Po serii bardzo dobrych wyników zajmowaliśmy 8. miejsce w tabeli i nawet po cichu zacząłem liczyć na to, że może uda się włączyć do walki o europejskie puchary, wszak do czwartego Wolfsburga traciliśmy tylko 5 punktów. A skoro udało nam się pokonać u siebie walczącą o mistrzostwo ekipę z Mönchengladbach, to czemu nie mielibyśmy dać sobie rady z pozostałymi durżynami?
Faktem było jednak, że sprzyjał nam terminarz i w meczach ze słabszymi rywalami mogliśmy nabrać rozpędu, żeby powalczyć z tymi mocniejszymi. Jednak - w świetle naszych ograniczonych zasobów ludzkich - ten stan nie mógł trwać wiecznie, zwłaszcza, że teraz przez dłuższy czas mieliśmy potykać sie z zespołami o wiele solidniejszymi niż dotychczas, począwszy od wyjazdu do Leverkusen poprzez Hoffenheim (D) i starcie z naszymi rywalami z Schalke, chwilę wytchnienia na 1. FC Nurnberg, a na VfB Stuttgart (W), Werderze Brema (D) i aktualnym mistrzu z Kaiserslautern (W) kończąc. Ostatnie dwa mecze (Cottbus (D); Frankfurt (W)) przy słabych wynikach w poprzednich meczach mogły zupełnie nie mieć znaczenia.
WIOSNA - ACH TO TY
Po pewnych perypetiach udało się w końcu rozegrać mecz przeciwko Bayerowi Leverkusen, w którym to (tym ostatecznym ;) ) spotkaniu obyło się bez personalnych niespodzianek z mojej strony - zagrała 11-stka, która od początku rundy rewanżowej prezentowała się najrówniej. Styl i nastawienie również cały czas taki sam - bazowaliśmy głównie na nieustępliwości w obronie, agresywnym odbiorze i szybkości naszej formacji ofensywnej przy ewentualnych kontratakach. Dzięki takiemu podejściu pierwszą groźną akcje gospodarze przeprowadzili dopiero tuż przed zakończeniem pierwszej połowy, kiedy to po długim podaniu za plecy naszych obrońców pierwszy do piłki wystartował Kießling, ale dzięki determinacji Bülowa nie mógł spokojnie przymierzyć i Costli sparował jego uderzenie. Parę minut wcześniej w sytuacji sam na sam Bittencourt strzelił obok bramki i piersza część spotkania zakończyła się bezbramkowym remisem, z którego byłem więcej niż zadowolony.
5 minut po rozpoczęciu drugiej połowy po rzucie wolnym z prawej strony boiska i strzałem głową środkowy obrońca Wolscheid dał w końcu Aptekarzom prowadzenie. 9 minut później wprowadzony po przerwie za Myeniego Kastrati powalczył w środku pola i odebrał futbolówkę obrońcom gospodarzy, podał ją do Ferreyry, a sam pobiegł do przodu i otrzymał wspaniałe podanie od Argentyńczyka. Kiedy już dobiegał do szesnastki i mógł sam postarać się o wykończenie akcji to przytomnie dostrzegł wbiegającego w pole karne Bittencourta, a ten już nie mógł nie trafić do pustej bramki. Za to w 71. minucie po koronkowej akcji i dośrodkowaniu z lewej strony Jens Hegeler przeskoczył Makondę i nie miał problemów, żeby głową umieścić piłkę w siatce. I choć po błyskotliwej akcji Viery przed szansą na wyrównanie stanął jeszcze Kastrati, to trafił prosto w Adlera i tym sposobem nasza passa 10 meczów bez porażki w Bundeslidze dobiegła końca. Wynik nie był może najlepszy, ale na postawę zawodników nie mogłem narzekać.
Dobrą formę potwierdziliśmy w kolejnym meczu przeciwko Wieśniakom z Hoffenheim, którym zrewanżowaliśmy się za tęgie lanie, które sprawili nam jesienią. Świetnie zaprezentował się Bittencourt, po którego dośrodkowaniach piłkę w siatce umieszczali Kastrati i Bertelsen, a solidna postawa obrońców sprawiła, że nie straciliśmy żadnego gola. I po tych dobrych w naszym wykonaniu 90 minutach mogliśmy się już z pewną nadzieję przygotowywać na wyjazd do Gelsenkirchen.
I chciałbym móc coś więcej o starciu z naszymi rywalami napisać, ale poza tym, że kibice nam tego długo nie wybaczą chyba nie mogę. Obrońcy gospodarzy nie dali pograć ani Kastratiemu ani wprowadzonemu w przerwie Ferreyrze, więc z rajdów Viery i Deleva niewiele wychodziło. Za to na prawej obronie Kojima dawał się niemiłosiernie ogrywać, a Bertelsen grał strasznie nerwowo. Czarę goryczy przelał Costil, który przepuścił 50% strzałów, które leciały w jego stronę, a przy jednym to przeciwnikom pomógł sam Ebrahimi, więc nic dziwnego, że całe spotkanie zakończyło się naszą wstydliwą porażką. Resztki formy z początku rundy wiosennej udało nam się jeszcze wykrzesać przeciwko drużynie z Norymbergii i już po 13 minutach po bramkach Myeniego i Kastratiego prowadziliśmy 2:0, goście odpowiedzieli jednym trafieniem jeszcze w pierwszje połowie spotkania, ale na więcej nie było ich stać. Nas w sumie też nie i cały mecz zakończył się takim właśnie wynikiem.
WIOSENNE PRZEBUDZENIE
11 kwietnia jadąc do Stuttgartu nadal mogłem jeszcze marzyć - przy korzystnych rozstrzygnięciach na innych stadionach - o europejskich pucharach. Warunkiem było oczywiście zwycięstwo w stolicy Badenii-Wirtembergii. Żeby zwiększyć swoje szanse na osiągnięcie tego celu na prawej obronie zagrał Florian Roth za kiepsko ostatnio grającego Massayę Kojimę, a jeśli Kojima grał kiepsko, to Bertelsen grał po prostu tragicznie - na środku obrony obok Bülowa wybiegł Mäkilä, który jak ostatnio dostał swoje szanse to też nie pokazał się z dobrej strony, ale tym razem miałem nadzieję, że będzie inaczej. W formacjach ofensywnych bez większych zmian.
Spotkanie zaczęło się dla nas wyśmienicie. Już w drugiej minucie po dośrodkowaniu Myeniego piłka odbiła się od nóg Masiello i wpadła do siatki. Długo z prowadzenia się nie cieszyliśmy, bo już 5 minut później zupełnie niepilnowany przed polem karnym Schieber nie miał problemów z pokonaniem Costila. Naprawdę nie wiem, gdzie w tym czasie byli Mäkilä z Bülowem - Roth zszedł do środka za Mokoeną, a jego staraniom przyglądali się z 10 metrów Scheid, Ferreira i Bittencourt, w tym czasie Mäkilä przesunął się na prawo (po co? kto mu kazał?), a Bülow zamiast przywołać młodszego kolegę do porządku również się w tamtą stronę skierował, dzięki czemu między będącym na lewej obronie Makondą a Bulowem powstała wielka wyrwa, w której nikt nic nie robił sobie z obecności Schiebera i Mabaso... Brak koncentracji? W 7. minucie? Poważnie?
Na szczęście nasza gra w ofensywie prezentowała się znacznie lepiej (choć nadal zdarzały się podania prosto pod nogi przeciwnika) niż ta w destrukcji i dalej to my mieliśmy inicjatywę, szkoda tylko, że strzałom moich piłkarzy brakowało precyzji i najczęściej piłka lądowała na trybunach, albo dobrze bronił Bernd Leno. Za to w 30. minucie pięknym, precyzyjnym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się Viera i po raz drugi objęliśmy prowadzenie. Gospodarze nie chcieli długo czekać z odpowiedzią, ale tym razem kiedy Schieber dostał podanie 16 metrów przed naszą bramką od razu został otoczony przez czterech naszych defensowrów i jego strzał ugrzązł w gąszczu nóg. Z drugiej strony świetnymi prostopadłymi podaniami popisywali się Ferreira i Bittencourt, ale Kastrati marnował setkę za setką i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 2:1. Na drugą połowę nie wybiegł tradycyjnie już niepewny Mäkilä, a wszedł za niego Bertelsen, co - jak się miało okazać - było decyzją brzemienną w skutkach. Nic na to nie wskazywało w 53. minucie spotkania, kiedy po dryblingu Viery w polu karnym obrońca gospodarzy wybił mu piłkę spod nóg, a ta trafiła do Kastratiego, Norweg nie mógł zmarnować trzeciej tego dnia setki i prowadziliśmy już 3:1. Chwilę później znowu Viera precyzyjnie zagrał piłkę z rzutu wolnego, a Bertelsen z najbliższej odległości trafił w środek bramki, gdzie był Leno, a mogliśmy już prowadzić trzema bramkami i być całkowicie pewnymi o końcowy rezultat. W 67. minucie mogłem stwierdzić na własne oczy, że coś jest nie tak, kiedy Costil wypuścił z rąk niezbyt mocne uderzenie napastnika Stuttgartu, na szczęście nikogo przy nim nie było i szybko naprawił swój błąd. Jednak już 3 minuty później Francuz nie popisał się przy niezbyt mocnym strzale z rzutu wolnego Pocognolego i nadzieja wstąpiła w serca Szwabów. Zaledwie 7 minut później przy rzucie rożnym znowu zastanawiałem się nad tym co wyczyniała moja defensywa, a konkretnie Bertelsen. Duńczyk kręcił się w okolicy jedenastki, a pare metrów od niego stał niepilnowany Harnik. Nic dziwnego, że chwilę później po centrze z rzutu rożnego wyrównał stan spotkania. W tym momencie bez cienia wątpliwości mogłem stwierdzić, że nasz fart i nasza forma się skończyła. Roztrwoniliśmy dwubramkową przewagę i wracaliśmy do domu tylko z 1 punktem.
Po tym spotkaniu z mojego zespołu całkowicie zeszło powietrze, gracze Werderu na MSV-Arena robili co chcieli, ale nasza defensywa wcale im zadania nie utrudniała (Kojima - 5,4; Bertelsen - 5,4; Bulow - 5,6; Makonda - 4,9), a wynikiem 1:5 Bremeńczycy pokazali nam miejsce w szeregu. W spotkaniu z Kaiserslautern nasi defensorzy spisali się już lepiej, ale na walczące o obronę tytułu Czerwone Diabły to nie wystarczyło i polegliśmy 1:4, a Benoit mógł się pochwalić 12 puszczonymi golami w 3 ostatnich meczach.
Nasze wiosenne przebudzenie nie przypominało budzącej się do życia po zimowym letargu przyrody, niestety. Bardziej wyglądało to na brutalne przebudzenie z pięknego snu o wywalczeniu prawda do gry w Europie w przyszłym sezonie. W świetle ostatnich wyników stało się to, czego się obawiałem - ostatnie mecze z Energie Cottbus i Eintrachtem Frankfrut graliśmy praktycznie o nic, ale formą w nich błysnął Bittencourt, któremu to zawdzięczamy zwycięstwo 3:0 nad drużyną z Chociebuża oraz szczęśliwe 1:1 we Frankfucie.
PODSUMOWANIE, FINANSE I NIESPODZIANKA
Patrząc na przekrój całego sezonu mogę stwierdzić, że w końcówce zawiodłem tylko swoje oczekiwania, bo według kibiców, zarządu, a zwłaszcza mediów, które wróżyły nam 13. lokatę, 9. miejsce na finiszu rozgrywek to i tak świetne osiągnięcie. Za to kibice zdążyli już sobie wyrobić opinię na temat moich zdolności biznesowych.
Dodatkowo moje trwożne spojrzenia w stronę klubowych finansów (na początku maja ponad 4 mln € a minusie) też były tylko martwieniem się na zapsa, bo nagroda za zajęte miejsce w lidze (około 19mln €) całkowicie rozwiązała nasze problemy. W świetle takiego przypływu gotówki wypychanie na siłę z zespołu Thomasa Pragera, z którym pożarłem się po przegranym ćwierćfinale Pucharu Niemiec, też zdawało się być niepotrzebne, ale Burnley zaoferowało za niego 1,5mln € i po otwarciu okienka transferowego ten defensywny pomocnik kolejny sezon spędzi na Wyspach. 31-letni Austriak zwolnił w ten sposób 25 tysięcy € tygodniowo w budżecie płacowym i do dołączającego za darmo, wspomnianego już wcześniej Germana Caprii dołączyli młody portugalski skrzydłowy Samuel Martins i niechciany w Werderze Brema wszechsronny obrońca - Marco Riggi.
I kiedy nadszedł czerwiec, a ja nadal powoli przygotowywałem się do nowego sezonu, aby móc walczyć o coś więcej niż tylko bezpieczne miejsce w środku tabeli zaliczyłem ogromny opad szczęki:
bo okazało się również, że to MSV Duisburg był najrzadziej karanym przez sędziów zespołem w Bundeslidze, dzięki czemu będąc na 9. miejscu i tak w sezon 2017/18 rozpoczniemy od 1. rundy kwalifikacji do Ligi Europy. Wśród kibiców euforia, zarząd też bardzo zadowolony, zostałem określony ojcem tego sukcesu, ale powiedzmy sobie szczerze - raczej mocno na wyrost.
Nie załapaliśmy się na żadną nagrodę przyznaną za sezon 2016/17 w Bundeslidze, ale nie jest to żadnym zaskoczeniem. Graczem roku przez kibiców został uznany Leo Bittencourt i to również nie jest żadną niespodzianką. Teraz pozostało tylko dobrze przygotować się do występów na arenie europejskiej, bo pierwsze mecze będziemy grać już w lipcu.
Na początku gry nie wyznaczaj sobie celów wyższych niż przewidywania mediów. W razie niepowodzenia nie zawiedziesz oczekiwań zarządu, w przypadku nieoczekiwanie dobrej postawy ucieszysz działaczy i kibiców.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ