Fortuna I Liga
Ten manifest użytkownika Black przeczytało już 1019 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Piłkarze wrócili już z urlopów i rozpoczęli treningi. Pierwszy tydzień był w miarę spokojny, zawodnicy mieli czas na trening siłowy dla podbudowania kondycji po wakacjach, a ja miałem mnóstwo czasu na podróże po rynku transferowym. Choć okienko jeszcze nie zostało otwarte, rynek roił się od spekulacji. Zająłem się na trzema zadaniami. Pierwszym z nich było znalezienie nowych klubów dla paru graczy, którzy nie byli już potrzebni w klubie. A było ich trochę, bo kadrę mieliśmy szeroką i niektórzy nie nadawali się do Ekstraklasy, przynajmniej w mojej ocenie. Skład mieliśmy dobry, więc trzeba było usunąć najsłabsze ogniwa. Właśnie, skład. Jak powiedziałem, był dobry i przez to moim drugim zadaniem było dementowanie plotek o odejściach z Korony. Niektórymi zawodnikami interesowały się dużo większe kluby, ale ja konsekwentnie odmawiałem i liczyłem też na lojalność zawodników. No i trzecim zadaniem było znalezienie wzmocnień dla klubu. Funduszy nie miałem zbyt wiele, a kadrę miałem dość doświadczoną, dlatego skupiłem się na szukanie młodych talentów. Wybrałem skarbnicę tanich młodzików czyli Wschód. Tam też wysłałem scoutów i przetrząsałem tamtejsze media w poszukiwaniu skarbu. Wkrótce miałem paru na oku i poleciłem ich obserwować.
Wreszcie nadszedł dzień pierwszego sparingu - 22 czerwca. Mieliśmy zacząć od razu z impetem, bo od starcia z Legią Warszawa. Nie ukrywam, że to rywale byli faworytami. My mieliśmy tylko pokazać się z jak najlepszej strony, aczkolwiek chciałem pokusić się o korzystny rezultat. Ale to były tylko sparingi, więc wynik nie był tak istotny jak postawa. Naszą przewagą było to, że Legia zapewne nie wyjdzie w najmocniejszym składzie. Jeżeli w następnych dniach czekały ją starcia z Wisłą i Lechem, to po co miała marnować się na Koronę? To była nasza nadzieja.
Mecz zaczął się zgodnie z przewidywaniami mediów. Legia wyraźnie przeważała i musieliśmy uciekać się do fauli, aby powstrzymać ich akcje. Lecz później obraz gry uległ zmianie. Staliśmy się równorzędnym rywalem, atakowaliśmy jakbyśmy nie grali z wyżej utytułowanym rywalem. W efekcie to my wyszliśmy na prowadzenie! W 14min Bednarek poprowadził akcję lewym skrzydłem i dośrodkował prosto na głową Andradiny, który strzelił w poprzeczkę! Jednak piłka trafiła do Zganiacza, który pokonał bezradnego Muchę! 1:0! Jednak już w dziesięć minut później był remis. Gola głową z najbliższej odległości strzelił Roger. Jednak nie daliśmy się i w 35min znowu wyszliśmy na prowadzenie! Pod polem karnym fatalnie zachował się Kiełbowicz i w pozornie niegroźnej sytuacji piłkę odebrał mu Kiełb i strzelił obok bramkarza. 2:1! Do przerwy wynik nie uległ zmianie. W czasie pierwszej połowy przeważaliśmy! Legia oddawałą głównie niecelne strzały i to my byliśmy groźniejszym zespołem. Ale byliśmy dalecy od spokoju ducha. Wszystko mogło się zmienić.
I mówiąc to w szatni, wykrakałem. Legia od razu po przerwie rzuciła się do ataku i bezlitośnie wykorzystywała nasze błędy. W 55min w nasze pole karne dośrodkowywał Radovic i Hernani, kryjący Kozuba, interweniował tak niefortunnie, że wpakował piłkę do siatki zaskoczonego Cierzniaka. I było 2:2! Dziesięć minut później przegrywaliśmy 2:3. W polu karnym faulował Wilk i jedenastkę pewnie wykorzystał Kiełbowicz. Pomimo niekorzystnego rezultatu, nie poddaliśmy się. Rzuciliśmy się do odrobienia strat - przeprowadzaliśmy coraz to śmielsze ataki, często spychając Legionistów do defensywy. W 70min wyrównaliśmy! Kiełb podał świetnie do Zganiacza, a ten z trudem opanował piłkę i strzelił obok Muchy. Remis! Choć ten wynik był dla nas korzystny, nie zwolniliśmy. Nie chciałem ryzykować rzutów karnych - w nich mogliśmy być dużo słabsi. Jednak gdy sędzia techniczny pokazał trzy minuty dodatkowego czasu gry, zobaczyłem, że karne to nasza jedyna nadzieja. Zaryzykowałem i zdjąłem zawodników słabszych w wykonywaniu jedenastek i wprowadziłem tych bardziej doświadczonych.
Rzuty karne to był istny dreszczowiec. Wszyscy piłkarze bezbłędnie wykorzystywali jedenastkę. Ostrowski, Bednarek, Szałachowski, Gawecki, Descarga, Markiewicz... Żaden się nie pomylił. I gdy na tablicy widniał wynik 10-10, do piłki podszedł golkiper Legii - Jan Mucha. Rozpędził się i... strzelił obok bramki! Zamienił się pozycjami z moim bramkarzem. Cierzniak był uskrzydlony błędem rywala natomiast Mucha wydawał się być nieco poddenerwowany. I w efekcie Janek spóźnił się z interwencją, Cierzniak strzelił! 11-10 dla nas! Wygraliśmy w Legią Warszawa!
Wygraliśmy po prawdziwym dreszczowcu! Zupełnie niespodziewanie to my byliśmy lepszą drużyną. Oddaliśmy znacznie więcej strzałów i były one groźniejsze. Tylko i wyłącznie naszą winą było doprowadzenie do rzutów karnych. Gdyby nie nasze własnego błędy, zapewne byśmy wygrali. Ale cieszyłem się i z tego zwycięstwa po serii jedenastek. Było wspaniałe, wszak nie co dzień wygrywa się z taką firmą. Ale nie pozwoliłem piłkarzom świętować. Następnego dnia czekało na nich równie trudne starcie - z Wisłą Kraków.
Rano dostałem dobrą wiadomość od zarządu. Zgodzili się na moją propozycję klubu filianego! Dali mi listę klubów do wyboru. Oczywiście to oni decydowali, ale mogłem coś zasugerować. Lista nie była za ciekawa. W końcu zdecydowałem się zarekomendować Gazownik Orenburg - mały klub z niższej ligi rosyjskiej. Nie była to rewelacja, ale od czegoś trzeba było zacząć.
Katastrofą była dla Korony kontuzja Kamila Kuzery. Był on jednym z lepszych prawych skrzydłowych zespołu i jego strata, nawet na te trzy tygodnie, była poważnym osłabieniem dla drużyny.
Mecz z Wisłą Kraków udowodnił jedno. Futbol to dziwny, ale piękny sport. Wygraliśmy z ekipą Białej Gwiazdy aż 4:0!
Choć to Wisła przeważała przez praktycznie cały mecz, to my wygraliśmy. Oni strzelali aż siedemnaście razy, w tym osiem raz celnie - nie strzelili nic. My oddaliśmy siedem strzałów z czego cztery razy skierowane były w światło bramki - strzeliliśmy aż cztery bramki. Graliśmy pod koniec w dziewiątkę - nie daliśmy sobie strzelić gola. Wszystko to było łutem szczęścia, muszę to przyznać. Ale zacznijmy od początku.
Biała Gwiazda od pierwszej minuty przeważała, atakując raz po raz. My zostaliśmy zepchnięci do defensywy i odpowiadaliśmy rzadkimi atakami. Po jednym z nich, w 25min sędzia podyktował dla nas rzut wolny pod polem karnym rywali. I wykorzystał go Jamroz posyłając piłkę wprost do bramki! Jednak to był jednorazowy wyskok, gdyż znowu Wisła atakował raz po raz. My próbowaliśmy grać z kontry i przyniosło to efekt w 39min Po przejęciu piłki dryblingiem przez pół boiska popisał się Michałek. Stanął oko w oko z bramkarzem rywali, lecz zamiast strzelić podał do lepiej ustawionego Markiewicza, który posłał piłkę do praktycznie pustej bramki! Ten gol wyraźnie zdemotywował rywali, gdyż potem to my przejęliśmy inicjatywę. Po jednym z ataków, już w doliczonym czasie gry, padł trzeci gol dla nas! W zamieszaniu podbramkowym strzelał Markiewicz, lecz Mariusz Pawełek obronił! Ale nie zdołał opanował futbolówki i wypuścił ją z rąk, co wykorzystał Jamroz strzelając swą drugą bramkę. Do przerwy było 3:0. Niesamowite 3:0! Po przerwie nastąpiło odrodzenie Wisły. Grali jak wcześniej, a tylko znakomitej postawie Cierzniaka zawdzięczamy to, że nie zdołali strzelić bramki. Mieli ku temu doskonałe okazje. Napastnicy Białej Gwiazdy nie mogli się wstrzelić, a defensorzy popełnili kolejny błąd! Po udanych przechwycie moi piłkarze stworzyli zgrabną akcję w skutek której Jamroz stanął sam na sam z Pawełkiem. I pokonał go kompletując hat-tricka! 4:0! Ale to już wyczerpało nasze możliwości. Do końca meczu nie stworzyliśmy już żadnej sensownej akcji i skupiliśmy się na obronie. Czyste konto Cierzniaka zawdzięczamy zarówno jego świetnej postawie, jak i grze obronnej i nieskuteczności rywali. Nie zdołali strzelić honorowego gola nawet pomimo tego, że dwa moi piłkarze zostali wyrzuceni z boiska. Byli to Szajna w 79min i Kiełb w 85min. Ale wygraliśmy po niesamowitym meczu!
Muszę obiektywnie przyznać, że nie zasłużyliśmy na zwycięstwo, a zwłaszcza na tak wysokie. Piłkarze z Krakowa grali zdecydowanie lepiej i wynik zawdzięczają tylko swojej nieskuteczności i swoim błędom. Jednak zasłużyli na remis. Nie chcę ujmować chwały moim graczom. Byłem z nich dumny i pozwoliłem im świętować, byle w granicach rozsądku. Byłem też zadowolony z Jamroza. Zawodnik, dla którego planowałem rolę zmiennika, przekonał mnie do siebie. Miał spore szanse zaistnieć w pierwszym składzie.
Następnego dnia zagraliśmy ostatni mecz turnieju - z Lechem Poznań. Podeszliśmy do niego na luzie, a to dzięki niespodziewanym rozstrzygnięciom w turnieju. Legia wygrała z Wisłą i oba zespoł miały po trzy punkty. Lech także. My jako jedyni mieliśmy na koncie dwa zwycięstwa. Dzięki temu Lech miał szansę zdobyć puchar tylko wtedy, gdyby wygrał co najmniej trzema bramkami. Nie zamierzaliśmy mu na to pozwolić.
Mecz był bardzo wyrównany, aczkolwiek nie stał na zbyt wysokim poziomie. W końcu co się dziwić, oba zespoły był wyraźnie zmęczone trzecim meczem z rzędu. Na bramkę kibice musieli czekać 27 minut. Strzelił ją Cichos po dośrodkowaniu Szyndrowskiego. I była to jedyna bramka pierwszej połowy. Choć oba zespołu miały jeszcze parę świetnych, wręcz stuprocentowych sytuacja, żadna bramka wtedy nie padła. W drugiej połowie Lech wypracował lekką przewagę, ale nie umiał jej wykorzystać. Ponadto pozwolił sobie na zbytnie rozluźnienie, dzięki czemu już w doliczonym czasie gry przeprowadziliśmy szybką kontrę na dwa podania w efekcie której gola strzelił Andarina. Wygraliśmy solidnym 2:0!
Wygraliśmy po wyrównanym meczu. I znowu dopisało nam szczęście. Rywale nie zasłużyli na taki krzywdzący wynik. Mogli spokojnie zremisować, ale pozwolili sobie na zbyt luźną grę z pozornie tak słabym rywalem. To był ich błąd, który się na nich zemścił.
Dzięki wspaniałej postawie, a także i słabej rywali, Korona Kielce zdobyła Puchar Prezydenta Kielc! Cieszyła mnie nasza postawa, zagraliśmy rewelacyjnie. Taka gra zapowiadała naprawdę ciekawe starcia ligowe. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że taki turniej był dla tych drużyn rzeczą drugorzędną i tak jak i dla nas, służył polepszeniu formy zawodników i sprawdzeniu umiejętności rezerw. Dlatego też nie można było zaobserwować najmocniejszych składów, ani wielkiego zaangażowania. Po prostu dla rywali to był kolejny sparing, zwłaszcza starcia z nami. Przez toywale nas zlekceważyli. Stwierdzili, że jak mają grać z takimi potęgami oraz z Koroną, to na nas nie wystawią najcięższych dział. I to się na nich zemściło. Dzięki ich luźnemu podejściu mogliśmy ich ograć.
Samą wygraną w turnieju traktowałem jak broń obosieczną. Nasza dobra postawa sprawiła, że piłkarze uwierzyli w nasz zespół, w to, że możemy wiele osiągnąć. Dlatego też raczej zdecydowali w duchu, że Kielce to dobre miejsce na rozwój kariery. Ale sukces z takimi zespołami mógł także sprawić, że zainteresowanie moimi zawodnikami wzroście. A niektórych ofert na pewno by nie odrzucili. Dlatego wygrana mogła stać się przyczyną przegranej.
Na samym turnieju zarobiliśmy około €160tys, co było znakomitym wynikiem. Na pewno zapewni to płynność finansową na pewien czas.
Wkrótce otwarte zostało okienko transferowe. Korzystając z pomocy scoutów oraz moich wtyków, zdołałem odszukać paru utalentowanych zawodników ze Wschodu. Większość z nich miała być zakupem na przyszłość, gdyż byli w wieku 17-21 lat. Niestety, parę transferów nie wypaliło, to z powodu zbyt wysokiej ceny, albo dzięki konkurencji. Jednego z kandydatów do przejścia, Jankovica, podebrał nam rywal z lokalnego podwórka. - Widzew Łódź. Ale udało mi się dogadać co do transferu trzech zawodników. Byli to:
Yegor Bydnyi - dwudziestoletni Ukrainiec. Gra na pozycji środkowego obrońcy, całkiem utalentowany. Pozyskany za €1tys. z Czornomoriec Odessa z pierwszej ligi rosyjskiej.
Lukas Kuban - dwudziestojednolatek z Czech. Boczny obrońca, równie dobrze gra na bardziej wysuniętej pozycji. Przeszedł z FC Slovacko za €2tys.
Oleg Shatov - siedemnastoletni reprezentant Rosji. Gra na pozycji środkowego lub ofensywnego pomocnika. Świetnie zapowiadający się rozgrywający, z prawdziwym talentem. Wychowanek klubu Ural, przejdzie za €16tys.
Dwóch pierwszych przeszło do nas z dniem 28 czerwca, a na Rosjanina musiałem czekać jeszcze kolejny miesiąc. Oczywiście to był transfery z rozpoczęcia okna, nie zamierzałem na tym poprzestać. Talenty czekały na mój ruch, musiałem je tylko odnaleźć. Dlatego zamierzałem być jeszcze nieco aktywny na rynku transferowym.
Następny mecz mieliśmy zagrać z FC Nitra - jednym z czołowych zespołów ze Słowacji. Mecz był wyrównany, ale wynik już nie. W czasie pierwszej połowy to my byliśmy stroną przeważają, zarówno jeśli chodzi o posiadanie piłki, jak i o ilość ataków. Zdołaliśmy to przypieczętować całkiem ładnym golem Poplawskiego w 23min. Druga połowa była już gorsza. Rywale ze Słowacji przejęli inicjatywę i konsekwentnie starali się strzelić nam gola. Jednak los bywa złośliwy i to ten słabszy zespół strzelił dwie kolejne bramki. Pomimo przewagi rywali, do siatki trafili Sobolewski i Markiewicz. Mecz zakończył się wynikiem 3:0.
Po raz kolejny zadecydowała skuteczność. Choć rywale przeważają, my strzelamy. Chciałbym, żebyśmy grali nieco bardziej efektownie, ale sama efektywność także mnie zadowala. Lepiej jest strzelać brzydkie bramki niż oddawać piękne strzały, które nie trafią do siatki.
Zbliżał się koniec czerwca. Był to bardzo ważny miesiąc dla klubu, wszystko się powoli zmieniało. Mam nadzieję, że na lepsze. Drużyna grała dobrze, była już zgrana. Kibice byli zadowoleni, tak samo księgowy klubu, który cieszył się z zysku €100tys. w czerwcu. Zaczynał się lipiec. Miał to być przełomowy miesiąc dla klubu...
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Twoja Kariera |
---|
Kariera jest sercem Football Managera, a moduł Kariery jest centralnym miejscem Twojej aktywności na stronie. Stwórz karierę, opisz ją w kilka chwil i połącz z nią screeny, filmy, blogi - pokaż się eFeMowej społeczności z dobrej strony. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ