Z rzeczy niezbyt pozytywnych - smuci nas wielce kontuzja Jariego Litmanena, której nabawił się w meczu z Calisią Kartuzy, w ostatniej kolejce rundy jesiennej. Wyrok - naciągnięte ścięgno podkolanowe, a więc ponad miesiąc bez treningów, przynajmniej do połowy grudnia, jak nie więcej. Dostał więc chłop urlop i wyjechał do domu wcześniej. Wróci pewnie tuż po Sylwestrze, obiecał przywieźć wódkę, choć ja osobiście słabo to widzę. Po wódce widzę jeszcze gorzej, to już tak na marginesie.
Co tam jeszcze ze spraw klubowych... W zasadzie nie mam co pisać ponad to, co mieliście okazję przeczytać w poprzednich odcinkach moich zapisek. Jak wspominałem wcześniej, w klubie wielka euforia, widać już podniecenie możliwym awansem. W prasie również coraz to więcej przychylnych Bałtykowi komentarzy, oraz jebitne zdziwienie - jak to tak? Awans po awansie, rok po roku, biednym klubikiem z Wybrzeża?
I tutaj pojawia się również mój coraz to bardziej rosnący szacunek wobec bossa. Mógłby chłop przecież postawić na typową dla Polski jakość - znaczy, że jakoś to będzie. Lecz nie - trener zachowuje się jak wizjoner, absolutny profesjonalista we wszystkim co robi. Od prowadzenia treningów, po zajęcia taktyczne, a także, choć to nie jego broszka - ogarnia też sprawy finansowe. Ogarnia, czyli walczy w zarządzie o stałe, równe pensje dla chłopaków. I choć faktycznie miałem z bossem mocno pod górę, to wydawać się zaczyna wielce pokrewną mi duszą. Niezwykle mnie to cieszy i pozwala przychodzić do klubu z absolutną przyjemnością. Chyba, że Mietek akurat chla lub ma chandrę gdy nie pije - wtedy jest mniej różowo. A właśnie, w temacie naszego kierownika drużyny...
Mietek wymyślił "pasterkę" w Wigilijny wieczór. Mieliśmy się spotkać wcześniej, na projekcji filmu "Agent 0.7", lecz nie udało się - życie. Wykoncypował więc Mietuś spotkanie 24 grudnia,we własnym mieszkaniu - zaprosił Kazika, swojego sąsiada od kieliszka, oraz mnie. Zapewnił też, że żona dostała przepustkę i wywędrowała do koleżanek na świąteczną bajerkę. Dla mnie wiadomość przednia, gdyż nie chciałem sobie psuć nastroju wojenką rodzinną Miecia.
Na Dąbka zajechałem taryfą zakładając już z góry, że będzie pizda Afganistan i swoim autem nie ujadę choćby metra. Piłeś, nie prowadź, usiądź z tyłu. Stojąc przed Mietkowymi drzwiami spojrzałem jeszcze na zegarek - 23:15, czyli godzina słuszna. Po umówionej wcześnie sekwencji dzwonków i stuknięć w drzwi, z głębi mieszkania dobiegł mnie wrzask.
- Hasło?!
- Ptaki wkroczyły na wojenną ścieżkę - odparłem, wzdychając z rezygnacją.
- Chyba indianie? - rozległ się drugi, zdziwiony wielce głos.
- Ptaki - powtórzyłem.
- To co krąży nad padliną?
- Sępy. Otwieraj, kurwa, Mietek, nie podnoś mi ciśnienia - warknąłem.
- I chuj z konspiracji - westchnęły drzwi, a dokładniej to właściciel mieszkania, tuż za nimi. Po chwili, która minęła na odsłuchu szczękających zamków i brzeczącego łańcucha, moim oczom ukazał się korytarz i dwa wesołe, prawie święte Mikołaje - Mietek i Kaziu. Święte - prawie ścięte, chciałem napisać, gdyż od razu zauważyłem, iż nie ma w mieszkaniu aż takiego przeciągu by móc wytłumaczyć ich chybotliwe postacie.
- Urżnęliście się już? - zdziwiłem się i zamknąłem za sobą drzwi.
- E tam, urższnęliścze - wybulczał Kazik i splunął.
- Popieprzyło cię, Kaźmierz?! - wydarł się Mietek. - Na korytarz mnie plwasz!
- A, przeproszonko, skórka od ogórka mi się przylepiła do języka.
- Skończcie tę błazenadę - mówię. - Prezent przyniosłem.
- O! - rozpromienił się Mietek. - To zapraszam na salony i zaraz prezencik się odbije i rozleje po kielonkach.
[ Kilka serii później ]
- Bo wiecie - gospodarz mieszkania wykonał nieokreślony ruch ręką. - To wszystko mocno jest popieprzone. Zasuwasz, tracisz nerwy i zdrowie, a tu gówno. Emerytura to jakaś jałmużna, kolejki do lekarza, a na Pendolino mnie nawet nie stać, choć chciałem się przejechać dla szpanu przed rodziną.
- Tia - westchnął Kazik. - Takieśmy sobie władze wybrali, że nas ciągną do ostatniego grosza. A i umierać żal, bo to dla rodziny koszta. Weź tak pociągnij na trzeźwo.
- I znowu te święta. Wydatki, gonitwa po marketach i sklepach i tyle z tego, że portfel pusty - rozlałem kolejną kolejkę i wzniosłem toast. - Jeden za wszystkich, każdy za siebie!
- Ech, kopie - skrzywił się Mieciu. - Kiedyś to jednak kopało lepiej jakby, nie Kaźmierz?
- A pewno - Kazek wzruszył ramionami. - Kiedyś to wszystko było i inne i lepsze. I takie tam. Człowiek to i w pracy mógł wypić. Się kitrało po suchym doku z flaszką, a nawet kierowniki potrafiły się podłączyć i przynieść trochę ognistej, gdy wypadła ich kolej.
- Taa... Behapowcy ganiali na jednej stronie doku, to myśmy spieprzali na drugą. I pyk. Szkło pękało równo. A robota szła, o kurwa, jak szła.
- Szła? - zdziwiłem się. - To dlaczego te stocznie padały jedna za drugą?
- Padały, padały - Mietek rozlał kolejną kolejkę. - Padały, bo władze kurwy i ciągle coś pod górę robili człowiekowi. Do tego wysrało całą masę związków. I gdy jedne związki były "za", to drugie były "przeciw". I tak wkoło Macieju i dookoła Wojtek.
- Racja - Kazik uniósł kieliszek. - No, to żeby nam się dobrze działo...
- A że działo to armata, więc żeby się nam armaciło - dokończył Mietek. Trzy puste kieliszki uderzyły w stół.
- Mamy tam co jeszcze?
- Gówno mamy - posmutniałem nagle. - I nawet nie kupimy nigdzie flaszki o tej godzinie.
- A na CePeeNie?
- Nie ma już CePeeNów, Kazek. Są BP, Orleny i inne Shelle. Za daleko, a ja mam już kasy jedynie na taksówkę - wstałem i spojrzałem na zegarek. - Poza tym późno już, po drugiej. Pewnie za kilka minut przyjdzie twoja żonka i nam zrobi z tyłków parking dla buta. Dzięki, chłopaki, za tę wspaniałą pasterkę. Mam nadzieję, że wam chopy Bozia da zdrowie, byście mogli jeszcze przez długi czas chodzić na Bałtyk. Zwłaszcza Tobie, Mietek, bo bez Ciebie nasz klub to nie byłby taki sam.
- Pewnie, asystentu. Ale wiesz pan jak jest - Mietek rozłożył bezradnie ręce. - Teraz jest zdrowie, to i człowiek chodliwy, może pomóc, ogarnia to i owo. A co będzie w nowym roku? Bóg to jeden wie...
* * *
- Wiem - mruknęła Niebiańska Istota. - Lecz najbardziej ze wszystkiego uwielbiam niespodzianki. Co tam, Józef? Czyja kolej?
- Pana - odparł usłużnie Józef, pseudonim "Cieśla". - Szach.
- Powiadasz...
Bywaj, George - tęsknię. Ubieraj się tam ciepło.
Nu - to teraz jeszcze kilka słów od autora, czyli - Zgredowe zrzędzenia Świąteczne.
Chciałem napisać tutaj kilka słów od siebie - lecz niezależnie od tego jak zaczynałem, to kończyło się na religii, o tym co się dzieje na świecie, o problemach i radościach. Zachowam jednak te przemyślenia dla siebie, gdyż czas goni i jeszcze masa roboty przede mną.
Życzę Wam wszystkim, szanowni ludkowie Rewolucjoniści - przede wszystkim zdrowia. Tego się nie kupi za ciężko zapracowane dutki. Masz zdrowie, to wszystko inne zostaje mniej lub bardziej wykonalne. Życzę Wam spokojnego okresu świątecznego - niezależnie od tego co robicie, w co wierzycie, gdzie się znajdujecie na tej planecie, ile macie lat, etc, etc. Generalnie - spędźcie ten czas jak najlepiej - i do przeczytania, ludkowie złoci - może jeszcze w tym roku. Pozdrawiam Was serdecznie :).
Zgred Zachi
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ