Ostatni raz spowiadałem się wieki temu… Było to tak dawno, że nawet dokładnie nie pamiętam kiedy. Bynajmniej nie miewam z tego powodu wielkich wyrzutów sumienia, nigdy nie przypisywałem tej materii wielkiego znaczenia i nie uważam, aby był to głos tylko i wyłącznie mojego wewnętrznego cynizmu. Niestety, gdy ktoś się wścieka zaczyna popełniać błędy. Nie opuszczaj konfesjonału. Nie gaś lampki.
Objąłem kolejny klub, nic nadzwyczajnego, bo poczynając od Championship Manager 00/01, a kończąc właśnie na ówczesnym Football Manager 2010 przez moje ręce przewinęło się ich kilkadziesiąt. Pozory mylą. To zespół, którym grywam rokrocznie, w każdej wersji, nie należy do moich ulubionych, ale zawsze w trudnych momentach, wtedy, kiedy innymi nie szło, trzeba było poznać grę i trochę nauczyć się jej od nowa, był jak amulet. Znowu piłka w grze. Sparingi, drobne wzmocnienia, tak aby nie rozchwiać harmonii i zgrania. Zespół spokojnie może realizować postawione przed nim cele, opracowane tuż przed startem sezonu. Zaczynamy od wygranych ze średniakami, remisujemy po dobrej grze z kandydatem do mistrzostwa, w pucharach zaliczamy komplet zwycięstw. Hossa trwa w najlepsze. Morale wspina się na coraz wyższe poziomy, zarząd i kibice są zadowoleni. Nic nie zmieniając walczymy dalej. W mroźnym grudniu, na śniegu, nad rzeką Tyber przegrywamy pierwszy mecz w sezonie…
Reaguję tradycyjnie – tłumaczę to sobie tym, że może źle dobrałem rozmowę motywacyjną, nie zareagowałem odpowiednio pod względem taktycznym, a zmiany w trakcie meczu nie zadziałały tak jak powinny. Taka jest piłka, zabrakło trochę szczęścia. Kolejny mecz to derbowy pojedynek z kandydatem do mistrzostwa kraju. Nie zmieniam założeń taktycznych, skład pozostaje taki sam, jak poprzednio, bo przecież miał być to tylko wypadek przy pracy, dotąd wszystko przecież układało się po mojej myśli. Tymczasem znowu porażka. Jak hazardzista zaczynam myśleć, że w końcu się odegram – stawiam na sprawdzone metody: kosmetyczne zmiany taktyczne, drobna żonglerka w składzie. Grudzień kończymy bez zwycięstwa. Wkrótce stracę pozycję lidera, powoli gdzieś z szatni uleci dobra atmosfera – w prostych żołnierskich słowach mówię swoim zawodnikom co sądzę o cnocie ich matek. Rezygnuję ze swojej żelaznej jedenastki, przy okazji coraz częściej sięgając po rezerwowych, a nawet po zdolnych juniorów. Myślę, że im przynajmniej będzie się chciało. Dobre występy przeplatam z ciągłymi i dotkliwymi rozczarowaniami, oczywiście w meczach, których jestem zdecydowanym faworytem. Wychodzę z hukiem, przestaję rozmawiać z mediami – zaczynam na nie wysyłać niezbyt przygotowanego do tej roli asystenta. W szatni coraz częściej stosuję brytyjską suszarkę, niż opiekuńcze i spokojne budowanie motywacji. Wkrótce stracę szatnię i przegram wszystko.
W środku jestem chodzącym bólem, rozczarowaniem. Mimowolnie wyrzekam się cnót kardynalnych w FM-ie, takich jak umiarkowanie i zdrowy rozsądek. Rozpoczyna się okno transferowe – moja jedyna nadzieja na powiew świeżej krwi. Inwestuję pieniądze głównie w doświadczonych zawodników, nowi piłkarze mają być szansą na lepsze wyniki – jeszcze nie wszystko stracone. Do lidera tracimy tylko pięć punktów, wciąż gramy w pucharach. Ale to tylko w głowie, na boisku nadal bezsilność, drużyna jakby razem, ale każdy osobno. Wyniki fatalne, a okazji mnóstwo, brakuje skuteczności. Chorujemy na niezwykle dokuczliwą infekcję niskiego morale, jesteśmy w dołku, a tu nijak w środku sezonu szukać antidotum, jakiejś magicznej mikstury, która da nadzieję, ożywi, zmieni. Na nic zdają się interakcje z piłkarzami – zarówno pochwały, jak i krytyka. Zebrania zespołu są bezowocne. Zarząd i kibiców za przeproszeniem szlag trafia. Mnie zresztą też. Walę głową w klawiaturę, rzucam butelkami, jestem sfrustrowany, bo bezsilny i zdany na łaskę losu. Oszalałem.
Pomniejsze problemy i niezadowolenie to już codzienność mojej szatni. Arogancja i szczerość na konferencjach prasowych to normalność, ale iż to grzech śmiertelny wiem doskonale, mimo wszystko popełniam go w pełni świadomie. Gram dalej, bo muszę się odegrać. Łatwo się nie poddam, ale moi piłkarze nie reagują na praktycznie żadne polecenia. Ba, bardziej przypominają frywolną zwierzynę na łące niż profesjonalny, z wieloletnimi tradycjami zespół piłkarski. Żadne znane mi metody już nie działają – ani drobne, ani rewolucyjne. Może właśnie dlatego, że przeplatam je między sobą? Odgrywam się na krótką metę – robię dwa kroki w przód, żeby potem cofnąć się o trzy. Media (ach, jak ich nienawidzę!) zaczynają przebąkiwać coś o mojej dymisji. Tracę kontrolę, wszystko ulatuje, a sam pozostaję z chętnymi do działania, ale pustymi rękoma.
Cóż, może gdzie indziej będzie lepiej, bo zawsze się tak myśli. Ale to miało być takie miejsce. Żałując nie obiecuję poprawy, bo nie mam pomysłu jak za nią się zabrać.
Słowa kluczowe:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ