Gdynia. Dzisiaj.
Marzec, marzec, marzec. Piękny, wspaniały marzec, chciałoby się rzec. Nic z tego - na Wybrzeżu wieje, pada, chłodno, a więc się człowiekowi trenować odechciewa, co widzę po moich grajkach. Nie to, że aura nam przeszkadza w trenowaniu - po prostu do klubu już przychodzą jak takie zombie. Szurają tymi buciorami, snują się po korytarzach, kręcą się jak, nie przymiarzając, gówno w przeręblu. Najchętniej to bym tę bandę zamuleńców podpiął pod 230 woltów i patrzył na efekty takiego wytelepania. Jutro gramy domówkę z Wartą Sieradz, a ja się czuję, jakbym uczestniczył w eksperymencie "Dawn of the Dead". Boss wyjechał na szkolenie, tak więc spotkanie drugoligowe z Wartą zostaje w całości na mojej głowie. Nie to, żebym się takiego obrotu sprawy obawiał - po prostu wiem, że czego nie zrobię, to i tak się nasłucham.
Nie ma więc w klubie nerwusa, nie ma także pijusa. Mietek ma dwa dni zdrowotnego, niby grypka, lecz dokładnie wiem cóż delikwentowi dolega. Kaziu mianowicie. Znaczy nie tyle Kaziu Mietkowi dolega, ile maczał paluchy w tajemniczej chorobie naszego kierownika drużyny. Całkiem to niedawno mój "ulubieniec" wydumał sobie, że będą warzyć piwo, z sąsiadem od kielonka, czyli wspomnianym już Kazimierzem. I tak warzyli, że się zwarzyli. A gdy już się zwarzyli, to cała impreza przeniosła się eRką do szpitala. Nie wiem dokładnie, czy było przy tym "wiela radości", jak to mawia nasz kiero, lecz głos przez telefon Mietek miał niezbyt wyraźny. Zrzucał to oczywiście na problemy z zasięgiem, lecz nie ze mną te numery, Brunner. Jak więc widać - dzieje się w klubie, choć zdecydowanie bardziej wolałbym, by się nie działo.
Co tam dalej? Prezesa również nie ma, jeździ po kraju i załatwia pieniądze na transfery. To jest wersja oficjalna. Nieoficjalnie - zapewne przewala fundusz transferowy w jakichś podejrzanych lokalach, gdzie zazwyczaj głównym wystrojem są czerwone neony. A może lampy? Firany? Wiadomo o co chodzi, choć tak właściwie - nic nie wiadomo. Oficjalnie - wyjazd integracyjny z grupą sponsorów. Zwał jak zwał.
Z tego opisu wygląda to wszystko jak jeden wielki bajzel - i dokładnie tak sie czuję, jak perfekcyjna pani domu zrzucona w sam środek chaty rozpieprzonej przez bombę lub wybuch gazu. Czy coś równie destrukcyjnego, nie wiem - pięciolatków z grabelkami? Coś w podobie.
Dobra, muszę się zająć spotkaniem z Wartą Sieradz. Teoretycznie - strachu nie ma. Po XXII kolejca Warta wciąż twardo okupuje czternaste miejsce w tabeli i tak właściwie - respektu przed tym zespołem mieć nie powinniśmy. Tyle teoria. W praktyce wygląda to bowiem tak, że moje kochane zombiaki zupełnie nie palą się do gry wiedząc, że nerwusa w klubie nie ma, a ze mną można się dogadać. Nie wiem kiedy pojawiło się w ich głowach takie założenie, lecz podejrzewam o niecne uczynki mojego kierowniczka drużyny. Pewno rzucił chłopakom kilka tysięcy razy coś w stylu "asystentu to swój chłop", czym pozbawił mnie jąder i autorytetu. W pewnym, oczywiście, sensie. Przykręcę więc jebańcom śrubę tak, że nawet Boss ich nie pozna gdy wróci. Można być człowiekiem, wiadomo. Lecz jest do wykonania jeszcze masa roboty, a lewusom mówimy stanowcze - NIE. Tym bardziej, że ich lenistwo jest dla mnie równoznaczne z:
a) Opierdolem od Bossa, co jest naprawdę męczące wtedy, gdy poprzedniego wieczora wypiło się o jedną szklaneczkę whisky za dużo, lub gdy zalewało się ją piwem.
b) Milczącym prezesem, co jest równie męczące jak wkurwiony Boss - z dwojga złego wolę jednak napady furiata, niż milczenie golema.
c) Moją osobistą porażką - nie mam co prawda większych ambicji, nie chcę prowadzić Barcelony. Lecz jednak docelowo jakiś klubik w Ekstraklasie czy Pierwszej Lidze to bym objął.
Niezależnie od tego wszystkiego - chłopaki będą zapieprzać na wysokości lamperii, Warta ma zostać spławiona co najmniej dwoma golami, Boss ma być szczęśliwy po powrocie, Mietek zdrowy, a prezes mnie nie obchodzi, gdy kasa leci do klubu, a nie na odwrót. Dość jednak płaczu, Warta Sieradz jest wszak na tapecie. Chętnie bym wyciągnął od nich jednego grajka. Młode to, lat siedemnaście, prawy obrońca - tadą!
Michał Pertkiewicz.
Wengera by pewnie umiejętnościami na glebę nie rzucił, lecz ja widziałbym dla niego miejsce w naszym klubie - trzeba będzie wybadać temat, pomęczyć trochę chłopaka, wysłać prezesa na wycieczkę do Sieradza... Taka sytuacja. Cóż tam jeszcze w Warcie... Na bramce dziurawiec,
Kamil Adamek, tak więc spory plus dla nas. Obrona to również nie monolit, na plus wyróżnia się jedynie wspomniany wyżej młokos Pertkiewicz. W pomocy podobnie - sucho i nie mają kim zagrozić. Za to napastnik,
Michał Strzałkowski zdaje się wiedzieć jak urwać gola. Nie ma co się jednak niepotrzebnie spinać - jemu akurat przylepi się plaster, albo się go odetnie od podań - i będzie dobrze.
I tyle o zespole naszych przyszłych gości. Teraz zostaje mi jeszcze ogarnąć treningi, pogonić do roboty księgową Barbarę (prikaz od prezesa), Staszka (który zastępuje Mietka - prezes mi go dał. Tfu! Przysłał go do pomocy) i pogonić moją ukochaną bandę nierobów na treningu. A, właśnie, co do nierobów - miałem też się zorientować u szamana, cóż tam się dzieje z
Kamilem Kursem, którego wygoliły rzeźniki z Rakowa. Klubowy konował kręcił nosem i marudził, że to mogą być nadwyrężone więzadła. Jeżeli tak, to nam wyleci ze składu na sześć czy siedem tygodni, kurwaś. Potwierdzenia diagnozy mi trzeba - mruknąłem i ruszyłem się w końcu z fotela, by pozapinać wszystko jeszcze przed godziną siedemnastą. A jutro mecz...
XXIII kolejka II Ligi Polskiej - Grupa Zachodnia
W piątek lało. W sobotę lało. Dziś także przelotnie popada, a do tego piździ niemiłosiernie i zimno jak skurwesyn. Tak, marudzę, bo ileż można tkwić pod wodą i wyłapywać chłostę zimnym wiatrem. A może odwrotnie? Oj, wiadomo o co chodzi. W szatni przed meczem pełna koncentracja i mobilizacja, znaczy się - banda śpi. Zaaplikowałem kopa w metalową szafkę przy drzwiach i dokonałem pobudki.
- Jaja sobie robicie? - zapytałem. Spojrzałem w szczere i nie spaczone inteligencją twarze moich grajków. - Zaczynacie powoli, lecz systematycznie mnie wkurwiać, panowie. Nie jest tak, że jak bossa nie ma, to możecie mi wejść na głowę i primadonnić ile wejdzie. Nie jest tak, że będziecie odstawiać szopki na treningach, że będziecie truchtać na meczu i tylko po kasę lecieli biegiem. Nie ma takiego chujowania, panowie. Człowiek chciał być ok, w porządku, to mu na łeb wchodzicie, bo się trochę poluzowało śrubę. Myślałem, że mam do czynienia z ludźmi dorosłymi, profesjonalistami, którzy chcą tylko jak najlepiej wykonywać swoją PRACĘ. Pracę, kurwa, rozumiecie? Wy to byście potrzebowali takiego skurwola, który wszędzie za wami szwendałby się z pejczem w łapie. I tłukł, aż by skóra cierpła. Tak, wiem, taka nasza mentalność narodowa, nie? Dać ludziom trochę luzu, to im palma odbija i zaczyna się cyrk i wzajemne obrzucanie się szambem. Nie będzie jednak na to miejsca w tym klubie, jasne? Lecz niech trafi do tych waszych zakutych łbów, panowie, że żarty się skończyli. Dotarło? Na pewno? - rozejrzałem się po szatni. - A więc świetnie. Tutaj macie szkice ustawienia na placu oraz wyjściową jedenastkę. Spojrzeć, zapamiętać, nie wkurwiać pytaniami z rzyci. Gramy swoje, nie życzę sobie nadmiernego kombinowania, starajcie się ogarniać piłę na kontakt. W obronie łatać dziury po kolegach, jeżeli który zaspał. Pressing, pressing, pressing, panowie. Difens wyżej, w pomocy z głową, Wiśniewski wiesz co robić na szpicy, to nie będę mordy niepotrzebnie piłował. Jazda na plac, powodzenia!
Pierwsze pięć minut spotkania pokazało mi, że do Gdyni zajechał zespół kompletnie nie przygotowany zarówno pod względem fizycznym, jak i taktycznie - zawodnicy Warty snuli się po boisku, obijali o siebie, nie ogarniali swoich pozycji na placu. Choinka nieszczęścia, jeżeli brać pod uwagę formację w jakiej ustawili się na murawie. Dla nas bomba, więc graliśmy swoje.
Warta próbowała atakować, lecz strzały oddawali już jedynie z dystansu, spychani na własną połowę przez naszą wysoko grającą obronę. Pressing, pressing, pressing! - krzyczałem zza linii bocznej. Pressing, pressing, pressing - grały moje chłopaki. I choć przewaga była absolutnie po naszej stronie, to jednak na pierwszą bramkę trzeba było czekać aż do 34. minuty. Piłkę w środku boiska wywalczył Pietrycha, momentalnie uruchomił na skrzydle Bułkę, ten podciągnął pod pole karne i teraz wypadki potoczyły się już szybko, na klepę. Rasmus do Foe, ten głową zgrywa do Wiśniewskiego, który nie zastanawia się wiele, tylko ładuje z półwoleja i piłka trzepocze w siacie. 1:0!
W pierwszych trzech kwadransach spotkania absolutna kontrola na placu, choć wynik do przerwy się już nie zmienia. Do szatni chłopaki schodziły energicznie, pełni wiary w swoje umiejętności, zadowoleni. Obejrzałem "przemarsz wojsk" i ruszyłem za nimi do szatni.
- отличная работа! - krzyknąłem już od progu i solidnie klepnąłem w plecy Rasmusa. - Świetna gra, Paweł, świetna gra panowie. Cóż tutaj dużo gadać. Gracie panowie dokładnie to, czego od was oczekiwałem. Nie mam w zasadzie większych uwag co do postawy poszczególnych zawodników, czy też całych formacji jako takich. Proszę jedynie, żebyście sprawdzali co jakiś czas, czy Osama w bramce nie śpi - salwa śmiechu. - Zaplanowałem już zmiany, na pięćdziesiątą minutę. Na plac wskoczy Rusinek oraz Szostek, za Rasmusa i Wiśniewskiego, muszę was oszczędzać, chłopaki. Co do gry jak mówiłem nie mam zastrzeżeń, więc grajcie dalej to samo. Możecie im nieco przykręcić śrubę, podejść jeszcze wyżej i wybijać z rytmu już na ich połowie. Ciężar gry przekierujcie też bardziej na skrzydła, a środek pomocy będzie klinem wbijanym w ich szyki obronne. Jazda, panowie, wrzućcie im coś jeszcze na pożegnanie z Wybrzeżem!
* * *
Zgodnie z tym co ustaliłem, w 50. minucie wykonałem podwójną zmianę. A już dwie minuty później Krzyś Rusinek zalicza pierwszy kontakt z piłką, który kończy się golem na 2:0! Po założeniu zamka wyklepaliśmy obronę Warty serią krótkich i szybkich podań na pierwszy kontakt. Piłka powędrowała na skrzydło, Bułka zgrał prostopadłą piłkę do wbiegającego w pole bramkowe Rusinka i Adamek mógł już jedynie bezradnie przyglądać się, jak futbolówka wpada do strzeżonej przez niego bramki. Teraz już ekipa z Sieradza zupełnie legła na cyce.
Trzeci gol, w 83. minucie to już było tylko postawienie kropki nad i. Rusinek wypatrzył wybiegającego na skrzydło Foe, zagrał mu piękne, długie podanie. Foe wkręcił w murawę obrońcę Warty, dograł piłkę w pole karne, gdzie przytomnie nadbiegł zeszłoroczny król strzelców III Ligi, Karol Szostek.
Szostek biegnie wzdłuż głównej trybuny swoją rundę honorową, a mnie uśmiech nie schodzi z twarzy. Zacieszam, ponieważ gramy dziś naprawdę dobre zawody. Wiem oczywiście, że Furia wróci do klubu i nie powie nam choćby jednego dobrego słowa. Najważniejsze jest jednak TU i TERAZ. A tu i teraz klepiemy Wartę jak dzieciaków.
Gwizdek zakończył mękę klubu gości w drugiej minucie doliczonego czasu gry. W szatni panuje świetna atmosfera, więc nie zamierzam psuć tego niepotrzebnym gadaniem, kolorowaniem i klepaniem po pupciach. Zostawiłem chłopaków w pozytywnym nastroju i poszedłem się przejść po stadionie, ot, dla wyciszenia. Trzy kolejne punkty na koncie, co przy potknięciu Jaroty Jarocin oznacza, że wracamy na pierwsze miejsce w lidze. Świetna sprawa.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ