[klik]
-…emat.
- To teraz niech pan opowie jak to było dalej z pana pracą.
- Zrobiła to pani specjalnie.
- Co takiego?
- Nie pozwoliła mi pani wcześniej o tym opowiedzieć, ani też wcześniej nie pytała mnie pani o ten temat…
- Bo też nie jest to jedynym celem naszych spotkań, aby opowiadał pan tylko o swoim życiu zawodowym. Przecież równie dobrze rozmawia się nam o innych rzeczach, prawda? Poza tym w tym pokoju to ja mam władzę i to ja szukam źródła oraz rozwiązania pańskich problemów i mam prawo szukać tam, gdzie myślę, że mogę je znaleźć, prawda? Zgadza się pan na takie warunki?
- Przecież już się zgodziłem…
- Racja. Proszę…
- Do Unterhaching wróciłem parę dni przed Nowym Rokiem. W moim mieszkaniu na trzecim piętrze w bloku przy
Fasanenstraße nic się nie zmieniło, może poza trochę większą warstwą kurzu na meblach i widokiem za oknem. Śnieg, mnóstwo śniegu. Takiej ilości tego białego puchu nie widziałem od dzieciństwa. Zacząłem rozumieć dlaczego jest tutaj tak długa przerwa zimowa. Niemcy pewnie chcą sobie skoczyć na narty do
Garmisch–Partenkirchen, które od Monachium oddalone jest o około 70 kilometrów. Do niedawna pewnie też chcieli popatrzeć na bardzo odważnych mężczyzn, jakimi bez wątpienia są skoczkowie narciarscy, podczas
Vierschanzentournee w
Ga-Pa. Chęć ta zapewne była o wiele większa podczas dominacji niemieckich zawodników takich jak
Martin Schmitt czy
Sven Hannawald, jednak ostatnio zapał osłabł i zaczęto się poważnie zastanawiać nad skróceniem przerwy między rundami, bo kto tutaj chciałby jeszcze oglądać sukcesy polskiego
Orła z Wisły?
Zimowa aura sprawiła, że miałem trochę czasu na coś więcej niż tylko treningi, które ograniczały się do ćwiczeń na siłowni i truchtania w śniegu. Z tego względu nie wymagały specjalnego nadzoru, więc zostawiłem to na głowie
Tobiasa Herziga, mojego trenera od przygotowania fizycznego. Sam zająłem się lekturą prasy zaszywając się w swoim gabinecie i otwierając lokalny dziennik na ostatnich stronach, które to zwyczajowo poświęcone są wszelkim rodzajom sportu. I pośród szybujących, zjeżdżających, ślizgających się i jeżdżących (w bobslejach) ludzkich postaci znalazłem notkę o moim klubie. Jej treść sprowadzała się do tego, że
SpVgg Unterhaching interesuje się młodym brazylijskim napastnikiem
Atlético Paranaense,
Pedro Oldonim. Zielonego pojęcia nie miałem kto to właściwie jest, ale skoro gazeta się nim zainteresowała, to dlaczego nie mógłbym i ja? Chciałem wysłać scouta do Brazylii, żeby przyjrzał się temu, ponoć utalentowanemu, zawodnikowi, jednak prezes od razu postawił veto. Powiedział, że zawodników mogę szukać tylko w naszym regionie i że dopiero niedawno udało mu się uratować klub przed finansową zapaścią, więc nie zamierzał pochopnie wydawać pieniędzy na kogokolwiek i na cokolwiek, zwłaszcza na wycieczki do Brazylii. Pan
Kupka miał wiele racji w tym co powiedział, ja jednak - nie wiedzieć czemu - chciałem sprawdzić tego piłkarza.
- Dlaczego pan się nim zainteresował? Miał pan jakieś przesłanki, że warto?
- Nie, żadnych. Intuicja. A skoro prezes nie chciał mi w tym pomóc to chwyciłem się jedynego pozostałego sposobu sprawdzenia Oldoniego. Wysłałem fax do jego klubu,
Atlético Paranaense z zapytaniem czy zezwolą mu dołączyć do mojego zespołu na tydzień w celu sprawdzenia jego umiejętności. I o dziwo zgodzili się!
W pierwszy dzień 2008 roku z braku ciekawszych zajęć znowu przesiadywałem w swoim gabinecie. Tym razem czytając cokolwiek co wpadło mi w ręce, z jednym tylko zastrzeżeniem: musiało być po niemiecku. Współpracownicy wiedząc, że staram się jak najlepiej oswoić z tym, jakże dziwnie dla mnie brzmiącym językiem, podrzucali mi różne pozycje, czasem lepsze, częściej gorsze. Z gazetą w jednej, a ze słownikiem w drugiej ręce siedziałem i czytałem, raz po raz przerywając, żeby sprawdzić co oznaczają pewne słówka. Natrafiwszy na strasznie głupi artykuł postanowiłem rozprostować kości udając się na spacer po klubowym budynku.
Wtedy to do środka, w towarzystwie mojego asystenta i bliżej nieznanego mi mężczyzny, wszedł
Oldoni. Ubrany w elegancki płaszcz - który jednak nie wyglądał na zbyt ciepły, a patrząc na pogodę za oknem taki by mu się przydał – eleganckie czarne buty, eleganckie spodnie i czapkę głęboko zaciągniętą na uszy. Podszedłem się przywitać, nieznajomy okazał się być tłumaczem. Na całe szczęście, bo już chciałem się witać po hiszpańsku, jednak szybko sobie przypomniałem, że w Brazylii w tym języku się nie mówi… I dobrze, bo jedyne słowa, które znam w języku hiszpańskim w takich sytuacjach się nie używa. Nauczył mnie ich parę dobrych lat temu chłopak mojej kuzynki, który jest Ekwadorczykiem, a wiadomo jakich słów zazwyczaj chcą się nauczyć młodzi mężczyźni w nowym dla nich języku. Później jednak nauczył mnie kilku bardziej przydatnych zwrotów jak na przykład:
una cerveza mas por favor.
Co do
Oldoniego to jest on wysokim, dobrze zbudowanym i silnym człowiekiem. Porozmawialiśmy chwilę w moim gabinecie, w którym Pedro zrobiło się cieplej i zdjął swój płaszcz oraz czapkę. Kazałem swojemu asystentowi oprowadzić naszych gości po klubie i załatwić wszystkie formalności związane z ich pobytem w Unterhaching. Zaraz po ich wyjściu powiedziałem do siebie: „Wow! Gdyby grał tak dobrze, jak wygląda to z obsadzeniem pozycji w ataku nie mielibyśmy żadnych problemów…”
- Przepraszam, zachwyca się pan wyglądem mężczyzn?
- A czy coś w tym zdrożnego? Uważa pani, że jestem „homo”?!
- Nie, skądże…
- Nie jestem! W tym przypadku stwierdzam, że był bardzo dobrze ubrany i przystojny. Bez żadnych podtekstów! Czy ktoś zabrania kobietom oceniać inne kobiety podczas wyborów miss? Czy jak mężczyzna zachwyca się kunsztem
Michała Anioła w rzeźbie Dawida to od razu przykleja mu się etykietkę: pedał?! To jest sztuka! Każdy może dostrzec piękno i się nim zachwycić, nieważne gdzie je znajdzie!
- Dobrze, dobrze. Przepraszam. Źle mnie pan zrozumiał, nie to miałam na myśli… Proszę, niech pan mówi dalej…
- Po paru dniach treningów wszyscy trenerzy już wręcz mnie namawiali, żebym poczynił jakieś kroki w kierunku pozyskania Pedro. Sam też byłem pod wrażeniem jego umiejętności. Szybki, silny, dobrze grający głową, potrafiący dobrze ustawiać się na boisku. Jednym słowem świetny zawodnik, zwłaszcza jak na wymagania
Regionalligi. Złożyłem ofertę
Atlético w wysokości
200 tysięcy Euro za jego kartę zawodniczą, jednak nie zapowiadało się, że dotychczasowy klub tego napastnika puści go już za taką kwotę.
W międzyczasie wpłynęła oferta z
Osnabrück opiewająca na
ćwierć miliona Euro za
Timo Nagy’ego. Nie mogłem odrzucić tak dobrej propozycji, więc zacząłem szukać piłkarzy, którzy ewentualnie mogliby go zastąpić. Padło na 19-letniego
Timo Kunerta i 22-letniego
Mario Fillingera, obaj z rezerw
HSV. Timo jest najszybszym człowiekiem jakiego znam! A może grać zarówno na lewej obronie jak i pomocy. Natomiast Mario to prawy, bądź lewy pomocnik. Gdyby jednak się nie sprawdzili to i tak byłem pewny, że na lewym skrzydle świetnie da sobie radę
Mirek Spiżak. Klamka więc zapadła,
Nagy nas opuścił i zasilił szeregi
Osnabrück.
Muszę przyznać, że człowiek, który przyleciał do Unterhaching negocjować sumę odstępnego za
Pedro Oldoniego umiał się targować. Stanęło na
800 tysiącach Euro, 200 tyś. płatne teraz, a reszta w ratach. Sam napastnik już dawno był z nami po słowie, bo podobało mu się tutaj wszystko… No, niemal wszystko. Zdaje się, że pogoda za bardzo mu nie odpowiadała, ale jak sam mówił, przyzwyczai się. Teraz tylko wypadało mieć nadzieję, że ten transfer się zwróci, bo prezes chyba by mnie zabił, gdyby ta transakcja nie wypaliła
Nadszedł luty. Wraz z nim temperatury stały się bardziej znośne, a po śniegu pozostało już tylko wspomnienie. Prawie idealne warunki do przygotowań do rundy wiosennej, którą mieliśmy rozpocząć 1. marca. Przez cały ten miesiąc rozegraliśmy 7 sparingów, wszystkie u siebie.
Na pierwszy ogień poszła
Wisła z Krakowa i przegraliśmy
0:2. Nikt z moich zawodników się nie wyróżnił, wszyscy wypadli blado i bezbarwnie. Mając w pamięci pierwszy mecz towarzyski rozegrany latem wcale się tym wynikiem nie zdziwiłem. Po pierwsze: Wisła to klub o wiele lepszy od Unterhaching w tamtym czasie, a po drugie grający w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Jednak wsłuchując się w odgłosy dochodzące z trybun oraz patrząc na minę prezesa zdawało się, że oni o tym nie wiedzieli, albo po prostu mają trochę niskie mniemanie o polskiej lidze… Znów było pod górkę…
Jednak następne sparingi tak bardzo podniosły mnie na duchu, wlały we mnie tyle optymizmu, że czasem wydawało mi się, że jeszcze jedna chwila radości sprawi, że odlecę. Dosłownie i w przenośni. A wszystko za sprawą jednego piłkarza:
Pedro Oldoniego.
W każdym następnym sparingu, kolejno z:
Zagłębiem Lubin,
Śląskiem Wrocław,
Darmstadt,
Altona 93,
Austrią Wiedeń i
SV Salzburg strzelał przynajmniej jedną bramkę. W sumie uzbierało mu się ich 9! Ten chłopak jednak
gra lepiej niż wygląda!
A bilans spotkań: 4 zwycięstwa i 2 remisy. Czułem, że byliśmy świetnie przygotowani do rundy wiosennej.
Pan
Engelbert Kupka jednak nie zapomniał mi żadnej wpadki, łącznie z tą ostatnią z Wisłą Kraków. Wezwał mnie do swojego gabinetu i z wielkim spokojem przypomniał mi, że oczekuje ode mnie i od drużyny dominacji w tej lidze i nie chce więcej widzieć głupich porażek. Spotkanie zakończył mało dla mnie przyjemnym stwierdzeniem: „Nie awansujesz – wylatujesz”. Cały mój optymizm poszedł… w diabły. Tak jakby przyłożył igłę do napompowanego balonika… A może jednak to był dobry ruch? Może chciał sprawić, żebym za bardzo nie uwierzył w swoje umiejętności i twardo stąpał po ziemi? Nie wiem… Wiem natomiast, że znowu czułem się tak samo niepewnie jak zaraz po zakończeniu rundy jesiennej…
- Mhm, rozumiem. Na dzisiaj zakoń…
[klik]
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ