WSTĘP
Już od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem założenia na tym serwisie małego kącika, w którym mógłbym poruszać kwestie tzw. "realnego futbolu", czyli tego którym pasjonujemy się na co dzień. Wszyscy (co oczywiste) uwielbiamy Football Managera - jednak sprawy realnej (a nie wirtualnej) rzeczywistości są przecież zdecydowanie ważniejsze!
Zatem - obok blogów opisujących moją FM-ową karierę - chciałbym również zamieszczać ciekawe artykuły, które sprowokują Was do dyskusji, polemiki oraz - przede wszystkim - do samodzielnego myślenia.
Kilka zdań o sobie - mam 38 lat, piłka nożna stałą się moją największą życiową pasją w 1984 roku. Daleko mi jednak do fanatyzmu i zaślepienia cechujących pewne kręgi tzw. "kiboli". Mimo faktu, że moją ulubioną drużyną jest Pogoń Szczecin na której mecze chodziłem regularnie od roku 1985 aż do wyjazdu za granicę (2009) - zawsze spoglądałem na futbol nie z ciasnej, lokalnej perspektywy "własnego podwórka", lecz zdecydowanie szerzej. Latami gromadziłem więc książki, biografie, autobiografie, roczniki sportowych gazet i łapczywie to wszystko pochłaniałem. W końcu sam zdecydowałem się napisać książkę, którą wydano w roku 2002 tuż przed Mundialem w Korei i Japonii ("Namiętność świata. Mistrzostwa świata w piłce nożnej 1930-2002").
CZY ZBIGNIEW BONIEK KŁAMIE?
Występują:
Zbigniew Boniek (ur. 1956) - piłkarz Widzewa Łódź i reprezentacji Polski
Andrzej Turek (ur. 1949 - zm. 1993) - bramkarz Lecha Poznań
Edmund Białas (ur. 1919 - zm. 1991) - trener i legenda Lecha Poznań
Jan Rędzioch (ur. 1961) - wówczas młody kibic, dziś dziennikarz
Na początku zaznaczam, że byłem, jestem i zawsze będę wielbicielem Zbigniewa Bońka. W latach 80-tych był on moim największym idolem, a książeczka zatytułowana "Na polu karnym", (którą "Zibi" napisał wspólnie z nie żyjącym już dziennikarzem nie istniejącego od 1995 roku tygodnika "Sportowiec" Krzysztofem Wągrodzkim) była pierwszą pozycją piłkarską, którą przeczytałem. Przeczytałem?! Raczej pochłonąłem kilkaset razy! Dostałem ją od ciotki w roku 1986 i do dzisiaj - choć pożółkła i kartki się rozklejają - traktuję jak relikwię.
Jednak fakt iż Boniek jest moim idolem nie zwalnia mnie od poszukiwania prawdy. Napiszę dziś o wydarzeniu, które miało miejsce 28 kwietnia 1976 roku.
Liczyłem sobie wtedy... 19 dni, więc - co zrozumiałe - nie uczestniczyłem w nim osobiście. Przedstawię więc całą sytuację z perspektywy zawodnika oraz z perspektywy domniemanego pokrzywdzonego. Posłuchajcie...
SEZON 1975/76 (28/04/1976, Poznań)
Dla Zbigniewa Bońka, zawodnika Widzewa Łódź, był to pierwszy sezon w ekstraklasie. Młodzian spisywał się na tyle dobrze, że miał już za sobą dwa mecze w reprezentacji Polski prowadzonej wciąż przez legendarnego Kazimierza Górskiego. 24 marca 1976 roku - jako dwudziestolatek - zadebiutował w towarzyskiej próbie z Argentyną w Chorzowie (1-2), a równiutko miesiąc później zagrał w Lens przeciwko Francji (0-2). Cztery dni po tym spotkaniu Widzew pojechał do Poznania, by w 25 kolejce 1 ligi zmierzyć się z Lechem Poznań (1-1). Kilka dni później prasa podała, że świeżo upieczony reprezentant Polski, Zbigniew Boniek, żąda pieniędzy za autograf! Jak było naprawdę?
Oddajmy głos piłkarzowi (poniższa relacja pochodzi ze wspomnianej książki "Na polu karnym" wydanej przez Krajową Agencję Wydawniczą w nakładzie 100 000 egzemplarzy, Warszawa, 1986, strony 43-44):
- (...) Stałeś się popularny po meczu z Lechem w Poznaniu...
- Właśnie... ze zdziwieniem dowiedziałem się, że żądam pieniędzy za autografy...
- A nie żądałeś?
- Może po kolei... (...) w końcowych minutach zderzyłem się z ich bramkarzem. Nie było to celowe zagranie, sędzia nawet nie myślał o tym, żeby mnie ukarać. Ukarał mnie za to ich bramkarz, rzucając mi piłkę w twarz. Byłem zdenerwowany, na szczęście po chwili mecz się zakończył...
- ...miało być o sprzedawaniu autografów...
- Zaraz będzie. Schodziłem z boiska przy akompaniamencie nieprzyjaznych okrzyków. Mnie łatwo jest obrazić, nie trzeba się wysilać. Wystarczy głośno krzyczeć: "Ty ruda świnio!"
- I tak kibice krzyczeli?
- Tak zawsze krzyczą! Nie tylko w Poznaniu. Byłem więc zły, umyłem się w szatni i chciałem jak najszybciej dostać się do autokaru. Gdy wyszedłem z budynku klubowego, znów usłyszałem te same wyzwiska. Odsunąłem więc chłopców proszących o autografy i ze spuszczoną głową ruszyłem w stronę autokaru. Wtedy jeden z kibiców powiedział, że za pieniądze na pewno bym się podpisał. Wsiadając rzuciłem więc, że za pieniądze to nawet dwa razy..."
Tyle Zbigniew Boniek. Oddajmy teraz głos Janowi Rędziochowi. Jego relacja ujrzała światło dzienne w monografii "Kolekcja Klubów - Lech Poznań", której był współautorem. Książka ukazała się w roku 2003 (Katowice, wydawnictwo GiA, Andrzej Gowarzewski, Jan Rędzioch, strona 202):
"Cena autografu czyli godny wizerunek
Wiosną 1976, w ostatnich sekundach ligowego meczu Lech - Widzew zrobiło się na Dębcu bardzo gorąco, choć temperatura powietrza oscylowała w granicach zera. W polu bramkowym do wysokiej piłki równocześnie wyskoczył bramkarz gospodarzy Andrzej Turek i świeżo upieczony reprezentant Polski, Zbigniew Boniek. Nieprzepisowy atak widzewiaka zakończył się rzutem wolnym i dodatkowymi szturchańcami, któych nie pożałował czupurny młodzian starszemu rywalowi w zespole Lecha. Poirytowany Turek cisnął w Bońka piłką. Nie trafił, ale wywołał tym gestem ogólną szamotaninę, w której najaktywniejszym okazał się bramkarz łodzian Stanisław Burzyński. Śląski sędzia Ewald Greiner bez wahania ukarał prowodyrów spięcia żółtymi kartkami. Zdawało się, że wraz z końcowym gwizdkiem skończyło się to kogucie zacietrzewienie, bo piłkarze w przyjacielskich uściskach opuszczali murawę stadionu. Tylko rudowłosy Boniek wciąż wrzał, a na zwróconą mu przez Edmunda Białasa uwagę, zrewanżował się odruchem... peruwiańskiej lamy. Trener Lecha długo ścierał ze swojego prochowca Bońkowe ślady... Gdy wszyscy byli już przekonani, iż niepotrzebny imcydent poszedł w niepamięć, stałem się niezamierzonym i anonimowym do dzisiaj bohaterem kolejnego popisu znakomitego piłkarza. W swoim albumie, pełnym zdjęć gwiazdorów naszej ekstraklasy, gdzie zdążyłem zebrać już autografy Burzyńskiego i Błachny, Pyrdoła, Janasa i Rozborskiego, pozostawało mi miejsce tylko przy nazwisku "Boniek"... Gdy "Murzyn", jak zwali go koledzy, wyszedł wyluzowany z szatni, najgrzeczniej jak potrafiłem, poprosiłem o upragniony autograf. - Stówa! Autograf kosztuje! - wycedził cynicznie starszy ode mnie ledwie o pięć lat futbolista, na swoje nieszczęście - w obecności kilku wielkopolskich dziennikarzy. Poznańska prasa szalała, a Bońkowi autografowa awersja pozostała na całe lata... Przypomniałem sobie to zdarzenie w kwietniu 2000, przy okazji meczu biało-czerwonych z Finlandią na Bułgarskiej. Zbigniew Boniek, wiceprezes PZPN, a późniejszy selekcjoner, nie tylko na moich oczach odmówił swojego autografu dziesięcioletniemu sympatykowi futbolu. Uświadomiłem sobie, że podpis Pana Bońka nadal jest w najwyższej cenie, a troska o godny wizerunek nigdy go nie opuszcza..."
To tyle. Jestem niezmiernie ciekaw, jakie jest Wasze zdanie na temat tego incydentu, który - choć wydarzył się ponad 38 lat temu - nie daje mi spokoju. Sprawa jest bowiem poważna i dotyczy fundamentalnej kwestii: czy Zbigniew Boniek, obecny prezes PZPN, były trener-selekcjoner reprezentacji, a także jeden z najwybitniejszych piłkarzy w historii futbolu jest osobą godną zaufania czy po prostu zwykłym kłamcą?
Łukasz Czyżycki
PS. Zapraszam do sondy i odpowiedź na pytanie kto - Waszym zdaniem - kłamie.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ