Major League Soccer
Ten manifest użytkownika Margo przeczytało już 3407 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Nie mogę z tym żyć! Po prostu nie potrafię. Początkowo sprawiało mi to przyjemność. Mogłem przenieść się w całkiem inne ciało do innego, lepszego świata i chociaż przez ten krótki moment poczuć prawdziwą radość. Spełniałem swoje najskrytsze marzenia, zachcianki, kaprysy. Z niecierpliwością i zdenerwowaniem wyczekiwałem kolejnego wieczoru, by po raz kolejny tam być, ale to zaczyna wymykać się spod kontroli. Mój umysł już nie musi przechodzić w niecodziennie stany, abym mógł „wejść" w Annę. To już nie są sny ani koszmary. Czuję, że to coś dużo gorszego, być może wizje. Sam nie wiem. Otwierają mi bramy przyszłości zaledwie kilka godzin przed wydarzeniem. Nie tylko w snach. Także w czasie wykładów, obiadów, spacerów, randek i innych codziennych czynności. Najgorsze jest to, że nie potrafię tego przewidzieć. Przez to cholerstwo zerwałem kontakty ze znajomymi, dziewczyną, a nawet bliską rodziną. Dziwne zachowania, tracenie przytomności, zanik pamięci. Zaczynają się mnie bać. W sumie, to się im nie dziwię. Jestem dziwadłem, a mój mózg zmienia się z dnia na dzień. Jeszcze nie wiem, czy pozytywnie bądź negatywnie. Mam nadzieję, że wkrótce wszystko ustanie.
***
Jak dobrze, że już ranek. Promienie Słońca przebijające się przez firany i różowa kołdra jeszcze nigdy nie sprawiały mi takiej radości. Zaraz! Przecież ja nie mam różowej pościeli i wcale nie poszedłem spać! Po raz kolejny jakaś część mózgu spłatała mi niezbyt przyjemnego figla. No cóż, trudno. Za kilka godzin powinienem wrócić na „tamten" świat, a póki co muszę się czymś zająć.
- Emmo, która godzina?
- O, wreszcie się Pani obudziła. Kilka godzin temu dzwonił Pan Lapper i kazał przekazać, że wyjeżdżają do Chivas sami, a asystent osobiście poprowadzi zespół. A co do godziny, to jest już kilka minut po trzynastej. Kazał też zajrzeć do gabinetu. Wydawał się bardzo zdenerwowany.
Czułem, że tym razem to nie będzie piękny okres. Prawdopodobnie spóźniłem się na mecz, lecz nie z mojej winy. Nie zwlekając ani chwili, udałem się po auto, lecz nie do garażu . Bardziej przypominało salon samochodowy. Z jednej strony stało jakieś czarne, połyskujące Ferrari, którego lusterko warte było prawdopodobnie równie dużo co moja kawalerka. Po mojej prawicy stał żółty Jaguar, kabriolet, nie odskakujący sąsiadowi. Reszta wozów to „słabsze" marki. Rozpoznałem jedną Toyotę, Bugatii i chyba Mercedesa. Czas uciekał, a wybór był ogromny, ale czy warto się przemęczać? Musiałbym pojechać na drugi koniec Ameryki, a to raczej nie ma większego sensu. Kalifornię a Columbus dzieli niewyobrażalnie wielka odległość. Znajdują się na dwóch przeciwległych końcach Ameryki. Dotarcie do celu w czasie krótszym niż jeden dzień to zadanie praktycznie niewykonalne, nawet dla studenta, który pierwszy raz w życiu zasiada za sterami takiego demona, poprzednio cisnąć się pół życia w starym tramwaju. Lepiej poczekać na nich na miejscu. I tak gorzej być nie może.
Po wielu uciążliwych minutach czekania wreszcie to zobaczyłem. Autokar z wielkim czarnym napisem „Crew" na żółtym tle wreszcie dojechał pod stadion. Widok nie był imponujący. Piłkarze kolejno wychodzili z pojazdu, mijając mnie przy tym. Conrad nie uśmiechał się już jak zawsze. Nie opowiadał kolejnych dowcipów ani historyjek jak na klubowego błazna przystało. Spojrzał na mnie bardzo surowym wzrokiem i skierował się do szatni. Graven już nie spoglądał na mnie jak na typową, nagą samiczkę. Prędzej przypominało to żądzę krwi. Podobnie zachowywała się reszta. Przechodzili obok mnie, głęboko tylko wzdychając. Na końcu tej żałobnej kompanii na noszach leżał Viduka, kwiczący z bólu. Nogę miał całkowicie rozciętą i zalaną krwią. Kilka miesięcy miał z głowy. Swojego debiutu prawdopodobnie do udanych nie mógł zaliczyć. Za nim czekał jeszcze Lapper o żelaznej twarzy.
- Co tu się wydarzyło? Dlaczego tak na mnie patrzą?
- A jak mają patrzeć na osobę, która ich całkowicie zawiodła? Ufali Ci, wierzyli, że poprowadzisz ich do zwycięstwa, a tobie nie chce się nawet na mecz przyjechać. W stu procentach ich popieram. Możesz być pewna, że to zachowanie zostanie zgłoszone do zarządu.
- Ale to... nie...
- Nie twoja wina, tak? Rzeczywiście. Przepraszamy, że musieliśmy Cię zawieść i grać tylko na sto procent, podczas gdy Ty perfidnie nas olałaś i spokojnie wylegiwałaś się swoim łóżeczku! A o wynik zapytaj Timmera, swoją wspaniałą gwiazdkę.
***
Moje „podróże" wcale nie następowały chronologicznie. Kolejny sen lub wizja, czymkolwiek to było, zaśmiecały mi głowę w bliżej nieokreślonych odstępach czasowych, lecz ich natężenie znacznie zmalało. Już nie musiałem się obawiać utraty świadomości na środku ulicy lub w miejscach publicznych. Widocznie umysł ostygł lub zmęczył się, co bardzo cieszyło.
Toronto FC, najgorszy z najgorszych, najbardziej znienawidzony klub przez żółto-czarną część okolicy. Organizacja stworzona do podporządkowania sobie władz stanu i czerpania z tego wszelkich korzyści. Pupilek okolicy. Beniaminek założony dopiero 3 lata temu rozwija się niespotykanie dynamicznie i sprowadza gwiazdy Starego Kontynentu w niewyobrażalnie dużej liczbie. Mimo braku jakichkolwiek sukcesów i trofeów, przez afery medialne, potrafiło przyćmić Columbus, ale każde derby pokazywały, kto rządzi w Ohio.
Nie inaczej miało być w kolejnych.Gdy wszedłem do szatni, 24 pary oczu, co w sumie daje 11 piłkarzy i wielkie oczyska Lappera, spojrzało się na mnie. Oczekiwali jakiejś niezwykle motywującej rodem z amerykańskich filmów, która zmotywowałaby ich i uniosła na wyżyny umiejętności, ale ja stałem w bezruchu. Spoglądałem na każdego z osobna, porozumiewaliśmy się praktycznie bez słów. Dobrze wiedzieli, co mam na myśli. Po chwili pojawiły się uśmiechy na twarzach i ogromny głód piłkarski. Tak wielki, że krzycząc wybiegli na murawę.
Poprzednia walka, mimo ogromnych strat w ludziach, pozwoliła nam, z ogromnym trudem zwyciężyć. Mieliśmy przewagę psychologiczną. Bali się nas. Spotkanie to było coś więcej niż tylko prestiż. W razie zwycięstwa awansowalibyśmy na pierwsze miejsce. Dawniej regularnie zapisywaliśmy kolejne punkty. Niektóre przelane krwią, a inne litrami tej substancji, uczciwie czy niesprawiedliwie, ale jednak. Niestety, bardzo niepodziewanie, a nawet sensacyjnie, skończyło się tylko na słowach, a to co wydarzyło się w drugiej połowie, jest nie do opisania. Chaos, zakłopotanie, zamglenie.
Zupełnie odwrotnie chłopcy zachowali się w Los Angeles. Galaxies to nie byle zgraja, ale regularny mistrz kraju z Beckhamem w składzie, który w ostatnich meczach więcej gadał niż robił. Moi podopieczni zagrali z nieprawdopodobną pasją. Na twarzach można było zauważyć od dawna niewidziany uśmiech. Tworzyli akcje niczym Barcelona i do przerwy zasłużenie prowadzili, jednak gospodarze postawili sprawę jasno, a Pan David wyrównał z rzutu wolnego bitego z około 35 metrów. Mimo wieku nie zapomniał, jak to się robi.
Spoglądając na tabelę, mogłem twierdzić, że jest nienajgorzej. Póki co na tronie znajdowało się Chicago Fire, jednak deptaliśmy im po ogonie, zajmując miejsce zaraz za nimi, mając jedynie punkt straty. Timmer, mimo kilku gaf na początku sezonu pokazał, że jest profesjonalistą. Ratował co drugi mecz, a większość punktów można zawdzięczyć jemu. Równie dobrze działała współpraca na linii Van der Meyde- Viduka, jednak ten drugi, wraz z upływem czasu zauważalnie opadał z sił.
Jednakże z takiego obrotu spraw nie mogliśmy się zbyt długo cieszyć. W reszcie musiały nastać czasy bez miodu i mleka. Dallas to jedna ze słabszych ekip całej ligi. Nie dość, że nękają ich ciągłe problemy finansowe, to jeszcze zdobywają po punkcie na kilka meczów. Mieli być tylko chłopcem do bicia, ale przekonaliśmy się, że piłka bywa nieprzewidywalna.
Columbus znałem już jak własną kieszeń. Bezproblemowo trafiałem w praktycznie każde miejsce, nie używając GPSa. Sąsiedzi, niezbyt rozgarnięci, wreszcie słyszeli ode mnie słowa powitania. Nawet Lapper zauważył poprawę. Już nie krzywił się przed treningami, gdyż doskonale znałem cały reżim.
Drużynę także przeanalizowałem. Conrad i Marshall, grając na środku obrony, stali się prawdziwymi liderami i ścianą nie do przejścia. Poza boiskiem także przyjaciele. Jako jedyni wiedli spokojne życie wraz z rodziną. Renteira początkowo był zwykłym szarakiem. Nie wyróżniał się szczególnymi cechami, ale Van der Meyde rozbudził w nim pijackie zapędy i niestety musiał stracić miejsce na rzecz najlepszego strzelca w historii Crew, Lenharta, kapitana. Yakubu, niepozornie się prezentujący, okazał się królem amerykańskich brukowców i parkietów, ale mimo to na boisku grał trzeźwo i zawsze mogłem na niego liczyć. Robbie Rogers uważany był za mojego pupilka, błędnie oczywiście. Po prostu ciągle w niego wierzyłem. Czekałem na moment aż wreszcie się obudzi.
Ekipa składała się z wielu kontrastów, ale mimo to należała do jednej z najlepszych w kraju. Chłopcy potrafili się zrozumieć i pewnie rozgrywali kolejne mecze, udane lub mnie, ale nie to jest najważniejsze.
***
Od dłuższego czasu męczy mnie pewna myśl. Przeważnie po kilku godzinach na jawie wracałem do normalnego świata, ale teraz żyję w USA już kilka tygodni. Sam nie wiem, czym to jest spowodowane, ale bardzo mnie niepokoi. Mam nadzieję, że nie utknąłem tu na zawsze. Przecież mam swoje życie.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Ściągawka selekcjonera |
---|
Prowadząc reprezentację kraju, często uaktualniaj swoją listę krajową. Wprowadzaj na nią nowych zawodników i usuwaj tych bez formy lub u schyłku kariery. Dzięki tej liście możesz wygodnie porównać umiejętności zawodników oraz sprawdzić, w jakiej są aktualnie formie. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ