Artykuły

...all systems ready... #4
Feanor 22.05.2002 19:14 1283 czytelników 0 komentarzy
7
„Siekrietnyj memuar Wołodji Dremova
23 I 2002
Nic

24 I 2002
Jeden z wesołych kuzynków Wiery, Pietia, wyszedł na chwilę z podziemia i zorganizowaliśmy mu powitanie. Pechowo mieszkamy, sąsiedzi nie są chyba kibicami Tenerife. Pół godziny tłumaczyłem się policji.

Poza tym Marcin wściekł się za coś na Piera i wystawił go na listę transferową. Dani z miejsca popędził do miejscowej rozgłośni radiowej gdzie wygłosi pewnie jeden ze swoich ciekawych komentarzy. Szef trzyma go już chyba wyłącznie jako swoją maskotkę.

25 I 2002
Nic, chyba że liczyć połówkę którą obróciliśmy z Aloszą.

Pier nadal obrażony. Dziś zadzwonił do klubu prezes Corinthians, podobno jest zainteresowany naszą gwiazdeczką. Pietia spytał się czy ma z resztą riebiaty nauczyć gnoja rozumu. Bardzo, bardzo mnie kusiło żeby odpowiedzieć tak.

26 I 2002
Nic.

Sobacze syny z Bilbao wcisnęły nam dwie bramki na co my odpowiedzieliśmy tylko trafieniem Ivana Ani. Szkoda że Pietia znowu zniknął. Marcin się zbiesił, powiedział że nic nie wypije bo od tego chyba mu się zmysł taktyczny zaciera. Durak.

27 I 2002
A wwwięc. Porażka ma smak... To znaczy klęska. Wczoraj przegr. Nie, o tym pisałem wcześniej. To znaczy wczoraj. Cholerne whisky. Idę kimać.

Tu byłem. Grigorij Sacharow, starszyna Armii Czerwonej, zdobywca Berlina.”

Cholerni Baskowie znowu mi to zrobili. Ballestra ma jakieś znajomości w Watykanie, więc poprzez niego próbowałem zainteresować sprawą Święte Officjum, bez rezultatu. Cóż, egzorcyści już nie ci sami co dawniej. Pier zaczął robić złośliwe uwagi, z miejsca stres wyładowałem na nim. Mój ociężały asasyn wylądował na liście transferowej. Trochę tym zdziwiłem resztę sztabu szkoleniowego, wpatrzeni byli dotąd w Piera jak w święty obrazek.
2 lutego pojechaliśmy zmierzyć się z Barceloną. W szatni dyskretnie odmówiłem litanię do Najświętszego Serca, gdyż moja obrona nadal bardziej straszyła mnie niż napastników Barcy. Espin, Alexis, Lussenhoff... Espin, Alexis... Espin...
Litania nie pomogła, podwędziłem więc Bolsa z torby Władimirowi.
Zaczęło się od naporu gospodarzy. Kluivert, Cocu i Xavi kilkukrotnie obnażyli słabości mojej defensywy, Sergio jednak nie zawodził. Katalończycy zastosowali ostry pressing który dezorganizował również moją drugą linię... Nie całą jednak.
W 11 minucie poszedł mój kontratak, Xavier minął obrońców Barcelony i... Bramka!! Ponad 92000 widzów oniemiało. Ja również.
Ale potem zrobiło się niedobrze. Gospodarze uderzyli z siłą taranu i rozerwali w końcu moją wątłą obronę. W 21 minucie Patrick „Terminator” Kluivert wyrównał. Tak naprawdę niemal się tym nie przejąłem, wyrobiłem już sobie stoicką postawę „grasz z Barceloną – Kluivert strzela ci bramkę”. Napór jednak trwał i w 42 minucie Gabri strzelił drugą bramkę dla Barcy. To był już właściwie koniec meczu, gospodarze zaczęli pilnować wyniku a napastnicy Tenerife byli kompletnie bezradni. Kolejna porażka.
Airbus prawie stracił sterowność od turbulencji wywołanych moimi krzykami. Pier odważył się odpyskować więc wyjąłem komórkę (ku przerażeniu załogi) i sfinalizowałem jego sprzedaż do Corinthians za 3,5 miliona funtów. Reszta momentalnie skuliła się jak pod uderzeniami bata.
Połajanka nie pomogła. Nastąpiły teraz dwa mecze po których pierwszy raz od roku gazety zaczęły rozważać możliwość mojej dymisji. Najpierw w Madrycie zremisowałem z Realem 1:1, zremisowałem niezwykle szczęśliwie gdyż Real był bezdyskusyjnie lepszy. Tym razem chyba Sergio poćwiartował jakąś dziewicę na chwałę Władcy Much. Dodatkowo jeszcze podarowano nam karnego, którego wykorzystał Gomez. 15 lutego nastąpiła totalna już kompromitacja. Betis pokonał nas na Heliodoro Rodriguez Lopez 1:0, jedynym zawodnikiem który się wyróżnił był Espin. W tabeli byliśmy już na 7 miejscu.
Poszedłem do kościoła i złożyłem śluby. Nigdy więcej wódki, piwa, wina, szampana ani nektaru rozrabianego przez
Aloszę Sacharowa. Nigdy więcej przygodnych panienek. Nigdy więcej... nie, z tym to się chyba zapędziłem. Aby silniej zaakcentować Górze swoją przemianę przeleżałem jeszcze krzyżem bite 2 godziny.
Tak duchowo odrodzony przystąpiłem do batalii z Valencią. Batalia okazała się kolejną konfrontacją Światła z Mrokiem, Dobra ze Złem, Marcina „Feanora” Stróżyny z potępioną duszą zaprzedanego piekłu bramkarza Canizaresa. Przygrywka do przyszłej Apokalipsy zakończyła się remisem 1:1, dla mnie bramkę strzelił Abel Xavier. Miałem dużą przewagę, ale... a właściwie, po co pisać oczywistości.
Przed moim pogrążonym w kryzysie teamem stała teraz Pucharze UEFA Parma. Wspaniały przeciwnik na przełamanie złej passy, pomyślałem smętnie. W międzyczasie pożegnaliśmy Piera, krzyż na drogę Cherubino, może w Brazylii ktoś zrozumie twoje problemy wewnętrzne.
27 luty 2003 roku, stadion Ennio Tardiniego. Niebo zapomniało że jesteśmy we Włoszech i przywitało nas przebogatą paletą szarości i granatów od niechcenia zraszających Parmę skąpą mżawką. Mimo to aż 28000 Włochów przyszło zobaczyć rzeź mojej drużyny. Frey, Djetou, Nakata, Micoud... SAVO MILOSEVIC... Skubanemu Dremovowi z kieszeni wystawała piersiówka, wiedział gad, że jestem w kryzysie. Ale wytrzymałem.
Mój skład ciągle daleki był od idealnego. Na bramce oczywiście niezawodny Sergio. Obrona... Cóż, kierujący nią Lussenhoff był pewniakiem, ale Alexisowi już na przykład często zdarzały się wpadki. Espin był ciągle zagadką, ostatnio złapał wielką formę ale wcześniej grywał tragicznie. Przez chwilę rozważałem myśl o zagraniu czwórką obrońców, ale po prostu nie miałem równorzędnej czwórki – Bogarde był ciężko obrażony a Charcos ciężko kontuzjowany.
Środek mojej pomocy stanowił trzon siły Tenerife. Rewelacyjny Xavier był już swoistą maskotką kibiców z Santa Cruz, wszystkim podobała się jego zadziorność i malowniczy wygląd. O bramkach nie wspominając. „Kałasznikow” Trobok był jeszcze solidniejszy, choć ostatnio nieco mniej błyskotliwy. No i wreszcie mój brylancik, Jose Cabello, „Wielka Nadzieja Teneryfy”. Na skrzydłach ustawiłem Daniego (kocham tego gnojka! Naprawdę!) i Hugo Moralesa – ten niestety grywał słabiej niż w poprzednim sezonie. Atak: asasyn Marioni, któremu pomagać ma Ronald Gomez. Napad nie był moją najlepszą stroną...
Mecz zaczął się tragicznie. W 13 minucie skoszono mi Marioniego, na murawę wbiegł nierozgrzany Moreira. Pięknie. Jak ja lubię trudne wyzwania. Po tym incydencie Włosi zaczęli nas kompletnie lekceważyć i spróbowali totalnego ataku. Milosevic był nie do upilnowania, dwa razy jego główki rujnowały harmonię pracy mojego serca. I wtedy...
19 minuta... Dani przejmuje piłkę... Daaaaaalekie podanie... Piłka niemal zawisa w przesyconym wilgocią powietrzu... Wreszcie pan Newton zwycięża i futbolówka opada... pod nogi Ronalda Gomeza.
Który mija ogłupiałego Djetou.
I strzela tak silnie, że Frey nie utrzymuje piłki w rękawicach.
I dobija.........
Gooooooooooooool!!!!
1:0!! Szczęście miesza się z szokiem w doskonałym melanżu. Już nie ma mowy o zniechęceniu i marazmie. Moim zawodnikom nie przeszkodzi nawet szybka odpowiedź Parmy, która po trafieniu Muzziego wyrówna w 27 minucie. To był ostatni akord włoskiej przewagi. Końcowe 60 minut to nasza dominacja, udokumentowana trafieniami Moreiry i Ivana Ani (który zastąpił Moralesa). 3:1 na wyjeździe i Santa Cruz na powitanie swoich bohaterów tonęło w biało-niebieskich i biało-czerwonych flagach. Kwiaty, wywiady, uśmiechy. Łzy. Jeszcze będzie rewanż, ale wszyscy WIEDZIELI, że byliśmy już w ćwierćfinale.
Wszyscy WIEDZIELI też, że kryzys był już za nami.
Hmm, prawie. W kolejnym meczu ligowym graliśmy z Celtą i męczyliśmy się niemiłosiernie. Ostatecznie sędzia Rodado Rodriguez zlitował się i podarował nam karnego, którego na bramkę zamienił Cabello. Zwycięstwo zaliczone i wszyscy już czekali na Parmę. Mecz ten nagle stał się najbardziej prestiżowym pojedynkiem 4 rundy, Włosi odgrażali
się że murawa na Rodriguez Lopez po ich atakach będzie się nadawała tylko do wymiany. Ja jak zwykle miałem kłopoty, Alexis nabawił się kontuzji, Marioni nadal był na rekonwalescencji, Dani narzekał na jakiś uraz (w przerwach pomiędzy narzekaniami na mnie). Do składu wrócili więc Bogarde, Jordi i Moreira, poza tym słabego ostatnio Moralesa zastąpił Ivan Ania.
Nie byłem spokojny.

„Na twarzach piłkarzy z Wysp Kanaryjskich ogromne skupienie, oni doskonale zdają sobie sprawę ze stawki. Grubo ponad 21000 kibiców zasiadło na trybunach Estadio Heliodoro Rodriguez Lopez, wśród nich prezes klubu Jose Javier Perez z małżonką i piękną córką...”
Eurosport, 19.57

„Włosi zaczęli pełni animuszu i wiary w sukces. Ta faza meczu trwała mniej więcej pierwsze dwie jego minuty.”
Marca

„Mówię wam, dostałem orgazmu!! Cabello ośmieszył ich wszystkich, strzelił i prowadziliśmy :) :) Pobiegłem do toalety się wytrzeć, wracam, a tu Pedro mówi mi że Trobok podwyższył na 2:0 :) Cholerny wytrysk, zawsze za wcześnie :)”
El Diablo, Forum Dyskusyjne C.D. Tenerife, topic „Puchar będzie nasz!!!!”

„Wsłuchajmy się w śpiew fanów, na trybunach trwa prawdziwa fiesta! Kulejący Cabello schodzi żegnany ogłuszającym aplauzem...”
Eurosport, 20.27

„Kiedy się odprężyłem? W 45 minucie, gdy Ivan Ania strzelił dla nas trzecią bramkę. Wtedy jakoś przestałem wierzyć w przedmeczowe włoskie pogróżki”
Marcin Stróżyna, Konferencja prasowa

„Mecz był cool, bramki też, szczególnie główka Gomeza na 4:0!!!! BTW, Diablo, twój styl jest żałosny, lecz się na mózg człowieku”
Skywalker, Forum Dyskusyjne C.D. Tenerife, topic „Puchar będzie nasz!!!!”

„Nie wiem czy menadżer Ulivieri w ogóle myślał realnie o wygraniu tego meczu. Myśl taktyczna Parmy streszczała się w zdaniu „Niech to się wreszcie skończy!!” I nie zmienia tego obrazu nawet ładna bramka Micoud z 52 minuty.”
La Gazetta dello Sport

„Te, Chodzący Po Niebie, ty się kurwa ode mnie odpierdol! Znalazł się Cervantes od siedmiu boleści! Masz chujowe pseudo, piszesz chujowe posty i sam jesteś chujowy!!!! I pomyśleć że taki chujek się do mnie przypierdala!”
El Diablo, Forum Dyskusyjne C.D. Tenerife, topic „Puchar będzie nasz!!!!”

„Gomez mija Cannavaro, podaje Montiemu... 5:1 dla Tenerife. To już się robi monotonne.”
Eurosport, 21.28

„A admini śpią????? BTW, i tak najładniejszą bramką była ta ostatnia, Moralesa”
Jose, Forum Dyskusyjne C.D. Tenerife, topic „Puchar będzie nasz!!!!”

„Rozwaliliśmy ich w trzy dupy, a Marcin nie chce pić. Dziwne.”
Siekrietnyj memuar Wołodji Dremova

Triumf 6:1 oszołomił całą Hiszpanię. Pismacy znowu zaczęli zadawać niewygodne pytania w stylu „skąd się wziął ten cały Feanor”. Odpowiedź że z Polski jakoś ich nie zadowalała. Moja pozycja była jednak silna jak nigdy dotąd więc mogłem zignorować ich dąsy.
Szał radości nie mógł trwać zbyt długo, już 3 dni później czekał nas wyjazd do Valladolid. Gospodarze stawili nam opór 5 razy silniejszy niż przereklamowani Włosi, ale i tak pokonaliśmy ich 3:1 (Hugo Morales, Abel Xavier, Dani). Awans na 5 miejsce, oficjalne gratulacje od Pereza i zalotny uśmiech od Juanity. Życie jest piękne.
Rozgrywki coraz bardziej przyspieszały. 4 dni później u siebie graliśmy pierwszy mecz ćwierćfinału Pucharu UEFA z Feyenoordem. Cabello i Marioni nadal w klinikach, trochę się więc denerwowałem choć przeciwnik jakby nieco mniej markowy. Zaczęło się od szybko strzelonych 2 bramek (Morales, Trobok), potem jednak cuda na bramce gości czynić zaczął Oscar Moens (później Piłkarz Meczu). A już zupełnie niedobrze zrobiło się w 79 minucie kiedy Carew zmniejszył rozmiary porażki Holendrów na 1:2.
W Santa Cruz nikt się tym nie przejął. Nawet słabe 0:0 z Villareal nie wywołało negatywnych reakcji. „Oszczędza
zespół na rewanż w Holandii”. Cóż, gdybym wtedy powiedział że ziemia jest płaska, mieszkańcy Teneryfy masowo zaczęliby niszczyć globusy.
20 marca na De Kuip zaczęło się jednak źle, bardzo źle. Już w 3 minucie Knopper strzelił bramkę dla Feyenoordu. Z biegiem czasu Tenerife zaczęło osiągać przewagę którą w 30 minucie udokumentował bramką Monti. Monti grał w zastępstwie Cabello, grał przeciętnie ale tą jedną bramką spłacił swój transfer. Holendrzy rzucili się teraz do chaotycznych ataków które nic nie dawały. Wreszcie w 77 minucie nadziali się na kontrę Troboka po której było już 2:1 dla mnie. Wyrównanie z 81 minuty już mnie nawet nie zaniepokoiło. Jestem w półfinale!!
W nim czekało na nas potężne Chelsea, wcześniej jednak trzeba było zagrać w lidze. Do składu wrócił mi Charcos i to on stał się bohaterem meczu na Majorce. Miejscowi zaskoczyli mnie gwałtownym atakiem i już w 20 minucie prowadzili 1:0. Od tej pory żaden już jednak ich atak nie sforsował Kanaryjskiej Skały. Mallorca „pękła” w ostatnich minutach: w 75 wyrównał Lussenhoff, w 80 dobił ją Gomez. Awansowaliśmy na 3 miejsce w tabeli i wszyscy już nazywali nas sensacją sezonu.
Angole zaczęli się nas bać, i słusznie. 3 kwietnia na Rodriguez Lopez wystawiłem swoją armadę w najsilniejszym składzie, łącznie z Cabello. Londyńczycy zagrali aż piątką w obronie. Prawdziwa falanga. Cabello otrzymał zadanie jej rozerwania.
Zaczęło się od moich falowych ataków. Ciosy na bramkę Cudiciniego spadały niemal ciągle i z różnych stron. W pierwszych 30 minutach pokonać próbowali go Ivan Ania, Trobok, Gomez, Cabello i Dani. Bez skutku. Cudotwórca z bramki Chelsea pokonać się nie dał.
Wtedy nastąpiła 31 minuta.

„Byłem blisko. David zerwał się nagle, tak jak on to umie i zostawił Ehiogu wrośniętego w ziemię. Przed nim tylko ten włoski bramkarz...”
Ronald Gomez

„Nic mu nie zrobiłem, nawet go nie dotknąłem”
Carlo Cudicini

„Chciałem go minąć, chwycił mnie za prawą nogę”
David Charcos

„Odwal się pisarzyno. Jak sam nie widziałeś tego przewału to zmień pracę”
Jesper Gronkjaer

„Jak zobaczyłem że sędzia wskazuje wapno to nie wiedziałem czy się śmiać, czy płakać. A po tym wszystkim jeszcze czerwona dla Cudiciniego. Parodia”
Frank Lampard

„Gość sprowadził Charcosa do parteru i jeszcze się zastanawiają... Żałosne”
Federico Lussenhoff

„Gronkjaer był wściekły, Cabello próbował go uspokajać i dostał ciosa. Po co się podstawiał??”
Jimmy Floyd Hasselbaink

„Sędzia oszalał. Dał nam 2 wątpliwe czerwone kartki w ciągu 15 sekund, że o wydumanym karnym nie wspomnę. Nie chcę tego więcej komentować”
Claudio Ranieri

To była decydująca chwila. Głupota Londyńczyków sprawiła że resztę meczu grali w dziewiątkę. Cabello niestety nie wykorzystał karnego, ale bramki i tak padły. Niestety tylko dwie, ich autorami byli Ivan Ania i Espin (przy obu asystował Cabello). Stadion szalał, Perez płakał a ja miałem ból głowy patrząc na przygotowania do libacji w klubowej kawiarni.
Nasza sława rosła. Dani chodził markotny bo nikt nie chciał słuchać jego żalów na moje metody szkoleniowe. Moją osobę zauważono nagle w ojczyźnie, wśród polskich dziennikarzy zapanował popłoch. Jakoś nikt mnie nie znał. Ażeby nie wyjść na zupełnych ignorantów, Borek, Szpakowski i spółka zaczęli wymyślać o mnie niestworzone historie. Połowę „Gola” wypełnił reportaż z mojej rodzinnej Chodzieży. Chodzieżacy na pytania redaktora zazwyczaj potrząsali głowami albo pukali się w czoło.
Po łatwym zwycięstwie z Salamancą 3:1 (Cabello, Trobok, Monti) przyszła jednak pierwsza od dłuższego czasu porażka. Naszymi pogromcami okazali się piłkarze Realu Sociedad. 0:2 nieco otrzeźwiło klubowych hurraoptymistów. Rewanż z Chelsea w Londynie bynajmniej nie był formalnością.
Faktycznie nie był. Mecz zaczął się bardzo dynamicznie, już w 4 minucie cieszyłem się z
objęcia prowadzenia, strzelcem był Dani. Ale Anglicy okazali się odporniejsi psychicznie od graczy Parmy. Już 4 minuty później Lampard strzelił bramkę, tyle że nie uznał jej sędzia. W 24 minucie Sergio sfaulował Gudjohnsena na polu karnym. Jedenastka i czerwień dla mojego bramkarza!! Nierozgrzany Lainez puścił bramkę i zaczęło być strasznie nerwowo. Chelsea zaatakowała, moja obrona na szczęście likwidowała większość groźnych akcji. Dotrwaliśmy do połowy.
W szatni niewiele mówiłem. Wszyscy byli bardzo wyczerpani, ale w oczach płonął im ogień zawziętości. Otxoa wypalił paczkę Cameli, Dremov opróżnił butelkę Heinekena, Ariestarau uspokajał Sergiego a ja grałem spokojnego twardziela.
To był najdłuższy kwadrans mojego życia.
Druga połowa. Początek spokojny, Anglicy też okazują symptomy zmęczenia. Jeden strzał Doniego w 60 minucie i nic poza tym. W 74 minucie ruszył Lampard, minął moich zmęczonych obrońców ale Lainez nie dał się zaskoczyć jego strzałem. W odpowiedzi strzelał Cabello, niecelnie. Jeszcze dziesięć minut, wszyscy stoją, ja i Ranieri przekrzykujemy się przekazując instrukcje których i tak już nikt nie słucha. Gudjohnsen główkuje... tuż nad poprzeczką. Jak kryjecie, kurwa! Dremov odciągnął mnie od linii, techniczny patrzy na mnie jakby chciał zabijać. 86 minuta, Solano pociągnął skrzydłem i dośrodkował, Gudjohnsen przeskoczył Charcosa... ponad poprzeczką. Tenerife cofa się do totalnej obrony. Dremov wyciągnął drugiego Heinekena (uchwyci go w tej pozycji jeden z reporterów, była mała aferka), na ławce zaczęło się świętowanie. Zrozpaczeni Anglicy w 93 minucie strzelili jeszcze bramkę na 2:1, ale to było za mało.
Finał!!
Tej nocy złamałem swoje antyalkoholowe i celibatowe ślubowanie. Nic więcej nie pamiętam.
W finale czekała na nas Hertha, przeciwnik w naszym zasięgu, przynajmniej sądząc z ostatnich triumfów. Gdy jednak ocknąłem się już z postalkoholowej otchłani bólu przypomniałem sobie że ciągle jeszcze trwa liga. I że warto byłoby utrzymać 3 miejsce (o wyższym nie było co marzyć, dominacja Barcelony i Realu była zbyt widoczna). W meczu z Las Palmas zaeksperymentowałem i na prawe skrzydło zamiast Daniego wprowadziłem Antonio z głębokich rezerw. I właśnie Antonio strzelił jedyną bramkę meczu. Potem przyszło łatwe zwycięstwo nad Rayo na wyjeździe 3:0 (Marioni, Xavier 2), zwycięstwo opłacone jednak kolejną kontuzją Cabello.
W meczu z Sevillą 4 maja Cabello nie zagrał, ale godnie zastąpił go Morales, asystując przy bramce Marioniego. Zwycięstwo 1:0, wielka przewaga... Optymizm przed finałem Pucharu UEFA rósł. Fachowcy zaczęli nas nawet uważać za faworytów! O ironio, ci sami co pół roku temu skazywali mnie na szybki wylot z klubu. Guido śmiał się że jesteśmy najbardziej znienawidzonym klubem redakcji sportowych.
Ostatnim sprawdzianem przed finałem był wyjazdowy mecz z Zaragozą. Nie chciałem jakiejś zniechęcającej porażki, do boju poszły więc moje elitarne dywizje. I już w 2 minucie prowadziłem po golu Abela Xaviera. Zadowolony z wyniku kazałem wyłącznie kontrolować sytuację przez co mecz stał się niezwykle nudny, aż do 43 minuty kiedy to ta nuda najwyraźniej zdenerwowała Espina. Jego pomysł na rozgrzanie przygasłej atmosfery polegał na strzeleniu samobójczej bramki. Trochę się zdenerwowałem, Espin skarżył się potem że rzucałem w niego jakimiś przedmiotami. Możliwe, nie widziałem tego, przed oczami latały mi czerwone plamy.
Na początku drugiej połowy znowu osiągnęliśmy przewagę. Już w 47 minucie Dani przywrócił nam prowadzenie, a podwyższył je 10 minut później Ivan Ania. Przełączyliśmy tryb na [spacerowy] oczekując na końcowy gwizdek sędziego. Ten jednak nie następował, rosła za to przewaga Saragossy. W 79 minucie Aghahowa strzelił na 2:3, Sergio nie miał wyraźnie dnia – puszczał wszystko, co mógł puścić. Dremov zaczął wrzeszczeć żeby się gnojki za bardzo nie opierdzielały, na co gnojki zareagowały jeszcze większym opierdzielaniem. I skończyło się tak, jak musiało się skończyć, w 90 minucie Aghahowa wyrównał.
3 dni później lecieliśmy już do Glasgow
, na Hampden Park. Najważniejszy mecz mojego życia obejrzeć miało 50000 kibiców wśród których przeważali Berlińczycy. Poza obsadą bramki skład miałem optymalny: Lainez – Espin, Lussenhoff, Charcos – Ivan Ania, Trobok, Xavier, Dani, Cabello – Gomez, Marioni. Z wysokości trybuny honorowej obserwował nas Perez wraz z Juanitą. Mrugnęła do mnie! Na ławce tym razem zabrakło Dremova, po aferze z Heinekenem wolał nie paradować przed kamerami stacji ogólnoeuropejskich. Czaił się skubany w szatni, popijając Jacka Danielsa.
Pierwsze minuty były wyrównane, na niecelny strzał Cabello celną główką odpowiedział Neuendorf. Ale to były tylko pierwsze minuty. Później z chwili na chwilę rosnąć zaczęła moja przewaga. W 22 minucie Cabello znowu znalazł się na polu karnym, van Burik jednak udanym wślizgiem (hazardzista) wybił mu piłkę. Prosto pod nogi Marioniemu.
Mój asasyn nie marnuje takich okazji.
1:0 i prawie zostałem uduszony przez Ariestarau i Guido. Obraz gry się nie zmieniał, Niemcy grali schematycznie i łatwo przejmowaliśmy ich podania. Efekt: prawie żadnego zagrożenia dla bramki Laineza. Pod bramką Klosa: wręcz przeciwnie. W 37 minucie Cabello miękką wrzutką uruchomił Marioniego, główka, goooooooooool!!!!!!!!! Kilkanaście tysięcy moich kibiców wrzeszczy jak na ciężkich torturach... Ja również.
Hertha jest zdruzgotana. W 42 minucie Cabello ośmiesza Neuendorfa i strzela niemal nie do obrony. Niemal. Minutę później Klosowi udało się złapać strzał Ivana Ani. Nasza dominacja jest absolutna. Kolejna minuta, kolejny rajd Tenerife. Abel Xavier głębokim krosem znalazł na polu karnym Gomeza, ten główkuje i gooool!!!!! 3:0!!!!! Jurgen Rober ukrywa twarz w dłoniach. To już prawie nokaut.
Przerwa. W szatni znaleźliśmy słodko śpiącego Władimira, szybko się jednak obudził bo moi zawodnicy już zaczęli śpiewać pieśń triumfu. Nawet nie próbowałem ich uspokajać. Po chwili obecnością zaszczycił nas sam prezes, wyściskał nas wszystkich (prócz oblanego whisky Dremova) i obiecał niebotyczne premie. Przez chwilę zadrgała mi powieka, jeśli on chciał zrealizować te obietnice, klub za miesiąc pójdzie pod młotek.
W przerwie dokonałem jednej zmiany, zmęczonego Daniego zastąpił Antonio (Dani się potem nie skarżył!! Naprawdę!!). Druga połowa zaczęła się od moich ataków, na bramkę Klosa strzelali kolejno Ivan Ania, Lussenhoff i Trobok. W 58 minucie zrezygnowani Berlińczycy wreszcie przeprowadzili jakąś akcję ale Pinto fatalnie przestrzelił. Minutę później Trobok zszedł zastąpiony przez Martiego, Kałasznikow narzekał na jakiś uraz. Na ławce trwało już świętowanie zwycięstwa, Dremov jakimś sposobem się na nią przemycił. Na ostatnią bramkę Antonio w 75 minucie prawie nikt już nie zwrócił uwagi. Pół godziny później Lussenhoff całował Puchar UEFA...
Po tym meczu nic już nie było takie samo. Do Santa Cruz wróciliśmy jako bohaterowie, Perez na dwa dni oddał nam do wyłącznej dyspozycji swój flagowy hotel Bahia del Duque. 9 miesięcy później doszło na Teneryfie do małej eksplozji demograficznej, owoc naszych szaleństw. Później dzieci te nazywano Synami i Córkami Hampden.
Myślę że i ja się ku temu przyczyniłem.
Liga trwała jeszcze miesiąc ale już prawie nikt się nią nie interesował. Najpierw moja zmęczona drużyna zremisowała z Extremadurą 2:2 (Marioni, Cabello). Przez chwilę zagroziło to mojemu trzeciemu miejscu, szybko jednak te zagrożenia zostały rozproszone przez zwycięstwo 4:1 z Malagą (Ivan Ania, Dani, Hugo Morales, Antonio). Potem przyszedł jeszcze jeden remis z Deportivo (1:1, Cabello), wszystko zaś zakończyło się pokonaniem Atletico Madryt 1:0 (Redondo). Primera Division zakończyliśmy na znakomitym 3 miejscu.
Dla kibiców Tenerife byłem bogiem. Miłe uczucie.

„...gratulacje stary, zawsze lubiłem Polaków. I jeszcze jedno. Czy szanowni admini mogą przestać mnie banować?? I za co?? Za to że nazwałem tego geja Skywalkera gejem???”
El Diablo3, Forum Dyskusyjne C.D. Tenerife, topic „Puchar będzie nasz!!!!”. Zamknięty po tym wpisie.



nFeanor

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

Szukaj nas w sieci

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.