- To wcale nie na tym polega, Johnson. Umiejętność obsługi kosiarki nie upoważnia cię do podrywania córki ogrodnika. Cholera, co się z tobą dzieje? - zaczął bezlitośnie mój ojciec. Był blady. Jego pomarszczona twarz wyglądała na przygnębioną.
- Nie mam na imię Johnson, mówiłem Ci to setki razy - odparłem.
- Dla mnie zawsze będziesz Johnson - rzekł stary. Usiadł na taborecie w kącie pokoju. Zakrył twarz rękoma. Zapadła kilkuminutowa cisza.
- O co ci chodziło z tą kosiarką? - zagaiłem, podchodząc do stoliczka przy łóżku. Poprawiłem serwetkę, zacząłem bawić się lampką nocną. Wreszcie usiadłem na pościeli, spoglądając na ojca. Było zimno. Ciemno.
- Przenośnia, synu. Rzucasz się na głęboką wodę. Nie znasz obcego języka, masz problemy z jakimkolwiek kontaktem międzyludzkim. Zostań tutaj, znajdziemy coś dla siebie. Do podboju świata potrzebna jest silna osobowość. Ty jej nie posiadasz, a ewentualne niepowodzenie...
- Nie kończ! - przerwałem. - To musi się udać. To nasza ostatnia szansa.
- Ty jesteś jeszcze młody, nie wiesz tylu rzeczy... Wyjazd to niepewna inwestycja. Teraz, w momencie kiedy pieniądze są nam tak potrzebne, nie możemy sobie na to pozwolić. Rozmawiałem z Keithem. Załatwi Ci robotę. Nie jest tego dużo, fakt. Ponad sto funtów tygodniowo. Do tego prowiant w piwnicy... - ojciec nie dokończył. Spojrzał na mnie, by po chwili przenieść wzrok w kierunku szczelnie zamkniętego okna. Wyglądał jak wrak człowieka. Przygarbiony spoczywał na drewnianym taborecie, podpierając się łokciem o krawędź parapetu. Jego suche, zniszczone dłonie wyglądały na bezwładne. Jedną z nich kurczowo trzymał się listewki starego krzesełka. Druga spoczywała na parapecie, przyjmując na siebie blask wschodzącego słońca. Twarz starca, spoglądająca w tym momencie na niebo, nie gościła uśmiechu od długiego czasu. Chciałem dla niego dobrze. Od kiedy rozpoczęły się nasze problemy wszystko runęło. Więź emocjonalna, jaka istniała między mną, a ojcem, odeszła w niepamięć. Dziś trzymają nas przy sobie jedynie problemy finansowe oraz kłopoty z prawem. Zresztą, drugie z pierwszego wynika...
- Tato… - poczułem się nieswojo. Rzadko go tak nazywałem. Ojciec spojrzał na mnie szybko, jakby oczekiwał jakiegoś wyznania. Poruszyło mnie to i zmartwiło, bowiem nie miałem mu nic szczególnego do powiedzenia. - Tkwimy w tym razem. Musimy sobie ufać. Skoro udało mi się załatwić te papiery, to chyba nie warto teraz rezygnować. Może wytrzymam tam pół roku. Idzie zarobić, naprawdę…
- Wiem, doskonale wiem. - Mówiąc to, spojrzał mi prosto w oczy. Poczułem ciarki na plecach.
- Więc co stoi na przeszkodzie? – zapytałem. Wydawało mi się, że doskonale znam odpowiedź. Liczyłem jednak, że słowa ojca będą brzmiały zupełnie inaczej od moich domysłów.
- Natura. Nie wyzbędziesz się jej. Za późno. - Mówiąc te słowa ponownie zakrył twarz dłońmi. Usiadłem na rozłożonej kanapie i wykonałem podobny gest. Po chwili smagnąłem dłonią po swojej pozbawionej włosów głowie, by w końcu wstać i podnieść głos. Chciałem wszystko naprawić, wiedząc jednocześnie, że jest to niemożliwe.
- Ojcze – zacząłem po raz enty. Ojciec opuściwszy dłonie z twarzy ponownie rzucił wzrok w kierunku wschodzącego słońca. – Spójrz na mnie do cholery! – krzyknąłem.
- Synu - odezwał się po kilkuminutowej martwej ciszy. Blask słońca odbijający się w jego oczach zintensyfikował się momentalnie. – Czy ty nie rozumiesz… - Z jego oczu spłynęła łza. Spojrzał na mnie szybko. – Że my już jesteśmy martwi?
I
ZŁOWIESZCZA REMISCENCJA
Środek stycznia, około szóstej rano. Perth – byłe miasto niedaleko Edynburga.
- Nienawidzę tego miejsca - rzuciłem, stojąc nagi obok odsłoniętego okna, z którego widok padał jedynie na gęsty las, zza którego wydobywało się wschodzące słońce. - Monotonia życia mnie przytłacza. Bezsens życia mnie przytłacza. Jestem tak rozdarty w sobie... Najchętniej poddałbym się, skończył to wszystko, stanął na skraju wysokiej góry i przerywając wszystko runął w głębię, w lepszy świat! – rozmyślałem. - Świat, którego nie ma… – dodałem, po chwili głębszej zadumy. - Z drugiej jednak strony nie mogę się poddać. Zbyt wiele wycierpiałem. To byłoby tchórzostwo najwyższej rangi. Poddać się? Teraz?! – myśli, kłębiące się w mojej głowie od dłuższego czasu, nie potrafiły się w żaden sposób uporządkować. - Trzydzieści lat na karku, fałszywy paszport, blizny na całym ciele… czego się jeszcze dorobię? – nie chciałem znać odpowiedzi na to pytanie. - Życie nauczyło mnie tego, że jeśli się czegoś chce, to trzeba to osiągnąć. Trzeba! Idąc po trupach, byle do celu – powiedziałem sam do siebie, spoglądając po kolei na wszystkie ściany mojego mieszkania.
Od paru lat mieszkałem bowiem sam w małym, drewnianym domku na całkowitym odludziu. Jego wystrój nie mógł raczej konkurować z arystokratycznymi posiadłościami szlachciców , pomimo tego czułem się w nim bardzo dobrze i przede wszystkim bezpiecznie. Po chwili refleksji usiadłem na drewnianym stoliczku. Na tym samym, na którym parę dni temu siedział mój ojciec. Chwyciłem deseczkę, którą tak kurczowo trzymał rozmawiając ze mną. Spojrzałem przez okno. Po chwili odwróciłem się szybko, rzucając wzrok na ścianę. Obok starego, pokrytego pajęczyną obrazu, na gwoździu wisiał duży, zardzewiały celtycki sztylet. Zawiesiłem na nim wzrok. Przez głowę przechodziły mi rozmaite myśli. Poczułem przypływ siły. Coś, czego nie da się opisać. Zerwałem się z krzesełka i chwyciłem tępe narzędzie, czym prędzej wybiegając z domu.
Moją posiadłość otaczała gęsta łąka. Zatrzymałem się na niej przez chwilę. Spojrzałem na niebo, które nabrało koloru zgnitej zieleni. Czułem się wolny. Pachniało śmiercią. Biegłem ile sił w nogach, by wedrzeć się wreszcie do lasu. Spojrzałem na drzewa, które w dziwny sposób szumiały. Czułem, że chcą mi coś powiedzieć. Zmęczyłem się i padłem na zimną glebę. Usłyszałem piosenkę. Była śpiewana bardzo wolno i wyraźnie.
Złota strzała przecięła włókna nadziei,
W nadziei na implementację uczuć
Kolorowych jak w obrazie
Namalowanym przy pomocy akwa-re-li...
Od niedzieli do niedzieli się ścieli w umyśle,
W domyśle mówi do mnie pomyśl.
Ja myślę…
Coraz ściślej i intensywniej widzę w niej niebo.
Nie boję się go, niebo jest mym kolegą…
Rażąco czerwone chmury, z których deszcz krwi spływa,
Dryfują po ciemnym niebie, nie boję się, chyba.
Szaleńczo gwiżdżące ptaki wciąż zapowiadają, że zdarzy
Się coś co zdejmie uśmiech z każdej twarzy.
I dość już emocji. Podnoszę powieki,
Niepewność ogarnia mnie i pożera jak rekin,
Sam już nie wiem, czy powinienem być adresatem tej strzały,
Tej która zawładnęła moim światem,
całym…
Spojrzałem w głąb lasu. Idealna czerń. Podniecało mnie to. Odwróciłem się gwałtownie, spoglądając na początek boru – przez drzewa przebijało niebo, które wraz z tańcem poruszanych przez silny, zimowy wiatr drzew delikatnie zmieniało swój odcień. Czułem dreszcze. Pragnąłem człowieka. Chciałem spotkać kogoś w tym momencie, w tym miejscu. Nie było tutaj jednak żywej duszy. Spojrzałem na swoje nagie ciało, do którego czułem obrzydzenie. Mocno się podirytowałem. Zerwałem się z ziemi, podbiegłem do jednego z drzew, by chwycić się jednej z jego gałęzi. Spojrzałem za siebie. To była ona. Moja ofiara. Starsza kobieta, około osiemdziesięciu lat, leżąca na ziemi. Podbiegłem do niej, wyprostowałem rękę – w dłoni mocno trzymałem ciężki sztylet. Uklęknąłem, odezwałem się, lecz nie doczekałem się odpowiedzi. Ten fakt niesamowicie mnie ucieszył. Postanowiłem usiąść. Leśne poszycie w okolicach stycznia nie jest wygodne, jednak nie sprawiało mi to kłopotu. Przyłożyłem sztylet do jej nogi, powoli przeciągnąwszy go po całej łydce. Rana była długa i mocno krwawiła. Przyłożyłem swoją dłoń do jej zimnej kończyny, by poczuć krew na sobie. Spojrzałem na twarz kobiety. Popełniłem błąd. Doznałem niecodziennego uczucia. Zamiast pomarszczonej, płaczącej babci zobaczyłem uśmiechniętą twarz ojca. Jego głośny śmiech bardzo mnie pobudził. Wiatr wiał coraz mocniej. Byłem cały spocony z podniecenia, nie wiedziałem co robić. Leżący ojciec śmiał się coraz głośniej, a ja czułem, że nie wiem gdzie jestem. Zacząłem krzyczeć w głos, próbując zagłuszyć dźwięki lasu, z którymi współgrał szyderczy rechot starego. Wtedy usłyszałem głośne uderzenia. Czułem, że to dzieje się w mojej głowie. - Czy to już koniec? – nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Pukanie było coraz głośniejsze. Usłyszałem również wrzask ojca.
- Otwierać! – Zabrzmiało już całkiem wyraźnie.
- To sen? – zapytałem sam siebie zrywając się z łóżka i podbiegając do drzwi. Trzymając klamkę zorientowałem się, że jestem zupełnie nagi. Wróciłem szybko po pościel, którą owinąłem co intymniejsze części ciała, a następnie otworzyłem przybyszowi. Był to mój ojciec.
- Cześć synu. Przyniosłem ci śniadanie – zaczął rozmowę.
- Dzięki. Jak cię znam, przyszedłeś tutaj również po coś innego, więc może od razu do rzeczy – odpowiedziałem, ciągle ocierając pot z czoła. Nie odpowiedział. Podszedł do stoliczka, na którym spędził ładnych parę lat swojego życia. Tego samego, który tej feralnej nocy rozpoczął całą akcję.
- Byłem ze znajomym. Możesz iść do niego w przyszłym tygodniu, będzie robota załatwiona. Nie rzucaj się na głęboką wodę, to głupota. Lepiej skromnie, a regularnie. – Słuchałem go wytrwale, choć doskonale wiedziałem, że się przeciwstawię. - Wyjazd z kraju w twojej sytuacji jest niebezpieczny. W Szkocji nikt cie nie zna, choć to tutaj wychowywałeś się przez większość swojego życia. – Ojciec mówił spoglądając przez okno i odpływając gdzieś w marzeniach. Czułem, że nie myśli nad tym co mówi, jednak jego wypowiedzi były całkiem składne. Zawsze ceniłem w nim wiele takich umiejętności. Facet ma cholerną podzielność uwagi, kiedy ja zawsze miałem z tym problem.
Bardzo się różnimy. Kiedyś miałem wątpliwości co do tego, czy jest moim ojcem. Matka zostawiła nas krótko po tym, jak mnie urodziła. Po dwóch latach zmarła. Zdążyła jednak wyjść za bogatego Francuza. Teraz jednak stwierdziłem, że nie interesuje mnie kto tak naprawdę jest moim tatą. Jakby nie było, zawsze będę cenił tego, który spędził nade mną większą część życia, od tego, który począł mnie w momencie uniesienia, być może nie wiedząc o moim istnieniu.
- Zastanów się nad tym dobrze – kontynuował i nadal prawił swoje. Wyłączyłem się na chwilę z rozmowy i zgubiłem wątek.
– Decyzja została podjęta, wiesz? – powiedziałem cicho. Ojciec wstał i podszedł do drzwi, po czym powoli zaczął je uchylać, czemu towarzyszyło głośne skrzypienie. Wtedy odwrócił się momentalnie i rzucił wzrok w kierunku zardzewiałego sztyletu, na którym - zdawało się - zawiesił wzrok. Przeszły mnie ciarki, spojrzałem na niego, oczekując wyjaśnień.
- Zdejmij pajęczyny z tych obrazów, bo tu gorzej jak na strychu – rzekł, opuszczając pomieszczenie.
Pomimo tego, że nie chciałem myśleć nad tym, co śniło mi się tej nocy, nie dawało mi to spokoju. Postanowiłem zapobiec ewentualnemu szaleństwu, które mogło mnie przecież spotkać w każdej chwili. Chwyciłem sztylet i wyszedłem z domu. Spojrzałem na niebo, było całkiem normalne. Poczułem niesamowitą chęć wbiegnięcia do lasu i powtórzenia swojej wizji. Zastanawiałem się długo nad tym, dlaczego tak dobrze sen odzwierciedlał rozmaite szczegóły i dlaczego tak dobrze je pamiętałem. Odwróciłem się szybko, okrążając dom. Przeszedłem obok drewnianego płotka, dwóch starych wiader i kupy spróchniałych desek. Spojrzałem na wiadro, po czym podbiegłem do niego. Chwyciłem je, a następnie udałem się do małego schowka, by po wyciągnięciu z niego łopaty, oddalić się kilkadziesiąt metrów od mojej posesji. Wszedłem na małe wzniesienie, otoczone niskimi drzewkami. Zacząłem kopać. Po utworzeniu półmetrowego dołka ułożyłem na jego dnie stare, blaszane wiadro. Wtedy też wpadłem na ciekawy pomysł, którego chciałem natychmiast zrealizować. Wróciłem do domu, zabrałem konewkę wody, oraz worek cementu. Wróciłem na wzgórze. Uklęknąwszy przed grajdołkiem zaparłem się rękoma tak, że moja twarz znajdowała się idealnie nad nim. Spojrzałem przed siebie. Widziałem długie, szaro-zielone pola, ciągnące się po sam horyzont. Czułem się szczęśliwy, teraz to miejsce podobało mi się jak nigdy dotąd. Rzuciłem okiem na wiadro, będące pode mną. Nasypałem do niego dziesięciocentymetrową warstwę cementu. Dosypałem piasku, zalałem wodą. Wyrwałem jedno z drzewek, które rosły na wzgórzu. Zacząłem mieszać, by uzyskać jednolitą konsystencję. To miało być perfekcyjne. Czas więc na sztylet. Spojrzałem na ziemię, gdzie, zdawałoby się, powinien się znajdować. Nie było go. Momentalnie straciłem humor. Odwróciłem się nerwowo. Włożyłem rękę do kieszeni. Był tam. Ułożyłem go na gęstej mazi. Dolałem resztę wody, piasku i cementu. Mieszanie tego sprawiło mi dużą trudność, bardzo się zmęczyłem, lecz byłem już zadowolony. Nie czekając na zastygnięcie zasypałem wszystko piaskiem. Stanąłem na kupce piasku nogami, próbując ją wyrównać z podłożem. Dla lepszego efektu zgarnąłem trochę trawy i roślin, rozsypując je na wyróżniającym się placu. – Misja zakończona powodzeniem. – Westchnąłem zadowolony z siebie. Wróciłem do domu, zapaliłem lampkę i usiadłem na starej kanapie. Byłem troszkę niespokojny, obawiałem się tego, że ktoś mógł mnie widzieć. To wyglądało podejrzanie. Pomimo tego położyłem się na boku, opuszczając powieki. Było mi zimno. Dochodził wieczór. Zasnąłem.
Nad ranem obudziło mnie pukanie. Byłem pewien, że to ojciec. Nie pomyliłem się. Otworzyłem drzwi, przywitałem go, a następnie wróciłem na kanapę. Byłem bardzo niewyspany, moje ciało było ścierpnięte jak nigdy, wszystko mnie bolało. Ojciec zaczął.
- Wyjedź.
Spojrzałem na niego zaspany. To było nie w jego stylu, zupełnie nie wiedziałem o czym mówi.
- Wiedzą, że tutaj jesteśmy. Proszę, oto niezbędne dokumenty – rzekł, wręczając mi starą, szarą kopertę. – Jeszcze dziś musimy się zmywać. Ja jadę do Anglii. Northampton. Zapamiętaj tę nazwę, spotkamy się jeszcze.
- A ja? – Zapytałem ciągle nie wychodząc ze stanu głębokiego szoku.
- Południowo-wschodnia Białoruś. Rzeczyca. Ładne miasto nad Dnieprem. – Słuchałem zapamiętując najważniejsze informacje. – Mój przyjaciel, Dmitry, już na ciebie czeka. O piętnastej przyleci po ciebie helikopter. Tuż za twój dom.
- Oszalałeś?! – Zerwałem się z kanapy. – Helikopter? Za domem?! Skąd ty wziąłeś na to pieniądze? – Pytałem silnie zdenerwowany.
- Dmitry ma w tym interes. Lecisz tam do pracy. Potrzebował zagranicznego nazwiska. Drugi raz taka okazja się nie powtórzy. – Mówił spokojnie. Nie wiedziałem co o tym myśleć. - Nie mam się w co ubrać, noszę szmaty, żywię się jakimś ścierwem, a mam poruszać się helikopterem? – Myślałem intensywnie.
- Ojcze, to niemożliwe… Kiedy się zobaczymy?
- Nie myśl o tym. To nasza największa szansa. Jedyna szansa. Do zobaczenia. – Wyszedł, zatrzaskując za sobą stare drzwi. To była jego jedyna wizyta odkąd pamiętam, podczas której nie przysiadł na starym stołku w kącie pokoju.
Byłem zdruzgotany, biłem się z własnymi myślami. Miałem przed oczami pracę w białoruskiej mafii. Po parunastu minutach usłyszałem głośny szum. Spojrzałem przez okno. Nie wierzyłem własnym oczom – helikopter przed moim domem! Wybiegłem czym prędzej ładując się do środka. Czułem, że to początek czegoś wielkiego. Pierwszy raz od wielu lat pojawiła się w moim życiu nadzieja na lepsze życie. Byłem szczęśliwy, chociaż jedno wiedziałem. Byłem pewien tego, że jeszcze tutaj wrócę…
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić! |
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich! |
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera. |
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny. |
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie! |
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj! |
436 online, w tym 0 zalogowanych, 436 gości, 0 ukrytych
Urodziny obchodzą dziś:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ