Kiedy w Football Managera gra się praktycznie od samego początku serii, to zdarzają się momenty, gdy nie wiadomo co robić. O ile sam cel gry jest jasny. Absolutna dominacja na każdej płaszczyźnie futbolu. Problem jest za to z wykonawcami, a konkretniej klubem. Myślę, że wielu z Was przyzna mi rację - najłatwiej tego dokonać upadłą potęgą. Wrócić do elity, a potem prędko na szczyt.
Doskonałym klubem, by tego dokonać, jest bez wątpienia angielskie Leeds United. Wspaniały klub z tradycjami, odpowiednio rozwinięty infrastrukturalnie. Może gorzej było z finansami, stąd są tam, gdzie są. Tym lepiej dla eFeManiaków. Jest kim, jest o co i po co. Trudno chyba o lepszego kandydata. Są tu naprawdę spore pieniądze, duży stadion, ciekawy zarząd, małe ryzyko, znikome, przejęcia klubu przez kogokolwiek oprócz rady nadzorczej klubu. Powstaje więc komfort pracy. W zasadzie wystarczy dobry, bramkostrzelny napastnik, środkowy obrońca i pomocnika i awans niemal pewny. Hm, Murphy, Velikonja, Dawson i może Jali? Mam za sobą wiele wspaniałych sezonów w tym klubie. Już od kilku edycji gry. Jest tu po prostu wszystko, co być powinno. Byłe gwiazdy klubowe, w takim wieku, że mogą przyjść i zagrać sezon czy dwa. Wielcy rywale. Bo kto nie chciałbym mieć pełnych trybun na meczach z Manchesterem United? Smutna historia ze śmiercią dwóch kibiców. Zabitych przez fanatyków Galatasaray Stambuł, przed meczem obu drużyn w ramach UEFA. Starej formuły Ligi Europy.
W angielskie klimaty bardzo łatwo się wkręcić. Najlepsza liga, ogromne pieniądze. Prestiż, masa kibiców, wielkie areny. Gdyby nie pozwolenie na pracę, byłby raj. Do tego o Pawiach jest wiele informacji w sieci, to najlepsza upadła potęga w FM-ie. Świetnie wygrać Premie League. Usiąść w fotelu. Zamknąć oczy i puścić, nucąc: You'll never walk alone. Tak, nigdy nie będziesz sam. Dominacja w najlepszej lidze świata jest trudna. Bardzo trudna. Ale jeśli ktoś dopiero wkręca się w eFeMa, to właśnie tam powinien sprawdzić na ile jest mocny i co potrafi.
Dla mnie już raczej za późno. Gra angielskim drugoligowcem stała się zbyt monotonna. Życie nadzieją legendy Kadleca, Griezmanna. Czuję się tam niepotrzebny. Chociaż wiem, że beze mnie nic nie osiągną. W najlepszym razie awansują. Będą mieli szczęście to szybko, a może później. Ale wiem - nie wrócą do tej cholernej elity. Ja już po prostu nie mam w sobie energii, aby ich tam wprowadzić. To zbyt naturalne i oczywiste. Po roku mieć najnowocześniejsze obiekty i bazę? Newgena z naboru z potencjałem ponad 170 w drugiej lidze? To oczywiście wspaniałe.
Są chwile których nie zapomnę. Chociażby meczu o mistrzostwo Championship. Od początku sezonu graliśmy świetny futbol. Początkowo z punktami było gorzej, ale już po kilku kolejkach zadomowliśmy się w czubie tabeli. Okolice stycznia i 20 punktowa przewaga robiła wrażenie. Wszystko to jednak zaczęło topnieć. Gdyby nie seria trzech porażek z rzędu Southampton nie byłoby dziesięciu punktów, tylko dwa, może trzy. W końcu nadszedł ten dzień. 42. kolejka ligi - mecz na szczycie. Wyjazd do Southamton. Byłem pełen wątpliwości. Najtrudniejszy mecz w życiu, a zespół w formie bardzo odbiegającej od mistrzowskiej. Święci w składzie z tym diabłem z Japonii - Tadanari Lee. Jak na tamte warunki, napastnik doskonały. W głębi serca wiedziałem, przegram i to sromotnie. A jednak pierwsza połowa meczu to walka, akcja za akcję. W końcu Velikonja wpadł w pole karne i przepięknym delikatnym strzałem w długi róg dał nam prowadzenie. Niestety, potem gospodarze wyrównali. We mnie jednak coś pękło. Oczy był pewne gniewu, nastawionego na trzy punkty. Postawiłem wszystko na jedną kartę, zmiany, przewaga liczebna, ofensywa na maksa. Nadeszła 88. minuta meczu. Stało się, to co stać się nie mogło. Ross Turnbull dał prowadzenie Leeds United. 15-letni gówniarz z bardzo bliska wpakował piłkę i został bohaterem. Potem defensywa, 5 obrońców, ale padł gol. Snodgrass z 30 metrów w okno Devisa. 3-1 stało się faktem, mecz się zakończył. Nieprawdopodobne widowisko.
Teraz jednak czas na coś innego. Nie chcę klubu kiedyś spełnionego, utytułowanego. Chcę być stwórcą, ojcem sukcesu i rozwoju talentu poszczególnych piłkarzy. Za cel obieram Energie Cottbus. Tak polski klub... aż dziw, że niemiecki. Zamierzam wprowadzić go jak najwyżej. Czy się uda, sam nie wiem. Będzie ciężko, więc i wspaniale. Celem polityki długofalowej pozostaje faza grupowa Champions League. Na pewno nie będzie to łatwe, transfery będą musiały być głęboko analizowane, zero amatorki, minimalizacja ryzyka. Z niczego w złoto. A może już za kilka lat Kobylanski stanie na murawie wraz z kolegami z Chociebuża i posłucha hymnu Ligi Mistrzów? Ja będę wtedy na ławce trenerskiej, dumny z nich, z siebie i klubu. Najpierw tylko muszę awansować, co może być trudniejsze od następnych celów.
Sam jestem ciekaw jaką ligą okaże się Bundesliga, również Zweite. Liga bez większych ograniczeń wobec obcokrajowców. A klub to jeden z dwóch w jako takiej czołówce jeszcze z NRD, stadion nie za mały, długów brak, bardzo solidny skład. Są i talenty. Pieniądze też się znajdą. Czego chcieć więcej? Sukcesów. W historii Energie Cottbus ich brakowało, zatem... życzcie mi powodzenia.
Jakie klub Wy wybieracie? Czym się kierujecie? Jak zachęcacie samych siebie, aby nie kończyć rozgrywki? Zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ