Piszę ten tekst tydzień po ostatnim meczu Euro, ale nie dlatego, że wciąż dochodzę do siebie po oszałamiającym poziomie tego turniej. Wręcz przeciwnie, Euro mnie nie zachwyciło i po wielu meczach czułem niedosyt. Możecie się ze mną nie zgodzić, macie do tego prawo, ale takie są fakty, bo jak o poziomie turnieju świadczy to, że do 5 najlepszych meczów ME „Przegląd Sportowy” wybrał spotkanie Polska – Grecja. Emocje były, jasne, ale zapierającej dech w piersiach gry to ja tam nie widziałem. Zresztą poczekajcie do pierwszej kolejki Premier League i włączcie sobie spotkanie, dajmy na to, Sunderland – Fulham. Zapewniam poziom będzie ten sam, choć nie gwarantuje, bo może być wyższy.
Przejdźmy do finału. Jaki był każdy widział i wynik w pełni to pokazał. Szkoda było mi Włochów, kibicowałem im, i to bardzo. W piłce kocham najbardziej kocham jej nieprzewidywalność i to, że tworzy tak piękne historię, jaką zdecydowanie byłoby zdobycie mistrzostwa przez Italię. Na dodatek, trzeba przyznać, że grali ładnie i skutecznie, i gdyby inaczej wszystko się potoczyło, to mogliby wygrać, no ale nie z Hiszpanią. Cytując Borka „To był jakiś zupełnie inny poziom”, … ale tylko w finale. Przez cały turniej podopieczni Del Bosque stąpali po ciężkim lodzie i w każdej chwili mogli spaść do lodowatej wody i obudzić się z pięknego snu.
Mój kolega powiedział, że w finale będzie im kibicować , bo jak wygrają, to na naszych oczach zostanie napisana najpiękniejsza futbolowa historia, która nie zmieni się pewnie nigdy. Głupie myślenie, ale cóż, ciężko się z tym nie zgodzić. Ja przynajmniej w tą zmianę nie wierze, bo jak ma prawo się to udać w erze ciągle postępującego, w niezdrowym już kierunku, futbolu klubowego. Podam prosty przykład tego zjawiska. Kiedy na przykład powiem nazwisko Modrić, to naszym pierwszym skojarzeniem będzie Tottenham, a dopiero później przypomnimy sobie, że jest Chorwatem. Kiedyś sprawy miały się inaczej. Maradona był przedewszystkim Argentyńczkiem, a Pele Brazylijczkiem, a nie gwiazdami Napoli Santosu. No sory, przykro mi, piłka nożna, to nie lekkoatletyka, tu flaga przy nazwisku piłkarza nie ma znaczenia, tu liczą się pieniądze. Dlatego tym bardziej powinniśmy docenić (nie pokochać) Hiszpanię, za to, że im się jeszcze chce zjednoczyć (wiadomo Katalonia, Kraj Basków itd.) i walczyć za swój kraj, bo na tym Euro uświadomiłem sobie trochę smutny fakt, że nie zawsze tak jest (Błaszczykowski, który nie poczuł się ani trochę winny za porażki, bo ważniejsze było, to, że liczba biletów się nie zgadzała). Jedną wątpliwością jaką mam odnośnie Hiszpanii to to, czy za dwa lat wygrają w Brazylii? Trochę myślałem nad tym i doszedłem do prostych wniosków. Po pierwsze, jeśli Vilanova nie spieprzy takiego samograju, jakim jest FCB, to cel powinien zostać spełniony, bo nie wierze, że dwa lata starszy Xavi i Iniesta zapomną, jak się gra. Po drugie, pierwsze jest najważniejsze, bo rola Realu w tej reprezentacji jest znikomy, bo i Ramos i Arbeloa, z Casillasem i Alonoso trochę gorzej, mogliby nie grać, a La Roja (nie chciałem używać tego określenia ze względu na traumę, jak mam po finale) i tak by wygrała. Jeśli mniej więcej za dwa lata, Casillas znów podniesie puchar, to jestem za tym, żeby wszystkich piłkarzy kadry i selekcjonera ozłocić i zamienić w pomniki. Tak, jak wcześniej wspomniałem w naszej erze tworzy się historia niedopodrobienia. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, to za kilkadziesiąt lat będziemy opowiadać naszym wnukom o genialnej Hiszpanii, tak jak nam opowiadamy o wielkiej Brazylii Pelego, Węgrach Puskasa i Argentynie Maradony. I na tym zakończę hołd pochwalny dla nowych-starych Mistrzów Europy.
Po Euro doszedłem do jeszcze jednego, niekoniecznie pozytywnego, wniosku. Otóż, żyjemy w erze futbolowego …komunizmu, gdzie pojedyncze, wybitne jednostki nie mają żadnych szans w pojedynkach z siłą zespołu. Jedni powiedzą, że to dobrze, bo przecież piłka to gra zespołowa, a inni, że źle i mi bliżej do tej drugiej opcji. Wychowany w erze Zidane’a, Beckhama, Ronaldo (tego prawdziwego) stwierdzam, że piłka to jednak taki sport, który potrzebuje wielkich gwiazd jak wody. Wiadomo jest takich wiele: Ibrahimović, Cristano Ronaldo itd., ale na Euro zostali pokonani przez drużyny, w których takich wybitnych jednostek brak, bo czy za taką można uznać Busqeutsa, Konoplyankę, Welbecka czy Iniestę. Jasne, są to piłkarze świetni, ale przy całym szacunku dla ich umiejętności, sami meczów nie wygrają. I teraz, z jednej strony, wypada mi się cieszyć, że żyłem w trochę innych czasach, a z drugiej strony żal mi trochę tych wszystkich chłopców, którzy swoje dzieciństwo przeżywają teraz, bo po Euro, nie zyskali nowych idoli i mają ogromne trudności z wyborem ulubionego piłkarza. Mój wujek po Euro 88 zakochał się w Van Bastenie, 12 lat później ja pokochałem Ronaldo, a wczoraj mój młodszy brat powiedział, że jego ulubionym piłkarzem jest Jordi Alba, ale ma wielki problem, bo w żadnym sklepie nie znalazł koszulki z jego nazwiskiem. Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszych czasach jest wielu piłkarzy bardzo dobrych, ale brakuje tych największych, a przy tym obecne gwiazdy świecą mniej niż te sprzed kilku lat. Nie wiem, jak wy, ale w pojedynku Casillas vs. Buffon, stoję całym sercem za tym drugim, mimo iż Hiszpan jest po prostu lepszy, to Buffon wywołuje we mnie taką reakcję, że widzę w nim kogoś więcej niż tylko piłkarza.
Być może jednak w piłce jest jak w życiu i odbierając nam wielkie gwiazdy, otrzymamy w zamian lepszą grę , tak jak kiedyś łatwiej było znaleźć dziewczynę, tak teraz łatwiej jest znaleźć chętną na jedną noc. W obu przypadkach trzeba się jeszcze zastanowić, co daje większe korzyści.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ