W noc taką jak ta najlepiej jest usiąść w nagrzanym piecem kaflowym pokoju, ze szklanką koniaku w jednej dłoni i dobrą książką w drugiej. W noc taką jak ta równie dobrze byłoby usiąść w głębokim, wygodnym fotelu, z kuflem pszenicznego, grzanego piwa w lewicy, oraz papierosem Sobranie w prawicy. Jest wiele przyjemności które można by czynić w noc taką jak ta i mógłbym wymieniać je w nieskończoność, śliniąc się na każdą, podsuwaną przez wyobraźnię możliwość. A noc jest dziś taka, że nawet przez kilka warstw ciepłej odzieży czuję jak twardnieją mi sutki i marszczy się skóra. Noc jest bowiem taka, jak to bywają noce w Astanie, stolicy mojego pięknego Kazachstanu, najwspanialszym państwie na świecie i w okolicy. Dziś jest co prawda cieplej niż zazwyczaj wiosną, ponieważ temperatura oscyluje w granicach dziesięciu stopni na minusie. Lecz ja nie jestem z tych, co przy takich upałach paradują po mieście w krótkim rękawku i krzyczą "zaraz będzie wiosna", chociaż wiosna właśnie trwa. Takie zabawy uskutecznia na przykład pewien miejscowy głupek, który na codzień śpi w beczce i na ścianach pobliskiego burdelu rysuje szlaczki. Mnie natomiast zaczyna wyginać już w okolicach zera na termometrze.
Wzdycham smętnie i wracam do pakowania niewielkiej walizy. To w zasadzie jedyny bagaż jaki mogę zabrać w podróż do Polski, gdzie mój agent wyszukał dla mnie pracę w klubie tamtejszej Ekstraklasy. Nurboł Adwiejew rzekł bowiem wyraźnie - zabierasz ze sobą jedną walizę ubrań, jeden neseserek z przyborami toaletowymi, trzydzieści rolek papieru toaletowego (ponoć w Polsce jest problem by go kupić, nawet na kartki), cztery litry Bacchusa i reklamówkę szaszłyków z baraniny. Tyle będę mógł zabrać ze sobą do wojskowego ZiŁa 131. Miałem co prawda cichą nadzieję na podróż luksusową limuzyną ZiŁ 111, lecz umarła ona wraz z właścicielem auta i zresztą samym pojazdem, gdzieś na bezdrożach za miastem. Ponoć drzewo wymusiło pierwszeństwo, jak dowiedziałem się od zaprzyjaźnionego przedstawiciela służby drogowej. Adwiejew przez jakiś czas szukał dla mnie połączeń lotniczych, lecz szybko zdryfowaliśmy wobec kosmicznych cen biletów porównywalnych tylko z tymi za podróż na księżyc z kosmodromu Bajkonur. Z tego co mi wiadomo i ze słów agenta wynika jasno, że Polska jednak leży bliżej Astany niż naturalny satelita Ziemi, więc nie będziemy szarżować kwotami na które i tak nas nie stać.
Wracając na moment do tematu klubu w polskiej Ekstraklasie, to cały temat jest kabaretowym skeczem wszechczasów. Z ligi za kręcenie wałów wykopana została jedna ekipa, a na jej miejsce wskakuje jakiś naprędce posklecany zespół patałachów - jakim cudem, nikt nie wie, nikt się nie przyznaje, w mediach polskich burza. Mam przyjechać jak najwcześniej by przygotować zespół fizycznie do trudów gry w najwyższej lidze piłkarskiej w Polsce. A sparingi ruszają już w czerwcu, więc będę miał ledwie dwa miesiące by ustawić lewusów do pionu. Srogo.
Dopycham w walizie skarpety, podkoszulki i gacie. Ledwo się mieści cały ten lumpeks, lecz nie mam wielkiego wyboru. I tak ubrałem na siebie po kilka par, żeby zaoszczędzić miejsce w bagażu, a do tego zwiększyć szansę na przetrwanie podróży. Trzy doby w trasie, według optymistycznych założeń. Wojskowym Ziłem. Cztery tysiące kilometrów. Wojskowym Ziłem. A ja mam tylko cztery litry koniaku. W wojskowym Zile. Wielkim. Z paką na której zmieściłbym bagaż nawet stu Boratów. Plus samych Boratów. Przestałem w tym szukać logiki już po pierwszym przemyśleniu problemu.
Mogę w końcu rzucić swe truchło w stary, zdezelowany fotel i spróbować złapać odrobinę snu przed poranną imprezą pożegnalną w gronie najbliższych znajomych na prowincji. Tutaj wszystko jest postawione na głowie i tak jakby z rzyci strony. Wieczorem obowiązki, a o poranku radość.
Sześciolitrowy V8 rzęzi i charchoce niczym zarzynana świnia, do tego rzuca nim na wykoleinach jak moim szwagrem po porannym party. Skrzynia biegów lata świetności ma już dawno za sobą, biegi wskakują opornie, ciężko, kierowca ma co robić w czasie jazdy. W kabinie śmierdzi benzyną, potem i skrętami które pali mój kierowca,
Bawyrżan. Od momentu wyjazdu ze stolicy nie mogę się nadziwić, że w ciele tak niepozornym i wychudzonym może się kłębić tyle energii, żeby bez najmniejszej choćby przerwy obsługiwać topornego ZiŁa i do tego nieustannie gestykulować w trakcie setek opowieści jakimi mnie raczy od tylu godzin, że już straciłem poczucie czasu.
-
Nu, Borat. I tak to bywało dawniej,
da,
da. Ja i moje
malcziki jeździmy tą trasą tyle lat, że już nic nas nie może zaskoczyć. Ot,
swołocz jedna, pcha się pod koła, widziałeś?
Job twoju mać! - ryknął przez okno i po dłuższej chwili przestał molestować klakson. -
Nu, to jak mówiłem. Jeździmy tutaj od późnych lat osiemdziesiątych, wszystko przeżylim. Czy to
głasnost, czy
pieriestrojka,
to handel i przemyt kwitnie tak samo. Daje się zarobić
diengi, to najważniejsze. Co tak zamilkłeś, Borat, co? Niedobrze ci?
- Nie, Bawyrżan. Mało spałem w nocy.
-
Nu, tańców też się
swołoczy zachciało co? - zarechotał.
- Były i tańce, lecz głównie koniak i ruski "
Bajkał".
- "
Bajkał" żłopaliście? - Bawyrżan aż przyhamował gwałtownie. Na pace zaszurała moja waliza. - śmierci się nie boicie? Nie przesrało was po tym aby?
- W tym akurat przypadku fragment nazwy zgadza się co do joty - mruknąłem. - Po koniaku to już nikt nie kontrolował co donoszą do picia. Dają, biorę. Jak nasze władze, z łapówkami.
- Aj aj aj, Borat - Bawyrżan pokręcił głową i westchnął. - Mam takiego znajomego co kiedyś też zapił "
Bajkałem". Nie wiem co się z nim teraz dzieje. Kiedy to mogło być? Z pięć lat temu jakoś... Nie, sześć lat temu. Tak, sześć lat temu, bo...
Nie wiem co jeszcze bredził mój kierowca, ponieważ zmęczenie i kac wygrało, przez co odleciałem duszą w cieplejsze i spokojniejsze przede wszystkim rejony globu. Odrobina świadomości przekazała mi jednakże informację, że zbliżamy się do granicy z Rosją.
Nu, to może być naprawdę niezapomniana podróż...
Mateczka Rasija.
Granicę z Rosją mijamy niedaleko
Troick, to jest miasta które rozłożyło się skromnie nad
Ujem, w obwodzie czelabińskim. Taki Uj, myślę sobie gdy powoli dojeżdżamy do punktu kontrolnego. Bawyrżan zaczyna się telepać nie mniej niż ciężarówka na jałowym, mnie również udziela się nastrój sporej nerwowości. Wiadomo to, do czego przyczepić się mogą nasi ukochani sąsiedzi?
Na posterunku granicznym auto trzepał nam pijany
sołdat, który mamrotał nieustannie, że szuka terrorystów oraz imigrantów. Szukał na tyle długo, aż udało mu się wyszperać moją wodę ognistą, moje cudo, mój
Bacchus.
- A? - zdziwił się.
- Hę? - odwdzięczyłem się tym samym.
- Co to za flaszki?
- Zapojka.
- Zapojka?
- Zapojka - odparłem zniecierpliwiony, lecz nie mogłem zrobić nic więcej. Tutaj
sołdat jest pan i władca, drugi po Bogu, jak dawniej kapitan na krypie.
- Ile tego?
- Cztery litry. A właściwie niecałe trzy.
- Gdzie pozostałe litry?
- Na poboczu, w lasach, na stacji benzynowej...
- Żartowniś, jak widzę - mruknął sołdat. - Trefniś taki. To może obejrzymy autko jeszcze raz?
- O, kur... - Bawyrżan prawie zemdlał, podtrzymałem go popisując się refleksem. Faktycznie waży chłopek tyle co worek ziemniaków, lub nieco tylko więcej.
- He he - zarechotał ruski i wskazał palcem na maskę ZiŁa. - Otworzyć. Teraz ja sobie pożartuję,
cyka blyat.
[
trzy godziny później ]
- W porządku. Skoro mamy już także sprawdzone ciśnienie w kołach, to teraz zobaczymy co macie sabaki pokitrane w kabinie...
[
dwie godziny później ]
- I mówię mu, hahaha, ot
cyka blyat, że to już
Rasija, a ten oczy jak rubel i się pyta, skąd wiem, że agent. No to mu mówię, że u nas nie ma czarnych, hahaha!
- Ha ha - uśmiechnąłem się krzywo i dolałem koniaku do podsuniętego mi pod sam nos kubka. Widzę jednak, że za
sołdatem Bawyrżan macha gwałtownie bym już przestał, ale uznałem, że jednak trzeba jeszcze trochę podkręcić poziom gościnności.
- No to było też zabawne, jak żeśmy z Miszą i Jankiem - kontynuuje radosny już
sołdat. - A wicie, taki chłop z
Polszu, to żeśmy... co to myśmy żeśmy śmy...
[
trzy godziny później ]
- Debil jesteś, Borat - widzę, że Bawyrżan z trudem hamuje wsciekłość, więc milczę. - I co my teraz zrobimy z tym urżniętym w sztok idiotą na pace?
- Nie wiem - wzdycham ciężko i wpatruję się w ciemność nocy, którą ledwie rozświetlają zdezelowane reflektory ZiŁa. - Nie mam najmniejszego pojęcia.
-
Rascwietali jabłoni i gruszy, popłyli tumany nad riekoj! Wychodiła na bierieg Katiusza, na wysokij bierieg na krutoj!! - popłynęło w eter rzewnie, chociaż mocno już bełkotliwie tuż za naszymi plecami. - Na wysokij bierieg na krutoj!!!
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ