By jak najlepiej oddać moje dzisiejsze odczucia, przedstawię wam pewną sytuację. Nade mną stoi koleś i przykłada mi broń do skroni, a ja kompletnie przerażony i ze łzami w oczach błagam go o jeszcze tydzień, albo, chociaż 5 dni, nie na spłatę siana, ale wolności, wolności …od futbolu. Tak, tak, dobrze przeczytaliście, a ja nie popełniłem żadnej literówki. Po prostu mam dość piłki nożnej! Mecze nie dają mi już kompletnie żadnej radości. Man City – L’pool przełączyłem po siedmiu minutach gry, olałem PNA, na który czekałem przez cały rok i zasnąłem na ostatnim Gran Derbi. Wstyd! Ale wbrew pozorom nie czuję się z tym źle, nie mam myśli, że straciłem coś wielkiego, czym niewątpliwe są pojedynki Realu i Barcelony. Co do samego stanu, powiecie, że to po prostu zmęczenie materiału. Wiadomo, wg znanej od lat zasady, Co za dużo, to nie zdrowo, mój mózg przestał akceptować futbol, bo było go zbyt wiele w moim życiu. Zgodzę się z tym, w 100%, ale zastanawia mnie coś innego. Dlaczego dzieje mi się to zawsze na przełomie stycznia i lutego? Myślałem o tym i doszedłem do kilku wniosków, które być może, choć trochę złagodzą moje piłkarskie sumienie.
Po pierwsze: brak polskiej Ekstraklasy. Brzmi to z lekka śmiesznie i sam się sobie dziwię, że to napisałem, ale czuje, że zaczyna mi brakować tego naszego gówna i zaczynam odliczać dni do piątkowego wieczora 22 lutego, by obejrzeć mecz typu GKS Bełchatów – Jagiellonia lub Piast – Ruch. Wiem też, że po trzeciej wiosennej kolejce cała ta miłość zamieni się w obrzydzenie i będę ją oglądał jedynie z patriotycznego, bezmyślnego przymusu. Jednak teraz, kiedy Ekstraklasy nie ma, już długo, o wiele za długo, prawie 2 miesiące, brakuje mi jej. Nie wiem, z czego to wynika, nie znam żadnego sensownego wytłumaczenia i nawet nie próbuje go szukać. Tak jest i tyle. Zaakceptowałem to i pogodziłem się z myślą, że oglądam coś, co wprowadza mnie w zły nastrój, zadumę i dwudniową depresję. Trudno, muszę z tym żyć. Myślę, że to trochę jak z … serami. Dziwne porównanie, ale no cóż, najlepiej obrazuje sprawę. Chodzi mi o to, że My, Polacy, zamiast najlepszych szwajcarskich i francuskich serów w wymyślnych opakowaniach z naklejką „World Class Product”, wybierzemy oscypka kupionego od starszej góralki na Krupówkach. Ciężko wytłumaczyć, czemu, wbrew prawom fizyki i zdrowemu rozsądkowi, wybierzemy ten na pozór gorszy, nie zawsze świeży, bez potwierdzenia jakości produkt, ale każdy tak zrobi i już. I dokładnie tak samo jest z Ekstraklasą, przynajmniej w moim przypadku.
Co jeszcze?
Po drugie: niezwykły maraton Premier League. Wszyscy wiedzą, że gdzieś od początku świąt najlepsza liga świata wchodzi na niesamowity pułap, nabiera tempa, które jest zbyt duże dla piłkarzy, a nawet dla kibiców. Przez dwa tygodnie mecze dzień w dzień. Noworoczny kac leczony Southampton – Arsenal i obiad u cioci w drugi dzień świąt wraz z pojedynkiem N’castle – Man Utd. Poźniej już w nowym, 2013 roku 3 runda FA Cup i pojedynki słabeuszy z potentatami. Przegapić to? Nigdy! Ta liga w tym okresie nas przytłacza, a my na to pozwalamy. Przerwa w innych rozgrywkach powoduje, że cały świat patrzy się na futbolową Anglię, a ona wykorzystuje to, dając nam niesamowity zastrzyk Premier League, który działa jak narkotyk, wyniszcza organizm, dając niesamowitą przyjemność i wystarczyłaby na kolejne 5 tygodnie, ale ona (PL) zamiast trochę przystopować, pozwolić złapać oddech, pędzi dalej. Kolejne kolejki, 4 runda FA Cup i półfinały Curling Cup. Dla mnie to za dużo, odpadłem. Nie mam już sił, ani chęci na kolejne mecze. Specjalnie przełączam kanał, widząc rozpoczynający się ostatnio mecz między Chelsea a N’castle, mimo iż wiedziałem, że będzie to kolejne niesamowite widowisko.
Tak jak wcześniej napisałem. Inne ligi też nie rozpieszczają. I to kolejny powód. Styczniowa monotonia. Trochę nudno się zrobiło w najlepszych ligach świata. Wiadomo Anglia to zupełnie inna bajka, ale pozostałę rozgrywki wywołują we mnie stan pomiędzy znudzeniem, a zaśnięciem. Bo co może być fascynującego w tym, że Barcelona wygrywa z jakimiś outsiderami, Bayern miażdży Mainz czy inny Augsburg, a Juventus, mimo potknięć, bije kolejnych rywali, grając na 50% umiejętności i pewnie zmierza po tytuł. Jakoś tak się ułożyło, że ostatnie kilka tygodni nie obfituje w klasowe mecze. Przypomnijcie mi, kiedy ostatnio rozegrano jakiś hit w Serie A albo w Hiszpanii. Spotkanie, które elektryzowało pół Europy. Mnie ciężko jest znaleźć takowe. Niestety też Puchar Narodów Afryki, który miał dać pewien odpoczynek od monotonii, przyprawił o jeszcze większą depresję. Wniosek jest prosty: brakuje Ligi Mistrzów. Tak, na te rozgrywki też czekam. Pojedynki Real – Man Utd, Barcelona – Milan, a nawet PSG – Valencia sprawią, że ci najlepsi w końcu będą musieli się wysilić, zagrać na 100%, a mi dadzą sporą dawkę emocji i odświeżonego spojrzenia na piłką nożną.
Wrócę do samego początku. Jak zakończy się sytuacja, w której nieznajomy celuje mi pistoletem w głowę. Strzeli, czy nie? Naciśnie na spust czy da mi ten tydzień? Boję się? Nie, zupełnie nie, bo ja sam celuję sobie w głowę i sam zadecyduję o swoim losie. Wiem, że tylko ten odpoczynek pozwoli nabrać nowych sił i chęci do piłki, wtedy, kiedy wrócą wspomniane wcześniej Ekstraklasa i Liga Mistrzów. Tylko ta przerwa pozwoli mi zresetować mózg, dlatego spokojnie odkładam pistolet na ziemię, wyłączam Weszło, Onet-sport, Canal + Sport i Football Managera. Gazety chowam gdzieś głęboko do szafy. Tak, czuję się teraz wolny. Niezwykle przyjemne uczucie. Kładę się na łóżku i zaczynam zastanawiać się, co mógłbym teraz zrobić, bo naprawdę nie mam zielonego pojęcia jak zapełnić mój wolny czas.