Jakiś czas temu byłem popełniłem
wpis o takim właśnie tytule. Dziś przyszedł czas na jego drugie życie. Do rzeczy. Na samym początku chciałbym podziękować kibicom Celticu i Barcelony za wybór tego spotkania. Tym pierwszym za wiarę w swój klub, tym drugim za to, że liczyli na gładkie zwycięstwo Barcy.
W dzisiejszym spotkaniu obaj trenerzy nie mogli skorzystać z kilku podstawowych graczy. Znając życie, wielu wrażliwych i ślepo kochających swój
więcejniżklub kibiców w tym będzie szukało tłumaczenia porażki Dumy Katalonii - bo nie było Puyola, Busquetsa czy też Pique, który pojawił się dopiero pod koniec spotkania. I z takimi kibicami nigdy nie podejmę dyskusji. Klasowy klub jakim bez wątpienia jest Barcelona nie może wykręcać się takimi pierdółkami. Celtowie zaś pokazali dzisiaj co znaczą wiara, zaangażowanie i serce wkładane w to, co przez 90 minut prezentowali na boisku. Dla mnie zagrali o poziom wyżej niż Inter prowadzony przy Mou. Dlaczego? Z prostej przyczyny - The Bhoys to w tym momencie mocno średniawy europejski średniak. Wątpię, aby przeciętny Kowalski kojarzył dobrze obecny skład Celticu - czasy boruco-żurawio-manii minęły. Ale podopieczni Lennona stworzyli dziś kapitalnie funkcjonujący kolektyw i walczyli z Barceloną jak równy z równym. A to nie zawsze udaje się zespołom, które na papierze są dużo mocniejsze niż nasz sędziwy jubilat.
Od komentatorów mogliśmy usłyszeć o antyfutbolu prezentowanym przez klub z Glasgow. Czym właściwie jest antyfutbol? Dla mnie antyfutbolem są wszelkie burdy, chamskie zachowania prezentowane przez piłkarzy jak i sympatyków danego klubu. Nie jest nim na pewno defensywny sposób gry, do którego wielu sprowadza rzeczony antyfutbol. Celtic zagrał dziś futbol piękny - bo piękno futbolu polega przecież na tym, żeby zagrać lepiej niż przeciwnik. I to właśnie zaprezentowali The Hoops. Nie można nie zauważyć, że Barcelona też miała swoje sytuacje. Ale zabrakło jej szczęścia. A jak mówi stare piłkarskie (choć nie tylko) porzekadło - szczęście sprzyja lepszym. Więc nawet fatum uznało, że Barcelona była drużyną gorszą. Kto wie, jakim wynikiem skończyłby się mecz, gdyby piłka po strzale Sancheza znalazła się w bramce. Albo gdyby nie kilka świetnych interwencji Forstera. Ale jak mówi drugie porzekadło - niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. Warto też zwrócić uwagę na to, że i w poprzednim spotkaniu Barcelonie grało się trudno. Na Camp Nou potrafili jednak przechylić szalę na swoją korzyść. Tu się nie udało. Oto co znaczy magia gry na własnym stadionie.
Często przy meczach Barcelony mówi się o sędziowaniu - choćby propo bramki Jordiego Alby zdobytej z dość wyraźnego spalonego. Patrząc na całokształt dzisiejszej pracy arbitra nie mam wobec niego żadnych większych zarzutów. Kibice obu ekip chyba też. Nikt by nie żywił do sędziego pretensji, gdyby wyrzucił z boiska Songa. Trener Barcy zaregował na to bardzo szybko - kolejne takie wejście skończyłoby się w dość przewidywalny sposób. Nikt by go nie wygwizdał za podyktowanie rzutów wolnych po faulach na Pedro i jednym z graczy Celticu (mea culpa, wypadło mi z głowy nazwisko) w końcówce spotkania. Pan Kuipers spisał się na solidną czwórkę. Może nawet z małym plusem.
Nie ukrywam - nie przepadam za Barceloną. Dobra koleżanka, mocno sympatyzująca z Barcą, twierdzi, że blaugranę albo się kocha, albo nienawidzi. Ja wobec Barcy jestem obojętny. Niemniej zawsze poprawia mi się humor, gdy ktoś uciera nosa Dumie Katalonii. I im większa różnica w teoretycznej różnicy klas między Barcą a jej rywalem, tym ta poprawa humoru jest lepsza.
Powtórzę się, ale warto to powtarzać. Celtic zagrał dziś po mistrzowsku, pozbawiając Barcelonę wszelkich jej atutów. Każdy trener wie, że pójście z Barcą na otwartą wymianę ciosów to samobójstwo. Lennon ustawił swoją drużynę tak jak należało to zrobić. Twarda defensywa i w większości długie piłki do przodu. Ot, taki stary, typowo wyspiarski sposób gry. Jakie przynosi skutki - widzieliśmy doskonale przy bramce na 2:0. Widać, że w tej drużynie trener doskonale rozumie się z zawodnikami i potrafi przekazać im swoją myśl i pomysł na grę. A zespołowi nie pozostaje wtedy nic innego jak odpłacić trenerowi swoją grą.
Przewaga Barcelony w statystykach była ogromną - ponad 80% posiadania piłki, ponad 90% celnych podań, pięć razy więcej strzałów na bramkę rywala. Na całe szczęście piłka nożna rządzi się swoimi prawami i nie zawsze dominowanie w statystykach jest odzwierciedleniem wyniku. Na małą dokładkę - Barcelona wymieniła 955 podań, Celtic 163. Idealny przykład, że nie zawsze koronkowe zdobienie akcji jest efektowne i efektywne jednocześnie.
Zawodnik meczu? Dla mnie trio Forster-Matthews-Commons. Ta trójka zrobiła różnicę bez której wynik byłby zupełnie inny. Lepszego prezentu sobie i kibicom zrobić nie mogli.
Dla mnie był to jeden z lepszych meczów jaki ostatnio widziałem. Lubię jak wygrywa konsekwencja taktyczna okraszona sercem, zaangażowaniem i wiarą w umiejętności własne i swoich kolegów z boiska.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ