nawet nasz kierowca autokaru usnął. Słowo w słowo nie powtórzę, ale było coś o Grunwaldzie, że Jagiełło chuj i prostak, choć król. Mnie nie pytajcie czego to się miało tyczyć, bo przysypiać zacząłem tuż po tym, jak skończyły się kurwy i debile w kilku pierwszych zdaniach. Wy wójta się nie bójta, psia jego rzyć...

  Chłopaki wyszły więc na drugą połowę ospałe jak przy upale - Oława przeprowadziła pierdzącą kontrę, Biegański zapodał farfoclem - i wynik już się nie zmienił. Nasi ostrzelali trybunę za bramką, bo w prostokąt jakoś zejść im nie chciało. W drodze powrotnej trzeba było słuchać tyrady Zacharowa, jak to pięknie spieprzyłem jego plany na dzisiejsze klepanie, wieczór z kolegami znaczy. Nieee - o żadne gejostwo go nie podejrzewam, nic z tych rzeczy. Mania zwykła, zboczenie jakieś to klepactwo, choć wkurwiające aż do przesady. Poza tym widziałem jego żonę, niczego sobie babsko, choć z gęby trochę wredne. Ja tam z nią sypiać nie muszę, choć słyszałem od Mietka... Dobra, plotek siał nie będę. Po dwóch pierwszych kolejkach - całe trzy punkty, to może być ciekawy sezon.
 


Historię piszą zwycięzcy, bo przegranych trudno wykopać z ziemi i zmusić do pisania

  8 dzień sierpnia,  2014 roku. Zapamiętajcie sobie tę właśnie datę z jednego, ważnego powodu - do Gdyni zawitał Jari Litmanen, człowiek-legenda. Gdy boss się dowiedział kogo udało nam się sprowadzić, to prawie szlag go trafił na miejscu. Tak od tego zdurniał, że sam nie był w stanie się określić - czy bardziej się wkurwić, czy też może upić z radości i poklepać z prezesem. Wybrał na moje szczęście drugą opcję, więc radości i uścisków w klubowym biurze nie było końca. Mnie nie zaprosili, lecz to również mi było na rękę.    

  Po południu wykopali mnie na Wałęsę, jak mawiamy na lotnisko w Gdańsku. Pojechałem całkiem zadowolony, że choć na chwilę wyrwę się z tego domu wariatów w jaki zamienił się budynek klubowy. Nawet pan Mietek chodził po korytarzach i śpiewał, Glory, Glory, Hallelujah swoim łamanym angielskim z którego zna raptem kilka słów (glory, hallelujah, fuck, no oraz halo - do słuchawki). Na lotnisku ścisk i gwar - już myślałem, że nagle się wszyscy rzucili na Litmanena, ale na szczęście to tylko Behemoth zajechał na koncert i pojawili się ci od krzyża - Jari ominął całą tę szopkę szerokim łukiem i już po chwili tyraliśmy merasiem prezesa z powrotem do Gdyni. Rozmowa słabo się kleiła, gdyż na trzeźwo po angielsku jestem w stanie powiedzieć niewiele więcej niż Mietek - za to zrozumiałem wszystko to, co Jari miał mi do powiedzenia. Typowe sprawy - gdzie jeść, gdzie spać, co pić i czy niedźwiedzie na ulicach gryzą. Dopiero w mieszkaniu, pod wieczór zajarzyłem, że to ostatnie to był żart. 
 
  Odstawiłem nasz nowy nabytek, wprowadziłem do biurowca i dałem nogę - raz, żeby uniknąć klepactwa. A dwa, że musiałem się teraz nabiegać by wciągnąć Jariego na jutrzejszy mecz z UKP Zielona Góra. Nie byłem zwolennikiem tak szybkiego występu, ale sponsorzy, prezes oraz boss wyklepali taką a nie inną decyzję. Ich kontuzja, pomyślałem i zabrałem się za smarowanie czym i gdzie trzeba. Nieco później się okazało, że jest już zbyt późno na rozdawanie nagród uznaniowych działaczom, więc Litmanen spokojnie zaczął przygotowania do debiutu, lecz dopiero szesnastego sierpnia - wyszło więc na moje. Poniżej wklejam rozpiskę jego umiejętności - lubię mieć wszystko fachowo opisane.


Sobotnia piździawica, czyli nakurwitsu na murawie
 
  Przed meczem, zaplanowanym na godzinę 15, boss poszedł na konferencję prasową, żeby powitać na niej Litmanena i przedstawić swoją wielką przy tym transferze rolę. Mnie to przyfarciło, gdyż spokojnie mogłem przekazać zespołowi na czym nam dzisiaj zależy - na trzech punktach mianowicie. Pierwsze ligowe zwycięstwo i pierwszą ligową porażkę w tym sezonie odpękaliśmy już w dwóch kolejkach, więc teraz szybkie zwycięstwo z Zieloną Górą, i będziemy mieli sześć punktów - mówię grajkom spokojnie i z dużą dozą pewności w głosie. Zespół zareagował typowo, a więc pokiwały się głowy - jedynie Foe jarzył michę, gdyż i tak nie zrozumiał o czym mówię.

  A właśnie. Osłabił mnie pan Mietek gdy przed odprawą konspiracyjnym szeptem przekazał mi niusa, iż bierze się za edukację lingwistyczną naszego skrzydłowego. Nawet nie chcę teraz myśleć, co z tego wyjdą za szopki i jak to się skończy. Na razie Foe jedynie szczerzy zęby i kiwa głową - a jak dla mnie to więcej nie musi rozumieć, byle na boisku ogarniał.

  Mecz rozpoczął się punktualnie i już po szesnastu minutach dostawaliśmy jedną bramką. Siwy urwał się obronie i zasadził po długim, Osama tylko odprowadził piłkę spojrzeniem. W 37 minucie euforia - sfaulowali Szostaka i z wapna urwał Michał Kowol - 1:1, wracamy więc do gry.

  Acha. Wróciliśmy. Noż w pizdu z takim szczęściem! Pierwsza po wznowieniu akcja zespołu Zielonej Góry, faul w polu karnym - i kolejny wapniak, ale dla nich! 1:2, ja cież pierdolę! Do przerwy bez zmian, w szatni ryk Zacharowa - tym razem jednak zgodziłem się bez problemu z tą krótkotrwałą furią. Na drugą połowę ekipa wychodzi napakowana mocą - i jak w pewnym wierszu - jebie, jebie, jebie! Owszem, jebie. Ale strzał za strzałem i akcja za akcją - wszystko zjebali. Gra się zaostrzyła i zmieniła w kopaninę - sędzia rzucał karton za kartonem, wszystko żółte - jak ściany dyskoteki po imprezie. 

  Na szczęście nad nerwami bossa i moimi zlitował się Rydzak, który doprowadził do remisu w czwartej minucie doliczonego czasu gry. Urwał ładnie, nie powiem - ale nie mógł tak wcześniej?! I kolejne punkty idą się w tym momencie pieprzyć - mamy po trzech kolejkach całe cztery i lądujemy w lidze na 8. miejscu

 
  Oczywiście wkurw jest, ale mocno na wyrost - pokazaliśmy się w lidze z dobrej strony - jak na beniaminka to i tak wcale nieźle. Są cztery punkty po trzech kolejkach, jest ósma pozycja w lidze - w następnym meczu zagra Litmanen - będzie się działa euforia. Ale to już w kolejnym wpisie, gdyż dzisiaj padam na pysk. Będzie trochę pisania, bo też jest o czym - nasz Bałtyk się rozkręcił i poszurał trochę w lidze. Muszę tylko pamiętać o tym, by wyłączyć telefon - jeszcze się okaże, że boss się urżnie ze smutku i zacznie mi wysyłać jakieś kurwy w smsach. Palantem jest się 24 godziny na dobę, nie?
 


Od autora przypominajka - czyli wklejka z poprzedniego manifestu

Ludkowie złoci - bądźcie tak uprzejmi i poświęćcie po lekturze tego manifestu chwilkę swojego czasu - napiszcie proszę w komentarzu jak widzicie taki rodzaj narracji. Wiem, że wszystkim nie dogodzę i każdy znajdzie jakiś powód do pomarudzenia, ale... Krótko, po żołniersku - w kilku słowach. Podoba Wam się takie podejście do tematu? Czy wincyj statystyk a mniej fabularnie? Czy dłuższe manify i rzadziej, czy krótkie i często? Jeżeli często, to jak często? :) Dzięki z góry za ewentualny odzew!

ps. Oczywiście ci z Was, którzy już się określili w komentarzach przy poprzednim manifie są tym razem  zwolnieni  z odpowiedzi ;)

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Reklama

Szukaj nas w sieci

Zobacz także

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.