Następnego dnia, gdy siedziałem w biurze, drzwi otworzyły się z hukiem:
- Trenerze! Gang! Rodzina! Mordercy! ARGENTYNA - krzyczał zdenerwowany Collocini. Oczy miał przekrwione jak cholera, co mogło świadczyć albo o nie przespanej nocy, albo o wysokim stężeniu THC w jego organizmie, albo o jeszcze jakimś innym gównie, o którym nic nie wiem.
- Spokojnie, Fabricio, usiądź, zapal z nami (akurat w tym momencie po gabinecie pomiędzy mną a Orłem krążyła mała afrykańska małpka) i powiedz, co dokładnie leży ci na sercu.
Po paru głębszych (skur... spalił całego) uspokoił się i zaczął mówić z sensem.
- Trenerze, moja rodzina napadła na mój gang. Krew się jeszcze nie rozlała, bo narazie obrzucali siedzibę zwykłymi żelkami, ale pomyśleć co by było, gdyby użyli tych "Akuku"! Tych nadzianych! - dodał. - Muszę wracać, żeby pogodzić dwie strony, zanim cała Argentyna spłynie krwią.
- To rzeczywiście poważna sprawa - potwierdziłem. - Co powiesz na dłuższy urlop? Załatwisz wszystko, postawiasz swoich zwierzchników i wyperswadujesz im ataki na siebie, co ty na to?
- Dobra, ale kiedy mogę rusz...
- Jeszcze tu jesteś? - przerwałem mu w pół słowa. - Wypad zanim coś jeszcze się stanie.
- Dzięki kołczu! Kiełbasa to zapamięta! - Po tych słowach opuścił gabinet.
- Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby użyli Kinder Niespodzianek? - zagadnął Orzeł. - Kurde, pół Argentyny mogliby tym rozwalić!
- Chłopie mamy fart. To co, po maluchu?
- Po maluchu. - I zgodnie przechyliliśmy szklanki.
Po południu czekała na nas konferencja prasowa. Wchodząc na salę, czułem już jak pismaki węszą sensację. Nie zdążyłem usiąść obok Mike'a, a już z tłumu wypłynął potok pytań.
- Silence! - wykrzyknąłem, sala zaniemówiła, była pod wrażeniem mojej bezkompromisowości (albo tak mi się wydawało). Niektórzy lekko się skrzywili, kiedy przestery dotarły do ich uszu. - I'll kill you! - zakończyłem elokwentnie.
- Jest pan terrorystą?! - W sali zapanowało po tym pytaniu nerwowe poruszenie.
- Tylko dla hien żądnych sensacji i dla swoich zawodników, poza tym mówią, że jestem całkiem w porządku, ale raczej się z tym nie zgadzam.
- To co miało znaczyć to wejście?! - odezwał się głos z drugiego końca sali.
- Miało to znaczyć tyle, że albo zamkniecie ryje, albo wasze pytania będą wędrowały wprost w próżnię, czyli dowiecie się albo wszystko, albo gówno. A teraz, jeśli macie pytania, PODNIEŚCIE ŁAPY W GÓRĘ! - krzyknąłem. Kurwa zawsze chciałem to zrobić, a cała sala nagle wypełniła się podniesionymi rękoma.
- Może jednak ja zacznę - wtrącił się prezes. - Jak już państwo zauważyli, to jest nasz nowy manager. Jest to niezwykle nieszablonowy i... - "Bla bla bla" stwierdziłem, po czym z małej piersióweczki pociągnąłem kilka łyków Jacka, Jimma i Wladymira. Nektar bogów ośmielił mnie niesamowicie.
- Dobra Mike, resztą zajmę się sam - przerwałem mu wpół zdania. - Trafiłem do świetnego klubu, mającego ambitnego prezesa - tu małpki zostawione w popielniczce na biurku zaczęły działać mocno i z trudem kontynuowałem powstrzymując śmiech. - Świetny sztab szkoleniowy i jeszcze lepszy zespół. Proszę - wskazałem na ładną blondynkę w końcu sali.
- Pan jest trzeźwy? - zapytała.
- A czy jestem żywy? - odparłem retorycznie. - Oczywiście, że tak i tak! To jak niegdyś taryfa Ery. Czyli nie mogę powiedzieć, że jestem trzeźwy, a z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że jestem nietrzeźwy. Jak mógłbym wyjść na pierwszą konferencję prasową bez małej zaprawy? Z drugiej strony, w porównaniu do tego, co będzie jak stąd wyjdę, odpowiem tak: jestem trzeźwy. Proszę, następny pan.
- Czyli managerka jest dla pana tylko zabawą?
- Mój drogi, życie jest dla mnie zabawą. To, że siedzę tu przed wami, zawdzięczam sobie oraz temu gru... Panu prezesowi, który zaufał mi i udowodnię, że oddał zespół w dobre ręce.
- Jaki jest wasz cel? - odezwała się pożerająca mnie wzrokiem stara gruba baba.
- Podnosimy rączki, to po pierwsze, ale skoro już o celach. Cel jest jeden. Rozjebać to gówno w drobny mak. Ile się da na ilu frontach się da i jeżeli szczęście, pozwoli skopać dupę wszystkim, którzy staną na drodze. Ka pe wu?
- A transfery? - odezwał się kolejny głos.
- Jeszcze jeden taki myk i skończymy tą pipidówę. Albo podnosicie łapy, albo nie odpowiadam. - Mike kopnął mnie pod stołem i pokazał wyraźny gest przechylanej butelki. Podałem mu więc swoją miksturę pod stolikiem, mając nadzieję, że się nie przekręci. - Proszę - zagadnąłem kolejnego gościa.
- Co z transferami? Którą farmację zamierza pan wzmocnić?
- Wszystkie - odparłem krótko, po czym wskazałem na babeczkę.
- Jakim stylem będzie grała pańska drużyna?
- Najlepszym. Jeszcze jakieś pytania? Zaczynacie mnie męczyć.
Cała sala podniosła ręce do góry. Pomoc nadeszła jednak z najmniej oczekiwanej strony. Czerwony jak burak Mike zaczął drzeć mordę do mikrofonu.
- THIS IS MINE MANAGER! THIS IS NEWCASTLE AND MAKE SOME FUCKING NOISE!
Po tych słowach sala zaczęła się drzeć bez opamiętania, podczas gdy my przy akompaniamencie muzyki z komputera i fruwających róż i staników opuściliśmy salę. Trzeba się zastanowić nad transferami...
Wybaczcie, acz powrót do pracy i praca nad płytką zeżarły mi trochę czasu : ) W wolnej chwili cz. 4!
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ