"Wspaniała Krucjata Lojalności rozkwitła nieomal z dnia na dzień i kapitan Black stwierdził ku swemu wielkiemu zachwytowi, że stoi na jej czele. Odkrył prawdziwą żyłę złota. Wszyscy lotnicy z personelu bojowego musieli podpisać deklarację lojalności w namiocie wywiadu, żeby otrzymać swoje mapniki, drugą deklarację lojalności, żeby otrzymać kamizelki przeciwodłamkowe i spadochrony w magazynie, trzecią deklarację lojalności u porucznika Balkingtona, szefa transportu, żeby móc wsiąść na jedną z ciężarówek dowożących lotników z eskadry na lotnisko."
Gdynia. Dzisiaj.
Siedziałem właśnie nad lekturą "Paragrafu 22" Josepha Hellera korzystając z chwilowego spokoju przed typowym, codziennym zapierdolem, gdy nagle drzwi do mojego biura otworzyły się na oścież i wyrżnęły o ścianę. Stanął w nich kierownik drużyny, Mietek i ewidentnie próbował złapać oddech. Czerwona twarz zdradzała oznaki zarówno biegu... wróć. Truchtu. Truchtu, jak i wielkiego wzburzenia. Odłożyłem więc długopis i spojrzałem groźnie.
- Ścianę niszczysz, Mietek.
- Pa... Pa... Pa...
- Żegnam więc - mruknąłem i udałem, że wracam do pisania.
- ...nie asystentu, chryja jest! - wydukał w końcu kiero, zamknął drzwi i zbliżył się do fotela kierując na mnie błagalne spojrzenie.
- Usiądź pan. Jaka chryja?
- Prezes wrócił z wojaży i przywiózł hrabiego.
- Kogo? - parsknąłem śmiechem.
- Hrabiego. Takiego prawdziwego, z herbem i tym podobne, mocno forsiasty, jak słyszałem.
- Yhm. I co ten hrabia?
- Na meczu będzie jutro. Póki co natknąłem się chwilę temu na naszego szefa, wielce jest wkurwiony tak na marginesie, lecz żadna to nowość - Mietek podrapał się w łysinę co oznaczało, iż poziom wzburzenia zaczyna gwałtownie spadać. - Powiedział mi, że nie będzie niańką jakiejś szyszki, że ma ważniejsze sprawy na głowie i generalnie, że dzisiaj go nie ma dla nikogo.
- Nożeszkurwamaćjapier... - zacząłem tyradę wychodząc z założenia, że zapewne obowiązek niańczenia hrabiego spadnie na moją, zawaloną treningami, taktykami i innymi pierdołami głowę.
Mietek cierpliwie odczekał solidną porcję bluzgów wiedząc, że lepiej furię przeczekać, niż jej przerywać nieopacznie.
- Tego jeszcze nie wiadomo, panie asystentu. Usłyszałem o tym hrabiostwie i od razu przyleciałem podzielić się nowiną, lepiej by pan to wiedział ode mnie, niż od bossa.
- Ta, dziękuję - mruknąłem i zacząłem gryźć nakrętkę od długopisu. - Jak się od tego wykręcić teraz... Mecz z Nielbą Wągrowiec jutro, a ja tutaj mam jeszcze masę roboty... A właśnie, mecz. O której gramy? O siedemnastej?
- Dziewiętnastej, panie asystentu.
- O jasna cholera! - zerwałem się z fotela. - Przecież nie będę od rana do wieczora dukał jak idiota do szlachty! Tak, panie hrabio. Nie, panie hrabio. Do toalety, panie hrabio. A wypier...
- Prezes z hrabią będą ponoć późnym popołudniem, tuż przed meczem. Do tego przecież jeszcze nie jest ustalone, że to pan będzie robił za przewodnika, panie asy... - dalszą wypowiedź Mietka przerwał dzwonek telefonu.
Podniosłem słuchawkę i gdy tylko usłyszałem głos prezesa, to od razu dotarło do mnie jak się sprawy mają.
- Tak, panie prezesie... - mruknąłem do słuchawki po pięciu minutach zwyczajowego powitania, tyrady na temat tego jak sobie radzi nasz prezes w dziedzinie finansowej oraz co tam się ciekawego wydarzyło na ostatnim wyjeździe prezesunia. - Tak, rozumiem... Tak, tak... Tak, panie prezesie - powtarzałem jak mantrę. - Tak. Oczywiście, zrozumiałem. Tak, będzie załatwione. Tak, zaraz to wprowadzę w czyn. Do... Tak. Do... Oczywiście... A W DUPĘ MNIE KURWA POCAŁUJ - ryknąłem do głuchej już słuchawki. Zupełnie bez sił opadłem na fotel i chwyciłem się za głowę. - Miałeś rację, Mietek. Chryja jest...
Gdynia. Dzień meczowy.
- I tak to ma wyglądać, panie Martyniuk - boss poklepał mnie pocieszająco po ramieniu i uśmiechnął się krzywo. - Cieszę się, że to spadło na pana. Proszę mnie źle nie zrozumieć, oczywiście, lecz wie pan doskonale jaka jest w klubie hierarchia. Mógłby pan to co prawda zrzucić niżej, ot, na Mietka choćby, lecz nie sądzę, iż hrabia chciałby spędzić popołudnie w piwnicy blokowiska, sącząc Mietkowego Gleborzuta i rozprawiając o przewadze piwa na wódką i odwrotnie.
- Łatwo panu mówić - mruknąłem. Spojrzałem na zegarek, zaczęła dochodzić godzina szesnasta, więc miałem jeszcze prawie godzinę do przyjazdu hrabiego. - Obiekt także chce zwiedzać?
- A to już wedle tego, co sobie zażyczy, panie Martyniuk - boss wzruszył ramionami. - Niech pan pamięta, drogi asystencie, że najważniejsza w klubie jest lojalność. Ja jestem lojalny prezesowi, pan mam nadzieję obdarza lojalnością mnie. A gdzieś tam ponad nami wszystkimi są sponsorzy, którzy o lojalności nie mają żadnego pojęcia i trzeba na tych skurwoli chuchać i dmuchać. Prezes i sponsor są teraz gdzieś w centrum, a przynajmniej tak mi zdradziła pani Basia. Co akurat równie dobrze może oznaczać, iż prezesunio wybrał się ze szlachcicem do Bodegi.
- Bordello bum bum?
- W rzeczy samej, panie asystencie. W rzeczy samej.
" — Panowie — zaczął pułkownik Cargill przemówienie w eskadrze Yossariana, starannie odmierzając pauzy. — Jesteście oficerami Armii Stanów Zjednoczonych. Oficerowie żadnej innej armii na świecie nie mogą tego o sobie powiedzieć. Zastanówcie się nad tym.
Sierżant Knight zastanowił się nad tym i poinformował uprzejmie pułkownika, że zwraca się do podoficerów i szeregowych, oficerowie zaś czekają na niego po drugiej stronie placu. Pułkownik Cargill podziękował mu energicznie i odszedł wielce z siebie
zadowolony. Dumą napawał go fakt, że dwadzieścia dziewięć miesięcy służby w wojsku nie przytępiło jego niezwykłego talentu do popełniania błędów."
Punktualnie o godzinie siedemnastej stanąłem u wejścia do budynku klubowego i rozpocząłem wartę honorową w oczekiwaniu na przybycie jaśnie pana hrabiego, herbu ptaszek, czy inny tam chuj. Wyleciało mi to z głowy tuż po tym, jak otrzymałem informację od bossa.
Kilka minut po piątej pojawił się w końcu samochód prezesa. Kierowca zręcznie zaparkował auto, z którego po chwili wysiadł prezes oraz gość specjalny dzisiejszego meczu, szlachetka, hrabia, skurwol nad skurwole, Janusz Niewątpiejew-Dobrzyczyński, herbu... właśnie. Poprawiłem garnitur i ruszyłem na spotkanie z przeznaczeniem. Sam hrabia zaś okazał się człowiekiem postury mikrej, choć jednocześnie tęgiej. Taka hrabiowska beczułka miodu, uzbrojona w nogi, ręce i głowę. Gdy się zaś odezwał, to głos miał taki, jakby siedział w studni. Nie wiem jak określić ów tembr głosu. Dudniący? Basowy z dziwnym pogłosem? Rozjebany domofon? Coś w podobie i z każdego po trochu.
- Witam, panie Małtyniuk - o dziwo, hrabia wyciągnął do mnie dłoń. Sądziłem, że będę musiał klękać do miecza, czy coś w tym rodzaju, a tu proszę, jak stary koleżka.
- Witam serdecznie panie hrabio Niewątpiejew-Dobrzyczyński - ukłoniłem się z lekka. Hrabia uśmiechnął się, lecz bardziej z zażenowaniem niż oczekiwaną przeze mnie wyższością.
- Dałujmy sobie tytuły - uśmiechnął się sełd... serdecznie i ujął mnie pod pachę. - Pan płezes opowiadał mi o panu w samych supełlatywach.
- To bardzo miłe ze strony prezesa - odparłem, gdy już w głowie dokonałem tłumaczenia z jezyka hrabiowskiego na ludzki. Sam prezes tuż po wyjściu z auta i wymianie grzeczności z hrabią gdzieś się ulotnił. Nie powiem, lecz mocno mnie to zaniepokoiło.
- A więc to jest budynek klubowy - zauważył hrabia.
- To jest budynek klubowy - odparłem i poczułem się jak echo.
- A to jest kołytarz budynku klubowego?
- To jest korytarz budynku klubowego.
- Tam, jak łozumiem, są biuła i księgowość?
- Tam są biura i księgowość, tak - zacząłem wczuwać się w rolę echa i ze zdziwieniem zauważyłem, iż absurd całej tej sytuacji nie rzucił mnie jeszcze na dywan i nie zostawił tam z bólem brzucha od spazmów śmiechu.
- Bałdzo płoszę zapłowadzić mnie tełaz do szatni - wystosował prośbę hrabia, więc ruszyliśmy do szatni chłopaków, a nie gości. Po drodze zacząłem się modlić o to, żeby przypadkiem nie zastać tam zwyczajowego syfu. Na szczęście okazało się, że już z samego rana Mietek ogarnął temat, zostawił okna na wietrzenie i do tego przy każdym wieszaku na strój piłkarza powiesił choinkę zapachową.
- Bałdzo to zajmujące - stwierdził nasz szlachetka gdy już poobserwował sobie w szatni to, co miał do obejrzenia. - Łuszymy tełaz na płytę boiska?
- Z tym może być ciężko, panie hrabio, chłopaki właśnie odbywają zajęcia przedmeczowe i...
- Oj przecież nie zamierzam od łazu wbiegać na muławę, panie Małtyniuk - hrabia uśmiechnął się i ponownie zgniótł moje ramię w uścisku.
- A więc raczej mogę na to przystać, panie hrabio.. Proszę więc za mną - rzekłem i bardzo ostrożnie uwolniłem ramię z hrabiowskiego uścisku. Jeżeli to potrwa dłużej niż do końca meczu, pomyślałem, to absolutnie, ale to absolutnie pójdę dziś wieczorem na miasto i urżnę się z przerwą w życiorysie.
"To był cud. Bez większego trudu można było przekształcić występek w cnotę, oszczerstwo w prawdę, impotencję w abstynencję, bezczelność w skromność, rabunek w filantropię, złodziejstwo w zaszczyt, bluźnierstwo w mądrość, brutalność w patriotyzm i sadyzm w wymiar sprawiedliwości. Każdy mógł to zrobić; rzecz nie wymagała specjalnych zdolnośći. Wystarczyło nie mieć charakteru. "
Tuż przed pierwszym gwizdkiem okazało się, że hrabia zażyczył sobie usiąść na zwyczajnym krzesełku, bez żadnych wygód i większych kombinacji. Absolutnie niezrażony faktem, iż wieje jak cholera usadowił swoją wielką, hrabiowską rzyć w krzesełku i sprawdził złoty zegarek, który oczywiście trzymał w kieszonce przypięty łańcuszkiem do guzika koszuli.
- Och, już dziewiętnasta - stwierdził i zmarszczył czoło, jakby zastanawiając się nad czymś poważnie. - Ile czasu tłwa mecz w tych czasach?
- W tych czasach? - zdziwiłem się. Co on, kurwa, z hibernacji wyrwany? - pomyślałem, wielce rad, iż nie wyrwało mi się ta kwestia na głos.
- Och, nie oglądam piłki nożnej od wielu lat. Więc pytam, czy się coś nie zmieniło aby.
- Wciąż bez zmian, panie hrabio. Dwie połowy po trzy kwadranse, pomiędzy nimi kwadrans przerwy. Regulaminowego czasu gry, oczywiście - wyjaśniłem usłużnie.
- Łegulaminowego, łozumiem. A którzy to nasi? - zapytał, gdy już arbiter dał znak do rozpoczęcia meczu.
- W białych. Goście, to jest Nielba Wągrowiec w czarnych koszulkach i żółtych spodenkach.
- Wągłowiec, powiada pan? Znałem kiedyś jednego hłabiego z okolic Wągłowca.
- Tak? - udałem zainteresowanie. - A cóż się z nim stało?
- Och, umałł - hrabia machnął ręką. - Znikoma stłata.
- Och - wymsknęło mi się.
- Otóż to - skwitował hrabia. - Auła dziś nie sprzyja - zauważył po chwili. Czując, że nie został zrozumiany dodał - pogoda.
- Typowe na Wybrzeżu, panie hrabio. Typowe.
XXV kolejka II Ligi Polskiej - Grupa Zachodnia
Początek spotkania pokazał wszystkim zgromadzonym na stadionie, iż mecz nie będzie stał na najwyższym, nawet jak na standardy Drugiej Ligi, poziomie. Zamiast skoncentrować się na grze zawodnicy gości skupili uwagę na piszczelach piłkarzy Bałtyku. Zaczęła się więc kopanina, którą już w czwartej minucie żółtym kartonem zakończył sędzia spotkania, pan Aluszyk. Obdarowany prezentem Paweł Sokoliński stworzył oczywiście cały teatrzyk pod tytułem "no co pan, panie sędzio, to nie ja".
- Sędzia reaguj - ryknąłem z linii bocznej. - I pięknie - skwitowałem karę dla zawodnika gości. Wracając na ławkę spojrzałem na trybuny, gdzie mój asystent zabawiał się w dyplomatę z hrabią Niewątpiejewem-Dobrzyczyńskim herbu... chuj tam wie. Ależ mi przyfarciło, że nie musiałem dziś robić za niańkę...
Kolejne minuty mijały na niemrawych atakach moich piłkarzy i na chamskim, brutalnym zachowaniu kopaczy gości. Jedyny pozytyw w naszej grze to fakt, iż chłopaki grają niemalże dokładnie to, co ustaliłem na ten mecz. Grę na spokój, szanowanie piłki, dużą liczbę podań. Taka tiki taka dla ubogich, jak to nazywam z przekąsem. Nie przełożyło się to jednak na bramki. Co kilka minut wyrywam z ławki pod linię i zdzieram gardło, gdyż tę moją bandę grajków należy nieustannie pilnować.
- Rasmus! Żwawiej, chłopie! Zejdź czasem do środka, z głową wszystko! Z głową, no!
W 14. minucie kolejna żółta kartka wędruje na konto zawodników Nielby, tym razem po brutalnym faulu na Szostku karę otrzymuje Krystian Bagiński.
Stan bezbramkowy trwał do 24. minuty, gdy to na nasze szczęście przebudził się strofowany przeze mnie Rasmus. Piłkę z autu na wysokości pola karnego wrzucił Kiełb, wybił ją głową obrońca gości, lecz piłka trafiła do Szostka który uruchomił Rasmusa i solidnej plombie futbolówka zatrzepotała w siatce. 1:0!
- No w końcu, kurrr... W końcu - zdzieram się przy linii. - I teraz cisnąć ich, cisnąć!
"Był więc tylko jeden kruczek – paragraf 22–który stwierdzał, że troska o życie w obliczu realnego i bezpośredniego zagrożenia jest dowodem zdrowia psychicznego. Orr był wariatem i mógł być zwolniony z lotów. Wystarczyło, żeby o to poprosił, ale gdyby to zrobił, nie byłby wariatem i musiałby latać nadal. Orr byłby wariatem, gdyby chciał latać dalej, i byłby normalny, gdyby nie chciał, ale będąc normalny musiałby latać. Skoro latał, był wariatem i mógł nie latać; ale gdyby nie chciał latać, byłby normalny i musiałby latać."
- Płowadzimy - zauważył hrabia Niewątpiejew-Dobrzyczyński, odjął lornetkę od oczu i mlasnął z wielkim zadowoleniem.
- Właśnie tak, panie hrabio.
- Jak nazwisko strzelca?
- Łasmus - wymknęło mi się.
- Jak, przepraszam?
- Rasmus - poprawiłem się odruchowo.
- Ach, Łasmus. Bałdzo ładna błamka. Muszę przyznać, panie Małtyniuk, iż jestem wielce kontent z dzisiejszego meczu. Domyślam się jednakże, iż tłeneł nie do końca jest zadowolony z piłkarzy?
- Nie do końca jest zadowolony - potwierdziłem szybko. - Widać to zresztą po reakcjach naszego bossa, on żyje każdym meczem. To naprawdę świetny fachowiec - dodałem szybko.
- Bałdzo to zastanawiające, bałdzo - niby posępnie mruknął hrabia, lecz cień zadowolenia przebiegł mu po twarzy.
Do przerwy nie wydarzyło się już nic wartego uwagi. Kierując się do szatni modliłem się tylko o to, żeby Martyniuk utrzymał hrabiego na trybunach, bym nie musiał jeszcze tutaj wysłuchiwać "piełdolenia". Jeden. Jeden kuźwa dzień spokoju chciałbym mieć od wszelkich idiotyzmów jakie spotykają mnie za sterami Bałtyku. A tu ciągle coś. Jak nie Mietki, to prezesy czy inne hrabiostwo. Ciągle, kurwa mać. Nieustannie. Wszedłem do szatni jako ostatni; chłopaki widzę głowy spuszczone, panuje cisza.
- No co jest, ludkowie złoci? - dla zwiększenia efektu pieprznąłem z kopa w szafkę, by poczuli się jak zwykle. - Pobudka! Przede wszystkim pierwsza zmiana, chłopcy. Dzięki za grę, Rasmus, za ciebie wskoczy Rusinek.
- Ale... - zaczął Rasmus.
- Ale były dwie - nie pozwoliłem by dokończył myśl. - Ale były dwie, jedna dała, druga nie. Nie ma dyskusji. Dzięki za grę i gola, ale już leżysz na cycach. Tutaj trzeba więcej pobiegać, bo was te drwale oklepują jak ogórców. Problem leży z przodu, nie mówcie mi, że jest inaczej, z ławy więcej widzę. Do połowy boiska gra się trzyma kupy. Mijacie linię środkową i głupiejecie po prostu. Ja rozumiem, że drwale tną równo, ok. To kurwa pograjcie więcej z klepy, spróbujcie rozbić obronę serią podań. A tak widzę idiotyczne, nic nie wnoszące do gry dryblingi, wypieprzanie gały w kosmos i inne wspaniałości z B-klasy. No ludzie, kurwa. Dość kichy, hrabia siedzi na trybunach, ważny sponsor prawdopodobnie. I ogląda takie coś. Przecież ja po takim widowisku nie chciałbym wam choćby pompki do piłki zafundować. Zapierdalać na plac i ugrajcie w końcu coś także z przodu! Jazda!
* * *
Gadał dziad do obrazu... - pomyślałem, gdy zobaczyłem dokonania moich grajków w drugiej połowie gry. Wrzeszczę do nich, szaleję przy linii, a ci dalej swoje. Przyjezdni drwale również nie zmienili nastawienia, więc gra się zaostrzyła jeszcze bardziej. 70. i żółta kartka dla
Topolskiego, pomocnika Nielby. Pięć minut później identyczną karę otrzymuje
Daniel Pietrycha. Wołam go do linii i tłumaczę, żeby w końcu zaczął używać głowy, a nie tylko nóg.
Zbliżała się już ostatnia minuta spotkania, już sądziłem, iż zgarniamy komplet punktów, gdy piłkę w środku pola stracił
Rusinek. Przez cały mecz Nielba nie potrafiła ugrać składnie choćby jednej akcji. Jednej, powtarzam - jednej, jedynej akcji która by się składała na coś więcej niż dwa podania i wyjebanie piłki na zapalenie płuc. A tu proszę bardzo.
90. minuta, drwalom z Wągrowca zainstalowała się kurwa Barcelona, wyklepali naszą obronę jak tyczki i napastnik gości,
Krzysztof Wojciechowski zasadził taką bramkę, że aż się jądra co niektórym do oklasków zerwały (cytując klasyka).
-
Co to jest, kurwa?! - nie wytrzymałem i po raz kolejny w tym sezonie wyekspediowałem bidon z wodą gdzieś w trybuny. -
CO TO BYŁO?! OBRONA, KURRRRRRRRR?!!!
Jakby tego było mało, to jeszcze tuż po wznowieniu idiota Wasielewski otrzymał karton za dyskusję z sędzią. Ręce mi opadły do kostek. Wkurwiony na cały świat poszedłem w pizdjec z tego placu rozpaczy jeszcze zanim arbiter wygwizdał koniec spotkania.
"Generał Peckam zaleca nawet abyśmy wysyłali naszych żołnierzy do walki w mundurach wyjściowych, aby wywierali dobre wrażenie na nieprzyjacielu, jeżeli zostaną zestrzeleni. "
- Tłeneł łaczej niezbyt jest kontent z tej błamki, hę? - hrabia.
- No kurwa, raczej - pomyślałem, lecz na głos powiedziałem tylko - domyślam się, iż bardzo nie jest kontent, panie hrabio.
- Mocno to wszystko fłapujące - hrabia Niewątpiejew-Dobrzyczyński westchnął ciężko i już po drugiej próbie z powodzeniem poderwał swe potężne cielsko z krzesełka. - Bałdzo panu dziękuję za pomoc i dzisiejszą opiękę, panie Małtyniuk. To wszystko było niezwykle ciekawym przeżyciem. Nie, nie, płoszę siedzieć, sam się odpłowadzę do wyjścia.
Siedziałem tak na trybunie dobre kilka minut po zakończeniu spotkania i próbowałem poukładać w głowie wszystkie dzisiejsze wydarzenia tak, żeby ukazały mi jakiś sens, jakieś drugie dno, żeby stworzyły obraz kompletności i zrozumienia. Bezskutecznie. Zmęczony towarzystwem hrabiego herbu... chujwieco, zmarznięty i niepocieszony wynikiem powlekłem się do auta i uznałem, że faktycznie warto urżnąć się dzisiaj z przerwą w życiorysie. I tak też uczyniłem...
"Tymczasem w dowództwie grupy sam pułkownik Cathcart zaczął się zastanawiać, co się dzieje.
— To ten idiota Black urządza patriotyczną hecę — poinformował go z uśmiechem pułkownik Kom. — Uważam, że powinien pan zagrać z nim czasem w piłkę, bo to przecież pan mianował majora Majora dowódcą eskadry.
— To był pański pomysł — odciął się pułkownik Cathcart ze złością. — Nie powinienem był w żadnym wypadku dać się na to namówić.
— To był bardzo dobry pomysł — odparł pułkownik Korn — bo uwalniał nas od nadliczbowego majora, który kompromitował pana pułkownika jako dowódcę. Niech się pan nie przejmuje, to się niedługo uspokoi. Najlepszym wyjściem będzie posłać kapitanowi Blackowi list z całkowitym poparciem i mieć nadzieję, że szlag go trafi, zanim narobi zbyt dużo szkody."
Uff. Było trochę pisania, choć ostatnie Bałtyki były częściowo gotowe już wcześniej. Jak zwykle wszystko to co w manifeście, to fikcja, fikcja i jeszcze raz fikcja. W kolejnym manifie natomiast wykorzysta się Mietków i inne maliniaki jeszcze raz, lecz czas najwyższy wrócić do rozwiązań z manifestów o Arce czy Lechii - coś na zasadzie "W 365 dookoła Lechii" może? Jeden sezon - jeden manifest. Tekst i grafika, żadnych dialogów z wyobraźni wyjętych. Powinno być ok, zresztą manify piszę nie od dzisiaj i w różnych stylach, nie mam tego jednego, ulubionego. Tak więc zrobi się coś takiego, jak choćby manif o Arce dwa lata temu:
klik Dobrze chociaż, że na Rev wciąż bez zmian - "Gra o Tron" - wersja dla ubogich :).
wykorzystano fragmenty : "Paragraf 22" Josepha Hellera
źródło zdjęć: internet
grafika: Football Manager 2014
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ