Był 2006 rok a my zaczynaliśmy eliminacje do Mistrzostw Europy. Mistrzem Polski była Legia Warszawa… nie, nie – wcale nie oznaczało to końca polskiej piłki. Tak, to ten sezon, w którym Legioniści odpadli z Szachtarem Donieck w eliminacjach Ligi Mistrzów. Ale zdarzyło się coś ważniejszego…
Wprawdzie PZPN już był pajacolandią, ale za sterami polskiej reprezentacji w piłce nożnej zasiadł zagraniczny trener Leo Beenhakker, który wzmocnił naszą myśl szkoleniową o swoje doświadczenia z mundialu w Niemczech. Prowadził tam Trynidad i Tobago, z którym ponoć osiągnął jakiś sukces – jaki, to niewiadomo, ale w Polsce mało rzeczy jest pewne. Raz Lech Wałęsa jest bohaterem a zaraz potem Bolkiem, albo pan Lech Kaczyński jest inteligentem a już innym razem chamem z problemami z alkoholem, durniem czy też dewiantem. To taki nasz kociołek – tu zawsze było dziwnie - czasem Szela ucinał głowy, czasem zwoływano konfederację barską, czasem Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego wprowadzała stan wojenny a czasem walczyliśmy „Za wolność naszą i waszą”, husaria obroniła Wiedeń przed Osmanami albo toczyliśmy romantyczne i krwawe boje o niepodległość. Bywały cuda jak niemalże dwadzieścia lat temu i bywał Lepper w gabinetach ministerialnych. Ale Polska jest pasją i o tym nie wolno zapominać. Zboczyliśmy nieco z tematu a to może być niebezpieczne, bo kastrować ponoć już chcą i dziwne rzeczy robić. Moment zadumy, otrzeźwienia i wracamy do Leo Beenhakkera, który zaczął swoją pracę z kadrą od porażki z Danią (0:2). Potem postanowił uczyć się na błędach i przegrał z Finlandią (1:3), chodzi o ten mecz w którym Dudek rzucił piłkę pod nogi Fina i była „zadyma”. Nieco dalej urodził się kadrowicz Matusiak, który strzelił Serbom gola po rykoszecie – zremisowaliśmy 1:1. W Kazachstanie błysnął Smolarek i po męczarniach wygraliśmy 1:0. Następnie ekstaza niczym ta cenowa w Media Markcie – ponoć nie dla idiotów. O co chodzi? Ano 2:1 na Śląskim z Portugalią. Browar się lał, wino się lało i wódka się lała – chłopaki urośli w siłę, Leo był czwartym elementem Trójcy Świętej i żyło się lepiej… chociaż PiS jeszcze rządził. Nie zmieni to faktu, że ten mecz kibice będą wspominać tak, jak patrioci bitwę pod Grunwaldem. Było pięknie, ale potem były rozbiory, wojny światowe i czasy PRL. W końcu ostatni mecz eliminacyjny w 2006 roku, czyli Belgia. A tam co? Matusiak gola strzela i wygramy 1:0. Fajnie. Na pięć meczów eliminacyjnych przypada nam 10 punktów (67% możliwych).
Tym razem jest już 2008 rok – rządzi Platforma z PSL-em a Drzewiecki przegrywa z PZPN-em. Wcześniej robimy żal na Euro i Leo przegrywa z Ukrainą. Potem nic nie gramy ze Słowenią, na dodatek na jakimś nieco dziwnym jak na reprezentację Polski stadionie, ale remisujemy. No piach graliśmy. Potem ogrywamy San Marino, ale to samo – piach. Nieco dalej perspektywa czeska. I tak jak w 2006 roku przed meczem z Portugalią zakładamy baty. Ale role się odmieniają i teraz Polak piłkarskim katem. Dwie brameczki, jedna w plecki, jednak sukces jest. Tym razem Leo siedzi już po prawicy Ojca. Dziwne te Polaki, że tak w skrajności popadają – raz gównem a potem bohaterem. Macie życie jak w Madrycie. I Brożek ożył jeszcze, Kuba się pokazał i kibice czescy dostali pałami. Jedziemy na Słowację – tam to dopiero burdel. Lepiej wyposażony i większy niż ten nasz. Ponoć. Kibice zapowiadają bunt i zlewanie meczów swojej reprezentacji a korupcja jak makiem zasiał. Zaczyna się to spotkanie – Boruc krzyczy, Paweł biega i Krzynówek się rozgrzewa. Nagle Wiślak podaje do Holendra i gol. Polacy się cieszą, że aż nawet race odpalają, chyba nieco wcześniej już pałą dostają. Ale co tam przecież nie było Juraja Halenara u Słowaków a cud się miał zdarzyć. Toć to w naszym polu karnym szaleją chłopaki – Boruc robi pomidora i mamy piłkarskiego klopsa. Potem klnie, rusza gębą ale zanim się uspokoi to dostaje drugiego i impreza na całego. Słowacy znowu wierzą w kadrę a my? Jak zwykle nasi mają ewidentnie losowe atrybuty, i trener też. Pech czy szczęście - mamy 7 punktów na 12 możliwych (58%).
Ale nie po to zatrudnialiśmy zagranicznego szkoleniowca, żeby szukać gdzieś poziomu sprzed dwóch lat. Żeby na Euro grać gorzej niż Engel z Janasem na MŚ. Wprawdzie historia lubi się powtarzać, ale ja wierzę w Leo Beenhakkera. Tak mimo wszystko?! A mam wybór?
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ