Hicior przewodni
Gdynia. Dzisiaj.
Styczeń przeleciał, luty przebiegł, przyczłapał się marzec, a więc ruszyła wiosenna kopanina w drugiej lidze. W międzyczasie z urlopu wróciła furia w postaci klubowego menago i dokonała arii operowej na kilkanaście kurew oraz innych, równie barwnych i dosadnie przekazanych inwektyw. Chwilę po Zacharowie w Gdyni pojawił się prezes Bałtyku i dorzucił od siebie wiele celnych uwag, błyskotliwych i radośnie wyśpiewanych anegdot na temat kobiet lekkich obyczajów, gdyż cała miniona już afera ze sparingami tyle go obchodziła, co zeszłoroczny śnieg. Nie zrażony tym faktem i brakiem wsparcia Boss kontynuował swoją krucjatę i poleciał Mietkowi po pensji. Kierownik drużyny przyjął ten cios na klatę lecz i tak przybiegł do mnie z płaczem i prośbą o wsparcie, na co ja ruszyłem do Bossa z wyjaśnieniem. Za moją ekspresową interwencję zostałem nagrodzony identycznym prezentem w postaci akcji oczyszczania portfela z nadmiaru szmalu. Wróciłem więc do Mietka i przekazałem mu co ja o tym myślę w kilku dosadnych, żołnierskich zdaniach. Taka karma.
Cóż tam się jeszcze działo, czyli armaciło... Właściwie to nic wielkiego. Treningi, sparingi, przygotowania do wyjazdowego meczu z Rakowem Częstochowa. Boss uznał, że kilku zawodników z szerokiej kadry Bałtyku należy wypożyczyć do innych klubów, tak więc Gdynię opuścili Minchev i Nawrocki (Cartusia), Dziewulski (Luzino), Włodkowski (Victoria Bartoszyce), Jaroszek (Żuławy Nowy Dwór Gdański) oraz Janus (Kowalewo Pomorskie) - same tuzy. Menago uznał także, iż Bałtyk nie potrzebuje na tę chwilę żadnych wzmocnień, tak więc na rundę wiosenną wychodzimy identyczną ekipą jak na zakończenie jesieni. Moim zdaniem jest to słuszna decyzja, gdyż mamy w czym wybierać a nie ma większego sensu doprowadzać do zwiększonego drenażu kasy klubowej.
XXII kolejka II Ligi Polskiej - Grupa Zachodnia
Częstochowa, śliczne miasto i ważny element w historii Polski - jedynie tyranie na miejsce meczu z Gdyni to była istna katorga. Niemalże pięćset kilometrów, około godzin w autokarze, pieszczotliwie nazywanym per Jumbo Jet, który lata świetności ma już dawno za sobą - dramat, ludkowie złoci. Boss całą drogę milczał jak zaklęty, fakt, że pod koniec trasy spał. Jedynie na samym początku wycieczki, tuż za Gdynią kierowca musiał mocniej depnąć w hamulce i cały autokar usłyszał siarczyste bossowe "ożesz ty chuju". Słodkie to zawołanie poprzedziło uprzejmą tyradę na temat cnoty matki kierowcy osobówki, który bezczelnie wymusił pierwszeństwo i sprowokował naszego drajwera do szlifowania hebli. Polskie drogi. Polscy kierowcy. Na szczęście skończyło się na akcji słownej i dalsza trasa przebiegła już bez podobnych atrakcji.
Częstochowa powitała nas piździawicą oraz przelotnie zacinającym deszczem - ot, pogoda identyczna jak na Wybrzeżu. Świetnie, pomyślałem - wprost idealne warunki dla Bałtyckiej Tyki-Taky Orydżinal (w skrócie BTTT). Boss przebudził się już na miejscu, ocenił sytuację i wycedził jedynie: wspaniałe cegiece, kurwaś.
- Co miał szef na myśli? - zagadnął mnie Jakub Kiełb, gdy nasz menago skierował sie do szatni.
- Cegiece? - upewniłem się. - To taki skrót myślowy. Od chłodno, głodno i chujowo.
* * *
- I tak to ma wyglądać - Zacharow zamknął notatnik i rozejrzał się po szatni. - Jakieś pytania? Brak? To świetnie. Panie asystencie, niech pan wyjaśni szczegóły i wygoni bandę na plac za dziesięć minut.
- Jasne - pstryknąłem w daszek czapki i poczekałem aż za Bossem zamkną się drzwi. - Słyszeli? Słyszeli. To teraz doprecyzujemy temat - spojrzałem w notatki. - Wychodzimy w składzie Yehia, Kozołup, Kokosiński, Wasielewski, Kiełb, Żmijewski, Pietrycha, Bułka, Kurs, Foe i na szpicy Wiśniewski. Ławę podgrzeją pięknie Lewiński, Wallace, Skrzecz, Krajnyk, Rusinek, Borisov oraz Szostek. Na placu ustawiacie się tak jak jesienią, Boss nie życzy sobie żadnych większych kombinacji. Gramy swoje, lecz szanujcie piłkę w miarę możliwości, panowie. Jaką mamy pogodę wiecie już doskonale, piździ jak na Uralu, murawa to bagno, więc nie życzę sobie byście byli błyskotliwi jak karetka na sygnale. Chłodna głowa, przegląd, dokładne jak na panujące warunki podania. I krótko, panowie, krótko za mordy ich trzymać. W Rakowie świetny sezon gra Krzysiu Napora, więc na niego zwracajcie szczególną uwagę, może nam nabruździć. Nie znaczy to oczywiście, że macie robić sianokosy i golić frajerstwo równo z trawą. Boss wyraźnie podkreślił, że piłkę mamy grać, a nie wszystko na jeźdzca bez głowy. Szanować piłkę, powtarzam. Jakieś pytania? - rozejrzałem sie. - Nie? A więc powodzenia panowie, trzy punkty dla nas mają być, pamiętajcie. Nawet prezes sobie zażyczył udanego wejścia w rundę wiosenną. I najważniejsze - nie patrzeć na innych, nie grzebać się w bagnie, tylko robić swoje. Do boju!
* * *
Sędzia mecz rozpoczął punktualnie, jak tokijskie metro. O godzinie piętnastej usłyszeliśmy więc gwizdek i poszły konie po betonie. Zimno trochę, lecz zapobiegawczo wrzuciłem pod dres kalesonki, a i góra została odpowiednio zabezpieczona przed marcową aurą. Początek spotkania to rajdowe zapędy Rakowa i już po czterech minutach nasz golkiper miał na końcie dwie udane parady, prawie jak ruskie wojsko na Ukrainie. Nie będę jednak wchodził w większą politykę, bo to nie czas i nie miejsce, do wyborów majowych jeszcze daleko.
Kolejne minuty to senna już kopanina. Oni na nasze pole, my na ich, wszystko we wspaniałym duchu fair play i przy znikomych gwizdach z trybun, na których zasiadło coś około tysiąca luda. Pierwsze głośniejsze gwizdy pojawiły się dopiero w trzynastej minucie, gdy za idiotyczny faul żółtym kartonem został udekorowany zawodnik Rakowa, Radosław Strzelecki. Sędzia oczywiście otrzymał porcję inwektyw, nasz zawodnik nieco mniejszą, a Strzelecki został nagrodzony brawami. Tendencyjnie.
Kilka minut później na murawę padł Kamil Kurs i przez dłuższą chwilę się nie podnosił. Podbiegła do niego ekipa lokalnych konowałów oraz nasz prywatny szaman, fizjolog Dawid Jaskólski. Diagnoza - chujwieco, lecz już nie zagra. Dramat zawodnika, z trybun oklaski. Kursa zmienił więc na placu boju Krzyś Rusinek.
W 23 minucie spotkania bezbarwnego Wiśniewskiego zmienił na szpicy Karol Szostek, który już po chwili popisał się ładnym strzałem, lecz niestety przesadzonym o kilka dobrych metrów. Potraktowaliśmy to oczywiście jako typowy strzał ostrzegawczy - pierwszy zawsze w powietrze.
Pierwsza połowa ciągnęła się jak flaki z olejem, długo i niemiłosiernie boleśnie dla co wrażliwszych znawców futbolu. Kopanina, kilka zaledwie sytuacji strzeleckich i dwa żółte kartony dla gospodarzy spowodowały, że schodzących do szatni piłkarzy pożegnały gwizdy i buczenie. Przez moment poczułem się tak, jakbym się wybrał na spacer po gdyńskim porcie.
* * *
W szatni Boss powiedział jedynie, że pierwszą połowę w naszym wykonaniu najchętniej by nagrał na taśmę i porozsyłał po klubach piłkarskich na całym świecie z tytułem "Jak udawać zaangażowanie i wkurwić Bossa". Resztę odprawy w przerwie zrzucił na moje barki i poszedł marznąć na ławkę, gdyż jak powiedział "nie będę w jednym pomieszczeniu z lewusami przebywał". Jako rzekł, takoż uczynił a ja przez dziesięć minut wytykałem moim łamagom błędy i brak choćby minimalnej ochoty do strzelania goli. Wydaje mi się, że po kilku zdaniach dotarłem do tych topornych łepetyn i na drugą połówkę chłopaki wyszli jak Mietek - ze śpiewem na ustach.
* * *
Druga połowa zaczęła się faktycznie tak, jak to sobie z Bossem wymarzyliśmy przed meczem. Co prawda przykrość, że trzeba było na to czekać prawie pięćdziesiąt minut, ale... Niecelne podanie jednego z zawodników Rakowa przechwycił Bułka, urwał kilkanaście metrów sprintem i następnie wyłożył na osiemnastym metrze piłkę Szostkowi, a ten huknął jak z armaty i wyszliśmy na prowadzenie!
Była szansa na to, że strzelony gol doda nam mocy, dorobi skrzydeł, wrzucimy piąty bieg, zacznie nam żreć, pójdzie teraz serią, jak z płatka. Dupa, a nie bramy niebios. Po golu zaś wszystko siadło i Boss co kilka minut wyrywał z ławki i darł się na pół boiska. Coś jak dawniej Janusz Wójcik, a jedynie z większym zasobem przeróżnych faków. Szmira trwała by pewnie w najlepsze, gdyby by nie szalejący na skrzydle Foe. 64 minuta to wspaniały rajd, zejście w pole karne i piękna szpila po długim rogu. 2:0! Nawet kibicom gospodarzy szczęki opadły, takaż to była akcja.
Gol ten sprawił, że moim chłopakom nagle zaczęło się chcieć. I to chcieć nie tylko czegokolwiek, lecz co najważniejsze - chcieć grać i ładować bramy. Całą tę pozytywną energię przejął Karol Szostek, który wrzucił piłkarzom z Częstochowy dwa kolejne gole, w 70 i 77 minucie. W tym momencie z Rakowa nie było już co zbierać. Próbowali co najwyżej kopaniny, nieczystych zagrań, generalnie psiej piłki, co skończyło się jedynie kolejnym, trzecim już żółtym kartonem dla ekipy Rakowa, już w doliczonym czasie gry. Po trzech podnadplanowych minutach arbiter zakończył spotkanie i mogliśmy z czystym sumieniem wykonać Bałtycki Zaciesz, to jest serię niespecjalnie skoordynowanych gibańców na środku murawy.
* * *
W drodze do domu autokar śpiewał. Znaczy się - nie cały, gdyż Boss siedział mocno podminowany i tylko było czekać aż wybuchnie. Zadziwił jednak wszystkich i rozchmurzył się tuż przed Gdynią. Mało tego - pogratulował ekipie zdobyczy punktowej i szybciutko się ulotnił, bo też i pora już była przykra. A więc - mamy kolejne trzy punkty i w następnej kolejce będziemy próbowali oklepać w domu Wartę Sieradz. Mam nadzieję, że tym razem chłopaki zagrają kosmos już od pierwszej minuty meczu.
* - Kabaret Potem
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ