Przygotowania do
Fazy Zamknięcia 2016 rozpoczęły się od wypożyczenia
Alfredo Avalo do
Botofago. Brazylijczycy za tę przyjemność zapłacili
2,5 mln euro, ale jeśli chodzi o samego Avalo - jest on na tyle dobrym i na tyle utalentowanym piłkarzem, że gdyby dłużej pozostawał w klubie, to pewnie chciałbym zmodyfikować swoją taktykę, aby móc w pełni wykorzystać jego talenty. A tak, za pieniądze z tego transferu, mogłem ściągnąć za
1 mln euro z chilijskiego
Satniago Wanderers Andresa Roblesa, tym samym zwiększając głębię składu w środku pola. Kogo jak kogo, ale zawodników pracowitych, walecznych i zdeterminowanych nigdy za mało.
Sparingi nie miały większego wpływu na to jak będzie wyglądała podstawowa jedenstka, gdyż jej ustawienie od dłuższego czasu było już ustalone. Pomimo słabyszch występów w
Fazie Otwarcia, bramki miał bronić bardziej doświadczony
Fabian Assmann, prawa obrona zarezerwowana była dla
Prince'a Asante, a lewa dla 33-letniego
Osmana Ferreyry. Na środku defensywy wykazywać się mieli
Galvan i
Londono.
Na środku pomocy, która jest bardziej odpowiedzialna za destrukcję niż za konstrukcję chciałem dać szansę młodemu
Peruginiemu, a wspierać go miał o wiele bardziej doświadczony
Valeri. W tercecie ofensywnych pomocników żadnych niespodzianek nie planowałem - niezmiennie ten sam i coraz bardziej zgrany skład -
Lucas Villafanez,
Patrcio Rodriguez i
Sergio Valdes. Pierwszym atakującym miał być
Ashley Togaba.
W razie kłopotów alternatywą na środku obrony był powracający z półrocznego wypożyczenia do Palmeiras
Galeano, na środek pomocy zawsze mógł wskoczyć doświadczony (w marcu 33. urodziny)
Olmedo, wśród ofensywnych pomocników - jak zawsze - dostatek, więc było z czego wybierać, ze wskazaniem na doświadczenie
Fernando Bellushiego. W ataku rolę zmiennika-jokera miał odgrywać nie będący w tak zabójczej fomie, jak w poprzednim sezonie,
Facundo Parra.
Pierwsze spotkanie w lidze potwierdziło słuszność wyborów personalnych na pewnych pozycjach, ale na innych już w następnym meczu musiałem postawić na kogoś innego. O ile
Togaba - kompletując hattricka - niezmiernie uradował mnie i kibiców, o tyle farfocle, które puścił
Assmann sprawiły, że od kolejnego meczu między słupki wskoczył
Roberto Reyes i choć to na konto
Galvana można zapisać współudział przy straconych bramkach, to jednak
Londono - z racji tego, że może zagrać na każdej pozycji w obronie - dołączył do
Fabiana, a na jego miejsce wskoczył
Galeano.
Perugini - mimo niewątpliwego talentu - nie był zbyt pewnym punktem drużyny, więc na środek pomocy wrócił doświadczony
Olmedo. Te roszady miały miejsce dopiero w kolejnym meczu, ale pomimo nie do końca perfekcyjnej gry wymienionych wyżej zawodników (i dzięki Togabie) udało się pokonać
papieskie San Lorenzo.
Te zmiany zaowocowały w następnym meczu
przeciwko Velez pewniejszą grą w defensywnie, dzięki czemu udało się nam nie zaprzepaścić przewagi jaką zapewnili nam
Galvan,
Valeri i
Rodriguez przy widocznym wsparciu
Villafaneza. Zabolało jedynie to, że
Ferreyra zrobił sobie coś paskudnego z nadgarstkiem i wyleciał ze składu na
6 tygodni. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo w wyniku kontuzji
Osmana na lewej obronie mógł się wykazać
Ruben Fabello, a trzeba przyznać, że wychodziło mu to całkiem dobrze i jestem pewien, że walnie przyczynił się do solidnej postawy defensywy, dzięki której w 4 z kolejnych 6 meczów nie straciliśmy bramki.
Tegoroczne losowanie
Copa Libertadores przydzieliło nas do wyjątkowo silnej grupy, w której musieliśmy mierzyć się z
Cruzeiro i mieliśmy załatwione dwa kolejne mecze w tej rundzie z odwiecznymi rywalami z
Boca Juniors. Skład uzupełniała - będaca tłem dla pozostałych ekip, jednak mająca również swój mały epizod, o którym za chwilę - paragwajska
Olimpia.
I to właśnie meczem z
Olimpią inaugurowaliśmy rozgrywki w
Copa Libertadores. Na stadionie
Defensores del Chaco wszystko poszło zgodnie z planem, 2 gole strzelił
Ashley Togaba, jedno trafienie dołożył
Lucas Villafanez, a paragwajczycy zdobyli honorową bramkę z rzutu karnego, którego sprokurował wchodzący z ławki
Galeano. Nie mogłem być niezadowolony z postawy zespołu, który osiągnął dobrą formę, dzięki czemu w kolejnych meczach w lidze rozjechaliśmy naszych rywali z
Rosario Central (
3:0, bramki: Galeano, Togaba, Vega) i
Belgrano (
4:2, bramki Valdes, Villafanez, Galeano, Galvan). Tak dobry początek rundy pozwalał sądzić, że jesteśmy wystarczająco dobrze przygotowani fizycznie i mentalnie na trzy kolejne, bardzo trudne mecze: z
Boca,
River i
Cruzeiro. Choć sporym zmartwieniem była kontuzja
Patricio Rodrigueza, który nabawił się urazu więzadeł krzyżowych w meczu z Belgrano i został wyłączony z gry na prawie pół roku.
CIĘŻKA PRACA, WALECZNOŚĆ, DETERMINACJA
I choć obiektywnie patrząc
Fernando Belluschi być może jest lepszym piłkarzem niż Rodriguez, to jednak brakuje mu jego zwinności i przyspieszenia, przez co nie daje zespołowi tyle, co jego kontuzjowany kolega. Mimo tego to właśnie na jego barkach miało w głównej mierze spoczywać konstruowanie akcji zaczepnych lecz w trochę inny sposób - nie jako wysunięty rozgrywający, ale jako klasyczna 10. Dodatkowo też odważniej chciałem postawić na młodzież w postaci
Reinaldo Vegi, który pomimo swoich 17 lat prezentował się nad wyraz dobrze, oraz
Juliana Cano, który imponował swoim zaangażowaniem. Ogólnie plan wyglądał bardzo dobrze - zastąpienie jednego piłkarza trzema innymi powinno zadziałać.
Belluschi za pokładane w nim nadzieje zrewanżował się już w 11. minucie meczu z
Boca, kiedy to pięknym strzałem z rzutu wolnego, podyktowanego po faulu na
Villafanezie, dał nam prowadzenie. Po 25 minutach prowadziliśmy już 2:0 po silnym uderzeniem z dystansu
Olmedo. Chwilę po tym rzutu karnego nie wykorzystał Belluschi, jednak nie miało to większego znaczenie w świetle przebiegu całego spotkania, bo nasi rywale praktycznie nie istnieli. W 59. minucie po centrze rezerwowego
Cano wynik meczu na
3:0 ustali strzałem głową
Galeano i pełny stadion
Libertadores de America mógł świętować okazałe zwycięstwo.
Podobna sytuacja miała miejsce w następnym meczu. Nieustępliwością w defensywie i skutecznością pod bramką przeciwnika całkowicie stłamsiliśmy mistrza
Fazy Zamknięcia 2015 -
River Plate.
Togaba,
Cano,
Galeano i
Parra zapewnili na okazałe
zwycięstwo 4:0 i po raz kolejny kibice na niemalże wypełnionym po brzegi stadionie Independiente mieli powód do dumy i świętowania.
W meczu przeciwko
Cruzeiro postawiłem w ataku na doświadczenie w osobie
Facundo Parry i było to fatalne rozwiązanie, bo przez całe spotkanie ani razu celnie nie strzeliliśmy na bramkę rywali, a to w połączeniu ze słabszą formą naszej defensywy oraz zabójczą skutecznością przeciwnika skończyło się dla nas
bardzo źle. I choć w kolejnych meczach ligowych (
Arsenal de Sarandi 1:1 i
Atletico Rafaela 3:0) i pucharowym spotkaniu przeciwko
Guillermo Brown (
3:0)
Parra nie zagrał ani minuty, to wystawiłem go znowu od pierwszej minuty przeciwko Brazylijczykom co, gdy teraz na to patrzę, jest dla mnie decyzją zupełnie niezrozumiałą. Bardzo możliwe, że w wyniku tego posunięcia liczba goli strzelonych przez nas w tym meczu była taka sama jak w pierwszym, ale za to graczem spotkania został wybrany nasz bramkarz
Roberto Reyes, dzięki czemu udało nam się dopisać choć ten jeden punkcik na nasze konto (
0:0). Patrząc na przebieg całego spotkania (62% czasu posiadania piłki), mogłem być niezadowolony z tego wyniku, ale jednak z optymizmem mogłem patrzeć na poczynania defensywy
Diablos Rojos, tym bardziej, że na kolejne mecze miał już wrócić
Osman Ferreyra.
I owszem,
Ferreyra wrócił, żeby już po 27 minutach gry zejść z boiska ze złamanymi żebrami (4 tygodnie przerwy), a 4 minuty później
Prince Asante naciągnął sobie ścięgno podkolanowe (3 tygodnie przerwy) i tym samym na bokach obrony zostało mi tylko po jednym klasowym zawodniku, co - w przypadku jakiejś kolejnej kontuzji - byłoby już sporym problemem. Mimo wszystko to wchodzący z ławki na prawą obronę
Londono zaliczył asystę przy jedynym golu
Valdesa, a grając bardzo pewnie w obronie zapewnił nam zwycięstwo
1:0 nad
Argentinos i został wybrany graczem meczu.
Obrona w składzie
Londono (OP),
Galeano (OŚ),
Galvan (OŚ),
Fabello (OL) spisywała się bardzo dobrze i nie pozwoliła strzelić gola graczom
Gimnasii La Plata (
3:0) i
Boca (
1:0). Sporo dołożył od siebie też
Roberto Reyes i po raz kolejny usankcjonował znane stwierdzenie, że defensywa gra pewniej, jeśli ma za sobą bramkarza o wysokich umiejętnościach i będącego w wysokiej formie.
Chcąc sobie zapewnić większe pole manewru w obronie w kolejnym spotkaniu na prawej stronie wystawiłem jednego z wyróżniających się zawodników drużyny U-20
Juana Bilbao, a mogę dodać, że jest to jeden z niewielu piłkarzy wyszkolonych przez Independiente, który ma szansę w przyszłości załapać się do podstawowego składu. W pierwszej jedenastce wybiegli również
Robles,
Perugini,
Cano i
Parra i na beniaminka
Independiente Rivadavia w zupełności to wystarczyło (
2:1, bramki: Belluschi, Cano).
I DUŻA DOZA SZCZĘŚCIA
Wyszedłem z założenia, że skoro w lidze eksperymentalnym składem daliśmy radę naszemu imiennikowi z małego miasta Mendoza, to w
Pucharze Argentyny w jeszcze bardziej eksperymentalnym ustawieniu też nie powinniśmy zawieść. Do bramki wrócił
Assmann, na środku obrony zagrał nieco już zapomniany
Carlos Matheu, a obok niego młody
Pablo Herraez. Na bokach bardziej bezpiecznie -
Londono i
Fabello. Na środku pomocy 34-letni
Roberto Battion, który już ogłosił, że po sezonie kończy karierę piłkarską, oraz
Valeri. Podstawowemu ofensywnemu pomocnikowi -
Sergio Valdesowi - towarzyszył wychowanek
Nestor Gomez i
Juan Itrube, a na szpicy zagrał
Parra.
Zaczęło się obiecująco, bo w 33. minucie prowadziliśmy po strzale
Itrube, jednak od tego momentu to gospodarze zaczęli przejmować inicjatywę, co udokumentowali wyrównaniem tuż przed przerwą. W drugiej części spotkania obraz gry nie uległ zmianie i to mniej utytułowana drużyna miała więcej szans na przechylenie szali zwycięstwa na swoją stronę, lecz trochę szwankowała u nich skuteczność, a zmiany, którymi próbowałem poprawić grę mojego zespołu, również nic nie wniosły i o tym, kto ma awansować do ćwierćfinału
Copa Argentina zadecydowały rzuty karne, w których mieliśmy
więcej szczęścia.
Przed ostatnim meczem grupowym w
Copa Libertadores przeciwko
Olimpii myślałem, że nic nie jest w stanie odebrać nam awansu do dalszych faz, więc między słupkami po raz kolejny dałem zagrać
Assmannowi, a na prawej obronie pozwoliłem ogrywać się młodemu
Bilbao. W ataku postawiłem na
Cano i
Vegę. Cały misterny plan wygrania, a przynajmniej nie przegrania, posypał się w 11. minucie kiedy to Paragwajczycy po składnej akcji wyszli na prowadzenie. W szeregach
Independiente widać było zdenerwowanie i brak pewności, a bura w przerwie meczu raczej nie pomogła, bo w 49. minucie po bezmyślnym faulu z boiska został usunięty
Bilbao, a w 85. minucie po równie mądrym zagraniu dołączył do niego
Perugini. Kończyliśmy w dziewięciu i kończyliśmy pokonani zapewniając jedyne punkty w tej edycji
CL naszym rywalom.
Nie było to koniec niezbyt zdrowych emocji, bo nasz los w
Pucharze Wyzwolicieli nie zależał już od nas, a od wyniku rozgrywanego dzień później meczu
Cruzeiro - Boca. W przypadku remisu w tym spotkaniu zajęlibyśmy 3. miejsce w grupie; taki sam los spotkałby nas gdyby Boca zwyciężyło różnicą jednej bramki, a Cruzeiro zdobyłoby przynajmniej 2 gole.
Na szczęście to
Cruzeiro wygrało
2:0 i mogliśmy się cieszyć z awansu.
Z tego szczęścia w kolejnym meczu ligowym przeciwko
Lanus dałem szansę zrehabilitowania się
Bilbao, również z tego względu, że chciałem dać chwilę odpoczynku
Fabello przed meczami z
Atletico Mineiro w
Pucharze Wyzwolicieli - na lewej obronie zagrał
Londono. Jednak obydwaj boczni obrońcy zagrali kiepskie zawody i to po ich błędach straciliśmy bramki. Mimo wyraźnej przewagi
El Rojo brakło nam skuteczności i całe spotkanie przegraliśmy
1:3.
Również w tym momencie sezonu zrodził się pomysł, aby częściej dawać szansę młodszym zawodnikom, bo
Belluschi nie zawsze dawał radę pod względem fizycznym. Dlatego też od teraz wśród ofensywnych pomocników następowała duża rotacja: najczęściej jako wysunięty rozgrywający grał
Esteban Castro, ale w tej roli występował również
Sergio Valdes, a wtedy na bokach szansę wykazania się dostawali
Julian Cano,
Juan Itrube i
Reinaldo Vega.
Dwumecz z
Atletico Mineiro wygraliśmy głównie dzięki solidnej defensywie i dlatego przez większość tych meczów Brazyliczycy mogli tylko pomarzyć o tym, żeby dostać się w okolice bramki strzeżonej przez
Reyesa. Jedynym odstępstwem od tej zasady była końcówka meczu rewanżowego, kiedy to
Atletico rzuciło wszystko na jedną szalę, żeby doprowadzić do dogrywki (pierwsze spotkanie skończyło się
1:0 po trafieniu
Togaby), ale to nam udało się wyprowadzić zabójczą kontrę, po której w 89. minucie
Cano wpakował piłkę do siatki i przypieczętował nasz awans do ćwierćfinału. Cieszył też powrót do składu
Prince'a Asante, który w drugim z tych spotkań rozegrał pełne 90 minut i - miałem nadzieję - wracał już na stałe na swoje miejsce na prawej obronie. Za to już w 5. minucie tego meczu skręcenia stawu kolanowego doznał
Galeano, więc
Londono nadal miał gdzie grać - tym razem na środku obrony.
W międzyczasie
Vega pokazał, że równie dobrze może grać na środku ataku jak po wejściu z ławki strzelił 2 gole w lidze
Newell's (
3:0) oraz zmiennicy zagwarantowali nam awans do półfinału
Copa Argentina kosztem
CA Brown de Adrogue (
3:0).
Pierwsze ćwierćfinałowe starcie z
Gremio Porto Alegre należało do kategorii meczów bardzo ważnych. Niestety następujący po nim mecz z
Boca w lidze nie miał rangi niższej, a o statusie rewanżu miał zadecydować właśnie to pierwsze bardzo ważne spotkanie. Dlatego grający na środku defensywy
Londono dawał z siebie wszystko dzięki czemu piłkarze brazylijskiego klubu rzadko mogli zagrozić naszej bramce, dzięki czemu już po 16 minutach prowadziliśmy 2:0, bo na listę strzelców wpisali się
Togaba i
Castro. Pod koniec pierwszej połowy
Gremio strzeliło gola kontaktowego i również wtedy boisko musiał opuścić główny motor napędowy
Diablos Rojos podczas Fazy Zamknięcia -
Sergio Valdes. Na szczęście Sergio wypadł ze składu tylko na tydzień. W drugiej połowie zwarliśmy szyki w defensywie i nastawiliśmy się na grę z kontry i ta taktyka dwa razy przyniosła efekt. W 78. minucie użytek ze swojego wzrostu zrobił
Togaba po raz drugi pokonując bramkarza gości, a na pożegnanie - w drugiej minucie doliczonego czasu gry - jeszcze jednego gola strzelił
Londono wykańczając pięknym szczupakiem dośrodkowanie z rzutu wolnego
Vegi. Wynik
4:1 dobrze wróżył przed podróżą do Brazylii.
Na mecz z
Boca wykurował się
Osman Ferreyra i zagrał w nim w pełnym wymiarze czasowym, choć w wyniku bardzo dobrej postawy
Fabello zdecydowałem, że Osman będzie raczej tylko rezerwowym, ale za to pogra w meczach
Copa Argentina. Cały mecz na
La Bombonera przebiegał pod dyktando
El Rojo i tę przewagę udokumentował
Lucas Villafanez w 37. minucie. Kiedy wydawało się, że wywieziemy z gorącego terenu komplet punktów,
Londono dał się wyprzedzić w polu karnym i później musiał ratować się faulem, w wyniku czego
Boca oddało swój jedyny celny strzał w całym meczu z rzutu karnego w 79. minucie i spotkanie zakończyło się podziałem punktów. Mimo takiego rozstrzygnięcia i tak wszyscy zainteresowani losem klubu żyli już rewanżem z
Gremio.
I Brazylijczycy - zgodnie z wszelkimi oczekiwaniami - zaczęli od wściekłych ataków, żeby jak najszybciej zniwelować różnicę bramek, którą wypracowaliśmy na własnym stadionie. Dlatego też głównym naszym zadaniem było nie stracić szybko bramki, a
szybko oznaczało przynajmniej pierwszy kwadrans. Cel udało się zrealizować, gdyż pierwszego gola
Gremio strzeliło dopiero w 25. minucie. Przez cały mecz byliśmy głęboko zepchnięci do defensywy przez rywala i naszą jedyną bronią były stałe fragmenty gry i szybkie kontry, ale te drugie zazwyczaj były momentalnie kasowane przez niezwykle zdeterminowaną obronę rywali. Jednak
mieliśmy ogromne szczęście, bo już chwilę po straceniu przez nas gola
Cano wykonał rajd skrzydłem i dośrodkował piłkę na szósty metr, obrońca wybił piłkę na oślep, a ta wyleciała na rzut rożny. Wykonawcą tego stałego fragmentu gry również był
Cano, a świetnym strzałem głową popisał się
Londono i już po 3 minutach mogliśmy cieszyć się z wyrównania. Jak się okazało, był to nasz jedyny celny strzał w tym meczu, a świetna postawa strzelcy gola oraz jego kolegów z obrony - którzy musieli się dodatkowo starać, bo od 51. minuty musieliśmy grać w osłabieniu po czerwonej kartce dla
Villafaneza - sprawiła, że też już gola nie straciliśmy i awans do półfinału
Copa Libertadores, w którym mieliśmy się zmierzyć z
Colo Colo, stał się faktem.
Po tych wszystkich emocjach można zaryzykować stwierdzenie, że mecz z
Atletico Rafaela w pófinale
Pucharu Argentyny był swego rodzaju odpoczynkiem. Na tyle, że z pierwszej jedenastki, która grała w Brazylii ostał się jedynie
Andres Robles, który i tak zazwyczaj jest tylko rezerwowym. W bramce pojawił się
Assmann, na prawej obronie ponownie grał
Bilbao, a w ataku szansę znowu dostawał
Parra. Taki skład personalny w żaden sposób negatywnie nie wpłynął na postawę
Independiente, wręcz przeciwnie - wszyscy gryźli trawę nie dając przeciwnikom ani razu dojść do głosu i
wynik 4:0 wydawał się być w tym przypadku najniższym możliwym wymiarem kary. Świetnie zagrał
Vega, kroku dotrzymał mu
Parra, a
Bilbao potwierdził, że w przyszłość mogą być z niego ludzie.
To kto uniesie
Puchar Argentyny w geście tryumfu zostało wewnątrzną sprawą klubów z Avellaneda, które miały rozstrzygnąć tę kwestię na
Estadio Monumental Antonio Vespucio Liberti - stadionie narodowym Argentyny - rozgrywając tam
Derby Clasico de Avellaneda.
Temperatura na trybunach była wysoka, jednak
Diablos Rojos postarali się, żeby na boisku wszystko jak najszybciej było jasne i już na przerwę schodziliśmy prowadząc 3:0 po dwóch golach
Togaby i jednym
Villafaneza.
Racing Club miał do powiedzenia jeszcze mniej niż przeciwnik Independiente z półfinału i nie oddał żadnego celnego strzału na bramkę strzeżoną przez
Assmanna, za to w drugiej części rywale zaczęli polować na kości moich piłkarzy i w 85. minucie dopięli swego - w wyniku jednego z ostrzejszych wejść
Valdes doznał zerwania mięśnia łydki i będzie pauzował przez 3 miesiące. Na osłodę pozostał drugi tryumf w
Copa Argentina.
Dwa spotkania w lidze miały być tylko przygrywką przed półfinałem z
Colo Colo i choć grali w tych spotkaniach podstawowi zawodnicy, to widocznie oszczędzali się przed wyjazdem do Chile. Nie przeszkodziło to jednak odnieść zwycięstwa nad
Patronato (
3:1; bramki:
Parra (2),
Villafanez) i
Estudiantes La Plata (
1:0; bramka
Fabello).
W związku z konfliktem pierwszego półfinału z meczami reprezentacji zostałem tylko z 1 (słownie: jednym) środkowym obrońcą
Galvanem, bo
Galeano pojechał na zgrupowanie reprezentacji Argentyny, a
Londono - Kolumbii. Miałem twardy orzech do zgryzienia, bo w zespole U-20 nie było zawodników na tej pozycji, któremu mógłbym zaufać w takim meczu, a ci którzy mogliby zagrać bez widocznego spadku jakościowego nie byli zgłoszeni do tych rozgrywek. Padło więc na
Fabello, który jest w miarę wysoki (185 cm wzrostu) i skoczny, że to on zagra po raz pierwszy w swojej karierze na środku obrony. Na lewej stronie
Ferreyra, który w meczach
Copa Argentina pokazał, że nadal potrafi grać równo i na wysokim poziomie. Podobnego psikusa co dwaj środkowi obrońcy wywinął mi
Togaba, który pojechał na mecz Togo (tyle, że on miał być nieobecny aż do 12 czerwca czyli w rewanżu też nie mógł zagrać), więc w ataku zagrał
Parra.
Wszystkie te przeciwności losu obróciły się na naszą korzyść, bo
Ferreyra zagrał jak za najlepszych czasów - po jego dwóch dośrodkowaniach z rzutów rożnych jeszcze w pierwszej połowie piłkę w siatce umieszczał
Valeri, a pod koniec spotkania
Osman perfekcyjnie wykonał rzut wolny ze skraju pola karnego ustalając wynik spotkania na
4:1 dla Independiente. Trzeciego gola dla
El Rojo zdobył na początku drugiej połowy wprowadzony za Parrę
Vega, który wykorzystał nieporozumienie w defensywie przeciwników. W świetle takiego rezultatu rewanż wydawał się być formalnością, zwłaszcza, że dominacja
Diablos Rojos w tym meczu była niepodważalna.
Paradoksalnie powrót podstawowych środkowych obrońców do składu nie pomógł w koncentracji, bo w rewanżu przegraliśmy z
Colo Colo 0:2 po ewidentnych błędach obrońców i słabej postawie ofensywy. Choć na trybunach nastąpiła euforia po awansie do finału
Copa Libertadores, to ja zacząłem się zastanawiać czy było to tylko chwilowe rozprężenie i wszyscy będą gotowi dać z siebie wszystko w finale, w którym rywalem będzie zwycięzca sprzed roku - brazylijskie
Sao Paulo. Czy może była to oznaka trudów sezonu, które powoli przytłoczą zawodników, zwłaszcza że ten mecz kończyliśmy w 10, kiedy w wyniku kontuzji z boiska zszedł
Londono, a ja już dokonałem wszystkich zmian. Na szczęście w jego przypadku nie było to nic poważnego, a tylko wspomnianie już zmęczenie, bo akurat on rozegrał najwięcej spotkań ze wszystkich zawodników w klubie (51).
W lidze dałem odpocząć najbardziej przemęczonym piłkarzom, a zmiennicy nie zawiedli, lecz tym razem
zabrakło trochę szczęścia, jednak było go na tyle dużo, że udało się zremisować z
Colon 1:1 i tym samym zapewnić sobie mistrzostwo
Fazy Zamknięcia 2016 na dwie kolejki przed końcem sezonu. Tym samym mogłem skupić na finale
Copa Libertadores, choć kibice pewnie by mi nie wybaczyli, gdybym odpuścił
Derby Clasico de Avellaneda, które zostało do rozegrania na naszym stadionie
Libertadores de America, który od stadionu lokalnego rywala
Racing Club -
El Cilindro - oddalony jest zaledwie o
około 200 metrów .
EL REY DE COPAS
Independiente zwyciężało w Copa Libertadores w roku 1964 i 1965 oraz cztery razy z rzędu w latach 1972-1975 lecz dopiero po siódmym tryumfie w 1984 roku zaczęto nazywać ten klub
Królem Pucharów - El Rey de Copas. Od tych czasów mnóstwo wody w
Rio de La Plata już upłynęło i nawiązanianie moimi osiągnięciami do dumnej historii
Diablos Rojos pociągnęło za sobą wielkie wsparcie i szacunek zarządu i kibiców.
Dlatego też przed pierwszym meczem finałowym
Copa Libertadores 15 czerwca 2016 roku rozgrywanym w Avellaneda dało się wyczuć ogromne podniecenie. Głównymi tematami rozmów było to jak piłkarze zniosą to, że w ciągu tygodnia będą musieli rozegrać 4 mecze, w tym 17 czerwca
Derby Clasico de Avellaneda i czy rotacja w zespole będzie duża i - jeśli tak - czy nie wpłynie to zbytnio na jakość gry
Diablos Rojos.
Ja sam próbowałem zgadnąć czy postawienie na lewej obronie na
Fabello, który miał bardzo udaną całą rundę, będzie lepszym rozwiązaniem niż postawienie na
Ferreyrę, który za to pokazał, że na kogo jak na kogo, ale na niego w ważnych meczach można bezsprzecznie liczyć. Drugim problemem było obsadzenie tercetu ofensywnych pomocników w świetle tego, że
Piłkarz Roku 2015 W Argentynie (
Patricio Rodriguez) leczy się już od kilku ładnych miesięcy, jego naturalny następca -
Sergio Valdes niedawno też wypadł ze składu, a
Belluschi przestał wytrzymywać tempo meczów.
Po tego typu rozważaniach postawiłem na
Ferreyrę na lewej obronie, a na pozycjach ofensywnych pomocników zagrali
Vega,
Castro i
Cano. W bramce
Reyes, na prawej obronie
Asante, w środku
Galeano i
Londono. Środek pomocy należał do
Valeriego i
Olmedo, a na szpicy zagrał
Togaba. I od razu rzuciliśmy się do ataku.
Takiego scenariusza nie spodziewali się piłkarze
Sao Paulo i już po 22 minutach prowadziliśmy 3:0 po golach
Galeano (3 minuta),
Cano (15. minuta) i
Vegi (22. minuta). Były to ciosy, które zamroczyły naszych przeciwników i nie zdołali oni na nie odpowiedzieć. Niestety tuż przed przerwą urazu nabawił się
Cano i musiał zostać zmieniony i na pewno nie zagra już do końca sezonu. Też pod koniec pierwszej połowy można było usłyszeć na trybunach pierwsze nieśmiałe śpiewy, wśród których można było rozróżnić słowa "
Campeones", lecz były one uciszane przez innych kibiców, żeby nie zapeszać. W przerwie zmieniłem jeszcze
Asante - który nie grał zbyt pewnie - na
Galvana, a
Londono przesunąłem na prawą obronę. Za
Cano wszedł
Belluschi i zagrał może nie rewelacyjnie, ale solidnie. W 55. minucie
Togaba otrzymał drugą żółtą kartkę i musięliśmy grać w 10. Nie dość, że
Ashley sam wykluczył się z możliwości gry w rewanżu, to jeszcze sprawił, że wynik w tym meczu nadal był sprawą otwartą. W 66. minucie spotkania
Londono wybił głową piłkę wstrzeloną w pole karne, ta poleciała w stronę
Vegi, który momentalnie oddał ją Bellushiemu, a ten zagrał na wolne pole do
Reinaldo.
Vega byłskawicznie popędził od środka boiska wzdłuż linii bocznej i na wysokości pola karnego złamał swój bieg do środka gubiąc przy okazji obrońcę. Wpadł w szesnastkę i z 15 metrów z lewej nogi huknął prosto w okienko tym samym ustalając wynik meczu na
4:0. Chwilę po tym siły się wyrównały, bo jeden z graczy
Sao Paulo dał upust swojej frustracji.
Zabójcza skuteczność i młodość górą, a na trybunach dało się słyszeć już śmielsze śpiewy:
campeones, campeones. lecz ja byłem pewien i dałem o tym znać piłkarzom, że to jeszcze nie koniec tej rywalizacji.
W meczach ligowych, w miarę możliwości wystawiłem rezerwy, aby gracze pierwszego składu mogli być w pełni sprawni na rewanż w Brazylii. W starciu przeciwko
Racing Club z podstawowej jedenastki grali tylko
Reyes,
Londono i
Villafanez, a ten ostatni i tak zdążył sobie coś zrobić z łokciem i wypaść z gry na 11 dni. Ale chociaż udało się wygrać
1:0 i kibice byli zadowoleni ze zwycięstwa nad odwiecznym rywalem. W meczu przeciwko
Godoy Cruz sięgnąłem jeszcze głębiej do rezerw i z bardziej znanych zawodników zagrali tylko
Galvan (zdobywca dwóch bramek po rzutach rożnych) i
Togaba, ale ten drugi tylko z tego względu, że i tak nie zagra w rewanżu
Copa Libertadores, a mimo to i tak udało się wygrać
2:1 tym samym kładąc
Pieczęć Jakości Independiente na
Mistrzostwie Torneo Clausura 2016.
Mecz rewanżowy przeciwko
Sao Paulo FC, mimo tego, że drżałem o jego wynik przed pierwszym gwizdkiem ze względu na zmęczenie moich piłkarzy, był raczej wyrównany. Postawiłem na kogo tylko mogłem, ale w sumie tak bardzo tych ubytków nie było widać - każdy grał z wielkim zaangażowaniem i determinacją, choć większość pod koniec spotkania oddychała rękawami. Po pierwszej połowie to
Sao Paulo prowadziło 2:0, kiedy to po akcjach moją lewą stroną bez większych problemów zawdonicy przeciwnika przedostawali się pod moje pole karne. Dlatego też w przerwie wymieniłem
Ferreyrę na
Fabello, który lepiej radził sobie w obronie od bardziej doświadczonego kolegi.
Vegę przesunąłem do ataku,
Valeri miał operować bliżej pola karnego przeciwnika i przetrzymywać piłkę częściej w tamtych rejonach boiska, a za
Parrę wszedł walczeny
Robles. Manewr się powiód - Brazylijczycy nie stwarzali już tak wielu groźnych okazji jak przed przerwą, a nam już pod sam koniec meczu, bo w pierwszej minucie doliczonego czasu gry udało się za sprawą trafienia
Vegi przypieczętować odniesienie dzięwiątego tryumfu w
Copa Libertadores.
Wygrywając dwukrotnie Copa Libertadores, raz w Klubowych Mistrzostwach Świata, dwukrotnie Copa Sudamericana, trzykrotnie Recopa Sudamericana, sześciokrotnie zdobywając Mistrzostwo Argentyny i dwukrotnie Puchar Argentyny
zostałem legendą klubu, obok
Arsenio Erico - najlepszego strzelca w historii Primera Division, który dla Independiente w latach 1933-46 w 325 meczach strzelił 295 goli.
Najlepsza 11-stka Indendiente w sezonie 2015/16
Najlepsza 11-stka Independiente z lat 2012 - 2016
Tym samym moja misja, którą to sobie określiłem podczas trwania tej kariery, w Avellaneda dobiegła końca. Walcząc z kredytem zaciągniętym na przebudowę stadionu
Libertadores de America, powszechnie zwanego
Doble Visera, który pożerał większość przychodów klubu wyprowadziłem klub na finansową prostą przy okazji kolekcjonując trofea i nawiązując do wielkiej chwały jednego z najbardziej utytułowanych klubów świata.
Nic dziwnego, że pożegnanie z zarządem i kibicami przebiegło w przyjaznej atmosferze.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Cała historia w tej karierze zatrzymała się
na takim momencie, w którym to stwierdziłem, że ruszę dalej jak tylko opiszę to, co wydarzyło się w Independiente. Od tamtego czasu upłynęło już prawie (albo ponad) 10 miesięcy i nie jestem do końca pewien czy będę tę karierę kontynuował, choć muszę przyznać, że nachodziła mnie ochota podczas tego opisywania, żeby to dalej pociągnać, ale rozważałem cofnięcie się do chwili sprzed meczu derbowego (najpóźniejszy save sprzed objęcia MSV Duisburg) i po sezonie objęcie Borussi Gladbach, w sumie raczej tylko dlatego, że tam jest więcej pieniędzy na transfery, a jako już menago o uznanym nazwisku chciałbym sobie w końcu poszaleć na rynku transferowym.
Mimo wszystko w powyższy sposób zakończyłem moje majowe szaleństwo, kiedy to w 7 manifestach streściłem 4 sezony całkiem nieźle się przy tym bawiąc (opisywaniem samym, bo od 10 miesięcy - z krótkimi epizodami, pozdro Zach, jeśli to czytasz ;) - nie kliknąłem przycisku "kontynuuj" ).
Jeśli zacznę jakąś inną karierę opisywać, to najprawdopodobniej będzie to podróż w rok 2008 lub 2009.
Dzięki wszystkim, którzy zdołali dotrwać aż dotąd, a jeszcze większe podziękowania wszystkim klikającym MOCNE/SŁABE, a największe komentującym. Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka (tak, zdążyłem ;) )!
Do przeczytania.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ