- No strzelaj baranie, STRZELAJ! - krzyczał do zakurzonego monitora nieco otyły nastolatek, z gigantyczną paczką chipsów w jednej oraz puszką napoju energetyzującego w drugiej ręce. Opluwając szklaną powierzchnię resztkami nieprzeżutego pokarmu, cisnął prowiantem w losowym kierunku, po czym wyłączył bez skrupułów Football Managera, jeszcze w trakcie trwania spotkania. Boiskowa nieudolność jego podopiecznych doprowadziła go bowiem do kompletnej frustracji. „Co się do cholery dzieje?” - myślał roztargniony. Już dziesiąty sezon próbował doprowadzić drużynę na szczyt ligowej tabeli, a jednak z każdym wirtualnym rokiem było tylko coraz gorzej. Zaczęło się przecież od jakże niewinnych strat punktowych z ligowymi ogórkami… za każdym razem wmawiał sobie, że to tylko jeden mecz, wpadka przy pracy, zwykły przypadek. Ale potem doszło do wyjątkowo silnej stagnacji, drużynie zaś nie pomagały żadne zabiegi, mające przenieść jej grę na tzw. „next level”. Czy tylko na tyle było stać tę doświadczoną ekipę? Nie znając faktycznej przyczyny swoich niepowodzeń, chłopak wrzucił bezwładnie pudełko z grą na dno wypełnionej śmieciami szuflady, zapominając o nim na wieki wieków i zadowalając się Tibią.
Scenariusz może niezbyt wykwintny, ale niestety moi mili – jeżeli przypuszczenia kilku osób okażą się słuszne, to może być on jak najbardziej prawdopodobny. Oczywiście powszechnie wiadomym jest, że Football Manager to narkotyk nie słabszy od wielu prochów i nie można z nim, ot tak, zerwać. Jeśli jednak będzie on gracza drażnić, irytować, a nawet doprowadzać do płaczu, to spodziewajmy się licznych odpoczynków od niego już w niedalekiej przyszłości.
W ostatnim czasie popełniłem poradnik, o jakże niewinnym motywie przewodnim: jak grać, żeby się szybko nie znudzić. Tymczasem okazuje się, że nuda może nie mieć z ewentualnymi rozstaniami nic wspólnego! Przyczyna takiego stanu rzeczy zostaje bowiem niezauważona od dobrych kilku edycji i choć daję sobie palec uciąć, że spora część z Was chociaż raz ją spostrzegła, to kompletnie zbagatelizowała ją pod kątem grywalności FM-a. A niesłusznie, bo długofalowe skutki tej błahostki mogą być dla graczy niezwykle dotkliwe.
Obejmując nowy klub, jedną z pierwszych czynności do wykonania jest ogólne ogarnięcie klubowych spraw – niby nic wielkiego, ale jednak wdrożenie swoich treningów, przeczesanie rynku w poszukiwaniu ulubionych talentów oraz wystawienie na listę transferową bezużytecznych darmozjadów to czynności niezbędne do osiągnięcia pożądanej perfekcji. A właściwie tylko pierwszy krok, bo potem zaczyna się kombinowanie z taktyką, testowanie kadry, mniej lub bardziej udane transfery… Z biegiem czasu orientujemy się jednak, że im dalej w las, tym bardziej prosiaczka tam nie widać – a wszystko determinuje sam Football Manager, uniemożliwiając nam osiągnięcie pożądanych rezultatów.
Mijają lata. Lokalne gwiazdy powoli się starzeją, klub wybija się już z ligowego bagna, a nasz ukochany zarząd nagle dostaje przypływu ambicji. Zawojowanie Europy wydaje się być nieuniknione, przecież po tak czasochłonnym procesie rozwojowym, możliwości na miarę najbogatszych klubów świata nie stanowią już dla nas zupełnie abstrakcyjnej wizji.
I dopiero tu tak naprawdę zaczynają się schody. Zakładając optymistyczny wariant, jest rok około 2015, a więc sam zalążek nieprzyjemnych dla menedżera procesów. Zapewne po takim czasie nasz klub zwyczajnie nie wyobraża sobie jakiejkolwiek zmiany ustawienia, a wszelkie korekty taktyczne ograniczają się co najwyżej do minimalnych przesunięć suwaków przed, lub w trakcie trwania spotkania. Szukamy więc zawodników o idealnych predyspozycjach do naszej perfekcyjnej taktyki. Nieważne, czy potrzebujemy dobrego dryblera, strzelca z dystansu czy egzekutora stałych fragmentów – w poszukiwaniu "tego jedynego" będziemy potrafili godzinami przedzierać się wytrwale przez stosy przeciętniaków.
Szybko może się jednak okazać, że "ten jedyny" okaże się w rzeczywistości tym jedynym. Słynący z zamiłowania do edytorów gracze dojdą do tego szybciej niż zatwardziali wyznawcy realizmu oraz trybu HC, ale ostateczna konkluzja jest zawsze jedna i ta sama – w przyszłości, zawodnicy o wyćwiczonych do perfekcji atrybutach praktycznie nie istnieją!
Pod koniec 2018 roku, czyli mniej więcej po dziesięciu sezonach od rozpoczęcia rozgrywki, aż 23 na 47 atrybutów (czyli prawie 50%!) nie występuje w maksymalnej postaci u żadnego zawodnika! Ponadto, kolejne 10 na 47 w formie „dwudziestki” przypada za każdym razem tylko jednemu futboliście na całym świecie. Dla uwierzytelnienia tego zjawiska wybrałem czternaście najgorzej wyglądających umiejętności w przedziale od 18-20 i już gołym okiem widać, że problem dotyka przede wszystkim stałych fragmentów gry oraz czytania ich przez bramkarzy.
Nie trzeba chyba dodawać, że praktycznie każdy z powyższych „rodzynków” jest najczęściej gwiazdą światowego formatu, wartą grube miliony euro i praktycznie niemożliwą do wyciągnięcia z dotychczasowego klubu. Zrozumiawszy swoje położenie, menedżer zaczyna więc doszukiwać się przyczyny takiego stanu rzeczy i najczęściej winą obarcza… wadliwy system szkolenia. System szkolenia, który po 10 latach od startu gry przestał już generować jakichkolwiek pięciogwiazdkowych trenerów, zaś o pół gwiazdki słabszych wyprodukował może pół tuzina, z czego połowa minęła się z powołaniem.
Błędne koło się zamyka. Skoro FM nie udostępnia szkoleniowców na najwyższym poziomie, nie ma nikogo, kto spożytkowałby potencjał młodych newgenów. Skoro młodzi newgeni nie potrafią kopnąć prosto piłki, klub nie osiąga znaczących sukcesów (a więc i tak nie zatrudni sztabu z najwyższej półki). Ale, ale… jest jeszcze coś. Nagle gracz wpada na pomysł, by bolączkę zarówno ofensywnych, jak i defensywnych stałych fragmentów rozwiązać wysokimi, dobrze grającymi w powietrzu zawodnikami. Tylko jak tego dokonać, skoro społeczeństwo regularnie się kurczy? Zgadza się moi drodzy, pod koniec lat dwudziestych XXI wieku, ludzkie wieżowce to już prawdziwe unikaty. Solidnych (podkreślam, solidnych) zawodników powyżej 190 cm wzrostu jeszcze od biedy można wynaleźć, jednak jeśli chcemy mieć w drużynie prawie dwumetrowego kolosa, to równie dobrze możemy iść puścić kupon na najbliższą kumulację.
Wszystko sprowadza się wniosku, że przy dłuższej rozgrywce w Football Managera nie da się stworzyć systemu szkolenia, który chociaż ocierałby się o doskonałość! Paradoksalnie, właśnie taki jest jeden z bezpośrednich celów w dziele Sports Interactive, a to oznacza, że przeciętny gracz jest przez grę permanentnie oszukiwany. Im więcej czasu musimy poświęcić na budowanie zespołu, tym gorzej dla nas – z czasem wdrażenie gwałtownych zmian kadrowych może okazać się niemożliwe, zwłaszcza jeśli potrzebować będziemy jasno określonego wzmocnienia, wedle wypracowanej przez lata taktyki.
Siłą rzeczy, nie sposób będzie w 2020 roku zorganizować w swoim klubie futbolowej maszynki, która z czasem stawałaby się samowystarczalna. Nie zapominajmy, że to właśnie możliwość osiągnięcia perfekcji i swojego rodzaju stabilizacji przyczyniała się do wysokiego poziomu grywalności poprzedników FM-a 2010. Czy może więc stracić on wkrótce na dotychczasowej wartości? Nie wydaje się, zwłaszcza że konkurencji na horyzoncie po prostu brak. Mimo wszystko, czekam z niecierpliwością na wersję okraszoną numerkiem 2011, w pełni dopracowaną w kontekście realiów przyszłości, czego jako fan długofalowych rozgrywek z całego serca sobie życzę.
Słowa kluczowe:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ