Mam pewne obawy przed pisaniem tego tekstu, gdyż wiem, że może rozpocząć on kolejną, wielką dyskusję o piractwie w komentarzach... Ale od tego są chyba pamiętniki, żeby wyrzucić z siebie to, co nam na sercu leży, nieprawdaż?
Niespełna miesiąc temu, a konkretnie 19 października, Football Manager 2008 ujrzał światło dzienne w wielu krajach. Szczęśliwcy z tychże krain mogli już się delektować mnóstwem tabelek, statystyk i dwudziestoma dwiema kropkami ganiającymi za żółtym punkcikiem na rozrysowanym boisku do piłki nożnej. Fani w Polsce jednak musieli uzbroić się w cierpliwość, gdyż FM miał się u nas dopiero ukazać trzy tygodnie później. Oczywiście, nie wszyscy Polacy wciąż czekają – jest wielu zapaleńców, którzy już dawno zamówili sobie grę z Anglii czy Francji. Są też tacy, którzy mają rodzinę poza granicami naszego kraju (zazwyczaj jest to ciocia w Anglii) i dostają płytę z grą kilka dni po oficjalnej premierze. Jeszcze inni sami nie mieszkają w Polsce (ja sam jestem dobrym przykładem) i mają możliwość dokonania wczesnego zakupu. Powiedzmy sobie jednak szczerze – to jest tylko kilka procent tych ludzi, którzy nagle pojawiają się w Suflerze, czy na CM Forum, prosząc o radę bardziej doświadczonych graczy czy po prostu dzielą się swoimi spostrzeżeniami i dokonaniami jeszcze przed polską premierą.
Oczywiście wszyscy wiemy, że większość z tych graczy (a może lepiej powiedzieć: pseudograczy? Skoro są kibice i pseudokibice, to mogą być też gracze i pseudogracze...) to piraci, którzy po prostu wystukali sobie w wyszukiwarce torrentów „Football Manager 2008” i w kilka godzin zassali swoją ukochaną grę. Doprawdy wielka to miłość – z jednej strony niekończące westchnienia, setki godzin spędzone na nigdy niekończącej się rozgrywce, która wnosi tyle przyjemności w nasze życia, z drugiej zaś kilka klików i crack zamiast wydania tych osiemdziesięciu złotych. Nóż w plecy dla naszego Football Managera i jego twórców, SI Games. Posłużę się zapewne dość niefortunną analogią – rodzice wnoszą tyle w nasze życie, a my się im odwdzięczamy tym, czego oni chcą od nas najbardziej, czyli miłością. Nie staram się postawić FM-a na jednej półce z rodziną, jednak on także ma wielki wpływ na nas. A jak my mu się możemy odwdzięczyć? Pieniędzmi. Jednak wielu z nas decyduje się tylko brać, co jest dość samolubnym podejściem, które rani FM-a – odbiera mu możliwość szybszego rozwoju, stawania się jeszcze lepszym. Rodziców ranić nie chcemy, są ludźmi, których kochamy, FM tylko grą, którą kochamy. Jednak jest tu pewne podobieństwo, czyż nie?
Ja sam nie twierdzę, że nigdy nie grałem w pirackiego managera. Wręcz przeciwnie, kilka pierwszych wersji nie należało do mnie, pożyczałem je od kumpla. Oczywiście nie mogliśmy pogodzić się jedną płytką, obydwaj chcieliśmy ciągle grać, dlatego też gdy wyszedł Championship Manager 00/01 to ja dostałem od niego CM 99/00, a rok później dopiero miałem szansę dobrać się do wersji 00/01, kiedy to on już pogrywał w słynnego 01/02. Jednak ta gra wciągnęła mnie bez końca, pokochałem ją. Następnie przyszedł czas kiedy i Internet trafił do mojego domu i miałem szansę poznać tę serię od innej strony niż samej rozgrywki. Zacząłem rozumieć jak ta gra jest tworzona, czytałem opowiadania innych maniaków, felietony na jej temat. To wszystko pozwoliło mi zrozumieć jak wielki jest fenomen tej serii i ile wysiłku i pracy musi być włożone, żeby to wszystko stworzyć. Nabrałem szacunku do twórców i postanowiłem zacząć im odpłacać ich wysiłek w jedyny możliwy sposób – pieniędzmi. Poznałem też przyjemność posiadania własnej kopii managera, ściągania go nie z internetu, ale półki sklepowej. Te pieniądze są naprawdę tego warte.
Rozumiem wszystkie wasze argumenty – w domu się nie przelewa, ciężko jest wysupłać te osiemdziesiąt złotych, dużo łatwiej jest po prostu kliknąć w przycisk „download”. Jednak spójrzmy na tę sytuację jak ekonomiści – środki finansowe są ograniczone. Jeżeli chcemy mić jedną rzecz, musimy zrezygnować z innej – po angielsku zowie się to „opportunity cost”. Wystarczy na jakiś czas przed premierą odłożyć na bok takie przyjemności, jak wyprawa do McDonald’sa czy wyjście do kina i już można dokonać zakupu ukochanej gry. Czy to naprawdę jest tak wiele?
Celem tego tekstu nie jest zmniejszenie stopy piractwa w Polsce o kilka procent. Jednak jeśli uda mi się zmusić do refleksji, przemyśleń, chociaż jedną osobę, to już będzie coś. A jeśli po przeczytaniu tego tekstu chociaż dwie osoby pamiętnego dnia ósmego listopada usuną ściągniętą wersję z komputera i pójdą do sklepu po oryginał – wtedy odniosę sukces.
Pamiętajmy – jeść także lubimy, ale jednak chleba nie kradniemy.
Słowa kluczowe:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ