Fortuna I Liga
Ten manifest użytkownika damianoshp przeczytało już 469 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Ocknąłem się z samego rana, patrzę na zegarek i dochodzę do wniosku, że spóźniłem się na trening. Podniosłem łeb z materaca i wziąłem zimny prysznic. Marcin zaproponował, że mnie odwiezie więc wrzuciłem w żołądek dwie kromki i pojechaliśmy na Bukową. Przed oczami pojawiały się i znikały czarne plamy, głowa ważyła z 50 kilo. Wchodzę na zajęcia prowadzone przez Bochenka, a tam oprócz niego i piłkarzy stoi jeszcze Furtok z prezesem Węglokoksu. Myślę sobie, że zbiorę rugi i to nie małe. Witam się z wszystkimi, a ci do mnie, że jest sprawa taka, że mam się spojrzeć w stronę trenujących bramkarzy, bo trzeba coś obgadać. I rzeczywiście widzę tam takiego dryblasa co to do dwóch metrów mu dużo nie brakuje, twarz nieznana.
- Ee, no nie potrzebujemy więcej bramkarzy. Mamy aż pięciu, a Sławik widać, że w formie - odparłem
- To mój bratanek - rzekł sponsor
- Rozumiem, że o rodzinę trzeba dbać, ale w tym momencie golkiperów mamy nadmiar
- Tkocz ma kontuzję pół roku, Łopusiewicz jeszcze będzie się leczył kilka miesięcy, spójrz chociaż na niego bo jest bardzo ciekawy - i prowadzi mnie Furtok bliżej
Rzeczywiście na pierwszy rzut oka wydawał się ów człek na duży talent. Łapał co się dało, sam na sam też nie odpuszczał więc pytam sponsora o szczegóły personalne. A ten, że nazywa się Marcin Pająk, ma 24 lata, jest wychowankiem łódzkiego ŁKS-u, z tym, że zaliczył tylko kilka występów w Ekstraklasie i nie wpisał się w politykę kadrową nowego trenera.
- Mamy na tyle kasy? - zwróciłem się do Jasia
- Ja będę opłacał jego pensję w klubie, tylko przyjmijcie go na Szyb Kopalniany, bo mnie brat udusi - wtrącił się Pająk-senior, szef Węglokoksu
- Dobra, zrobimy tak, będą mu chłopaki strzelać karne. 10 prób, jak obroni co najmniej 3 to zostaje - postanowiłem ot tak dyplomatycznie
I obronił 7, co moją dolną szczękę teleportowało wprost w kępkę murawy. I podpisał 2-letni kontrakt. A po treningu wróciłem do domu i Magda przestała się do mnie odzywać. Tym razem nie pomogła dyplomacja więc czułem, że nadeszły ciche dni. Cóż poradzić, może z tej ciszy coś się pożytecznego wyklaruje, a póki co to ja musiałem wyklarować coś pożytecznego na mecz wyjazdowy z Podbeskidziem. O, właśnie, Bielsko... góry, już wiem !
Na odprawę przed wyjazdem pod Klimczok ściągnąłem z domu kontuzjowanego Tkocza, bo co poniektórym trzeba było natłuc do łbów po ostatniej klapie, a Jarek ma temperament i autorytet. Weszliśmy oboje do szatni, to znaczy ja wszedłem, a Tkocz wskoczył o kulach i pojechaliśmy w szczerość. Porozmawialiśmy szczerze z całą kadrą i dostaliśmy obietnicę nie odwalania takich manian i pełnej koncentracji. W zamian stwierdziłem, że traktuję tą wpadkę jak wypadek przy pracy. Po czym ekipa zapakowała się do autokaru, a ja w auto i do domu.
- Pakuj rzeczy na dwa dni - zwróciłem się w stronę Magdy
- Po co? - to były chyba jej pierwsze słowa od tygodnia
- Chcę cię przeprosić i jakoś zrewanżować za tamtą sytuację, jedziemy w góry
- Ale ja nie oczekuję rewanżu, tylko zrozumienia
- Tak dobrze, wiem. Pakuj się szybko bo mecz za 4 godziny.
Magda zasiadła na trybunach Stadionu Miejskiego w Bielsku-Białej. Ja na ławce rezerwowych tego samego stadionu, a na murawę tego samego stadionu wyszło takich oto 11-stu moich zawodników: Pająk - Cholerzyński, Bodziak, Tomczyk - Gajowski, Stolarz, Sierka, Wijas, Zaremba - Jaromin, Tyc. Kazałem główny nacisk położyć na destrukcję i ścisłe krycie, bo nasi rywale na papierze przewyższają nas pod każdym względem. No i wpuściłem Pająka bo na kolejnych treningach działał na moje włosy na głowie jak prąd z siłą 230V. Założenia taktyczne przynosiły skutek bo udawało nam się przytrzymywać piłkę w środku czym odcięliśmy Górali od poczynań ofensywnych. Zaskoczyła też wyjątkowa dokładność i skupienie. Tylko kibice mogli narzekać ponieważ w pierwszej połowie ich pupile tylko trzy razy zapędzili się pod nasze pole karne, w tym dwa razy strzelali w ptaki latające nad boiskiem, a raz z niewielkim trudem musiał łapać futbolówkę Pająk. W drugiej części pojedynku nie zmieniłem stylu gry bo i po co się odkrywać z tak trudnym rywalem. Gra była bezbarwna i toczyła się głównie w środku pola. Do 75 minuty jednak, kiedy to Wijas popełnił fatalny w skutkach błąd tracąc piłkę na rzecz Chrapka, który odegrał do dobrze ustawionego w naszej szesnastce Ostrowskiego. A ten płaskim strzałem z bliskiej odległości w długi róg trafił najzwyczajniej i po ludzku do siatki obok wyciągniętego jak struna naszego nowicjusza. 0-1. W momencie ruszyliśmy odrabiać stratę. Zaledwie minutę później zreflektować próbował się Wijas i prawie mu się udało, tzn. z błędem około dwóch centymetrów. W 83 minucie Sierka znakomicie wyłuskał piłkę na dziesiątym metrze, przysadził ile sił w nogach miał, ale bramkarz Podbeskidzia wykazał się niesamowitym kunsztem. Jeszcze w doliczonym czasie gry wprowadzony Kaźmierczak walił z narożnika, szkoda tylko, że pomylił futbol z futbolem amerykańskim. I doznaliśmy czwartej, ligowej porażki. Gra nie wyglądała źle, zadecydowała indywidualna wpadka. Żałowałem, że nie udało się dowieźć korzystnego remisu do końca. Okazja do rehabilitacji pojawi się już za 3 dni przy Bukowej. Zjedzie beniaminek, Kolejarz Stróże. Martwi jednak ilość naszych punktów.
5. KOLEJKA: Podbeskidzie Bielsko-Biała 1-0 (0-0) GKS Katowice
(Ostrowski 75')
Chłopaki ruszyli w drogę powrotną, a ja z Magdą do pobliskiego Międzybrodzia Żywieckiego pod samą górę Żar. Ale tym razem nie to było moim celem. Po zakwaterowaniu się w letniskowym domku, założyłem na barki plecak wypełniony takim czymś co to jeszcze nikt nie może o tym wiedzieć i powiedziałem, że idziemy w góry. W odpowiedzi usłyszałem, że jestem głupi bo idzie wieczór, a po nocach się w góry nie chodzi. Więc Magdę też wziąłem na barki i z tym plecakiem i Magdą na barkach wystartowałem w stronę lasu. Droga ciągnęła pod dość strome wzniesienie, ale ja lubiłem się wspinać. Powietrze było takie rześkie, że moje płuca rzucały wiwaty. Magda tylko ciągle pytała co to za cyrk i że pajacuję jak debil bo się ściemnia. A na końcu wzniesienia była taka polana co to kiedyś na wycieczce szkolnej my tam z kumplami pić łaziliśmy jak wychowawcy już spali. No i wyjąłem z plecaka koc, świece i duże pojemniki żaroodporne z jedzeniem co to przed wyjazdem zakupiłem w Cateringu. A widok był stamtąd taki zajebisty, że aż sam się wzruszyłem, bo i niebo było letnie, gwieździste, światła w domach na samym dole doskonale wkomponowywały się w ogólną zajebistość tego krajobrazu. I Beskid, któremu chyba nic nie brakowało. Odpaliłem świeczki, powiedziałem, że kocham i ujrzałem łzy radości. Płakała jak bóbr mocno wtulając się we mnie i łkając, że też kocha i jest szczęśliwa i takie tam inne. Po udanym pikniku i podziwianiu natury wyjąłem drugi koc, nakryłem nas oboje i na noc do domku już nie wróciliśmy. A naszymi myślami i ciałami polecieliśmy tam gdzie było najpiękniej. Jak w Beskidach.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zaskocz pozytywnie |
---|
Na początku gry nie wyznaczaj sobie celów wyższych niż przewidywania mediów. W razie niepowodzenia nie zawiedziesz oczekiwań zarządu, w przypadku nieoczekiwanie dobrej postawy ucieszysz działaczy i kibiców. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ