Wódz Tępa Strzała rozsiadł się wygodnie na trawie, zakładając nogę na nogę. Z jego ust wystawał kawałek mięsa, dyndający na wietrze zataczał malutkie kółka naprzeciwko brody. Cała wioska spowita snem mruczała marzeniami. Nad paleniskiem ulatywał dym wczorajszej uczty. Suto zakrapiana impreza na cześć rozprawiczenia
Joao zakończyła się po północy, gdy ostatnie nuty berimbau zasnęły przykryte procentami świeżo pędzonej nalewki.
Joao był młodym chłopcem, o czarnych, kędzierzawych włosach opadających na ramiona. Miał prężne, wyrzeźbione ciało atlety, o bicepsach wielkości średniej, wołowej golonki. Prawy policzek szpeciła kilkucentymetrowa blizna, pociągnięta od oka aż po koniuszek wargi - pozostałość po rozszalałym tygrysie, którego upolował wraz z Luisem dwa lata temu nad pobliską rzeką. Prawą łydkę zdobił malunek pędzącego lamparta – arcydzieło plemiennego szamana. Lampart symbolizował pewność, zdecydowanie i szacunek, a wśród członków plemienia „Jinga” oznaczał wybrańca Boga. I za takiego Joao uchodził. Z jego narodzinami jest związana pewna legenda. Szaman plemienia Jinga przepowiedział, że za dwa lata, kiedy słońce w środku lata wymaluje na niebie kolorowe wzorki rozciągnięte na dwie strony świata, narodzi się chłopiec, który wyprowadzi lud z dżungli do krainy wielkiej cywilizacji. I od momentu narodzin Joao został namaszczony.
O poranku słońce rozgrzało resztki jedzenia porzucone przy palenisku. Pod drzewem leżały sukienki z liści bananowca, dzidy i małe owalne tarcze, oraz połamane ławki – efekt nocnych harców. A nad głowami krążyły mięsożerne ptaki. Nim zapiał pierwszy kogut, na ziemiste ulice wyszli zaspani mieszkańcy, rozczochrani, śmierdzący potem i pieczonym bawołem.
Joao przeciągnął się na łóżku, wyciągając ręce jak najwyżej potrafił. Na drewnianej podłodze leżała czarka ze źródlaną wodą. Zamoczył w niej usta, przeczesał grzebieniem palców poskręcane loki i zarzucił na tyłek skórzane majtki. Jeszcze chwila na rozciągnięcie sennego ciała i już można iść do Vanessy. Vanessa mieszkała trzy domy dalej, tuż przy drodze prowadzącej w stronę rzeki, w chatce z trójkątnym dachem. Zatrzymał się na moment pod domem Skrzeczącej Antylopy, obciągnął nogawki, poślinił palce i przesunął nimi po brwiach. Po chwili przed chatką stanęła Vanessa. Była młodą, zgrabną dziewczyną o rysach twarzy Kim Kardashian. Jej drobne ciało zdobiła skóra z geparda, a na nogach miała sandały. Uśmiechnęła się zalotnie do Joao, skinęła głową w stronę dżungli i pędem puścili się przed siebie.
Tłuste pekari przechadzało się dziarsko przy brzegu, przeżuwając w pysku dzikie pnącza. Niedaleko ryczał wodospad, a nad głowami topniały obłoki. Vanessa i Joao usiedli na ciepłym kamieniu, w cieniu wielkiego drzewa i wtuleni w siebie podziwiali uroki przyrody.
- Od dziś jesteś tylko moja – rzekł chłopiec obejmując czule dziewczynę.
- Zostałeś mi wybrany zaraz po narodzinach. Zawsze byłam.
- Ale od dziś jestem twoim pierwszym i ostatnim. Już zawsze będę przy tobie.
Vanessa wcisnęła się pod ramię chłopaka i westchnęła.
- Joao… a co będzie, kiedy wypełni się przepowiednia? Zabierzesz mnie ze sobą?
- Nigdzie się stąd nie ruszam. Będę strzegł mego plemienia jak tygrys strzeże swego stada.
- Szaman powiedział…
- …szaman? Jest tylko starym, obłąkanym człowiekiem. Zupełnie nie rozumiem, po co Wódz Tępa Strzała trzyma go jeszcze w naszej wiosce. Pamiętasz jak przepowiadał wielkie deszcze? A była susza. Jak mówił, że napadnie nas wataha dzikich, mięsożernych zwierząt? Minęły już dwa lata, mamy więcej ludzi na straży, a zwierząt jak nie było, tak nie ma.
- Pędząca Strzała powiedział mi, że czuje w kościach tą przepowiednię. Jesteś silniejszy niż inni, mądrzejszy, wyglądasz cudownie… Te mięśnie, te wielkie nogi...
- Po prostu natura dała mi więcej niż pozostałym – wzruszył ramionami prężąc klatkę piersiową.
- Przysięgnij. Przysięgnij, że mnie ze sobą zabierzesz. Dziś, jutro, za rok, za dziesięć lat, ale zabierzesz mnie z wioski i pokażesz świat. I wtedy będę tylko twoja.
Joao spojrzał badawczo na dziewczynę.
- Ałć, co to? – zerwał się z miejsca spoglądając w górę. Na gałęzi drzewa siedziała mała kapucynka. W łapkach trzymała czerwone owoce kształtem przypominające borówki i co chwila ciskała nimi w dół.
Dziewczyna chwyciła go za rękę i powoli wrócili do wioski.
Drewniane posągi przypominające największych wojowników stygły w cieniu drewnianego domu. W środku zbierała się raz w tygodniu rada plemienia i wspólnie ustalano strategię – polowań, rozbudowy osady, dzielenia zdobyczy i łączenia w pary niemowlaków. Skrzecząca Antylopa i Miękki Pancernik spodziewali się dziecka. Plująca Małpa i Pierdzący Bizon też mieli niebawem zostać rodzicami. Wódz ustalał kto będzie komu przeznaczony. Do niedawna miał też przywilej pierwszej nocy, lecz po okaleczeniu go podczas nocnej libacji przez kajmana czarnego jego sprzęt nadawał się co najwyżej do wyznaczania kierunku podmuchów wiatru. Vanessa była pierwszą dziewczyną nietkniętą przez starucha. Pierwszą od dziesięciu lat.
Przydomki nadawano dzieciom do dwunastego roku życia. Najpierw rodzice wybierali im imiona, a następnie, w wyniku jakichś okoliczności plemię nadawało nazwę. Pierdzący Bizon był człowiekiem z wielkim brzuchem, który wiecznie puszczał wiatry. Plująca Małpa to kobieta, która pół życia spędziła na drzewach ścinając owoce bananowca. Żuła przy tym liście koki wypluwając co chwila narkotyczną flegmę na ziemię. Joao był nazwany wybrańcem. I tego nie podważał nikt, od narodzin, aż po dziś.
Słowa kluczowe:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ