Premier League
Ten manifest użytkownika Rikulec przeczytało już 1471 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Dźwięk gwizdka sędziego przeszył powietrze. W jednej chwili poczułem, jakby coś ze mnie uszło. Straciłem całą energię. Zatrzymałem się i zacząłem dyszeć, rozglądając się dookoła. W moją stronę szedł już mężczyzna w koszulce angielskiej reprezentacji. Na ramieniu miał opaskę kapitańską, a na plecach nazwisko - Terry. Ponad czterdzieści tysięcy ludzi klaskało na stojąco, a kilka osób wnosiło coś dużego na boisko.
- No, stary. - powiedział obrońca Chelsea, wyrywając mnie z zamyślenia. - Pożegnaj się z nimi.
Poklepał mnie po plecach i odszedł w kierunku szatni, po drodze wymieniając się koszulkami z innym zawodnikiem, który miał na sobie barwy Aston Villi. Powoli zaczynało do mnie docierać, że to już koniec. Ruszyłem truchtem w kierunku linii końcowej. Bez pośpiechu obszedłem całe boisko dookoła, klaszcząc w kierunku wypełnionych po brzegi trybun. Dziękowali mi za niemal dwadzieścia lat wierności.
Idąc wzdłuż trybuny głównej Villa Park, przypominałem sobie najwspanialsze momenty kariery. Gole strzelane z pozycji, z których inni piłkarze nawet nie próbowaliby strzelać. Grymasy na twarzach rywali po ostrych wślizgach. Wzloty. Upadki. Nie byłem w stanie powstrzymać łez. Mój mózg nadal chciał grać, dla tych kibiców, dla wspomnień, dla niezapomnianych chwil. Jednak ciało już na to nie pozwalało. Czułem ból w nogach po każdym dłuższym biegu. Przeciążone mięśnie nie dawały o sobie zapomnieć. Ale teraz istotne było czterdzieści tysięcy fanów, którzy przyszli obejrzeć mój ostatni mecz w trykocie ich ukochanej drużyny. Remis 3:3 z reprezentacją Anglii to całkiem niezły rezultat, jednak podczas spotkania dało się wyczuć, że piłkarze grają bardziej dla zabawy, niż dla zwycięstwa.
Runda honorowa wokół murawy dobiegła końca, w przeciwieństwie do oklasków ludzi zgromadzonych na trybunach. Powoli zmierzałem w kierunku rozstawionej na środku boiska sceny, na której już czekali na mnie ważni w klubie ludzie - trener Martin O'Neill, niemal cały zarząd i wszyscy członkowie sztabu szkoleniowego. Znalazłem się wśród nich, ocierając łzy.
- Drodzy kibice. - przemówił do mikrofonu prezes Randolph Lerner. - Dziś żegna się z nami jeden z najwierniejszych zawodników w historii klubu. Ponad pięćset spotkań w barwach The Villans, osiemdziesiąt siedem goli. Sześćdziesiąt meczów dla reprezentacji narodowej i siedemnaście pięknych trafień. Proszę państwa, Scott Burton kończy profesjonalną karierę. Pozwólmy mu powiedzieć kilka słów do ludzi, którzy przez te wszystkie lata wspierali jego i pozostałych piłkarzy zespołu. Wysłuchajmy, co ma do powiedzenia.
Podniecenie na trybunach stopniowo narastało, by w końcu znalazło ujście w postaci niewyobrażalnego ryku, gdy tylko mikrofon znalazł się w mojej dłoni. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę tak wzruszony. Po kilkunastu sekundach tłum ucichł.
- Panie i panowie. Chciałbym wam przede wszystkim podziękować. Dwadzieścia lat to naprawdę kupa czasu. Gdyby nie wy, zapewne nie byłoby mnie tu. Nie wiem, jak teraz potoczy się moje życie, ale pewne są dwie rzeczy. Po pierwsze - w moim sercu zawsze będzie Aston Villa. A po drugie... - na moment zawiesiłem głos i rozejrzałem się po kibicach, czekających w napięciu na to, co powiem.
- Jeszcze tu wrócę.
Nastąpiła kolejna eksplozja radości, jeszcze większa od poprzedniej. Szczerze mówiąc, sam nie wierzyłem w swoje słowa. Po co miałbym tam wracać? Kilkaset tysięcy na koncie bankowym, jako piłkarz osiągnąłem już wystarczająco dużo. Z pewnością potrzebowałem długiego odpoczynku od piłki. Jednak kibice nadal ślepo wierzyli w to, co mówiłem. Chciałem dać im jeszcze tę jedną chwilę radości, zanim dotrze do nich, że mogą już nigdy mnie nie zobaczyć. Wziąłem głęboki oddech i przystawiłem usta do mikrofonu, co natychmiastowo uciszyło zgromadzony na trybunach tłum.
- LONG TIME AGO IN BIRMINGHAM! - wykrzyczałem z całych swoich sił. To, co nastąpiło później, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Czterdzieści tysięcy ludzi uniosło w górę klubowe szaliki i z niesamowitą pasją odśpiewali rozpoczętą przeze mnie pieśń. Takiego wykonania nie słyszałem jeszcze nigdy. Gdy zapadła cisza, ruszyłem w kierunku sektora zajmowanego przez najwierniejszych fanów, zostawiając mikrofon na scenie. Zdjąłem koszulkę z numerem trzecim i z całej siły cisnąłem nią w kierunku trybuny. Widziałem, że ci ludzie byli gotowi nawzajem się pozabijać, byle tylko zdobyć pamiątkowy trykot. Bez słowa ruszyłem w kierunku szatni.
Mecz pożegnalny na Villa Park był niesamowitym przedstawieniem, którego nie mogłem zapomnieć. Postanowiłem spojrzeć w przyszłość - co mi zostało? Mogłem do końca życia siedzieć w domku na obrzeżach Birmingham i spijać herbatę, nie martwiąc się o fundusze. Ale to nie to. Potrzebowałem wrażeń, potrzebowałem życia. Powrót do piłki nie wchodził w grę. Futbol stanowił już zamknięty rozdział. Zawieszone na ścianie koszulki z herbem Aston Villi cały czas nie dawały mi spokoju. Ja kochałem ten klub, a ten klub kochał mnie. Patrząc na trykot, widziałem najwspanialsze momenty sezonu, w którym go nosiłem. Rzuciłem się na kanapę i zasnąłem.
Następnego dnia ostatni mecz mojej kariery był głównym tematem w dziale sportowym każdej gazety, czasopisma czy też dziennika telewizyjnego. Powtórki cudownego trafienia Franka Lamparda, który po przedryblowaniu dwóch rywali posłał potężną bombę w okienko zza pola karnego czy też niesamowitych rajdów po skrzydle w wykonaniu Ashley'a Younga obiegły świat. W mojej skrzynce mailowej zaczynało brakować miejsca. Kibice błagali o powrót, dziękowali za grę, wspominali legendarne mecze. Na nich zawsze mogłem polegać. Postanowiłem jednak mimo wszystko nie wracać do wspaniałej przeszłości. Kupiłem pierwszą lepszą gazetę i zajrzałem w rubrykę z ofertami pracy. Hydraulik, spawacz, murarz. To raczej nie szczyt marzeń byłego piłkarza. Niech sobie Polacy siedzą na zmywaku, nie ja. Rzuciłem gazetę na stolik i wyruszyłem w kierunku najbliższego supermarketu.
Mijały dni, a ja w domowym zaciszu odpisywałem na kolejne maile od kibiców The Villans. Wszystko jednak mogło się znudzić, a z każdą godziną liczba listów malała. Odbijanie piłki od ściany również nie sprawiało mi przyjemności, podobnie jak próby przypomnienia sobie niegdyś używanych sztuczek technicznych. Nawet wtedy jednak kibice zza płotu próbowali mnie fotografować, gdy tylko futbolówka znalazła się przy mojej nodze. Nigdy nie odmawiałem, gdy ktoś prosił, jednak wścibstwo denerwowało. Już miałem posłać piłkę w kierunku kamery trzymanej przez jakiegoś dzieciaka, gdy usłyszałem dochodzący z domu dźwięk telefonu. Zostawiłem piłkę w ogródku i ruszyłem w jego stronę. Odebrałem.
- Scotty? Mówi Lerner.
- O, pan prezes. Mogę w czymś pomóc?
- Czekam na ciebie na stadionie, musimy pogadać.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zasada ograniczonego zaufania |
---|
Jeżeli nie jesteś przekonany co do umiejętności swojego asystenta, nie pozostawiaj mu przedłużania kontraktów. Może sprawić, że zwiążesz się z niechcianym zawodnikiem na dłużej lub możesz przeoczyć koniec kontraktu kluczowego gracza. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ