Siedziałem w małym i sterylnym pomieszczeniu. Mrugające światło pochodzące z przepalającej się żarówki unieszkodliwiało wszystkie moje próby koncentracji. Chłód i cisza sprawiały, iż czułem się jak w bunkrze. Skojarzenie z bunkrem, a co za tym idzie 'Zagubieni' w telewizji przypominały, iż mamy czwartek. Niechybnie zbliżał się Mój Wielki Dzień. Na kolanach trzymałem jakąś gazetę, na ziemi leżały kartki zapełnione tekstem i zdjęciami. Próbowałem się skupić na artykule z gazety, jednak żarówka robiła wszystko co w jej mocy by mi przeszkodzić. Miałem ją już dawno wymienić, ale nie było okazji. Tych na pewno nie przybędzie. W końcu zdecydowałem się zakończyć edukację i wyjść z "Pokoju Medytacji", toalety. Za dwie godziny powinienem ruszać, więc skierowałem się do sypialni. Myślami już byłem w
Graveyard Plaza, w moim nowym klubie. Wiedzą o drużynie zrównałem się z tą posiadaną przez
Wielkiego Googla analizując dogłębnie pięcioletnią historię klubu. Wyczyn godny dziesięciolatka, jednak ja czułem zadowolenie nie jadąc tam będąc zupełnie zielony. Ten miły czwartkowy wieczór przekształcił się w jeszcze milsze sny. Sny, które niestety zostały gwałtownie przerwane przez ustrojstwo zwane budzikiem. Taki już mój los...
Jadąc przez pół Polski zrodziła mi się w głowie pewna myśl. Nie będę jej teraz cytował, albowiem jest to trochę zbyt dosadna krytyka naszego rządu i Ministerstwa Transportu, jednak w głównym zamierzeniu krytykowała przygotowania do Euro. 29 czerwca 2007, jeszcze pięć lat, może zdążą... Pocieszeniem była dla mnie myśl, że jeszcze dzisiaj podpiszę kontrakt w siedzibie klubu
CM Revolution. Zaczną się treningi, analizy nagrań wideo, poznawanie ludzi oraz poszukiwanie mieszkania. Z tym ostatnim może być najciężej, na nadmiar pieniędzy nie narzekamy, trochę potrwa zanim się czegoś konkretnego dorobię. Warto jednak pomyśleć o kredycie. Ogarnęła mnie wielka radość, poczułem, że z każdym kilometrem dziurawych dróg zbliżam się do spełnienia moich marzeń. Mimo wielu niepowodzeń w życiu los okazał się dla mnie łaskawy.
Rano przejechałem przez nowiutką bramę i zaparkowałem obok sporych rozmiarów budynku. Widać, że niedawno został oddany do użytku. Do okoła zasadzone były drzewa, a ich odbicia w oknach wsród promieni porannego okna wyglądały fantastycznie. Podszedłem do frontowych drzwi i zatrzymałem się. Chciałem delektować się tą chwilą. Głęboki wdech rześkiego powietrza i pociągnąłem za klamkę. Znalazłem się w niewielkich rozmiarów holu. Za biurkiem na przeciw wejścia siedziała starsza pani o siwych włosach. Zajęta była czytaniem jakiś dokumentów. Radośnie ruszyłem w jej stronę:
- Dzień dobry, moje nazwisko
Sikorski. Ja do prezesa.
- A był pan umówiony? – sekretarka nie oderwała nawet wzroku od swoich papierów.
- Oczywiście, że tak.
- Nazwisko?
- Przed chwilą mówiłem, że
Sikorski – poczułem się lekko zdezorientowany.
- Przykro mi, nie jest pan zapisany. Zresztą szefa nie...
W tej chwili otworzyły się drzwi pokoju po lewej i ukazał się w nich niewysoki mężczyzna. Zmierzył mnie wzrokiem, po czym kiwnął pytająco głową do sekretarki.
- Właśnie mówiłam, panie prezesie, temu człowiekowi, że jest pan bardzo zajęty. - próbowała tłumaczyć się sekretarka.
- A jestem? Proszę sobie dać spokój, pani Danusiu. A pan w jakiej sprawie, panie...
- Sikorski. Ja właśnie do pana prezesa przyszedłem, w zasadzie to przyjechałem..
- W takim razie proszę wejść.
Oboje przeszliśmy przez drzwi, z których wcześniej wyłonił się mój przyszły szef. Nawet przez chwilę nie zastanowiłem się, dlaczego nie zostałem zapisany na spotkanie. Złośliwość sekretarki?
- Usiądź proszę. Tak więc w jakiej sprawie przyjechał pan, panie Sikorski?
- Byłem umówiony na spotkanie w sprawie pracy.
- A jakiej to pracy?
- W sprawie pracy na stanowisku trenera pańskiej drużyny... - czułem się zupełnie zagubiony.
- Przykro mi, ale nie mamy już wakatu na to stanowisko.
- Słucham?
- Nie mamy wolnej posady, panie
Sikorski... - w tej chwili poczułem straszliwy ból żołądka, zrobiło mi się niesamowicie zimno. Świat w jednej chwili zawirował, nie wiedziałem co się dzieje. Prezes coś jeszcze do mnie mówił, ale już go nie słyszałem. Czy on powiedział to naprawdę, czy cała ta rozmowa to twór mojej chorej wyobraźni? Może zasnąłem za kierownicą, a Bóg zsyła mi straszliwe wizje bym się obudził? Po dwóch nieudanych próbach wyrwania się z koszmaru przez uszczypnięcia podjąłem ostatnią próbę ratowania posady:
- Ja czegoś nie rozumiem. Rozmawiałem z kimś.... z... kimś z pańskiego klubu.
- Ze mną?
- No właśnie nie...
- Przedstawił się?
Nagle uświadomiłem sobie, że mogłem stać się ofiarą straszliwego żartu, który zmusił mnie do przebycia połowy Polski, a później ośmieszenia mojej osoby przed prezesem klubu
CM Revolution. Chciałem się zapaść pod ziemię, zdołałem tylko wydukać „N-n-n-niee”.
- W takim razie bardzo mi przykro.
- Do widzenia panu...
- Do widzenia.
Mój świat się załamał, wszystkie plany i marzenia prysły jak bańka mydlana. Gdy wychodziłem sekretarka rzuciła złośliwe „Żegnam!”, na co nie byłem w stanie odpowiedzieć. Usiadłem na murku przed budynkiem i zacząłem tępo wpatrywać się w widniejące na ścianie budynku wielkie logo klubu. Mogłem jednak wziąć pracę w
Rakowie, siedziałbym teraz w Częstochowie i dyskutował z Waldkiem w jego gabinecie. Sam jeszcze nie mogłem zrozumieć co przed chwilą się wydarzyło, co przed chwilą powiedział mi prezes
Bartosh!. Pewnie gdyby już to wszystko do mnie dotarło rozpłakałbym się jak dziecko, teraz jednak siedziałem załamany zakrywając twarz dłońmi. Z rozmyślania nad istotą mojego nędznego życia wyrwał mnie znajomy głos. Głos, który tydzień temu dał mi nadzieję na lepsze życie. Głos, który znienawidziłem jakieś pół godziny temu.
- Pan
Radosław Sikorski?
- Zgadza się...
- Cieszę się, że pan przyjechał. Zapraszam do środka! - sam nie rozumiałem o co chodzi. Zastanawiałem się czy najpierw się na niego rzucić, czy najpierw wysłuchać.
- W środku już byłem. I zdaje się, że nie mam po co wracać.
- Jak to? Co się stało?
- Prezes
Suchacki jasno dał mi do zrozumienia, że ma już nowego trenera. - rozmowa zaczęła mnie odrobinę irytować.
- Ach, więc o to chodzi... Mam nadzieję, że się pan zbytnio nie zdenerwował?
- Zdenerwował? Jestem wściekły!
- Proszę się uspokoić, szef jest bardzo rozkojarzonym człowiekiem, oraz nie ma pamięci do nazwisk. Jestem pewien, że chodziło o pana.
- Jak to? W takim razie kim pan wogóle jest?
- Nie przedstawiałem się? Nazywam się
Rygil,
Piotr Rygil. I będę pańskim asystentem. Przynajmniej mam taką nadzieję. - tutaj mój nowy asystent uśmiechnął się od ucha do ucha. Jeszcze byłem roztrzęsiony, jednak zacząłem patrzeć na zaistniałą sytuację z innej strony. Przede wszystkim znikała mi wizja idealnego, w pełni profesjonalnego klubu. Kilka spraw dalej było dla mnie w dalszym ciągu całkowicie niejasnych. Dlaczego zawsze musi być więcej pytań niż odpowiedzi?
- I to pan tak sobie decyduje kto powinien zostać zatrudniony?
- Zapewniam, że Bartek przeglądał zarówno twoje
CV, które nam przefaksowałeś, jak i wszystkie dane, które sam zgromadziłem. Ponadto prezes jest dobrym znajomym
Waldemara Borkowskiego. - będę musiał szczerze podziękować Waldkowi przy najbliższej okazji. Chyba będę jego dłużnikiem do końca życia. W końcu odetchnąłem z ulgą.
- I naprawdę jest aż tak rozkojarzony?
- Nie zawsze. Teraz ma mnósto spraw organizacyjnych na głowie. Sponsorzy, PZPN, wie pan...
Po chwili ponownie zostałem zaprowadzony za drzwi prezesa, tym razem wszystko przebiegło bez najmniejszego problemu. Już teraz śmialiśmy się z całej zaistniałej sytuacji, a zapewne wspominać ją będziemy przez lata. Nie obyło się również bez żartów na temat mojego spokrewnienia z aktualnym szefem
MSZ. Na ogół staram się być poważny w każdej sytuacji, jak zalecił mi mój lekarz, jednak przydało się trochę rozluźnić atmosferę. Sam nie wiem jak zdołałem się tak szybko pozbierać po tak traumatycznym przeżyciu z dzisiejszego ranka. Na pewno dzięki niemu podpisany kontrakt dał mi znacznie więcej szczęścia. A niezmiernie szczęśliwy byłbym tak czy tak, szczególnie z zapisku o zarobkach. Według moich obliczeń będą one sięgać dwóch tysięcy siedmiuset złotych... tygodniowo! I to przez całe dwa lata. Aby nie było zbyt pięknie prezes
Suchacki poinformował mnie o pewnym istotnym fakcie:
- Uważamy skład za zamknięty i nie chcemy żadnych nowych zawodników.
- Sponsor nie che dać więcej gotówki? - zapytałem nieukrywając swojego zdziwienia
- Nie o to chodzi. Nie chcemy nawet darmowych grajków, skład jest po prostu zamknięty. Gwarantuję, że bez żadnych kadrowych zmian jest pan w stanie nieźle zamieszać.
- Zamieszać, nie zamieszać... Przekonam się jutro na pierwszym treningu.
- Zależy nam również na zachowaniu miłego dla oka stylu gry – wtrącił się
Rygil – nie chcemy, aby każdy nasz mecz polegał na murowaniu bramki.
- Strasznie mnie ograniczacie. Jednak postaram się wyciągnąć co się da z waszych chłopaków.... ehhm, z naszych chłopaków.
Po głowie chodziła mi już tylko jedna myśl. Żona i dzieci. Od jutra powinienem zacząć szukać jakiegoś przytulnego mieszkania, taniego kredytu. Chcę mieć ich przy sobie, a w hotelu mieszkać chyba nie będziemy...
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie charakterystyczny dźwięk. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że
Bartosh! macha do mnie kluczami. Czyżby wiedział o czym myślę? Wołając „łap!” rzucił je w moim kierunku. Dzień idealny? Na pewno nie, ale szczęśliwe zakończenie na pewno. W końcu mam pewną pracę, zapewnione wysokie zarobki oraz rodzinę w naszym nowym mieszkaniu!
- Klucze do twojego służbowego mieszkania. Przez najbliższe dwa lata masz dach nad głową. Zadowolony?
Opis mojej euforii może pojawi w następnym manifeście, ale nie wiem czy aby na pewno...
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ