Zmiany w formule Euro 2020 o których ptaszki ćwierkały od dłuższego czasu okazały się faktem. W przeciwieństwie do większości kibiców uważam ten pomysł za wyjątkowo trafiony, mimo iż zapędy wielkiego reformatora, Michela Platiniego, niejednokrotnie
wywoływały u mnie spory ból głowy.
Najważniejszy argument za – ekonomia. W czasach szalejącego kryzysu gospodarczego mało które państwa byłyby w stanie podołać organizacji takiego turnieju. Do tego trzeba wybudować nowe stadiony bądź modernizować istniejące, niewiele państw europejskich jest w stanie pozwolić sobie na takie szaleństwo w dobie powszechnego zaciskania pasa. Portugalczycy do dziś borykają się z arenami wybudowanymi na Euro 2004. Spośród ośmiu stadionów tylko trzy z nich okazały się rentowne – oczywiście chodzi o te należące do Porto, Benfiki i Sportingu. “Nowy dom” Boavisty FC walnie przyczynił się do tego, iż mistrz Portugalii sprzed niemal dekady
występuje na granicy egzystencji w 3. lidze. Austriacy mierzyli się z podobnymi problemami, dwa z czterech stadionów zmniejszyły swoją pojemność po mistrzostwach Europy o niemal połowę. Podobną sytuację obserwujemy w Polsce. Na stadionie Narodowym nie można rozegrać finału Pucharu Polski lub meczu o Superpuchar, gdańska PGE Arena czy stadion we Wrocławiu zapełniają się w śladowych ilościach stanowiąc utrapienie dla klubowych działaczy.
Euro 2020 będzie mogło przywitać aż 15 różnych miast z całego kontynentu. Niektóre państwa, takie jak Rumunia (podejrzewam, iż stadion w Bukareszcie ugości uczestników Euro) nie miałyby zbyt wielkich szans na to by zorganizować turniej samemu bądź jakimkolwiek sąsiadem. Dla mieszkańców miast-organizatorów oraz fanów z państw nieprzyzwyczajonych do oglądania tak istotnych spotkań sam fakt goszczenia europejskich gwiazd może być wielkim przeżyciem. Nie sądzę, by ktokolwiek we wspomnianej Rumunii czy na Węgrzech budował specjalnie co najmniej cztery stadiony na ponad 30 tys. miejsc by rozegrać na nich kilka spotkań, by te niszczały przez następne lata. Platini od początku swej kadencji przesuwa układ sił nieco na wschód, na mniej rozwinięte kraje, o czym świadczy chociażby fakt, iż w 2015 roku Superpuchar Europy zostanie rozegrany w stolicy Gruzji, Tbilisi. W ten sposób zapewnia ich rozwój oraz – przede wszystkim – sobie poparcie, co jest kluczowe w kontekście jego ambicji do zostania prezydentem FIFA.
Odległości między miastami to nie jest wielki problem. Wątpliwości istniały już przy wyborze Polski i Ukrainy na gospodarzy Euro 2012. Tymczasem Hiszpanie ostatni mecz fazy grupowej rozgrywali w Gdańsku, by kilka dni później walczyć o półfinał w Doniecku. Dystans? Ponad 1500 km. Podobna odległość dzieli np. Madryt i Amsterdam, a jeśli dodamy do tego fakt, iż reprezentacje będą grały w “okręgach geograficznych” to narzekanie na transport przypomina szukanie dziury w całym. Mamy XXI wiek, a turniej zostanie rozegrany dopiero za 8 lat!
Utrata narodowego charakteru Euro 2020 to jedyna poważna wada nowego formatu rozgrywek, lecz media i fani zdają się zapominać, iż
zmiana nie jest trwała, ma charakter uczczenia 60. rocznicy rozegrania pierwszych mistrzostw. W 2024 roku europejskie reprezentacje będą walczyć o prymat na kontynencie w jednym lub dwóch krajach, tak jak to miało miejsce do tej pory, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Futbolowi fani to w większości tradycjonaliści, lecz należy dać szansę reformie
Platiniego UEFA. To i tak o wiele trafniejsze posunięcie
niż rozszerzanie Euro do 24 drużyn.
Więcej tekstów znajdziecie na blogu One game, one passion
Polubić możecie go na Facebooku i/lub Twitterze