Walka między Realem Madryt i FC Barceloną trwa w najlepsze od kilkudziesięciu lat i trwać będzie dopóki, dopóty piłkę będą ludzie na ziemi kopać. Dziś mistrzowie Hiszpanii 2011/2012 wygrali w jaskini lwa, w wielkiej twierdzy Camp Nou 2:1 i dopisali kolejną część do tej piłkarskiej rywalizacji. Zdawać relacji z meczu nie zamierzam, podzielę się z Wami tylko pewnymi przemyśleniami.
Na Facebooku ceniony przeze mnie redaktor Gazety Wyborczej - Rafał Stec napisał: Ciekawe, czy Real nie bawił się dziś w wojnę, bo wszystko mu szło, czy wszystko mu szło, bo Mourinho wreszcie nie rozkazał bawić się w wojnę. Podpisuję się pod tymi słowami rękami i nogami. Od pewnego czasu wielki menedżer Realu Madryt mecze z Barceloną traktował jak pojedynek na śmierć i życie. Na boisku trzeszczały kości, sypały się czerwone kartki, a na przestrzeni całego spotkania więcej było kontrowersji niż przepięknych zagrań. Analizując pojedynki Mourinhowego Realu z Guardiolową Barceloną, najciekawsze zarówno dla widzów jak i kibiców Realu były te, w których futbolowej wojny zabrakło. Po kolei.
Do tej pory najlepszym meczem Królewskich przeciwko Dumie Katalonii był pojedynek w ramach finału Pucharu Króla, który zakończył się skromnym zwycięstwem Królewskich. W tym meczu Jose nieco zaryzykował, porzucił ultra-defensywną taktykę i... opłaciło się. Real Madryt zdobył prestiżowe trofeum. Kolejny dobry mecz Królewskich miał miejsce kilka tygodni później, kiedy pokonani przed własną publicznością podopieczni Mourinho pojechali jak na skazanie na Camp Nou i mimo że po remisie odpadli z Ligi Mistrzów, wrażenie po sobie zostawili całkiem niezłe. Analogiczna sytuacja miała miejsce w trwającym aktualnie sezonie, kiedy pokonany na Santiago Bernabeu 1:2 Real Madryt wybrał się na misję niemożliwą - miał wywalczyć awans na Camp Nou. Sztuka ta nie udała się, ale remis 2:2 hańby Królewskim nie przyniósł. Teraz też większość spodziewała się, że rozpędzona w lidze Barcelona po raz kolejny pokaże Królewskim miejsce w szeregu. Kibice Dumy Katalonii kpiąco wypowiadali się o największym rywalu, który miał być mistrzem nie potrafiącym pokonać swojego największego rywala w pojedynku bezpośrednim. I właśnie w momencie, kiedy wszyscy dopisali już trzy punkty Barcelonie i zredukowali jej stratę w lidze do jednego oczka, Real sprawił niespodziankę i odprawił swoich rywali na ich własnym boisku.
Na potwierdzenie mojej i Rafałowej tezy przeanalizowałem również te gorsze i najgorsze mecze Realu z Barceloną. Pierwszy pojedynek Guardiola - Mourinho w Primera Division zakończył się pogromem Dumy Katalonii 5:0, a przypomnę, że wtedy Real szedł w lidze jak burza i wszystkim wydawało się, że Królewscy pod wodzą Mourinho zabiorą prymat Barcelonie. Kiedy w dalszej części sezonu Real ograł Dumę Katalonii w finale Pucharu Króla i wielkim krokiem nadchodził dwumecz w Lidze Mistrzów, także wydawało się, że będący na fali Królewscy będą w stanie wyeliminować katalończyków. Niestety, Mourinho przygotował wojenną taktykę i pojedynek na Bernabeu skończył się... jak zwykle. Podobnie było w dwumeczu o Superpuchar. Real przystępował do niego po serii przedsezonowych zwycięstw, natomiast Barcelona miała swoje problemy. Królewscy nie chcieli jednak Barcelony pokonać, chcieli ją poturbować, zniszczyć, pokopać i... skończyło się jak zwykle.
Wniosek jest prosty. Im większe oczekiwania, im większa presja ciąży na Realu, tym gorzej Królewscy piłkę kopią. W szczególności w meczach z Barceloną. Dziś to wszystko znalazło swoje potwierdzenie. Real przyjechał grać w piłkę, a nie wojować. Wygrał i będzie nowym mistrzem Hiszpanii.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ