Championnat National
Ten manifest użytkownika Enzo przeczytało już 764 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Wraz z asystentem weszliśmy na murawę. Czekali już na niej piłkarze, stojąc w nieładzie. Nie zauważyli nas i dalej sobie żartowali, lecz gdy gwizdnąłem na palcach, momentalnie ustawili się idealny rządek. Przyglądali mi się dogłębnie, lecz nie dziwiłem się im, gdyż żadne z nich nie znał mnie wcześniej. W tamtej chwili panowała idealna cisza, która po chwili zamieniła się w ciche szmery. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Nigdy wcześniej nie byłem w podobnej sytuacji.
- Witam. Nazywam się Benoit Rimbaud. Jestem waszym nowym trenerem. - zacząłem.
- Nie znam pana. Gdzie pan trenował? - spytał jeden z piłkarzy.
- Spokojnie panowie. Nie jestem znanym trenerem. Pracowałem w podrzędnych klubach francuskich i w jednej z drużyn z Serie C. - odpowiedziałem.
- I ma nas prowadzić trener, który nigdy nie pracował w poważnym klubie? - znów odezwał się ten sam niezidentyfikowany przeze mnie głos.
W tym momencie zawrzałem. Nie chciałem, by piłkarze mieli mnie za trenera bez jaj. - Tak pracowałem tylko w amatorskich drużynach i na pewno nie będę się tego wstydził. A jeśli się komuś to nie podoba, to może w tym momencie wrócić do szatni i powoli zacząć się pakować, bo dla pyskaczy nie będzie miejsca. Zrozumiano? - powiedziałem, czerwieniąc się niczym burak.
- 2 okrążenia wokół boiska. - wtrącił się Ray, przewidując kłopoty.
Gdy piłkarze biegali, asystent dyskretnie włożył mi kartkę z rozpiską dzisiejszego treningu. Zajęcia skończyliśmy po 1 godzinie, gdyż upał był niemożebny. Przed pójściem chłopaków pod prysznic, poinformowałem, że każdy ma się zjawić na rozmowę w cztery oczy w moim gabinecie. Widziałem, jak piłkarze spoglądali po sobie ze zdziwieniem i śmiechem w oczach. Nie robiło to jednak na mnie najmniejszego wrażenia. Udawałem przed nimi twardego i spokojnego trenera, który nie lubi sprzeciwu. Udałem się do swojego gabinetu, czekając na zawodników. Wymyśliłem sobie, że spytam każdego z nich, o co mamy walczyć w sezonie. O mistrzostwo, czy tylko o awans. Jeśli któryś odpowiedziałby, że o awans był u mnie skończony. Po chwili zjawił się pierwszy z nich . Teraz nie pamiętam już jego nazwiska. Patrzyłem mu się prosto w oczy.
- O co gramy. Awans, czy mistrzostwo? - spytałem.
- Tylko mistrzostwo, panie trenerze. - odpowiedział.
- Wyjść i zawołać następnego ! - krzyknąłem, by nabrał do mnie respektu,
W podobny sposób spytałem dwudziestu kilku innych piłkarzy. O dziwo, tylko jeden odpowiedział, że wystarczy mu awans. Był to obrońca Fathi Harek.
Bo wyjściu ostatniego zawodnika, położyłem nogi na stole i zacząłem czytać jedną z lokalnych gazet. Po przeczytaniu pierwszego artykuły, do mojego biura wkroczył, bez pukania, Reginald.
- Panie trenerze, przynoszę raport o drużynie. - zaczął.
Przyglądałem się tej niepozornej kartce, na której, wbrew pozorom. można było znaleźć wszystko, nawet rozmiar buta danego piłkarza.
Ja patrzyłem na kartkę rozmiaru A4, niewiele z niej rozumiejąc, a w tym samym czasie Ray opowiadał mi, który piłkarz jest według niego najlepszy na danej pozycji. Okazało się, że Harek był naszym najlepszym obrońcą, więc, pomimo złej odpowiedzi na dość łatwe pytanie, nie mogłem go sprzedać. Nazajutrz Andre przyniósł mi listę meczów towarzyskich. Mimo, iż nie specjalnie mi się podobały drużyny, z którymi mieliśmy zagrać, musiałem się zgodzić na taką właśnie listę. W ogóle o całym okresie przedsezonowym nie chciałbym za wiele mówić, ponieważ nie wiele zależało wtedy ode mnie. Na każdym meczu towarzyskim miałem w uchu słuchawkę, w której Andre mówił mi, co mam robić. Ja potulnie wykonywałem jego polecenia, gdyż nic innego nie mogłem zrobić. Jak wiadomo w okresie przygotowawczym mecze i treningi to nie wszystko, bo transfery były, są i będą bardzo ważne. W tej sprawie mój głos również znaczył tyle, co nic, mimo, że Ja i Reginald prawie, codziennie dawaliśmy świeże raporty z zawodnikami, którzy nadawaliby się do gry w Bastii. Niestety każda, ale to każda propozycja była odrzucana, a powodem był oczywiście brak pieniędzy. Jedyny piłkarz, który zyskał aprobatę zarządu to Teddy Mezague, środkowy obrońca wypożyczony z Montpellier.
Teddy Mezague: http://www.bankfotek.pl/view/835177
Mecze towarzyskie: http://www.bankfotek.pl/view/835183
Mimo tych wielu przeciwności, praca trenera bardzo mi się spodobała. W końcu zacząłem nią żyć i poświęcałem się jej 24 godziny na dobę, często wraz z moim asystentem zarywając nocy, by dobrze rozpracować następnego rywala, nawet jeśli był to tylko mecz towarzyski. Jak się późnij okazało przełomem w mojej trenerskiej karierze był przegrany, ostatni mecz w okresie przygotowawczy z Girondins Bordeaux. W pierwszej połowie mecz wykonywałem pokornie polecenia Andre, które na nic się nie zdawały, gdyż Bordeaux na na kompletnym luzie zdobyło nam dwie bramki i klepało moją drużynę, jak na treningu z juniorami. Mimo, iż tak naprawdę to nie ja prowadziłem SC Bastię, to schodząc do szatni czułem się załamany i bezsilny. Najwidoczniej zauważył to Reginald.
- Zdejmij ją i sam spróbuj coś wymyślić. Może ci się uda. - powiedział.
Spojrzałem na niego kompletnie zdziwiony.
- Myślisz, że nie wiem, co masz w uchu? Zdejmij tą słuchawkę i poprowadź swoją drużynę w końcu sam. - powtórzył.
Zrobiłem dokładnie to, co mi kazał. Rzuciłem słuchawkę na ziemię i przydeptałem ją nogą. Wszedłem do szatni i zacząłem mówić, jak natchniony. Każdemu zawodnikowi przydzieliłem konkretne rolę. Poprosiłem o grę bardziej ofensywną. Namalowałem schematy ataku i obrony podczas rzutów rożnych. Na koniec paroma utartymi sformułowaniami postarałem umotywować chłopaków. Wszystkie te zabiegi w jakiś cudowny sposób pomogły, gdyż w 49 minucie po rzucie rożnym Mezague strzelił gola kontaktowego, a potem opanowaliśmy "Żyrondystów" całkowicie, aż do gwizdka końcowego. Mimo porażki byłem bardzo zadowolony z m o i c h zawodników. Siedząc samemu w szatni zamyśliłem się kompletnie. Uświadomiłem sobie, jakie to fantastyczne uczucie prowadzić drużynę, jak świetnie czułem się, gdy dzięki mojemu pomysłu na rozegranie rożnego, moja drużyna zdobyła gola. Wtedy wreszcie dojrzałem do bycia menadżerem, ale takim z prawdziwego zdarzenia. Następnego dnia zdecydowałem się zatelefonować do Francois, o którym kompletnie zapomniałem.
- Francois?
-Halo, kto mówi?
- To ja, Jaques. Cześć
- No Witaj. Nie poznałem cię. Co tam u ciebie?
- Wszystko w porządku. Właśnie w tej sprawie dzwonię.
- A o co chodzi? Tylko mów szybko, bo nie mam czasu.
- Mam prośbę. Chciałbym, abyś zadzwonił do prezesa Bastii i przekonał go do tego, żeby mi pozwolił poprowadzić zespół samodzielnie, bez niczyjej pomocy.
- Hmm.... Okej, załatwi się, ale tylko na miesięczny okres próbny, a potem się zobaczy.
- Dzięki. Sprawdzę się. Obiecuję. A u ciebie co tam?
- No właśnie u mnie to beznadziejnie, bo ludzie Jean'a domyślili się, że byłeś u mnie i teraz przez całe dnie obserwują, co robię. Nie zdziw się, jeśli do ciebie zjadę w najbliższych dniach. Muszę tylko wymyślić, jak uciec.
- O kurwa, całkiem zapomniałem o tym, że mnie szukają. Nie wiesz, czy są na tropie?
- Wiem tylko, że są kompletnie zmyleni, bo szukają cię w Bretanii i w Cannes, ale o Korsyce jeszcze nie pomyśleli, więc masz spokój na razie.Pamiętaj o interesach z Włochami.
- A kiedy będzie pierwszy przewóz na Sardynię?
- We wrześniu. Cześć.
- Poczekaj.
- No co ?
- Chciałem cię przeprosić za cały ten problem.
- Nic się nie stało na razie.
Rozłączył się. Przez dłuższą chwile, nie wiem czemu, byłem oniemiały całą tą rozmową. Głupio mi było, że najlepszy przyjaciel ma przez mnie takie problemy, gdy ja odkrywam inną stronę siebie na Korsyce. Usłyszałem pukanie. Weszła sekretarka, która powiedziała, ze prezes chce mnie widzieć w trybie natychmiastowym. Przestraszony szedłem przez korytarz. Nie wiem, kiedy to się stało, ale prosto z korytarza znalazłem się w jego kabinecie. Najwidoczniej z nerwów urwał mi się film na jakieś 2 minuty.
- Załatwimy to szybko. Zadzwonił już do mnie Francois. Oczekuje pan samodzielnej pracy trenera. Tak mam to rozumieć? - spytał się aż nadto spokojnie prezes.
- Dokładnie tak. Chciałbym się sprawdzić w pracy samodzielnej. - odpowiedziałem uprzejmie.
- Zgadzam się na to, ale na początek tylko na miesiąc. - powiedział.
- Nawet pan nie wie, jak się cieszę. Bastia to wielki klub, choć na ten moment w kryzysie i ja obiecuję panu, że wyciągnę ją z tego gówna. - stwierdziłem, a na oczach moich pojawiły się łzy.
- No, no, no. Podoba mi się pański entuzjazm. Ale proszę mi to się nie rozklejać. Żegnam. - zakończył.
Wróciłem do domu. Leżąc w łóżku, myślałem o jutrzejszym debiucie. W mojej liście najważniejszych wydarzeń, jutrzejszy mecz zajmował drugie miejsce. Przez całą noc nie mogłem spać. Myślałem o taktyce, o wyborze piłkarzy. O wszystkim. Wykończony zasnąłem o 3. Na szczęście nie musiałem wstać wcześnie, bo mecz graliśmy u siebie o 19:30. Obudził mnie telefon... od mamy, która dostała mój numer od cioci z Montpellier, której zdążyłem powiedzieć o wyjeździe na Korsykę. Moja kochana mama chciała spytać się, co tam u mnie słychać i dlaczego do niej nie dzwonię. Ucieszyłem się tym telefonem, gdyż na Korsyce samotność mi z lekka doskwierała. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca w domu, udałem się na stadion 4 godziny przed meczem. Siedziałem na ławce trenerskiej i wyobrażałem sobie, jak ten mecz będzie wyglądał. Na 1,5 godziny przed meczem w szatni byli już wszyscy zawodnicy. Chyba nie ma potrzeba opowiadać, jak wyglądała rozmowa przedmeczowa. Z samego meczu nie wiele pamiętam, gdyż emocje mi towarzyszące były ogromne. W pamięć wryły mi się tylko dwie rzeczy. Pierwsza, to to, że straciliśmy pierwsi bramkę, a potem drużyna wzięła się do roboty i wygraliśmy 3:1. Druga to, twarz mężczyzny ciągle rozglądającego się po stadionie, który po meczu przez 3/4 mojej drogi do domy szedł za mną. Kolejny mecz graliśmy na wyjeździe z US Orleans, którzy byli kandydatami do spadku. Mecz okazał się jednak trudny, a my nie wykorzystując, co najmniej, pięciu stuprocentowych sytuacji zremisowaliśmy. Do tego meczu musiałem się przygotowywać kompletnie sam, gdyż mój asystent, bez słowa, wyjechał z Korsyki. Odezwał się telefoniczne, dopiero w poniedziałek po meczu.
- Słyszałem, że beze mnie sobie nie dałeś rady. - zaczął.
- No rzeczywiście, ale ty jako asystent jesteś od pomagania mi.
- Haha. Pewnie, najlepiej zwalić wszystko na podwładnego. A tak szczerze mówiąc to wyjechałem zakontraktować nowego piłkarza. Kojarzysz Stephana Noro z Le Havre. Był bez kontraktu, więc zdecydowałem się, bez twojej wiedzy, go zakontraktować.
- Ja pierdole Noro zgodził się grać w 3 lidze?
- Też się zdziwiłem, ale tak. Przyjeżdża w poniedziałek na Korsykę. Niestety ma poważne braki w treningach, ale już ustaliłem specjalny plan.
- Dzięki bracie. Jesteś Wielki.
- Przecież to moja praca. Kończę. Cześć.
- Cześć.
Stephane Noro: http://www.bankfotek.pl/view/835326
Tydzień do meczu z Creteil minął szybko. Miało być to spotkanie dwóch faworytów do awansu, lecz klub z region Ile-de-France nie spełniał oczekiwań i znajdował się w ogonie tabeli. Bez nowego kreatora gry Stephane'a Noro poradziliśmy sobie bez mniejszych kłopotów, choć Creteil strzelił gola jako pierwsze. Kolejny mecz odbywał się na wyjeździe, w Rodez. Graliśmy z lokalną drużyną Rodez Aveyron Football. Trzeci raz w tym sezonie zanotowaliśmy zwycięstwo 3:1 i trzeci raz w sezonie, jako pierwsi traciliśmy gola, potem wbijając przeciwnikom trzy. Mimo, iż drużyna ta nie była wielce wymagająca, to można było zauważyć w grze Bastii wiele plusów. Cieszyło mnie to bardzo, ponieważ w okresie przygotowawczym rozegraliśmy mało meczów i myślałem, że w pierwszych meczach sezon może się to odbić na dyspozycji piłkarzy. Na szczęście myliłem się. Ogólnie rzecz ujmując na Korsyce powodziło mi się bardzo dobrze. Wszystko się układało, a przy tym nikt z moich wrogów c h y b a nie wiedział, gdzie jestem. Nie byłem pewny, gdyż bardzo często w okolicy mojego domu widziałem mężczyznę, o którym wcześniej już pisałem. Martwiło mnie również, to że od miesiąca Francois nie daje znaku życia, ale i to w pewnym czasie się rozwiązało. We wtorek po meczu listonosz przyniósł list, który okazało się, że jest od mego przyjaciela. Pisze w nim:" U mnie wszystko dobrze, choć nadal nie mogę uciec z domu, który powoli staje się dla mnie więzieniem, ale nie poddaję się. Muszę coś wymyślić. Mam informacje od przyjaciół z Włoch. Twój pierwszy kurs na Sardynię w pierwszy czwartek września. Ciężarówka będzie stała w określonym na mapie miejscu." Mapa oczywiście była w kopercie. Po przeczytaniu tego listu uświadomiłem sobie, że za dwa dni znów wracam do starego życia. Niestety. Tymczasem w środę miałem mieć spotkanie z prezesem w sprawie przedłużenia mojej samodzielnej pracy na stanowisku trenera SC Bastii. Było to prawie pewne, zwłaszcza patrząc na tabelę.
Tabela: http://www.bankfotek.pl/view/835346
Terminarz: http://www.bankfotek.pl/view/835348
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Scout = dobry taktyk? |
---|
Wyznaczając scouta do obserwacji następnego rywala, zwracaj uwagę na wartość atrybutu Wiedza taktyczna. Dzięki temu będzie on w stanie trafnie zasugerować rodzaj treningu przedmeczowego oraz proponowane ustawienie. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ