Ten manifest użytkownika Kolazontha przeczytało już 1198 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Nareszcie spokój. Danny w końcu stwierdził, że już nie może wytrzymać ze mną i moją taktyczną tępotą i postanowił pojechać sobie na urlop. I to dość długi urlop. Cóż, delikatnie mówiąc, było w tym trochę mojej winy - nie byłem zbyt grzecznym uczniem i robiłem wszystko, żeby wymigać się od lekcji Danny'ego. Ale najbliższy mecz mieliśmy grać dopiero za miesiąc, więc stwierdziłem, że okres nieobecności mojego wiernego nauczyciela wykorzystam na spotkania z miejscowymi biznesmenami i poznanie lokalnego rynku zbytu. W Europie niezłe lody kręciłem na szmuglowaniu samochodów i niewielkich partii broni z posowieckich magazynów wojskowych. Ciekawe na czym tutaj można się łatwo wzbogacić, krążyło mi po głowie. Miałem wprawdzie deal z Mayonesem, ale zawsze uważałem, że nie można skupiać się tylko na jednej rzeczy. Zacząłem się pojawiać w różnych, interesujących miejscach w Paysandu i delikatnie badałem możliwości finansowe urugwajskiego półświatka. Niestety - było gorzej niż źle. Przeważała drobna działaność rabunkowa oraz okupy i handel prochami, które kompletnie mi nie leżały. Powiedziałem sobie trudno i postanowiłem odłożyć plany wielkiej ekspansji na później. W końcu z tymi oszołomami będę musiał objechać trochę Ameryki, więc może gdzie indziej znajdę wartościowych partnerów w interesach.
Leniwie mijał dzień za dniem. Pobudka koło południa, gazetka, Wędrowniczek, papierosek, trochę Football Managera, wieczorem jakieś disco-bandżo, do wyrka i następnego dnia to samo. Trochę nudne i monotonne, ale co innego mi pozostało? Danny musiał się na mnie porządnie wkurwić - ani nie odbierał telefonów, ani nie raczył nawet pocztówki za czypiendziesiont przysłać. I w końcu nadszedł TEN dzień. Dzień, w którym miałem wybrać kadrę na dwa spotkania eliminacyjne. Ja, totalny żółtodziób, mistrz taktycznej ignorancji, lord braku trenerskiego instynktu i książę dennej motywacji miałem decydować o tym, kto stanie do boju z Peru i Kolumbią. Raz kozie śmierć, pomyślałem zatwierdzając w centrali listę zawodników.
5 września 2009
- Panowie, co ja wam będe pierdolił. I ja i wy mamy świadomość tego jak wielką wagę mają te cztery ostatnie spotkania. Dziś wchodzimy na ostatnią prostą w wyścigu o awans na mundial - gadałem wszystko, co mi ślina na język przyniosła - więc oczekuję od was pełnego zaangażowania i gry na maksimum umiejętności!
- Ma się rozumieć szefie - odpowiedział Forlan - przecież nie może być tak, że te ciule z Paragwaju pojadą do RPA, a my ich będziemy tylko oglądać w telewizji!
- Wiecie, co macie z nimi zrobić?
- Wiemy. Zetrzeć na proch! W końcu wolność albo śmierć!
Taaa. Tak tarli, że chyba się zatarli. I chuj bombki strzelił. Myślałem, że z takimi szczawikami to sobie poradzą. A tu zonk. Dziennikarze nie zostawili na nas suchej nitki. Strasznie ich zabolało to, że dwie bramki strzelił Farfan, którego ja powinienem znać z holenderskich boisk. Jaka szkoda, że nigdy nie byłem na żadnym holenderskim boisku. Po konferencji prasowej, gdy w zaciszu hotelowego pokoju zalewałem gorycz porażki zrodził się w mej głowie szatański pomysł, który jednocześnie miał być genialny w swojej niekłamanej prostocie. Czemu nie miałbym ustawić swoich grajków tak jak robiłem to w Football Managerze w Ajaxach, Celtikach czy innych Barcelonach. Usiadłem do kompa, odpaliłem efema i przykleiłem się do ekranu taktycznego. Hmmm, może choineczka, tak dobrze szło mi nią w Ajaxie. Nie, to jednak chyba zły pomysł - gdzie wtedy postawię Suareza i Rodrigueza. Oj, trzeba będzie pewnie ustawić ich jak w Barcelonie. O, tak będzie dobrze. Rygiel defensywny, schodzący napastnik, rozgrywający....Modziłem, modziłem, aż wymodziłem i zmęczony, acz zadowolony ze swojej wyobraźni i kunsztu taktycznego, padłem na ryj.
Następnego dnia udałem się na spotkanie z federacyjnymi działaczami. Pieprzyli jakieś głupoty, że są świadomi tego, że to moje początki z urugwajską kadrą, że jeszcze nie zrozumiałem się z chłopakami do końca, ale że z drugiej strony powinniśmy awansować na mundial, bo to prestiż, kasa i awans w rankingu FIFA. Jak te leśne dziadki są takie mądre, to niech sobie spróbują poprowadzić reprezentację, a nie przez pół dnia pierdzą w stołki, przez drugie pół żłopią kawę, a na koniec miesiąca dostają tłuściutką pensyjkę na konto.
Na ostanim treningu przed spotkaniem z Kolumbią ustawiłem Oszołomów tak jak sobie to wydumałem w menago. Bach, bach i gierka treningowa poszła w ruch. Jak na moje oko całkiem zgrabnie im to wychodziło. Oby wyszło tak samo w jutrzejszym meczu, pomyślałem, obserwując wszystko z trenerskiej ławki.
8 września 2009
Podobno w trakcie meczu przeszły przez Urugwaj dwie fale zawałowe. Pierwsza, gdy Guarin strzelił na 1:2 z karnego. Przyznam szczerze, że wtedy i ja byłem bliski zejścia z tego świata. Diego Perez chyba też, kiedy to kibice zaczęli obrzucać go wszystkim, co mieli pod ręką. Ale w momencie, gdy Perea przedeptał Albina poczułem, że może teraz stać się coś niespodziewanego. Krzyknąłem do zawodników, żeby olali obronę i spróbowali doprowadzić do remisu. Ale takiego biegu wydarzeń nie spodziewał się chyba nikt. W ciągu kilku minut zrobiło się 4:2. I wtedy właśnie według mediów przeszła fala druga.
Wieczorem, zupełnie niespodziewanie, dostałem smsa od Danny'ego - "Wygraj jeszcze jeden mecz to może wrócę z urlopu i Ci pomogę". A niech spierdala. Uciekł, a teraz będzie chciał przypisać sobie moje sukcesy, że to niby dzięki jego naukom zakumałem taktykę. Nie ma takiej opcji. I jeszcze te jebane pismaki. Jak człowiek przegrywa to mieszają go z błotem. A jak pokazuje pazur i jego drużyna wbija w dziesięć minut trzy bramki to okrzykują go najlepszym selekcjonerem dekady. Zupełnie jak u nas z Małyszem. Pierdolone chorągiewki na wietrze. Teraz znów miałem miesiąc wolnego przed decydującymi spotkaniami z Ekwadorem i Argentyną.
Kilka dni później, gdzieś we Włoszech
Podjechałem pod opuszczony magazyn. Przy bramie stało dwóch kolesi w czarnych garniturach. Skinieniem ręki kazali mi się zatrzymać i wysiąść. Jeden zaczął przeszukiwać mnie, drugi samochód.
- Czysto - skwitował łysy i trzasnął klapą bagażnika.
- Tu też - powiedział drugi i dodał - proszę do środka. Senior Mayones czeka.
Magazyn od wewnętrz nie przypominał tej odrapanej rudery widocznej na pierwszy rzut oka. Marmury, pozłacane kinkiety, jakieś Monety czy inne wangogi na ścianie.
- Hola, amigo.
- Que pasa, tronco?
- Bien. Masz dla mnie jakieś zamówienie, generale?
- A mam. Popatrz sobie na listę.
- Sporo tego. Ale dam radę. Będę musiał się uśmiechnąć do starego znajomego, majora Bezjajcowa i jego szwagra, Yonderbracka. Tylko z tymi katiuszami może być problem. Nie lepiej kupić coś nowocześniejszego?
- Może i lepiej. Ale im mniej elektroniki tym krótsza lista rzeczy, które mogą się popsuć.
- W sumie racja.
- To na kiedy jesteś w stanie skompletować zamówienie?
- Dwa, góra trzy tygodnie.
- Szybko, cabron. Myślałem, że będziesz potrzebował więcej czasu.
- Generale, w swoich stronach słynę z tego, że doręczam dostawę szybciej niż DHL.
- To dobrze. Jeśli będziesz realizował interesy tak szybko, to możesz liczyć na każdą rekomendację z mojej strony. A teraz muszę Cię pożegnać. Mam pilną sprawę do omówienia z jednym wysoko postawionym makaroniarzem.
- Rozumiem generale.
- Jak będziesz gotowy, to daj mi znać przez Miguela. Zorganizuję jakiś lokal, gdzie zostawisz fanty.
- Adios, el colonel.
Przerwa w eliminacjach, mierzona w opróżnionych kartonach Wędrowniczka, wypalonych cygarach i poznanych kobietach, przeleciała jak z piczy strzelił. W międzyczasie postanowiłem trochę jednak zarobić w Urugwaju, więc podkupiłem kilka porządniejszych klubów i pubów - skoro nie da się tu inaczej zarabiać, to trzeba się dostosować. Dzięki Mayonesowi nie musiałem się martwić o ochronę lokali, a i klientów nie brakowało. I przyszedł czas na mecz z Ekwadorem, który trzeba było wygrać, żeby nie wypaść z gry.
10 października 2009
W szatni panowała wesoła atmosfera, czemu wcale się nie dziwiłem. Wrzucona czwórka świadczyła o tym, że jednak coś kumam. Jeszcze niewiele, ale kumam. Fakt, Ekwadorczycy strzelili sobie w stopę, kiedy Reasco wjechał w Forlana, ale cztery bramki też trzeba było umieć strzelić. W pierwszej połowie rywal bronił się skutecznie, ale wystarczyło osiemnaście minut drugiej połowy i było pozamiatane.
- Panie trenerze, panie trenerze - darł się Perez - aleśmy im dokopali!!
- Dokopaliście. Ale przed nami Argentyna. Żeby nie oglądać się na rywali przydałoby się wygrać. A chłopcy Diego to nie są jakieś tam pierwsze lepsze leszcze
- Fakt. Taki Messi to sam obronę rywala przejdzie - smęcił Godin.
- Misiu, trochę więcej wiary w siebie. Argentyna to trudny rywal, ale my nie damy sobie w kaszę dmuchać! Daje wam dwa dni wolnego. Zrelaksujcie się, odpocznijcie. I pod żadnym, kurwa wasza mać, pozorem nie myślcie o meczu. I widzimy się trzynastego w Montevideo.
- Tak jest, szefie.
Kurwa. To dopiero wyzwanie. Ja, nieopierzony trenerzyna, miałem stanąć w szranki z ekipą, której gracze siedzą w najlepszych europejskich klubach. Forlan, Suarez czy Lugano to też nie są jakieś ułomki, ale Argentyńczycy mają i tak zdecydowaną przewagę, dumałem wpatrując się mętnym wzrokiem w monitor. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że nie zmienia się zwycięskiej taktyki i składu, więc postanowiłem pójśc właśnie tą drogą. Oby to nie była ślepa uliczka.
13 października 2009, spotkanie decydujące o wszystkim
Po pierwszej połowie miałem duszę na ramieniu. Przegrywaliśmy, ale Ekwador i Kolumbią również cienko przędły w swoich spotkaniach, więc taki wynik pozwalał nam zachować miejsce barażowe. Ale wystarczyłaby zmiana wyniku i bylibyśmy za burtą. Kiedy Godin nie trafił z karnego myślałem, że rozszarpię ławkę na strzępy. Nie zdążyłem usiąść, gdy Forlan wpakował po chwili piłkę siatki. A potem koncert życzeń zagrał Suarez - ukłuł dwa razy i znów było pozamiatane. Prasa oszalała na naszym punkcie. Zaczęli nawet nazywać mnie "władcą piorunujących końcówek". W sumie racja - i z Kolumbią i z Argentyną przechylaliśmy na swoją korzyść w końcowych minutach meczu. Ale to nie był koniec. Czekały nas teraz spotkania barażowe. Rywala poznaliśmy szybko - los chciał, że trafiliśmy na Kostarykę. Oszołomy zapewniały, że to będzie kaszka z mleczkiem. I teraz im już wierzyłem - skoro rozstrzelali Argentynę to i Kostaryka nie będzie dla nich większym wyzwaniem.
14 i 18 listopada 2009
Jak to określiła prasa - to był baraż bez historii. Sześć bramek strzelonych i zero straconych. To oznaczało, że jedziemy na mundial. W kraju zapanowała wielka euforia - tłumy na ulicach, tysiące sprzedanych koszulek, setki imprez i konferencji. Menda Danny jednak nie wrócił, więc nie mając wyboru musiałem dalej ciągnąć tą farsę. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu ta farsa zaczynała mi się podobać coraz bardziej. Może zostanę tu na dłużej.
Szykowała się nam teraz porządna przerwa w graniu. Najbliższe spotkanie mieliśmy grać z Belgami tuż przed mundialem, a potem już spotkania grupowe. Na początku grudnia, rzecz jasna, pojechałem na losowanie grup. Cóż, mogło się trafić gorzej. Wydawało mi się, że tylko Niemcy będą stanowić zagrożenie, a że z grupy wychodzą dwie ekipy to nie przejmowałem się tym aż tak bardzo.
Grupy na MŚ 2010
W następnym odcinku:
- poszukiwania Danny'ego;
- kwitnące interesy z Mayonesem;
- i oczywiście grupowo-mundialowe ficzery.
Sponsorami dzisiejszego tekstu były:
- Metallica: The day that never comes;
- Focus: Hocus Pocus;
- Ben Moody, Jason Miller: The end has come
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Śledź przeciwnika |
---|
W analizie pomeczowej zwracaj uwagę na sektory, w których najczęściej tracisz piłkę. Jeżeli odbierają ją boczni obrońcy, nacieraj środkiem, jeżeli środkowi pomocnicy, atakuj skrzydłami. Śledź konkretnych piłkarzy przeciwnika. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ