Dźwięki berimbau odbijające się od betonowej dżungli płynęły beztrosko po okolicznych polanach. Smród krowiego gówna unosił się w powietrzu mącąc pozornie spokojny obraz zbliżającego się miasteczka. Joao uważał, by nie wdepnąć w krowi placek, przez co jego chód przypominał kroczenie żołnierza przez pole minowe. Kiedy zatrzymał się przed odrapanym, ceglanym budynkiem ściągnął z głowy chustę i schował ją w worku przewieszonym przez prawe ramię. Miasteczko wyglądem przypominało jego wioskę. Była tu główna droga, po której chodzili mieszkańcy, śmierdziało wędzoną rybą, a w przestrzeni słychać było nuty brazylijskiej pieśni, której towarzyszył dźwięk berimbau.
- Uważaj! – Joao odskoczył w bok. O mały włos nie został potrącony przez pędzącą na złamanie karku rowerem babcię.
- Patrz gdzie leziesz! – tym razem na jego drodze zatrzymał się barczysty mężczyzna w towarzystwie dwóch, szpakowatych towarzyszy.
- Przepraszam, już mnie nie ma.
- Co tam masz na plecach? Piłkę?
- Tak, to jest piłka do gry w kopanego.
- Haha – zarechotał chwytając futbolówkę. – Umiesz grać w piłkę nożną? Czy ukradłeś to cacko i idziesz opierdolić na bazar? Jeśli umiesz, szukamy ludzi do drużyny. Może się załapiesz?
- Gdzie ta polana?
Szli ciemną uliczką, wciśniętą ciasno między szeregowe, szare domki. W powietrzu unosił się drażniący odór ścieków. Mijając otwarte okno o mało co nie został oblany wiadrem pomyj, które wylała gospodyni domowa plując zaraz po tym flegmą na ziemię. Na końcu uliczki skręcili w lewo, minęli wielki bazar i zatrzymali się na wielkim prostokącie ziemi z małymi bramkami osadzonymi po obu końcach.
- To jest nasz stadion. Boisko treningowe tutejszej drużyny, ale akurat dziś ich nie będzie, więc pozwolili nam tu popykać. Wchodzisz?
Joao ściągnął worek z ciuchami i położył go przy słupku bramki. Następnie wykonał kilka ćwiczeń rozgrzewkowych, strzelił z palców prostując dłonie i na znak gotowości uniósł wysoko kciuk w górę.
- To jedziemy z koksem!
Drużyny składały się z obdartusów, meneli i okolicznych żuli. Każdy śmierdział na swój sposób. Brudni od kału, w zarzyganych koszulach, ze strupami i otwartymi ranami z których ciekła krew. Ruszyli do boju. Joao podał piłkę do grubasa z jedną krótszą nogą. Ten wywinął orła przewracając się o własne nogi i kolanem oddał ją do Brazylijczyka. Młodzieniec puścił się pędem w stronę bramki mijając kolejnych rywali jak tyczki. W sytuacji sam na sam zrobił szybką przekładankę, wyłożył bramkarza w polu karnym i wbiegł z piłką do pustej bramki. Zdumieni rywale zaczęli bić brawo.
- Chłopcze, co za piekielne moce tkwią w tobie?
- Jeden do zera. Zagramy do trzech, bo Wódz Tępa Strzała twierdzi, że tak jest najsprawiedliwiej. Przegrać trzy zero to nie hańba, a jest to wynik, który zdecydowanie pokazuje wyższość jednej drużyny nad drugą.
- Kto do cholery? – wzruszył bezradnie ramionami szpakowaty osiłek zakasując rękawy.
Kolejna akcja również zakończyła się bramką. Joao nie dał żadnych szans rywalom wkręcając ich w ziemię, puszczając futbolówkę między nogami i z dwudziestu metrów huknął w samo okienko bezradnie spoglądającego na piłkę bramkarza.
- Dwa do zera. Jak przegracie, załatwicie mi nocleg.
Trzy minuty później było już trzy do zera. Zdenerwowana drużyna rzuciła się w stronę chłopaka wygrażając mu pięściami.
- Nie zrobiłem nic złego!
- Ośmieszyłeś nas szczeniaku! Słono za to zapłacisz. Brać go!
W stronę Joao ruszyło dwóch mężczyzn, wyglądem przypominających Goldberga. Chłopak rozpoczął taniec Jinga, unosząc obie ręce w górę. Pierwszy sierpowy napastnika trafił w powietrze, drugi również zawisł w próżni. W odpowiedzi Joao rąbnął go prosto w policzek uderzeniem z obrotu. Dryblas padł jak rażony piorunem. Drugi napastnik chwycił w dłoń metalowy pręt i zamachnął się z całej siły. Joao odskoczył do tyłu, a gdy był na zewnętrznej nodze wyskoczył w powietrze i wykonując gwiazdę bez użycia rąk posłał rywala na deski.
- Kurwa, to jakiś czarownik czy co?
- Brawo! Brawo chłopcze, jestem pod wrażeniem! – z tłumu stojącego tuż przy linii boiskowej wyszedł mężczyzna ubrany w szare, lniane spodnie i białą koszulę. Wyglądem różnił się znacznie od pozostałych ludzi, przez co wzbudzał wśród zgromadzonych respekt. Joao chwycił futbolówkę w dłonie, wcisnął ją w worek i podszedł do mężczyzny.
- Młody człowieku, nazywam się Camello. Paulo Camello, czy coś ci mówi moje nazwisko?
Joao pokręcił przecząco głową.
- A słyszałeś kiedyś o Caxias?
- Wódz Tępa Strzała nie opowiadał mi nigdy o czymś takim. A o świecie dowiadywałem się wyłącznie z jego opowieści.
- Jestem jednym z działaczy klubu piłkarskiego SER Caxias do Sul. Chodź, postawię ci obiad.
Joao spojrzał raz jeszcze w stronę liżących rany, uśmiechnął się szyderczo i puścił do nich oko unosząc po chwili wyprostowany kciuk górę.
Bar „ Pod spoconym dzikiem ” był małą, rodzinną knajpką, położoną na samym rynku, zaraz przy ratuszu. W środku pachniało detergentem, a stoły aż lepiły się od brudu. Pomiędzy nimi krzątała się kobieta z chustą zawiniętą wokół głowy, zamiatając pozostałości jedzenia na kupkę. Wielkim tyłkiem zahaczała krzesła, przewracając co chwila jakieś z hukiem na podłogę. Po chwili na blacie brudnego stołu postawiła parujące półmiski mięsa, z surówkami i brązowym ryżem.
- Masz talent chłopcze – rzekł Camello zanurzając łyżkę w ryżu. – Kogoś takiego jak ty szukamy od miesiąca.
- Bardzo dobre – Joao zatopił zęby w soczystym mięsie.
- SER Caxias do Sul został założony w 1935 roku, cztery lata przed rozpoczęciem Drugiej Wojny Światowej. Obecnie gramy na stadionie Centenario. Na mecze przychodzi całkiem sporo ludzi, przez co mamy możliwość finansowania rozbudowy bazy treningowej, a z czasem może i zmienimy nawierzchnię.
- I co ja mam z tym wspólnego?
- Ostatnim razem, kiedy widziałem tak doskonale wyszkolonego technicznie zawodnika, miałem dwadzieścia lat mniej i zaczynałem dopiero swoją przygodę z futbolem. Był to Rivaldo Vitor Borba Ferreira.
- Nie znam. Ale pewnie musiał być dobrym kopaczem.
- Człowieku. Grał w najlepszych klubach na świecie, zarabiał takie pieniądze, że my obaj przez całe życie ich nie zarobimy – Camello odstawił kubek z gorącą herbatą na stół.
- Nigdy nie zarabiałem pieniędzy, więc nie wiem o czym rozmawiamy.
- Słuchaj, sprawa wygląda tak: szukam kogoś, kto weźmie ten beznadziejny klub i zrobi z nich mężczyzn. Rozumiesz? Jeśli potrafiłbyś nauczyć ich jak się kopie piłkę, dam ci tyle pieniędzy, ile zdołasz udźwignąć.
- Czy to całe Caxias znajduje się w krainie wielkiej cywilizacji?
Camello wybałuszył gały krztusząc się kawałkiem wołowiny.
- Tak, można tak powiedzieć.
- To ruszamy. Nie mamy chwili do stracenia. Moje plemię czeka na wypełnienie słów szamana, a ja muszę wrócić po Vanessę zanim Luiz dobierze się do jej majtek.
- Cokolwiek to znaczy…
Słowa kluczowe:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ