Media balonik pompowały. Kibice, którzy na co dzień z siatkówką nie mają wiele wspólnego, w słowa dziennikarzy wierzyli bezgranicznie. Przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich byliśmy wielkimi faworytami do medalu. Kiedy 3-1 popędziliśmy Włochów, wszyscy zgodnie stwierdzili: będzie złoto. Wystarczyło kilka dni, aby nastroje wśród nie najlepiej zorientowanych fanów siatkówki zmieniły się na zgoła odmienne. Dziś nasi reprezentacji z niezwyciężonych bohaterów stali się zwykłymi "polaczkami", którzy na twarzy wymalowaną mają porażkę. Prawda jest taka, że wszystko zaczyna się od początku.
Siatkówką interesuję się od pewnego czasu i moja siatkarska miłość rośnie z każdym kolejnym turniejem. Kilkuletnie obserwacje pozwalają mi stwierdzić, że siatkówka to sport niezwykle specyficzny, w którym niezwykle dużo zależy od psychiki. I właśnie ta siatkarska specyficzność nadal pozwala mi wierzyć, całkiem realnie, że Polacy na najwyższym stopniu olimpijskiego podium staną.
Owszem, przegrana Polski 1-3 z Australią martwi. I to bardzo, w szczególności że nasi dzisiejsi rywale do światowych potentatów nie należą. Wiadomo już, że nie uda nam się awansować do ćwierćfinału z pierwszego miejsca, tak więc w kolejnej rundzie przyjdzie nam się zmierzyć z Rosją lub Brazylią. I tu śmiało można zadać pytanie: skoro nie potrafiliśmy wygrać z Australią, czego w ogóle szukamy w meczach z drużynami, które od lat są w ścisłej światowej czołówce? Tu jednak siatkarska specyficzność może dać znać o sobie. Zauważmy jedno, najlepszy występ nasi reprezentanci na tych Igrzyskach zanotowali przeciwko Włochom - czyli drużynie z absolutnego topu. W kolejnych pojedynkach zabrakło koncentracji? Motywacji? Kiedy przyjdzie mierzyć się z potęgami znów zagramy niemalże doskonale? Być może.
Nie wpadałbym w panikę również dlatego, że za sterami naszej kadry stoi Włoch, który przed turniejem wyraźnie podkreślał, że rywalizacja na całego rozpocznie się dopiero po fazie grupowej. Andrea Anastasi to trener wybitny, więc myślę, że w jego słowa uwierzyć można. Oczywiście, każdy kibic lubi, kiedy jego reprezentacja wygrywa każdy mecz, ale jestem w stuprocentach pewny, że jeśli nasza kadra zagra w finale Igrzysk Olimpijskich, wtedy nikt naszym kadrowiczom kompromitacji z Australią i Bułgarią wspominać nie będzie. A skoro na ławce mamy Włocha, to na włoski spryt liczyć możemy. Ileż to razy Włosi turniej zaczynali fatalnie, żeby potem kończyć go w gronie medalistów lub nawet na najwyższym stopniu podium? To jest turniej. Pojedyncze mecze trzeba było wygrywać podczas Pucharu Świata, tutaj wygrywajmy te ważne.
Oczywiście nie możemy zakładać, że nie najlepsza gra podczas fazy grupowej to szeroko zaplanowana akcja, która przyniesie nam złoty medal. Istnieje ryzyko, że: a) popełniono błąd w przygotowaniach i szczyt formy przyszedł za wcześnie - na Ligę Światową, badź b) chłopcy nie wytrzymują presji bycia głównym faworytem. Drugi problem rozwiązał się sam, według mediów faworytem już raczej nie jesteśmy. Pierwszego problemu, jeśli istnieje, już nie rozwiążemy.
Załamywanie rąk i wróżenie rychłej klęski nie ma sensu. Całkowicie irracjonalna jest również masowa zmiana humorów wśród polskich fanów siatkówki. Powtarzam raz jeszcze, zabawa zaczyna się od początku i jeśli zagramy trzy spotkania w pełni skoncentrowani i będziemy mieli przy tym masę szczęścia, które każdej wielkiej drużynie towarzyszy, możemy wygrać cały turniej. Uwierzcie.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ