Rok 2004 zmienił moje życie bezpowrotnie. Był ciepły letni dzień, kiedy po powrocie ze szkoły starszy brat przyniósł do domu parę tajemniczych płyt. Jak później odkryłem, pożyczył wtedy od kolegi dwie zupełnie anonimowe dla mnie gry. Jedną z nich był legendarny Pro Evolution Soccer 3, drugą – Championship Manager 4. Dla mnie, jako dzieciaka, który z gier komputerowych znał wyłącznie serię FIFA, a wiedzę o świecie sportu czerpał głównie z tabel na telegazecie, tamto wydarzenie zdeterminowało całe późniejsze życie.
Szybko okazało się, że najnowsza FIFA od EA Sports nie umywa się do PES-a KONAMI. Ale nie tylko dzieło Japończyków zakradło się do mojego harmonogramu dnia na dobre. Pierwszy CM z trybem wyświetlania meczu 2D od pierwszego włączenia przypadł mi do gustu. Można powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Tak jak na co dzień ciężko przywyknąć mi do zmian, tak ta jedna w kilka dni zakotwiczyła się w mojej głowie tak bardzo, że miałem wrażenie, iż w rzeczywistości była tam od zawsze. Świata bez CM-a więcej już sobie nie wyobrażałem. To po prostu była produkcja stworzona dla mnie.
Nie miałem problemu z wyborem pierwszego klubu – do dziś pamiętam inauguracyjną karierę Feyenoordem Rotterdam, a nawet debiutancki mecz z FC Koeln. Zremisowałem 1:1 po wyrównanej grze, choć przegrywałem do przerwy 0:1 po bramce strzelonej z rzutu karnego. Wyrównał w drugiej połowie Robin van Persie. Kto by wtedy pomyślał, że zajdzie aż tak wysoko?
Potem czekał mnie mecz o Superpuchar Europy z Realem Madryt. CM 4 był wersją pełną niedoróbek, ale jako niedoświadczony gracz prawie w ogóle ich nie dostrzegałem. W tamtym meczu byłem świadkiem najbardziej absurdalnych wydarzeń, jakie mogły mieć miejsce w grze managerskiej, a jednak nie widziałem w nich wtedy nic dziwnego. Dziś, kiedy wiem wszystkim, pewnie przy podobnej sytuacji leżałbym ze śmiechu na podłodze – otóż Real trafił do mojej bramki dziesięciokrotnie, a jednak mecz skończył się wynikiem 0:1. Przez 94 minuty za każdym razem, gdy piłka lądowała w mojej bramce, sędzia gola nie uznawał. Szczęście uśmiechnęło się do Królewskich dopiero w ostatniej akcji meczu, a bohaterem meczu został Raul Gonzalez.
Takie były moje początki. Nim się obejrzałem, na moim twardym dysku gościł już CM 03/04 i kariera londyńską Chelsea. Gdy Sports Inetractive i Eidos postanowiły pójść własnymi ścieżkami, intuicyjnie wiedziałem, za kim mam podążyć. Football Manager 2005 oraz 2006 kojarzą mi się głównie z fenomenalnymi lewoskrzydłowymi i Dariuszem Zawadzkim, który do dziś pozostaje moim ulubionym talentem spośród wszystkich wersji. CM-a 5 sprawdziłem tylko z czystej ciekawości. Pamiętam, że odinstalowałem go po tym, jak zobaczyłem atrybuty Kelechiego Temple Omeonu – potem managerskich protez Eidosu już nie dotykałem.
Do Football Managera przekonałem nawet kilku kolegów z podwórka. Nie byli może tak bardzo zapaleni jak ja, kultem nadal otaczali serię FIFA, a jednak czasem opowiadali mi o swoich podbojach Bayerem Leverkusen czy Valencią. Przyznawali się, że czasem użyli Save&Load dla większej satysfakcji, ale nigdy nikogo za to nie karciłem – gra się tak, jak sumienie pozwala. Ja także miałem swoje przygody z tą metodą, ale raczej nie jestem z nich dumny. Najbardziej w pamięć zapadła mi historia, w której kilkadziesiąt razy próbowałem obronić bramkowy remis w rewanżu z Chievo Veroną. Grałem Wisłą Kraków i bardzo zależało mi na zwycięstwie w Pucharze UEFA, ale tamten półfinał był przeszkodą nie do ominięcia – może to z powodu wystawiania Mariusza Jopa, a może po prostu w wyniku FM-owej złośliwości, ale wykonałem chyba z pięćdziesiąt prób uzyskania awansu. Gdy w końcu się udało, finał wygrałem już za pierwszym podejściem, ale satysfakcja z osiągnięcia była bardzo mała. Tamto doświadczenie pomogło mi dorosnąć i zrozumieć, że trzeba nauczyć się przegrywać i wkładać więcej wysiłku w grę.
W tamtym okresie przeglądałem już polskie strony o serii CM/FM. Folder „Football Manager” w zakładkach Internet Explorera stworzył oczywiście mój brat. Było tam także stare CM Revolution, choć najwięcej czasu spędzałem na CM Review – mieli oni największą bazę grafiki, która to mnie w tamtym okresie najbardziej interesowała. Po 2005 roku regularnie już odwiedzałem CM Rev 3.0, a także FM Poland, FM Site oraz FCMC. Najczęściej w poszukiwaniu uaktualnień transferowych, wydawanych zwykle przez FM Poland. Ich jakość pozostawiała pewnie wiele do życzenia, ale niedociągnięć, jeśli były, i tak nie dostrzegałem. Z CM Revolution w pamięci przede wszystkim został mi Match Balls Installer, opowiadanie BARTOSH!-a oraz „Wiec Myśli” Pereza.
Zmieniały się numerki w kalendarzach, zmieniały się serwisy, a Football Manager cały czas był ze mną. Serwisy o FM-ie cały czas pozostawały jednak dla mnie bazą dodatków – nie winię sam siebie za tę ignorancję, ponieważ jestem świadomy faktu, że kilkadziesiąt procent odwiedzin CM Rev nadal ma dokładnie taki sam cel. Moją uwagę przykuł dopiero konkurs „Poprowadź Rewolucję” z października 2008 roku. Dzień po jego starcie założyłem konto i w kilka dni stworzyłem odcinek kariery, który do dziś przyprawia mnie o salwy śmiechu. A jednak, historia o ubłoconym garniturze prezesa spodobała się kilku członkom redakcji, jakubkwa użył nieznanego mi dotąd skrótu „KUTGW”, a M8_PL napisał że „w jego opinii wskoczyłem w żółtą koszulkę lidera”. Lepszego bodźca do dalszego udzielania się na łamach Rewolucji nie mogłem dostać.
Dwa miesiące później na łamy działu „Artykuły” trafił mój pierwszy tekst. Początkowo opublikowałem go jako manifest, zaś M8_PL nazwał go „chyba najlepszym wpisem jaki do tej pory czytał” i zaproponował w donosach przeniesienie na stronę główną. Co ciekawe, gdyby nie tamta decyzja, prawdopodobnie nie istniałoby dziś FM Zone. To dzięki tamtej publikacji propozycję dołączenia do nowego projektu złożył mi kacpergawlo. Poza nieskromnym faktem, że do startu strony przyczyniłem się w kolosalnym stopniu, to istnieje jeszcze drugi szczególik – „FM Zone” to nazwa mojego autorstwa. Gdyby mnie tam nie było, a projekt i tak doszedłby do skutku, odwiedzalibyście pewnie serwis o dźwięcznej nazwie Viva FM.
Pięć miesięcy po starcie FM Zone byłem już w szeregach Rewolucji. Od jednych usłyszałem wtedy, że za szybko się poddałem, od drugich, że podjąłem właściwą decyzję. Dziś wiem, że miałem rację – FM Zone nie posiadało i nadal nie posiada perspektyw rozwoju i dalsza daremna harówka za całą redakcję nie miała sensu. Mogłem jednak zostać i ratować skompromitowany trzy dni później serwis, a Premierem Rewolucji mógł być dzisiaj ktoś zupełnie inny. Gdy nim zostawałem, Grzelo napisał: „O, jak fajnie - właśnie bym został premierem, gdybym był w redakcji!”. Kto wie, czy nie miał racji – ale stało się jak stało, w trakcie gdy on latał z Legionistami na zgrupowania, ja piąłem się po drabince rewolucyjnej hierarchii. Od Podsekretarza Stanu, przez Sekretarza, Ministra Propagandy i Wicepremiera do Premiera Rewolucji – chyba nikt mi nie zarzuci, że się obijałem. Speed powierzył mi CyberBall.pl ze słowami „czuję, że jesteś idealny do tej roboty”, ale to się właściwie dopiero okaże – dla mnie zabawa zaczyna się właściwie od dzisiaj, ponieważ do tej pory nie posiadałem środków, które mogłyby pozwolić mi realizować ambitne plany. Teraz je mamy, więc kolejne miesiące mogą okazać się kluczowe dla całej naszej społeczności.
Nie wstydzę się przyznawać, że jestem naczelnym CyberBall.pl – wręcz przeciwnie, staram się podkreślać to jak najczęściej. Nie z jakiejś pychy czy pustej dumy. Po prostu uważam, że społeczność eFeManiaków, jaka utworzyła się tutaj przez ostatnie dziesięć lat, zasługuje na uwagę. Naprawdę warto tutaj trafić, poznać ciekawych ludzi i współtworzyć to wyjątkowe miejsce. Speed napisał kiedyś, że mimo wszystkich projektów, które obecnie realizuje „CM Revolution nadal pozostaje jego oczkiem w głowie”. Dziś mogę powiedzieć dokładnie to samo. Cieszę się, gdy jestem z CM Rev utożsamiany. Podkreślam swoją przynależność do Rewolucji na swoim blogu i na forach, na których się udzielam. W koszulce CM Revolution z wielką dziesiątką na plecach i nickiem Ceyvol chodzę po mieście, zakładam ją na wykłady i pokazuje się w niej na imprezach. Fanów Football Managera do dziś uznaje się za nudziarzy bez życia towarzyskiego. O FM-ie nadal krąży stereotyp „piłkarskiego Excela”. Dlatego kiedy ktoś pyta mnie, o co z tą koszulką chodzi, tłumaczę mu jej znaczenie z najwyższą przyjemnością. Jest symbolem mojej dumy z faktu, że jestem eFeManiakiem. Że nie wstydzę się CM Revolution. Gdybym się go wstydził, to znaczyłoby, że wstydzę się również Football Managera.
Jak mógłbym się go wstydzić, skoro spędził ze mną połowę życia?
Słowa kluczowe:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ