Fortuna I Liga
Blog użytkownika damianoshp przeczytało już 11547 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Karuzela ligowa kręciła się w najlepsze, a my zdawałoby się osiedliśmy na mieliźnie i nasze punktowe krzesełko nie bardzo chciało ruszyć do przodu. Gra z meczu na mecz wyglądała coraz lepiej, jednakże nie przekładało się to zbytnio na zdobycze punktowe. W dalszym ciągu zawodzili napastnicy. Żbikowski z marszu wszedł do podstawowej jedenastki i póki co jego 180 minut okazało się czasem bezproduktywnym. Zastanawiałem się nad wysłaniem Kajdy na kolejne przeszpiegi w celu zdobycia następnej taniej siły roboczej do ofensywy. Decyzje jednak zawsze podejmowałem cierpliwie. Wychodząc z nieśmiertelnego założenia, że tylko spokój nas ratuje.
Do domowej potyczki z Lechią czasu było niewiele. Pracowaliśmy intensywnie, choć odczuwalne było w szeregach lekkie zmęczenie częstą grą co 3 dni. I na jednym z treningów nie stawił się bramkarz Kijewski. Ten co ostatnio marudził, że poszedł w odstawkę. A historia tego epizodu była dość burzliwa. Taki osobliwy przypadek z szarej, codziennej rzeczywistości. Mianowicie pojechaliśmy z Magdą na cotygodniowe zakupy do hipermarketu. I tak spacerując pomiędzy półkami, stoiskami z promocjami i tym podobnymi łajdactwami co to działają jak obsmarowane klejem łapska na metal w naszych kieszeniach, dojrzałem w tłumie Kijewskiego z rodziną. Wyglądali z daleka jak taka typowa szczęśliwa, niedzielna rodzinka. Wiecie, sztuczne uśmiechy, mała dziewczynka w basenie produktów spożywczych w środku wózka wypełnionego po brzegi przeróżnym ciałamajstwem. Gdy podszedłem bliżej dosłyszałem jak owa dziewczynka usilnie stara się przekonać rodziców do zakupu bliżej nieokreślonej zabawki. "Kupcie mi jakąś, chociaż tą najmniejszą". W odpowiedzi padły słowa "nie mamy tyle pieniążków, masz dużo zabawek", "ale one już są stare!".
- Marcin, pozwól na słówko - zawołałem Kijewskiego.
- Słucham, wielmożny trenerze - odparł z ironią.
- Dlaczego opuściłeś trening bez uprzedzenia?
- Dajcie mi wszyscy święty spokój, odkąd nie gram, nie pobieram premii, ledwie wiążę koniec z końcem. W klubie jest pięciu bramkarzy. Sam zobacz, dziecko woła o zabawkę, a ja co? Muszę świecić oczami.
- Chwila stary, pensji pobierasz 9 500zł. Ja mam mniej od ciebie. A poza tym widzę, że nie żyjesz na bułkach z masłem - wymownie spojrzałem się na pełen koszyk z zakupami.
- Wziąłem kredyt na dom! Na samochód! Chciałem wreszcie poczuć, że żyję jak człowiek w tym chorym kraju! 3/4 pensji idzie na raty do banków, a wy wielcy władcy patrzycie tylko na znajomości. Co robi w drużynie ten młokos Pająk? Bo co? Bo rodzinka sponsora? Taki sam gówniarz jak ty, trenerze! Niech dalej gówniarzeria rządzi tym klubem to zlecicie z hukiem z powrotem. I żebyś wiedział, życzę wam tego! - wydarł się tak, że zwrócił uwagę sporej ilości ludzi w sklepie.
Z tłumu dochodziły pobąkiwania "to trener GieKSy", "patrz, ja go widziałam ostatnio w telewizji, chyba w Mam Talent hihihi". Magda w konsternacji, żona Kijewskiego też, może pierwszy raz pokazał jej swego rodzaju męskość? Kij go tam wie. Ale jego dziecko w płacz i ogólnie niepotrzebna, publiczna awantura. Oczywiście nie mogłem pozostawić tego bez echa. Nie chciałem go wyrzucać, bo żal mi się córki zrobiło, ale jeszcze w ten sam dzień został wystawiony na listę transferową. Za darmo, niech spada, polski Casillas się znalazł... jego mać.
Aż nadeszła środa, 21 września i pojedynek przy Bukowej z Lechią Gdańsk. Posłańcy Neptuna byli oczywiście faworytem rywalizacji, drużyna ta zajmowała przed spotkaniem piąte miejsce w tabeli. Wyglądaliśmy przy nich jak 2 kilometry nowo otwartej hucznie autostrady przy odległości z Gdańska do Katowic. Chcąc sprawnie przeprawić nasz kuter przez zbliżający się bałtycki sztorm pogrzebałem trochę w ustawieniu. A jako, że za burtę wypadło mi dwóch marynarzy: Zaremba za nadmiar kartek i Kaźmierczak przez kontuzję (około tygodnia), obsada rejsu prezentowała się w następujący sposób: Pająk - Gajowski, Cholerzyński, Bodziak - Żbikowski, Stolarz, Sierka, Wijas, Tomczyk - Jaromin, Tyc. Za jednym zamachem sprawdzimy umiejętności Żbikowskiego na skrzydle, wzmacniając tym samym siłę rażenia poprzez zwiększenie liczby zawodników usposobionych ofensywnie. I z takim też nastawieniem wyszliśmy, bo kto nie ryzykuje, ten nie je. Tymbardziej na własnym terenie. Punktualnie o 19.00 przy blasku jupiterów i 2400 obserwatorów rozpoczęliśmy batalię w ramach 11. kolejki drugiej ligi. Ruszyliśmy z impetem. Już w 3 minucie pikantnie uderzał Sierka z dystansu, bramkarz z trudem wybił na rzut rożny, po którym to zaś Cholerzyński minimalnie chybił z główki. Następnie Lechiści wykonywali kilka serii stałych fragmentów gry. W szczególności groźne były rogi. Dwa razy przerzucał Pająk nad poprzeczkę po niebezpiecznych próbach Gdańszczan. Zapowiadały nam się więc bardzo ciekawe zawody. W 26' kolejny strzał Sierki, płasko, jednak znowu zabrakło kilku centymetrów. W 34' dobre zgranie wyżej wymienionego do Jaromina, uderzenie z pierwszej i niestety o wiele za wysoko. Kilkanaście sekund później ponownie na posterunku Pająk, który świetnie złapał lufę z piętnastego metra. W 40' najlepszą okazję w tej części gry zmarnował Jaromin, przegrywając pojedynek sam na sam z bramkarzem. W samej końcówce strzelał jeszcze Tyc, lecz niestety nad spojenie. Do szatni schodziliśmy z bezbramkowym remisem, a w szatni wspólnie podjęliśmy decyzję o odważniejszym naporze przeciwnika. W moich podopiecznych odezwał się niesamowity duch walki więc postawiłem na wzmożony atak. Wnioskiem z pierwszej połowy zwietrzyłem szansę na zwycięstwo. Zaryzykowaliśmy oczywiście nadzianie się na kontrataki. I tak też było w 55 minucie gdy z godnym pozazdroszczenia refleksem nasz bramkarz uratował nam tyłki przy strzale i dwóch dobitkach. Od 60' ataki pozycyjne zaczęły przynosić efekty. Wyczyny Pająka tym razem powielał golkiper Gdańszczan. Skutecznie paradował przy jednej próbie Jaromina i dwóch Stolarza. Dosłownie chwileczkę później piłka zmierzała do siatki po uderzeniu Sierki, w ostatnim momencie odbiła się od nogi obrońcy i wyleciała poza linię końcową boiska. Z upływem czasu zamknęliśmy gości pod ich polem karnym. W 68 minucie Sierka z szesnastki idealnie wyłożył Jarominowi, ten mając przed sobą tylko bramkarza zapuścił mu podręcznikową siateczkę i zdobył gola na 1-0!!! Lechia protestowała o spalony, ale nic to, prowadziliśmy. Nasi rywale chcąc szybko odrobić stratę, wzięli się ostro do roboty. W przeciągu dziesięciu minut dwukrotnie futbolówka mijała poprzeczkę w sytuacjach dość stuprocentowych. W 82' wykonywaliśmy rzut rożny, po głębokiej wrzutce piłkę wybili defensorzy. Trafiła ona pod nogi Żbikowskiego, który bez zastanowienia kropnął po ziemi przy dalszym słupku. I siatka zatrzepotała! I było 2-0!!! I wyskoczyłem z ławki tak, że aż się w łeb pieprznąłem, ale nie bolało, bo poziom adrenaliny osiągnął w moich organiźmie apogeum swoich możliwości! Bukowa oszalała, a ja zszedłem na ziemię i krzyczę, żeby pilnować wyniku. I przypilnowali. Końcowy gwizdek sędziego jeszcze raz doprowadził do wybuchu radości na trybunach, a ja chciałem iść przed kamery, ale przypomniałem sobie, że dziś telewizja przecież dała nam odpocząć. Odnieśliśmy zasłużone zwycięstwo, byliśmy dziś po prostu zespołem lepszym.
11. KOLEJKA: GKS Katowice 2-0 (0-0) Lechia Gdańsk
(Jaromin 68', Żbikowski 82')
Schodząc do budynku podziękować zawodnikom za zdobycie jakże cennych 3 punktów poczułem olbrzymią ulgę. Z dwóch powodów. Utwierdziłem się w przekonaniu, że powoli zaczynamy tworzyć bardzo zgrany kolektyw i chłopaki zaczynają czuć iż mogą powalczyć z każdym o wszystko w tej lidze. Drugi powód do satysfakcji to fakt zdobywania goli przez napastników. A jak wiadomo ostatnimi czasy skutecznością nie rzucaliśmy na lewo i prawo. A jak wpadłem do naszej szatni to powiedziałem o tak:
- Panowie, to ja Kapitan tego statku. Do niedawna tonącego po zderzeniu z górą o roboczej nazwie Druga Liga. Pragnę obwieścić wszem i wobec, że sytuacja wydaje się być opanowana. Odparliśmy sztorm, Neptun zamiast na nas, nalał sobie na majtki. Obieramy kurs w kierunku środka tabeli. Następny cel strategiczny: Raków Częstochowa. Pamiętajcie, że będą to obce, zdradliwe wody. Gratuluję wam dobrej postawy i liczę na więcej. KTO WYGRAŁ MECZ?
Hurem wszyscy zaryczeli dziko - "GKS". I jak wychodziłem to decybele cały czas wzrastały. Na świętowanie nie było czasu, bo terminy gonią jak wygłodniały gepard zająca po piasku. I kurzy się przy tym jak diabli. A po domu biegałem jak panisko. Ego to mi skoczyło co najmniej do rozmiarów Burdż Halify w Dubaju i tak nabity tym gazem niczym zapalniczki BIC'a, chwyciłem Magdę w obrębie szyi, podniosłem za jej zgrabny tyłek i rzekłem "a teraz ci coś Damian pokaże". I zgadnijcie co jej pokazałem.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Powołania dla ogranych! |
---|
Jeżeli jesteś selekcjonerem reprezentacji, zwracaj uwagę na procentową wartość ogrania zawodnika. Znajdziesz ją w ekranie taktyki przy wyborze składu. Wystawiając do gry piłkarza o niskiej wartości tego współczynnika, sporo ryzykujesz - może nie znajdować się w odpowiednim rytmie meczowym. |