Słowo się rzekło,
Milito do odstrzału. Już przed finałami Copa Libertadores chciałem znaleźć mu klub, który zechce wyłożyć konkretną kwotę, żeby to w jego barwach
Gabriel irytował spotkaniami, w których zabraknie mu koncentracji. A jak na mój gust, zdarzało mu się to zbyt często. Dzięki temu, że ten środkowy obrońca zagrał w większości ostatnich spotkań Independiente chętnych na jego usługi znalazło się kilku, a że nadal kredyt bankowy zjadał mi miesięcznie
650 tysięcy euro, nie chciałem go oddawać za czapkę gruszek. Dlatego też, kiedy wpłynęła oferta z
Valencii opiewająca na 3 mln euro, radości nie było końca. Do czasu.
Po tym zaskakującym wydarzeniu postanowiłem przyjrzeć się klauzulom transferowym zawodników. Rychło w czas biorąc pod uwagę, że był to początek mojego trzeciego sezonu w Independiente, choć z drugiej strony lepiej późno niż wcale. Po lustracji klubowych dokumentów wyszło, że
Osman Ferreyra odejdzie tylko wtedy, kiedy będzie już całkowicie niepotrzebny (100% wartości transferu do Dnipro Dniepropietrowsk) i to samo tyczy się również
Facundo Parry (100% stronie trzeciej), a
Lucas Villafanez zmieni otoczenie tylko po otrzymaniu jakiejś zawrotnej oferty (50% stronie trzeciej). Więcej niespodzianek klubowe archiwa nie przewidywały.
NIE OSŁABIAĆ SIĘ, W MIARĘ MOŻLIWOŚCI
Jako że klubowa kasa świeciła pustkami, a z każdym kolejnym miesiącem pieniędzy wcale nie przybywało, naturalnym było, że z graczami, którym kończyły się kontrakty, a żądali pensji z kosmosu ("Ej, przecież jestem tryumfatorem Copa Libertadores!") umów nie przedłużałem. W ten sposób z klubem pożegnał się podstawowy do tej pory środkowy pomocnik
Cristian Pellerano (choć trzeba przyznać, że również dlatego, że udało się podpisać kontrakt z
Nicolasem Olmedo, który przyszedł za darmo z
Godoy Cruz) oraz mający być zbawieniem, a w rzeczywistości tylko biorący pensję - wcale niemałą - i przesiadujący w gabinetach lekarskich
German Denis. Z tym drugim rozstawałem się bez żalu po tym jak okazało się, że Parra jednak może być zabójczo skuteczny.
Z wyżej wymienionych powodów nie mogłem szaleć na rynku transferowym, więc gotówkę wyłożyłem jedynie na wypożyczenie z
Udinese prawego obrońcy
Juana Cuadrado oraz perspektywicznego bocznego obrońcy (prawego bądź lewego)
Prince'a Asante z ghanijksiego
Liberty. Wszystkie inne transfery były bezgotówkowe, w tym wyciągnięcie z 2-ligowego
Ferro obiecującego środkowego obrońcy
Jose Maria Galvana oraz kolejnego talentu na pozycję rozgrywającego -
Estebana Castro z
Los Andes.
Wszelkie sposoby na podreperowanie budżetu były dozwolone dlatego też do Czernomorca Burgas przeszedł gracz moich rezerw
Ivan Perez za
275 tysięcy euro, do Jagielloni za 0,5mln euro powędrował
Fernando Godoy (właściwie nie wiem dlaczego aż za taką kwotę, ale to pozostanie tajemnicą działaczy z Białegostoku), a jako że do
El Rojo dołączył po nieudanej przygodzie ze Sportingiem Lizbona lewy obrońca
Leandro Grimi, to na wypożyczenie do belgijskiego
Lokeren mógł pójść za 700 tysięcy euro
Adrian Argacha - niech tam łapie kontuzje.
Zresztą ta runda miała należeć do młodych, z
Maximiliano Valente na czele.
NIE PRZEGRYWAĆ, W MIARĘ MOŻLIWOŚCI
Tego założenia, niestety, nie udało się zrealizować już w pierwszym meczu
Fazy Otwarcia przeciwko
Boca. Tragicznie w ataku zagrali
Parra i
Nunez, nie mogąc wstrzelić się w bramkę przeciwnika, a dodatkowo bardzo niepewnie grał
Fabian Assmann, co już w 7. minucie wykorzystał
Sergio Araujo tym samym ustalając wynik spotkania.
W kolejnych trzech ligowych meczach ciężar gry brał na siebie młody
Valente zdejmując trochę obowiązków z dobrze zazwyczaj pilnowanego
Rodrigueza, a że dryblingi dobrze mu wychodziły zanotował asystę i gola walnie przyczyniając się do zdobycia kompletu punktów.
Przez to, że w poprzednim sezonie w
Fazie Zamknięcia zajęliśmy tylko 5. miejsce, trzeba było rozegrać 2 mecze w rundzie wstępnej
Copa Sudamericana, w której los przydzielił nam klub z krajowego podwórka -
Lanus. Niestety początek tej rundy nie należał do
Facundo Parry, który fatalnie mylił się nawet w najprostszych sytuacjach, czego efektem była porażka
0:1 na własnym boisku po celnym trafieniu
Mariano Pavone.
W wyniku kiepskiej formy podstawowego napastnika musiałem gasić pożar w ofensywie, jednak
Leonel Nunez nie czuł się zbyt dobrze na szpicy, a sprowadzony w przerwie międzysezonowej
Ashley Togaba był jednak jeszcze zbyt
drewniany i do gry zespołu wnosił tyle, co nie będący w gazie Parra, czyli nic. Całe szczęście był z nami - od nowego sezonu grający głównie na lewej obronie -
Osman Ferreyra, który perfekcyjnie wykonywał wszelkie stałe fragmenty gry, zdobywając po nich piękne bramki i zaliczając asysty, a dodatkowo nie trzeba było się specjalnie wysilać, żeby gołym okiem dostrzec postępy w grze
Valente - eksplozja jego talentu była zaskoczeniem, bo nie spodziewałem się jej ujrzeć tak szybko.
Głównie dzięki postawie tych dwóch ostatnich udało się notować dobre wyniki w lidze oraz odrobić straty z pierwszego meczu rundy wstępnej i wygrywając
2:0 na wyjeździe awansować dalej, jednak pewne było, że jeśli któryś z napastników nie zacznie strzelać goli, to będzie można zacząć opowiadać znaną anegdotę o zespole o wdzięcznej nazwie
Nie Jest Dobrze. A Parra w pierwszych 14 meczach sezonu strzelił 1 (słownie:
jednego) gola. Do tej statystyki można doliczyć również 3 przedsezonowe sparingi, bo i tak nic w niej nie zmienią.
PRZEBUDZENIE DIABŁA
Kiedy Zbuntowany Anioł - Facundo (ukłony w strone Zacha ;) ) postanowił w końcu odpalić, zrobił to w najlepszym możliwym momencie. Wprowadzony na boisko w drugiej połowie rewanżowego spotkania w 1. rundzie Copa Sudamericana przeciwko tryumfatorowi tych rozgrywek z 2009 roku - ekwadorskiemu Liga de Quito - oddał 3 strzały na bramkę rywali, co skończyło się dwoma golami. Jedno trafienie dorzucił Patricio Rodriguez i Independiente awansowało do kolejnej rundy.
W tym momencie sezonu zaczęły się dziać rzeczy, których - po początkach tej kampanii - w ogóle bym się nie spodziewał. Parra stał się zawodnikiem nie do zatrzymania dla kolejnych przeciwników. W lidze strzelał bramki jak na zawołanie - najczęściej parami - a w ćwierćfinale Copa Sudamericana niejako z rozpędu załadował brazylijskiemu Internacionalowi 3 gole, a cały dwumecz zakończył się wynikiem 5:0 dla Diablos Rojos.
Zatrzymać Facundo - ta sztuka również nie powiodła się w pierwszym półfinałowym spotkaniu kolumbijskiemu CD Independiente Medellin, które poległo u siebie 1:2 po bramkach Parry i Villafaneza. Za to już w meczu rewanżowym mój napastnik nie miał łatwego życia, a do tego jego skuteczność przypominała tą z początku sezonu. Kiedy w 72. minucie Carlos Matheu zaliczył samobójcze trafienie, zrobiło się nerwowo, jednak El Rojo dowieźli ten wynik do końca i awansowali do finału tych rozgrywek dzięki bramkom zdobytym na wyjeździe.
Finał Copa Sudamericana - w którym to mierzyłem się z brazylijskim Fluminense - miał już zupełnie inne oblicze. Obrońcy przeciwnika - zapewne oglądając spotkania z pierwszej części sezonu - znaleźli sposób na Facundo, który w dwumeczu nie zdobył żadnego gola. Dzięki wyłączeniu z gry Parry oba spotkania były wyrównane, a szans na zdobycie gola z gry - formacje defensywne obu drużyn były niezwkyle szczelne - nie było wiele. Szalę zwycięstwa na korzyść Independiente przechylił Ferreyra do spółki z Matheu przy pomocy rzutów rożnych. W pierwszym meczu ten środkowy obrońca nie mógł nie wykorzystać idealnego dośrodkowania Osmana, a w drugim spotkaniu po bliźniaczym zagraniu bramkarz Fluminense świetnie spisał się przy pierwszej próbie Matheu, jednak przy dobitce nie miał już szans. Drugie zwycięstwo w tych rozgrywkach za mojej kadencji, a trzecie w historii!
Brak sytuacji strzeleckich z finału Copa Sudamericana Parra zrekompensował sobie już w kolejnym spotkaniu ligowym przeciwko Tigre, gdzie zaliczył asystę i zanotował kolejne dwa trafienia. Dwa gole dorzucił Maximiliano Valente, a jednego Osman Ferreyra. Całe spotkanie zakończyło się pogromem 5:1 i tym samym przypieczętowało zwycięstwo Independiente w Torneo Apertura. Radości w klubie było co niemiara, bo choć Diablos Rojos mają wspaniałą historię, to w ostatnich sezonach próżno było ich szukać na szczycie tabeli, a dwa tytuły mistrzowskie zdobyte w ciągu trzech lat to dla kibiców było nie lada wydarzenie. Choć trzeba przyznać, że ten tytuł był zdobyty nie w wyniku porywających występów El Rojo przez całą rundę, a raczej dzięki rozczarowująco słabej grze Boca Juniors, które zanotowało 9 remisów. Lecz mało kogo to obchodziło. Nie w tej części Buenos Aires.
Nikt też zbytnio nie przejął się ostatnią ligową porażką z Atletico Rafaela (0:2), gdzie zagrał rezerwowy skład, gdyż już za kolejne dwa dni Club Atletico Independiente mierzył się w półfinale Klubowych Mistrzostw Świata z meksykańskim CF Monterrey.
DOKONAĆ NIEMOŻLIWEGO
...w miarę możliwości, oczywiście...
Zespół z Meksyku był o wiele trudniejszym przeciwnikiem nie koreański
Suwon, z którym o awans do finału walczył
Manchester United, więc do boju - odpowiednio wszystkich umotywowawszy - rzuciłem wszystko najlepsze, co miałem. Meksykański zespół dłużej utrzymywał się przy piłce i bardzo groźnie atakował, jednak w bramce
Independiente świetne zawody rozgrywał
Fabian Assmann, borniąc wszystko, co leciało w jego kierunku. Nie bez znaczenia był fakt, że cała obrona, łącznie z pomocnikami odpowiedzialnymi za defensywę, spisywała się znakomicie, dzięki temu
Fabian miał czas, żeby prawidłowo się ustawiać. Do końca pierwszej połowy utrzymał się wynik bezbramkowy, ale tuż po przerwie przypomniał o sobie
Osman Ferreyra, który to świetnym wolejem wykończył dośrodkowanie
Cuadrado z prawego skrzydła. Chwilę po tym do odrabiania strat rzuciło się
Monterrey, ale dzięki temu więcej miejsca z przodu miał
Parra, który w 60. minucie po szybkim kontrataku przeprowadzonym prawą stroną skutecznie wykończył podanie od
Villafaneza. Kwadrans, który wprawił w ekstazę kibiców Independiente, kwadrans, który przesądził o losach rywalizacji. A graczem meczu został (nota 9.1)
Fabian Assmann. Dzięki takiemu wynikowi i wygranej MU w finale zagrały
tylko Czerwone Diabły.
Zwycięstwa w meczu z tak utytułowaną drużyną jak
Manchester United nie spodziewali się nawet najwięksi optymiści, jednak pomimo skazywania nas na porażkę, nakazałem moim piłkarzom nie odpuszczania w żadnej sytuacji. Opłaciło się, bo każdy z obrońców walczył za dwóch, przez co tacy piłkarze jak
Rooney i
Berbatov za bardzo sobie nie poszaleli (a może to w wyniku niezbyt poważnego podejścia do tych rozgrywek drużyn z Europy? Nieważne, w mojej sytuacji każdy większy zastrzyk gotówki był na wagę złota). Dzięki twardej obronie i znowu dobrej postawie
Assmanna do przerwy wynik brzmiał
0:0. W szatni nikogo nie trzeba było motywować, bo każdy z zawodników wiedział, że w takim meczu nie wolno odpuszczać. W 51. minucie mieliśmy jedną z groźniejszych sytuacji dla Independiente: z narożnika boiska świetnym dośrodkowaniem (
Ferreyra, z racji tego, że postawiłem na defensywę, siedział na ławce, a w pierwszym składzie wszedł
Grimi) popisał się
Rodriguez, a
Parra głową skierował piłkę do bramki.
1:0 dla
Diablos Rojos! W tej sytuacji należało się spodziewać zdecydowanej odpowiedzi
United, jednak nieustępliwość piłkarzy z Argentyny oraz dobra postawa w bramce
Fabiana powodowała wśród piłkarzy z Premiership jedynie frustrację, co skończyło się czterema żółtymi kartkami. Jednak od 80. minuty
The Red Devils zaczęli przedzierać się pod pole karne Argentyńczyków, więc pełne ręce roboty miał
Assmann, Manchester atakował z ogromnym impetem, ale nie mógł pokonać bramkarza
El Rojo, który bronił bardzo dobrze, czasami szczęśliwie i po raz kolejny został graczem meczu.
Independiente do dwóch tryumfów w
Pucharze Interkontynentalnym mogło dorzucić zwycięstwo w
Klubowych Mistrzostwach Świata!
A graczem turnieju został oczywiście...
Marouane Fellaini za dwie bramki strzelone
Suwon (co z tego, że jedyny piłkarzem, który dwa razy został graczem meczu był
Fabian Assman - jego nawet nie było w "najlepszej" trójce).
Jeszcze na koniec tej rundy do rozegrania został mecz w 6. rundzie Pucharu Argentyny, w którym to na totalnym luzie Independiente zaaplikowało rywalom z
Almirante Brown 6 goli nie tracąc żadnego, tym samym zachowując szanse na dorzucenie kolejnego trofeum do trzech już zdobytych podczas
Torneo Apertura.
Club Atletico Independiente -
El Rey de Copas - Król Pucharów.
Wielki wpływ na te wszystkie osiągnięcia miał
Facundo Parra, którego gra w pierwszej części sezonu nie wróżyła niczego dobrego, jednak osiągnięcie wspaniałej formy pozwoliło mu do swojego jedynego gola z pierwszych 14 meczów dorzucić 17 trafień z 18 kolejnych. To się nazywa skuteczność!
Nie można powiedzieć, że to półrocze należało do
Maximiliano Valente, ale trzeba przyznać, że swoją grą - pomimo młodego wieku - wykazywał oznaki niewątpliwego talentu, który potwierdził również boiskową dojrzałością w starciu z
Manchesterem United. Dlatego też nie dziwiło duże zainteresowanie jego osobą po tym turnieju i zaraz po otwarciu okienka transferowego. I dlatego też od 17 stycznia 2014 roku można Maximiliano podziwiać w
koszulce Realu Madryt. Cała przygoda Valente z Independiente zakończyła się więc na 29 meczach w pierwszym sezonie (12 występów z ławki, 2 gole i 4 asysty, 1 MoM) oraz na kolejnych 29 meczach w ostatnim sezonie (6 razy z ławki, 7 goli, 9 asyst, 2 MoM). Po części dlatego, że
8.25mln euro piechotą nie chodzi, a po części dlatego, że wychodziłem z założenia, że na jego pozycji, zarówno w klubie jak i w całej Argentynie, utalentowanych zawodników nie brakuje...
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ