Był rok 2005, kilka miesięcy od premiery pierwszego Football Managera w historii. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jego powstanie to wynik rozłamu jaki zaszedł pomiędzy Sports Interactive, a Eidosem, a nowym wydawcą gry została SEGA. Ot, nowa nazwa, pomyślałem.
POCZĄTKI BYWAJĄ TRUDNE
Trwało wakacyjne przedpołudnie. Kolega ze szkoły, Jacek, przyniósł Football Managera 2005. Byłą to rzecz jasna piracka wersja. Nie zastanawiając się długo, rozpocząłem rozgrywkę moim ulubionym klubem, Wisłą Kraków. Do dziś pamiętam mecze eliminacji do Ligi Mistrzów, gdy chciałem pomścić porażki Białej Gwiazdy z drugą drużyną, którą darzyłem sporym uwielbieniem, Realem Madryt. Niestety, nie było to takie proste, więc korzystanie z funkcji save&load było niezwykle przydatne przy spełnieniu pragnienia o fazie grupowej. Doskonale utkwiło mi kilka nazwisk, jak Żurawski czy Szymkowiak, o którego zawsze walczyła Aston Villa Birmingham. Z czasem pojąłem, że warto zwrócić się ku Białorusi, gdzie pierwszy potomek wyłącznie od SI widział wiele przyszłych gwiazd futbolu. Wzmocniony Afanasievem, Kislyakiem i Pavlyuchkiem walczyło się zdecydowanie przyjemniej. Najciekawiej było z tym drugim, pierwotnie wolał iść na wypożyczenie do Betisu, gdzie rozegrał pełny sezon w La Lidze, by po sezonie dołączyć do mnie za darmo!
ZAKŁAD Z OGROMNĄ STAWKĄ
Kolejną wersją, którą doskonale pamiętam była ta z roku 2007. Tu podjąłem się bardzo trudnego zadania. Wygrać Ligę Mistrzów w 5 sezonów. Stawką był zakład z kumplem o 5 piw. To byłby niewyobrażalny sukces. Początek był ciężki, pierwszym wzmocnieniem był Łukasz Garguła, który stał się liderem Złoto-krwistych na kilka ładnych lat. W tamtej karierze zaszły dwa niesamowite mecze. Pierwszy ligowy, mój debiut jako szkoleniowca zespołu z Kielc, gdy przyszło mierzyć mi się z… Wisłą Kraków. I to na dodatek na wyjeździe, przy Reymonta. Bardzo obawiałem się, że przegram z kretesem. Jakże moje przewidywania były mylne! Już na początku meczu Darek Dudka wyleciał z boiska z czerwoną kartką. A ja metodycznie punktowałem gospodarzy i niespodziewanie – również dla siebie – pokonałem Krakowiak aż 0:3. Pamiętam tę potyczkę do dziś. Myślę, że to ona spowodowała, że moja miłość do FM-ów zakiełkowała na dobre i spędziłem przy nim tysiące godzin. Bawiłem się kapitalnie wtedy i teraz jest tak samo cudownie.
Ale był też drugi mecz, który może nie był jakoś wyjątkowo piękny, ale dał mi ogromną satysfakcję. To był finał Ligi Mistrzów z Chelsea. Również, gdy prowadziłem Koronę i co najciekawsze – właśnie w piątym sezonie gry. Byłem już tak blisko wygrania zakładu. Wykonałem wielką pracę, żeby ten cel osiągnąć. Wygrać Ligę Mistrzów polskim klubem było marzeniem wszystkich moich kumpli z klasy w Gimnazjum. To niesamowite, ale na dwudziestu chłopa tylko dwóch lub trzech nie grało nałogowo w Football Managera…
Tym jednym zwycięstwem mogłem stać się najlepszym eFeManiakiem w klasie. To byłoby ogromne wyróżnienie. W tym celu rok w rok piekielnie wzmacniałem moją kielecką maszynę. Z czasem miałem wszystkich najlepszych piłkarzy polskiej ligi, a także tych najlepszych rodaków z lig zagranicznych. A w pierwszym zespole miałem wtedy koło osiemdziesięciu zawodników. Dziś liczba horrendalna, wtedy nie widziałem w tym nic złego. Ale tu wspomnę o jednym piłkarzu, Maćku Korzymie, wielokrotnie chciałem go ściągnąć do siebie, a on sukcesywnie cały czas mi odmawiał. Był wierny Legii Warszawa i tak było do samego końca. Miałem też choćby Irka Jelenia, którego z Auxerre ściągnąłem za 7,75 mln euro i notorycznie grzał ławkę! Pamiętam jak dziś.
Nadszedł wreszcie dzień wielkiego pojedynku. Mój skromny polski klub, a naprzeciwko wielka Chelsea. Mecz toczył się pod ich dyktando. Ponad trzydzieści strzałów na bramkę Łukasza Fabiańskiego sunęło jak z armaty, raz po raz, wychodził jednak z tych opresji zwycięsko. Przetrwaliśmy dziewięćdziesiąt minut meczu. Aż wreszcie nastał czas dogrywki i jego ostatni akcent. W ostatniej akcji jej drugiej części stało się coś niewyobrażalnego. Janczyk dostał piłkę przed polem karnym Cecha i huknął z dwudziestu metrów obok bezradnie interweniującego golkipera z Czech! Cóż to była za euforia! Szkoda tylko, że potem kolega nie wywiązał się z zakłady i pięć piw przeszło mi koło nosa…
NIEBANALNE WSPOMINKI
Moja historia z FM-em to kilka naprawdę ciekawych historii, mniej śmiesznych lub bardziej, ale było też całkiem sporo anegdot. Wspomnę o kilku, które wspominam z sympatią.
GRABIAMI Z OLŚNIENIA
Edycja z roku 2008 obfitowała w wiele karier. Przypominam sobie doskonale tę z West Bromwich Albion. Chciałem zawojować ligę. Świat. Taka pierwsza duża kariera zagranicznym klubem. Dopiero wtedy zaczynałem z transferami bardziej znanych zawodników, nie wiedziałem za bardzo na kogo warto postawić i wydać większą sumę. Sprzedałem więc kilku piłkarzy, których uznałem za nieprzydatnych, dostałem też całkiem niezły budżet i uzbierało się dokładnie 10,5 mln euro. Długo myślałem kogo, chciałem jakąś młodą gwiazdkę lub też kilku przydatnych piłkarzy. Siedziałem tak dłuższy czas i nic. Wreszcie musiałem wyjść na dwór, przywieźli ziemię i trzeba było ją rozrzucić na działce… cały czas myślałem o tym, jak rozsądnie wydać pieniądze, w końcu w grze miałem już 30 sierpnia… gdy już kończyłem rozrzucać ziemię w tę i we wte, olśniło mnie. LUKA MODRIĆ. Aż podskoczyłem! Dość niefortunnie to wyszło, bo z tej euforii nastąpiłem nogą na grabki i z całej siły zdzieliły mnie prosto w czoło i padłem jak długi na ziemię, którą nota bene rozrzucałem… Trochę mnie zamroczyło, rodzice kazali mi iść już do domu, mama przyłożyła lód, położyłem się na trochę i odczekałem aż wszyscy zasną i odpaliłem komputer. Moim celem był Luka Modrić i jak najszybciej go sprowadziłem. Udało się, byłem dumny siedząc tak z wielkim guzem o kilku kolorach, który zdobił moje czoło przez kilkanaście kolejnych dni…
NOC CUDÓW
Z kolei najbardziej nieprawdopodobną karierę miałem w Belgii. To już był FM 2011. Stworzyłem sobie taktykę o nazwie „Soft” i testowałem w kolejnych klubach. Traf chciał, że padło na Genk. Był to bardzo ciekawy klub, zwłaszcza z obecnej perspektywy. Courtois w bramce, Vanden Borre w obronie, de Bruyne w pomocy i Vossen w ataku. Dołożyłem sobie do tego kilka innych, równie ciekawych nazwisk: Muniesa, Sime Vrsaljko, Gabriel Silva czy Cedric Bakambu. Pierwsza połowa sezonu była ciężka, ale z uśmiechem wspominam porażkę z Manchesterem City w eliminacjach do Ligi Europejskiej… 2:2 i 3:2 dla klubu, w którym był już Szejk wstydu nie przynosiło. Po połowie sezonu byłem na pierwszym miejscu w tabeli, z przewagą dwóch punktów nad Anderlechtem Bruksela. Ale nie dajcie się zwieźć – kilka ostrych wpadek się zdarzyło. Właśnie z drugim w tabeli przegrałem aż 3:0. Fiołki były o tyle ciężkim rywalem, że mieli w ataku Romelu Lukaku. Aktualnie jednego z najlepszych napastników w Premier League.
Rundę rewanżową rozpocząłem wzmocniony i transfer z klubu partnerskiego, którym został sam Real Madryt. W zamian wypożyczono mi Alvaro Moratę. Kolejni byli: Yaya Sanogo, Erick Torres sprowadzony za darmo, na tyle wycenił go Chivas, no i Isco, który grał wyjątkowo nędznie. Teraz pewnie trudno to sobie wyobrazić… Później rozegrałem parę meczów towarzyskich. No i dograłem sezon zasadniczy do końca. Szału nie było – 2. miejsce w tabeli, za Fiołkami. Ale strata pięciu punktów bolała, ale krótko. Władze ligi podzieliły tabele i punkty na pół. Zamiast pięciu traciłem tylko dwa. Szkoda, że reszta stawki do nas dopadła, oj szkoda. Bo wcześniej mieli ogromną stratę. Pozytywnie zaskoczył mnie Bakambu -17 goli w lidze.
W play-offach Anderlecht grał beznadziejnie. Pewnie zmierzałem po tytuł. Ale pojawił się czarny koń, którym jednak nie bardzo się przejmowałem - GENT. Do czasu… Mieliśmy negatywny bilans meczów z nimi, 3 punkty więcej i przyszło nam grać właśnie z Gentem w ostatniej kolejce u siebie. Wystarczał nam remis. Jeden durny punkt i mistrzostwo Belgii nasze!
Mecz zaczął się beznadziejnie, Yassine El Ghanassy, no boże, jaki to był wspaniały piłkarz w tamtym FM-ie. Ograł moją defensywę jak chciał, pięknym rajdem skrzydłem w kontrze, wystawił komuś i 0:1. Niestety. Ale zostajemy przy swoim – kontrola, płynnie, swobodnie, ostre dośrodkowania i z dużym pressingiem. Damy radę! Przychodzi przerwa, dalej wierzę w remis. Czas na zmiany. Vossen, krzyczę: Wynocha, co Ty grasz?! Młody napastnik wybiega z płaczem, w jego miejsce wszedł Erick Torres, nadzieja meksykańskiej piłki. Mecz kończy także Bakambu, który w play-offach był cieniem samego siebie, a na jego miejsce wbił się, chwila… Hę, Lamela?! Wtedy to był tylko młodzian, który nie bardzo sobie radził… Emocje były ogromne. Mieliśmy rzut rożny i po strzale Kary, El Ghanassy niefortunną interwencją sprawił, że byliśmy o krok od tytułu mistrzowskiego!Graliśmy dalej i szło nam coraz lepiej, Martinez dostał świetną piłkę w polu karnym i pada! Faulowany przez Myrie, tak, doskonale pamiętam tamtą akcję, jakby to było wczoraj! Do karnego podszedł Gabriel Silva, Mój błąd. Nie ustaliłem tego. Była samowolka, no i właśnie… niby dobry strzał, ale ten serbski lis to wyjmuje! Niejaki Jorgacevic. Zapamiętam to nazwisko do końca życia…
Kolejne minuty to była walka w środku pola, takie tam, nic a nic. Aż wreszcie przyszła ta chwila. 91:40. Doliczone 2 minuty. W myślach jednak nie czekam na gwizdek, coś mi mówi, że to jeszcze nie koniec. A w myślach wyobrażam sobie, jak im wpada, śmiałem się na głos, to się nie zdarzy, gdzieżby tam! Wrzutka… Lamela… nie sięgnął, no nie! Lepoint spokojnie dostawia nogę, półwolej, golasso! 2-1. 91:47. Chwilę później sędzia zakończył mecz.
Nie wierzyłem co się stało. Siedziałem przed laptopem przez kilka minut z wytrzeszczem gałek ocznych… Nie rozumiałem jak, nie rozumiałem dlaczego, ogarnęła mnie nienawiść, złość i bezsilność… zrozumiałem co czuł Hitzfeld, po trafieniu Solskjaer, co czuł patrząc jak to nie jego złoci chłopcy wznoszą puchar i radują się wspólnie z kibicami. Czułem to naprawdę świetnie… i naszła mnie myśl: a gdyby tak save&load? Przecież nikt się nie dowie, pomyślałem, a na mojej twarzy zjawił się nienawistny uśmiech i zabójcze spojrzenie. Wchodzę, FM, wczytaj grę, ale zaraz, nie mogłem tego zrobić! Przecież mimo tej porażki, a może dzięki niej to był najbardziej emocjonujący sezon w w historii, każdemu takiego życzę. Wybiło wtedy wpódo szóstej. Grałem całą noc, ta gra wciąga, jest jak narkotyk, to nie gra, to styl życia nocnego menedżera… A potem chciałem tylko jednego, wzmocnić się i roznieść Gent, tak żeby nikt nie miał wątpliwości kto jest najlepszy w Belgii…. i z przekonaniem, że za rok się uda zacząłem przygotowania zespołu do kolejnego sezonu.
FM WCIĄGA BARDZIEJ NIŻ WINO
Ostatnią historią o jakiej wspomnę, to ta z roku 2008. Football Manager 2008 był moją pierwszą oryginalną grą, długo na nią odkładałem i się udało. Wreszcie przyszła… codziennie po szkole grałem przez kilka dni bez opamiętania. Z tego wszystkiego kompletnie zapomniałem o winie, które miałem schowane w wersalce. Przepis dostałem od kolegi, postanowiłem spróbować, po kilkunastu dniach dodałem drożdże, jak już założyłem, że sfermentowało, a po kolejnych nastu zdjąłem folię i zakręciłem butelkę. Chwilę potem dostałem FM-a i cała reszta nie miała znaczenia. Jakież było moje zdziwieniu po około tygodniu od premiery, gdy wspomniany winiacz postanowił wystrzelić z butelki obryzgując mi całe wnętrze łóżka i ścianę. Na szczęście reszta domowników myślała, że rzuciłem petardę z okna. Sprawa się nie rypła, a ja przez kilka kolejnych dni miałem w pokoju zapach wiśni i drożdży. A pomyśleć, że to wszystko przez Football Managera i moje uzależnienie od niego!
Kończąc wspomnę o nawyku, którego nauczyła mnie właśnie seria Football Managerów. Od samego początku, kiedy zajarzyłem mniej więcej o co chodzi w prowadzeniu klubu, transferach, taktyce i treningu, postanowiłem robić sobie drobne notatki ze składem i notować co ciekawsze spostrzeżenia, potencjalne transfery czy forsowanie nowych ustawień taktycznych. Miałem kilka zapisanych zeszytów z taktykami, kropka, cztery kropki wyżej w linii, potem 4 kropki dwie na środku dalej i jedna po lewej i prawej nieco wyżej, a na samej górze dwie kropki symbolizujące napastników. Tak mniej więcej wyglądało moje 1-4-4-2.
Pierwotnie robiłem nawet moje wizje zespołów z FM-a, zwłaszcza przy edycji 2006, kiedy nie miałem dostępu do gry z niewyjaśnionych przyczyn – FM nie chciał działać, choć kolejny na tym samym sprzęcie śmigał, 2008 zresztą również. Kupowałem więc skarby kibica i tworzyłem jedenastki Newcastle z Albertem Luque i Lebohangiem Mokoeną czy Nikiem Besagno jako defensywnym pomocnikiem. Myślę, że tak robi bardzo wielu z nas, uzależnionych od FM-a. Takie notatki bardzo wiele dają, zwłaszcza gdy siedzimy na nudnej matmie czy wykładzie, na którym wolelibyśmy rozgrywać kolejne wirtualne mecze.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ