Zgreda słowo na dzisiaj
Serwus. Zgodnie z moją deklaracją - jest piątek, więc pojawia się na CM Rev kolejny Mietek :). Następny jak życie pozwoli ukaże się w niedzielę, a później środa i znowu piątek, niedziela... I tak kur... do zaj..., jako rzekł syn Adasia Miauczyńskiego w klasyku "Nic śmiesznego". Życzę tradycyjnie - dobrej zabawy w trakcie lektury oraz udanego weekendu. Do przeczytania!
Autobus. Czerwony. Autobus czerwony. Autobus czerwony jest dziś rozpier...
Czy kiedykolwiek zdarzyło wam się spędzić wiele godzin w autokarze, przetyrać przez niemalże całą Polskę, aby dostać wpierdol taki, że aż rzęsy zabolało? Nam się to udało - choć plan na wycieczkę był zupełnie inny. Zacznijmy jednak od początku.
Żeby nie wyjść na boisko bez energii boss uznał, że do Wałbrzycha wyruszymy w piątek wieczorem, rano przekimamy się w jakimś hotelu, a o piętnastej najebiemy Górnika jak kiedyś tam Ekwador oklepał Polskę. Plan był zupełnie dobry i wszystko szło jak trzeba aż do etapu zakładanej wpierdoliady. Jeszcze na odprawie szefuńcio był w pozytywnym nastroju i elegancko wyłożył plan na mecz.
- Pany. Czarować nie będę, bo zostawiam to politykierom. Na czwartkowym treningu opracowałem dla was schematy, ćwiczyliście je i powinniście znać na pamięć, prawda? Piłka ma iść sznurkiem, żadnego wypierdalania na aferę i biegania jak pojeby. Znowu będziecie zdychać już po pierwszej połowie. Chłodno dziś, piździ do tego jak skurwysyn, więc warunki łatwe nie są. Piłkę gracie na Jariego, on rozprowadza, wy macie się ustawiać jak na schematach pokazywałem. Proste jak jebanie. I żeby nie przyszło do łbów jednemu i drugiemu walić po piszczelach by wyłapać czerwony karton. Tym razem nie będę pobłażliwy i od razu wywalę do rezerw.
Ładnie to wszystko brzmiało na odprawie, ale piłkarze
Górnika Wałbrzych mieli lepszy plan na to spotkanie, a przede wszystkim - skuteczny.
Ósma minuta meczu, szef się jeszcze nawet nie zdążył
nawkurwiać na pogodę, a już mamy bramkę w plecy. Młodziutki napastnik,
Damian Migalski - ledwie to siedemnaście lat ma na karku, a zachował się w naszym polu karnym jak profesor. Zresztą, zrobiłem sobie rozpiskę umiejętności chłopaka i możecie sobie spojrzeć.
Nasze chłopaki zagubione jakby we mgle błądzili. No
kurwa, przecież Górnik to nie Manchester United czy inny koks-klub! Do przerwy wynik bez zmian.
Boss wpadł do szatni prawie z drzwiami - jak nimi
pierdolnął, to aż tynk się posypał.
- Niech mnie który
kurwa wytłumaczy, co to była ta maniana na boisku?! Co to ja oglądałem przez ostatnie trzy kwadranse, co?! Wyrysowałem wam jak debilom co macie robić. Ćwiczyliśmy to wszystko przez kilka godzin, mieliście rozpiskę na każdego kopacza Górnika! I
kurwa mać, co to było w pierwszej połowie?! - Boss rozejrzał się po zgaszonych facjatach naszych grajków. - Ktokolwiek? Coś?! To ja wam powiem, co nie gra. Jesteście
pierdolone lenie, którym grać się chce tylko wtedy, gdy przeciwnik się kładzie na murawie i prosi o najmniejszy wymiar kary. Tylko wtedy potraficie ugrać cokolwiek, wy
jebane patałachy. Przecież to ręce opadają gdy trzeba oglądać jak się męczycie na trawie. A idźcie wy wszyscy w
pizdu, dokończ odprawę, Martyniuk, bo ja nie mogę już patrzeć na te ryje.
- Cóż - zacząłem gdy już na podłogę szatni opadła kolejna porcja tynku. - Słyszeliście
bossa, co ja wam mogę dodać. Plan był, by grać na Jariego, a wam się każdemu z osobna włączył
Ronaldo. Piłka miała wędrować spokojnie, wy gracie
wyjebki. Pietrycha, Rydzak, wy się lepiej
kurwa postawcie do pionu, bo nie chcę wiedzieć co zrobi
boss gdy w drugiej połowie wynik się nie zmieni...
Oczywiście rozmowa motywacyjna skutku żadnego nie przyniosła. Chłopaków było stać na kilka zdechłych strzałów, z czego raptem dwa doleciały do prostokąta i nie sprawiły najmniejszego problemu golkiperowi Górnika. Cały cyrk podsumował za to
Dominik Radziemski, który w
87. minucie powiększył rozmiar porażki. Nie chcecie nawet wiedzieć jak na tego gola zareagował
boss i jakimi słowy podsumował grę chłopaków, cnotę ich matek, oraz pochodzenie rodzin do kilku pokoleń wstecz. Czegoś takiego nie oglądałem i nie słuchałem od popisów słynnego już
Wójta.
W drodze powrotnej boss milczał jak zaklęty - generalnie w całym autokarze panowała atmosfera przygnębienia. Jedynie Jari kiwał się radośnie ze słuchawkami na uszach - dowiedziałem się później, że uczył się języka polskiego. Nie mogę więc pojąć co go tak rozbawiło - chyba, że któryś z chłopaków zrobił mu dowcip i nagrał na empetrójkę lekcję łaciny podwórkowej.
Aleeee... Żeeee... Oszochosi?
Na dzisiejszy trening
boss nawet nie raczył przyjść - zadzwonił do mnie rano i zlecił mi bym przegonił "
jebaną, leniwą bandę" tak, żeby do szatni nie schodzili, a pełzli "
z mordami w trawie". Cóż - muszę przyznać, że nic innego się chłopakom nie należało po blamażu z Górnikiem w Wałbrzychu. Gonię więc nierobów ile wlezie, jeden z drugim już widać, że puchnie,
boss powinien być zadowolony. Wszystko szło więc w dobrym kierunku aż usłyszałem solidne gruchnięcie dobiegające z szatni. Zleciłem łamagom kolejne przebieżki i ruszyłem sprawdzić źródło hałasu.
- Co jest, kurr... - nie dokończyłem, bo widok jaki się moim oczom ukazał był... prawie nie do opisania. Na środku szatni, wśród kłębowiska koszulek i portek piłkarzy ujrzałem kierownika drużyny, znanego już wam Mietka. - Miecio, co ty
odpierdalasz?! - ryknąłem.
- Nooo... - Mietek ani się nie zdziwił, ani też przestraszył. Spojrzał tylko mętnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń za mną i wrócił do obtłukiwania podłogi jakimś metalowym przedmiotem. - Szukam, nie?
- Ale czego, kurwa?! Co to jest to metalowe? Po cholerę tym tłuczesz? Jak ty wyglądasz, Mieciu? Czy tobie już kompletnie odjebało?! - seria pytań wyrwała się ze mnie jak
guma z majtów.
- A... Nie wiem. Ale muszę znaleźć. Asystentu?
- Nie osłabiaj mnie, Mietek. Wstawaj z podłogi.
- Asystentu?
- Co chcesz, Miecio. - westchnąłem zrezygnowany.
- Wszystko w miejscu. A świat tak pędzi...
- Przecież ty jesteś
najebany w sztok, człowieku - chwyciłem Mietka pod pachy i z wielkim trudem dotargałem go pod ścienę szatni i posadziłem na krześle. - Gdzieżeś się tak załatwił?
- A. Żona mnie... Mówiła bym... poszedł w
chuj, to gdzie miałem iść? Kazio mnie tu przyprowadził, żeśmy za stadionem opracowali... No, jedną buteleczkę. Spać. Spać mi się chce.
- A ni chuja, Mietek. Nie będziesz z klubu meliny robił, człowieku. Wstawaj. Wstawaj mówię - wziąłem go za frak i zatargałem pod prysznice. Po kwadransie lania zimnej wody na Mietkowy łeb, delikwent nieco ożył. Uznałem jednak, że kuracja musi jeszcze trochę potrwać i tak go przetrzymałem przez kolejną chwilę. Gdy Miecio odzyskał panowanie nad nogami zadzwoniłem po taryfę, zapłaciłem taksiarzowi i wysłałem naszego kierownika do domu. Wcześniej jeszcze pogadałem z żoną Mietka, że kurier jej paczkę podrzuci za jakieś piętnaście minut.
- Co za gość, przejebane takie życie - mruknąłem i ogarnąwszy szybko szatnię wróciłem do musztrowania moich zawodników. Po dwóch godzinach treningu faktycznie pełzali mordami w trawie. Jeden jedyny Litmanen szedł na własnych nogach i jeszcze do tego podśpiewywał sobie jakieś tam ichnie, skoczne melodie.
Co się stało, że się z...
Środowy wieczór miał nam pokazać, w jakim miejscu się znajdujemy. Czy porażka z Górnikiem była wypadkiem przy pracy, czy następuje jakieś zmęczenie, czy przegraliśmy po prostu dzięki własnym błędom. Okazało się, że to może być taki miks wszystkiego po trochu. Do Gdyni zajechała ekipa Ruchu Zdzieszowice, która po trzynastu kolejkach tkwi w lidze na czternastym miejscu. Przyjeżdża więc do lidera zespół z dołu tabeli, którego powinniśmy klepnąć na miękko.
Piździ dzisiaj, deszcz momentami kropi, boisko ciężkie, więc piłka się do nogi nie garnie. Chłopaki zaczęły całkiem żwawo, ale jedyne co im się udało osiągnąć, to żółty karton który zobaczył Jakub Kozołup w 16 minucie. Zamiast ładnego, jak na te warunki widowiska, chłopaki urządzają sobie wzajemne polowanie na nogi. Boss się wkurwiał przy bocznej, zdzierał gardło, ale jego krzyki swoje, a piłkarzyki jeszcze co innego. 35 minuta to kolejny karton, tym razem dla Kokosińskiego, minutę później dla zawodnika gości, Marcina Grolika. Na trybunach pierwsze gwizdy, a przyszło całkiem sporo wiary na dzisiejszy mecz, będzie coś z osiemset.
39. minuta to gol dla Ruchu. Napastnik wroga, Adam Krakowski dostał ładną piłkę w pole karne, nasza obrona zakręciła się jak słoik na zimę - 0:1. Na trybunach jęk zdziwienia, boss zaczyna kurwować. Znowu się zaczyna bagno. W doliczonej minucie gry drugą żółtą kartkę otrzymuje Grolik i arbiter wykopuje go do szatni na kilka sekund przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę. No jaja.
Nie będę tutaj pisał co się działo w przerwie, bo aż tak mięsem nie chcę szastać w tych notatkach. Ja jebię, ale boss miał szał. Szafki aż piszczały od sprzedawanych kopów, oberwało się ponownie śmietnikowi a i swoje przyjął kaloryfer pod oknem. Zaczynam wątpić czy takie wybuchowe zachowanie przyniesie jakiekolwiek pozytywne efekty. Jari się tylko patrzył na to wszystko i lekko uśmiechał.
Początek drugiej połowy jest nasz - ruszamy ostro, lecz świetnie dysponowany jest golkiper Ruchu, Tomasz Kasprzik. Zaraz na początku żółty karton łapie Krystian Anioła, obrońca klubu ze Zdzieszowic, a my tłuczemy w ich obronę dalej, jak łbem o ścianę. W 49. minucie kontuzję łapie nasz młody bułgarski skrzydłowy, Rumen Borisov, szlag niech trafi wymuszone zmiany.
W 65. minucie jest 0:2 - po pinballu w naszym polu bramkowym do siaty samobója ładuje Patryk Lewiński, nasz... bramkarz. Jeden wielki żal pe el. Boss znowu kopie bidony, trybuny gwiżdżą coraz częściej, nasze chłopaki straciły zupełnie zapał do gry. Ruch ciśnie coraz mocniej.
W 85. karton za zupełnie niepotrzebną pyskówę z sędzią wyłapuje Krzysiu Bułka. Dwie minuty później Zdzieszowice prowadzą już 3:0, po ładnym golu Damiana Chajewskiego. Boss już tylko siedzi na ławie i nic nie mówi, ale widać jak mu para z czapy idzie. W 90. minucie kolejna pyskówa z arbitrem, tym razem nagrodę pocieszenia otrzymuje od niego Jakub Kiełb.
I gdy już wiara zaczyna się ze stadionu wynosić, to w trzeciej minucie doliczonego czasu gry strzelamy gola honorowego. Wrzuta z rożnego i piękna główka Karola Wasielewskiego nieco ratuje nasz i tak mocno zjebany nastrój. Gwizdek końcowy, przegrywamy drugi mecz z rzędu. Tym razem porażka boli podwójnie, bo wyłapaliśmy wpierdola na własnym placu. Jeden wielki dramat.
Przez kilka godzin po meczu chodziłem wkurwiony i zupełnie od siebie. Późno się zrobiło, więc w ramach uspokojenia włączyłem jakieś tam komediowe romansidło i po niecałej godzinie już spałem w fotelu. Obudziłem się jakoś nad ranem, poskręcany jak żydowski bicz, powyginany - i zupełnie nieprzytomnie stwierdziłem, że jest już dzisiaj. Znaczy się, że wczoraj było wczoraj, przeszło w dzisiaj i jeżeli się nie ogarnę, to spóźnię się do roboty. Tym razem wyrwałem z mieszkania ubrany jak trzeba, więc sąsiadka została pozbawiona okazji do śmiechu. W następnej kolejce będziemy podejmować u siebie Chrobrego Głogów i trzeba się sprężyć, by w owym meczu wymazać z pamięci dwie ostatnie porażki. Tyle dobrego, że w tabeli wciąż siedzimy na pierwszym miejscu.
Na chwilę zdechło, lecz odżyło i znowu zaczęło żreć
Treningi przed meczem z Chrobrym były o dziwo lżejsze niż zazwyczaj.
Boss również zmienił nieco podejście i zamiast rzucać
kurwami począł więcej chwalić naszych grajków. Być może i do niego dotarło, że klub piłkarski to nie plac musztry i lepiej piłkarzyka poklepać po pleckach, niż
jebać bezrozumnie. W dniu meczu, czyli w niedzielę, pogoda znowu nie dopisała. Zimno, wieje i przelotnie popada deszcz - ot, październik jak to październik, wszystko musi być jak w Szkocji - w kratkę.
Na trybunach ponownie całkiem sporo ludzi - pewnie są ciekawi, co tym razem odstawimy za kabaret. A tutaj niespodzianka. Jeszcze się wiara nie zaczęła rozgrzewać, jeszcze nie poszły w ruch czipsy i popcorn, a
Jari Litmanen zasadził taką bramę, że stadiony świata i nawet okolic.
4. minuta i prowadzimy jeden do zera!
Nie zdążyłem nawet usiąść na ławce, a prowadzimy
2:0 ! Ponownie
Litmanen, kolejne pierdolnięcie takie, że nie wiem już czy klaskać czy tańczyć z radości.
Boss w szoku, ja w szoku, Mietek pije sok, a kibice szczęśliwi.
Radość trwała do
31. minuty, gdy na murawę pada strzelec naszych dwóch goli. Kontuzja, nosz kurwa mać. Na boisko już nie wraca, mam jedynie nadzieję, że to nic poważnego.
Sędzie nieco przedłuża pierwszą połowę, co udaje nam się wykorzystać w drugiej minucie doliczonego czasu gry -
Daniel Pietrycha wpada w pole karne i strzela trzeciego gola! Zapowiada się wcale niezła
wpierdoliada.
Żeby nie było za różowo minutę później Chrobry strzela bramkę kontaktową.
Bohdanov biegnie przez boisko i drze ryja tak, jakby urwał zwycięskiego gola w finale Mistrzostw Świata.
W szatni spokojnie -
boss wylicza chłopakom błędy, ale bez nadmiaru
kurew oraz
chujów - można by rzec, na spokojnie. Komplementuje co trzeba, gani za babole - generalnie morale wzrosło, a nie spadło. Czyżby
przyszło nowe? Dziwnie tak trochę.
W drugiej połowie tempo siadło, ale wciąż jesteśmy w ataku. Dobrze broni
Sławomir Janicki, golkiper gości. Tam dobrze broni - to nasi ciulowo strzelają. Ping pong taki trwa do 81. minuty, gdy to spokojem w polu karnym wroga popisuje się
Kamil Wiśniewski i ładuje gola na
4:1 ! Teraz to już na trybunach szał! Idą pieśni zwycięstwa i chociaż przez moment sędzia ma spokój, gdyż nie musi
chujów w swoim kierunku wysłuchiwać.
Całą tę radość nieco
Sebastian Sobociński, który ładnym, technicznym strzałem zmniejsza rozmiary porażki pięć minut później. W myśl jednak zasady, że
zwycięzców się nie sądzi bkibice zachowują się poprawnie i schodzących z boiska piłkarzy żegnają zasłużone oklaski. Jest świetnie. Po dwóch fatalnych meczach pokazujemy charakter oraz to, że na pierwszym placu w tabeli nie znaleźliśmy się przez przypadek. Niżej macie rozpiskę meczową, a ja idę z Mietkiem na miasto - może strzelimy sobie po piwku zwycięstwa, bo chłopak znowu martkotny taki i cichy. Soczek będzie pił,
kurwa - jasne.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ