II
DOBRE ZŁEGO POCZĄTKI
- Dzień dobry – zaczął po angielsku mężczyzna siedzący na dużym fotelu. Czułem się okropnie. Nie miałem na sobie kompletnego ubrania, wyglądałem jak wrak człowieka. To jedyne, co odziedziczyłem po ojcu. Przywitałem się. Bałem się wyciągnięcia dłoni - nie wiedziałem, czy wypada. Dmitry (podejrzewałem, że takie imię nosi mężczyzna) pozwolił mi usiąść. Cała sytuacja rozgrywała się w ciemnym pokoju. Było mi strasznie zimno. Trząsłem się jak osika, choć próbowałem się opanować. Nie dawałem rady.
- Wiesz po co tutaj jesteś? – zapytał nieznajomy.
- Nie do końca – odparłem. Wolałem, by moja odpowiedź brzmiała nieco inaczej, bowiem nie chciałem podpaść mojemu, jak stwierdził ojciec, zbawicielowi. Nie miałem jednak wyjścia.
- Posłuchaj więc chłopcze – rozpoczął odwracając się do mnie. Przez poprzednią część rozmowy siedział plecami do mojej twarzy. Rozbawiła mnie ta sytuacja, ponieważ był to młody chłopak. Około dwudziestu lat, czarne, przeczesane na bok, błyszczące włosy, skupiona twarz, oraz szelmowski uśmiech – to tylko kilka cech, które od razu wyłapałem. Zwykle skupiam się bardzo na twarzach – twierdzę, że większość własności ludzkiego charakteru obrazuje właśnie… ludzka gęba. Po kilkusekundowej ocenie stwierdziłem jedynie, że temu człowiekowi nie warto się sprzeciwiać. W tym wniosku umacniała mnie obecność czterech mężczyzn epatujących schwarzeneggeropodobnymi sylwetkami, którzy do tego pomieszczenia mnie przyprowadzili. To nie był zwykły biznesmen.
- Słucham – odpowiedziałem, czekając na dalszą część planu.
- Uratowałem ci życie. Czas na mały rewanż – rzekł odważnie. – Kupiłem niedawno klub. Piłkarski. Zresztą nieważne, nie powinno cię to zbytnio interesować. Chociaż w sumie… - Pogrążył się w chwilowym zamyśleniu. Słuchałem skoncentrowany jak nigdy. Przestałem myśleć o odmarzniętych stopach. – No dobra. Kupiłem klub, ale tak jak ciebie w Szkocji, tak mnie tutaj. Rozumiemy się? – Nie miałem pojęcia o czym mówi.
- Może troszkę jaśniej… - zarzuciłem nieśmiało.
- Słuchaj. Oficjalnie mnie na tym świecie już nie ma. Zginąłem w zeszłym roku w wypadku drogowym w Mohylewie. Dnia piętnastego kwietnia dwutysięcznego siódmego roku o godzinie siedemnastej trzydzieści dwa. Widzisz? Ja nie żyję! – Wstał rozjuszony z fotela. Podszedł blisko mnie. Siedziałem skulony, bałem się tego, co się zaraz może wydarzyć. – Powiedz. Widzisz mnie? – zapytał.
– Widzę – odpowiedziałem szybko i pewnie.
– No to jesteś, kurwa, dobry! Takich ludzi mi potrzeba! – krzyknął mi do ucha. Ogarnął mnie straszliwy lęk. – A wiesz mój chłopcze drogi, co miało miejsce osiemnastego kwietnia dwutysięcznego siódmego roku o godzinie… równo czternastej? – Przykucnął przede mną i wypowiadając te słowa spojrzał mi prosto w oczy.
– Pewnie za chwilę się dowiem – odparłem. – Wtedy miał miejsce mój pogrzeb. Byłeś na nim? – Nie dawał spokoju. Odparłem, że mnie na nim oczywiście nie było. – I widzisz, nie masz czego żałować! – krzyknął podczas kolejnego rajdu wokół pokoju. – Pozorowana śmierć. Mówi ci to coś? – Przytaknąłem. – Wiesz o mnie więcej niż moja matka… - westchnął, opierając się o ścianę. – Dobra, koniec tego teatru. Kupiłem klub, świetna inwestycja, ale nie mogę się pojawić w mediach. Potrzebowałem kogoś z zewnątrz, najlepiej zza granicy. Pojawiłeś się ty. Wiem doskonale, że nie masz o tym pojęcia, ale spokojnie – wyjaśnił.
- Grałem kiedyś, wiem to i tamto…
- Tym gorzej – odparł. – Od spraw piłkarskich masz moich ludzi, ty tam będziesz tylko marionetką. To znaczy tak – prezesem ustaliłem swojego człowieka, to dość poważna rola. Ciebie wezmę za trenera. Nie będę ci nic płacił, bo niby po co? Dostaniesz jedzenie, mieszkanie, jak zechcesz to i jakaś kobieta się znajdzie, wedle życzenia nawet kilka. Trochę cię nafutrujemy, bo wyglądasz beznadziejnie. I wywal te szmaty. Ogarnij się. Od dziś jesteś poważnym człowiekiem sportu.
- No dobrze… ale co ja tak właściwie mam robić? – zapytałem mojego pracodawcę. Od teraz mogłem go tak nazywać z pełną dumą.
- Gówno. I wiesz co? Właśnie do robienia gówna najmniej jest chętnych. Ty masz wchodzić do szatni, ustalać skład i wygrywać. Trzepać kasę na biletach i szczerzyć się w wywiadach. Aha, jeszcze jedno. Masz zapomnieć o moim istnieniu. Co do tego składu, to również kwestia jest taka, że będziesz dostawał odgórne nakazy. Na treningach będą profesjonalni trenerzy. Proste?
- Od kiedy mam zacząć?
- Od jutra. Zaraz chłopcy cię odprowadzą, przebiorą i wykąpią. Mój człowiek musi się godnie prezentować.
- Dam radę sam się wykąpać, zapewniam… - odpowiedziałem drżącym głosem.
- Od teraz niczego nie robisz sam. Do następnego – rzucił, wychodząc tylnymi drzwiami.
Byłem w szoku. Nigdy nie pełniłem żadnej ważnej funkcji, tym bardziej publicznej. Siedząc przykurczony na kanapie spoglądałem na stary, drewniany zegar. Wiedziałem już dobrze, że tej nocy nie zmrużę oka. Miałem nad czym myśleć – nowa praca, nowe miejsce zamieszkania… nowe życie? Do pomieszczenia weszło dwóch sporej masy Białorusinów. Z dziwną serdecznością wyprowadzili mnie z budynku, załadowali do samochodu i przewieźli do jakiegoś hotelu. Sam nie wiedziałem czy to dom, czy hotel. Było tam tak pięknie, że miałem spory problem ze skupieniem moich zmęczonych już oczu na jakimś konkretnym punkcie. Panowie grzecznie wprowadzili mnie do pokoju, a następnie przynieśli sporą walizkę. Wyszli bez słowa. Zapaliłem wtedy lampkę nocną, co stworzyło fantastyczny nastrój. Wysokie łóżko, do którego strasznie mnie ciągnęło, było niewygodne do przysiadywania na nim, a koniecznie chciałem rozpakować tajemniczą walizę. Wdrapałem się więc do góry, by móc ją otworzyć. Walizka była dość ciężka, wykonana ze skóry – takie odniosłem wrażenie. Zamek złoty, przynajmniej z koloru, dodawał jej wartości. Czym prędzej otworzyłem przesyłkę, po czym doznałem szoku. Kolejny raz tego dnia. Na samym wierzchu ułożony był czarny, ekstrawagancki garnitur. Czym prędzej zrzuciłem z siebie łachmany, by go przymierzyć, lecz po rozpięciu jego guzików moją uwagę zwróciła wystająca karteczka. „Najpierw może się wykąpiesz, co?” – Napis na karteczce poprawił mi humor. - Przewidywalność szefa nie zna granic… - głośno westchnąłem, po czym zabrałem się za dalsze rozpakowywanie. Mnóstwo ubrań, telefon komórkowy, biżuteria, kosmetyki, obuwie, a także… butelka szampana. Spakowałem wszystkie prezenty do jednej z szafek, które stały przy moim łóżku, a następnie postanowiłem skosztować szampana. Alkoholu nie piłem kilkanaście lat. Nie było z kim, nie było za co, nie było okazji. Zacząłem więc szukać czegoś szklanego, by wreszcie skosztować kropli trunku na cześć własnego zwycięstwa. Na cześć nowej pracy. Na cześć nowego życia!
Rozejrzałem się po pokoju. Był dość mały, jednak niesamowicie piękny. Czerwono-krwiste zasłony sprawiały, że w pomieszczeniu panował ciepły, wiśniowy odcień. Po wejściu do niego, w oczy rzucało się przede wszystkim wielkie łoże, które nakryte kremową pościelą zachęcało do skorzystania z jego usług. Po jednej stronie wielka szafa, która otoczona mniejszymi, stanowiła wielki labirynt zagadek. Mnóstwo małych szufladek, drzwiczek i szparek niesamowicie emanowało tajemniczością. Z drugiej strony łóżka duże zasłonięte okna, zajmujące całą ścianę. Leżąc na miejscu mojego wypoczynku, zawieszałem wzrok na wielu obrazach, które zajmowały ścianę równoległą do tej, z którą stykało się łóżko. Miałem ochotę, by przyjrzeć im się bliżej, jednak odstawiłem to na dzień kolejny. Teraz byłem zmęczony, a przecież trzymałem w ręku lampkę szampana, by uczcić swój mały sukces. Leżąc na miękkiej pościeli i racząc się szampanem zacząłem rozmyślać. O tym, co będzie jutro. Myślałem również o ojcu. Straciłem z nim kontakt i szanse na jego złapanie wydawały się bardzo niewielkie. Zakonspirowany podszedłem do okna. W ręku trzymałem butelkę szampana, ponieważ chciałem uzupełnić jego niedobór w moim kieliszku. Odsłoniwszy zasłonę ujrzałem drzwi na balkon. Czym prędzej wydostałem się z dusznego pomieszczenia, by spojrzeć światu w oczy. Mój pokój był uplasowany bardzo wysoko. Stwierdziłem, że może to być mniej więcej szóste, siódme piętro. Oparłem się o barierkę. Było ciemno, zbliżała się północ. Zewsząd dochodziły do mnie dźwięki życia, którego teraz tak bardzo pragnąłem. Z rozpędu zostawiłem gdzieś kieliszek. Wziąłem do ust butelkę. Czułem się wolny. Spojrzałem na gwieździste niebo. Oddychając świeżym, chłodnym, styczniowym powietrzem czułem, że jest mi niesamowicie przyjemnie. Opróżniłem butelkę, po czym spuściłem ją w dół, wzdłuż balkonów, a ta po kilkusekundowym locie wzdłuż ściany budynku rozbiła się o twarde podłoże i narobiła sporego hałasu. Było mi zimno, a jednocześnie nie chciałem wracać do pomieszczenia. Chłodny wiatr oplatał moją twarz. Zamknięte oczy przyjmowały na siebie jego delikatne powiewy, które oplatając uszy, zachodziły pod ubranie. Postanowiłem wrócić do pomieszczenia. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi balkonowe, czułem, że nie mam nad sobą pełnej kontroli. Natychmiast poczułem na sobie ciepło, które paradoksalnie wywołało u mnie silne dreszcze. Nie czułem już zmęczenia. Chwyciłem telefon komórkowy, który otrzymałem od swojego pracodawcy łącznie z resztą przedmiotów „walizkowych”. Kliknąłem jeden z klawiszy. Nie potrafiłem obsługiwać tego urządzenia, w dodatku mój stan nie bardzo pozwalał mi na dokładną koordynację części mojego ciała. Spojrzałem na listę numerów – „A”, „Malwina”, „Maria”, „Marika”, „Monika”… - Dalej nie chciało mi się szukać. Zadzwoniłem pod jeden z numerów, lecz nikt nie odebrał. Zdenerwowany schowałem telefon do szafki, a sam poszedłem do łazienki. - Prysznic… - wypowiedziałem to słowo z krzywym uśmiechem. Zacząłem kąpiel, lecz ktoś mi ją przerwał. Opanował mnie strach. Wyszedłem z kabiny. Stojąc nagi ujrzałem piękną kobietę.
- Na wezwanie. – odpowiedziała z pogrzebową miną.
Nie wiedziałem, co zrobić. Byłem pijany, nagi, brzydki, mokry, w dodatku łysy i nieogolony. Ona zaś była istotą idealną. Około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, ciemne, lśniące włosy, delikatna twarzyczka, ponętny biust, piękna figura. Stałem tak przez kilkanaście sekund załamany stanem białoruskiej młodzieży, aż do momentu, w którym ponownie się odezwała:
- Już mam to robić?
Zamarłem. Nie wiedziałem co odpowiedzieć tej młodej dziewczynie.
- Nie, nie, to nie tak jak pani myśli… - zacząłem się tłumaczyć sam nie wiedząc z czego. - Podczas kąpieli nachodzi mnie nastoletnia kobieta… o co tutaj chodzi? – pomyślałem.
- Pani? Marika jestem. Zostałam wezwana.
Wreszcie skojarzyłem fakty. W tym momencie w mojej głowie pojawiło się tysiąc myśli. Nie robiłem z kobietą niczego poza rozmową od kilku, jeśli nie kilkunastu lat. Nie było mi to do niczego potrzebne, miałem inne fascynacje. Teraz jednak chciałem się zmienić, dlatego poważnie zastanawiałem się nad możliwością konsumpcji młodej Białorusinki.
- Przejdźmy do pokoju – zaproponowałem.
Szybko przyodziałem się w jedne z nowych ubrań. Nadal trzymając ręcznik na ramieniu miałem ochotę na alkohol. Wciąż było mi mało. Powiedziałem o tym kobiecie, która po chwili pojawiła się z butelką wina. Po jego opróżnieniu położyłem się spać, zapominając o całej reszcie.
Przez sen nachodziły mnie różne myśli. Dużo fantazjowałem o Szkocji, o Perth, o swoim domu i celtyckim sztylecie zakopanym na wzgórzu. Wreszcie w śnie pojawiła się kobieta. Ta, która tego dnia zaskoczyła mnie podczas kąpieli. Śniłem o niej, o wspólnej rozmowie, wymianie doświadczeń, a także o tym, jak uroczo się śmialiśmy patrząc sobie w oczy. Było bardzo jasno, słońce odbijało się w jej dużych oczach, a ja byłem niesamowicie szczęśliwy. Wyszliśmy razem na balkon. Ona zaczęła się czegoś bać. Spojrzała na mnie z niekrytym obrzydzeniem – czułem się jak potwór. Spytałem o co jej chodzi, a ona chciała się wyrwać. Skutecznie jej to uniemożliwiałem trzymając ją przy sobie. Momentalnie nastała noc, a głośny huk wiatru odbijającego się o mury starych budynków niesamowicie mnie podniecał. Zrobiło mi się gorąco. Kobieta krzyczała w niebogłosy, a mnie mocno zaczęło to przerażać. Przystawiłem ją do barierki. Na ziemi mnóstwo ludzi namawiało mnie do jej zrzucenia. Czułem się taki szczęśliwy i wtedy…
- Chodź tu! – krzyknął mężczyzna wchodząc do mojego pokoju. Obudziłem się z ciężką głową. Przetarłem oczy, a następnie rozejrzałem się po pokoju. Wszystko wydawało się takie niewyraźne.
- Co się dzieje? – zapytałem, przeciągając głos.
- Zaraz ci wyjaśnimy. Pakuj się prędko.
Zabrałem wszystkie swoje rzeczy i wybiegłem za mężczyzną. Pod blokiem stał już samochód. W nim jeden z pomocników mojego pracodawcy zdradził mi powód ucieczki.
- Zaraz będzie tutaj mnóstwo policji. Tej nocy kobieta, mieszkająca pod twoim pokojem, zresztą nasza współpracowniczka… - Mówiąc to uśmiechnął się do swojego kolegi. – … nasza współpracowniczka popełniła samobójstwo. Skoczyła z czwartego piętra. Nie chcemy szumu. Musimy się gdzieś przenieść. Szybko.
- Rozumiem. – odparłem, głośno przełykając ślinę.
III
KLUBOWE PORZĄDKI
Budząc się nad ranem w moim nowym miejscu zamieszkania, które swoją drogą od poprzedniego niewiele się różniło, postanowiłem już nigdy więcej nie tykać alkoholu. Wziąłem szybką kąpiel, zjadłem co trzeba, a następnie ubrałem garnitur, w którym czułem się ważnym człowiekiem. Spojrzawszy w duże lustro, zawieszone obok prysznica, uśmiechnąłem się. – Byłbyś ze mnie dumny ojcze – szepnąłem. Wyszedłem z łazienki i udałem się na umówione spotkanie z szefem. Zanim do niego dotarłem, zmienialiśmy trzy razy samochód, ze względu na bezpieczeństwo. Wreszcie dostałem się do… starego garażu.
- Zgrabnie się szef urządził… - zażartowałem na wejściu.
- Nie mam czasu na pierdolenie – rzucił, szybko pokazując mi moje miejsce w szeregu. - Dziś o piętnastej nastąpi twoja oficjalna prezentacja, jako nowego menedżera klubu Wiedrycz Reczyca. Nie narób mi wstydu, bo ja narobię ci problemów. Pamiętaj: o mnie nie masz pojęcia, jesteś uzdolnionym szkockim menedżerem. Jak ty w ogóle masz na imię?
- Rudolf… - Szef spojrzał na mnie z obrzydzeniem. - … ale mówią na mnie Johnson.
- Niech będzie Johnson. Dobra, pakuj się. A, jeszcze jedno – pilnuj komórki jak oczka w głowie. Pod nazwą „A” masz mój numer. Dzwoń jedynie w skrajnych przypadkach. I pamiętaj, że dla mnie ratowanie twojej szkockiej dupy nie jest skrajnym przypadkiem.
- Zrozumiano – odpowiedziałem, wchodząc do samochodu.
Panowie zawieźli mnie pod budynek, który nie imponował wielkością. Marmurowe wejście, w które wkomponowane były dwie flagi, nadawało mu charakteru. Wszedłem do klubowego pomieszczenia, przywitałem się z gośćmi i kilkoma dziennikarzami. Nie był to szczyt moich oczekiwań – miałem nadzieję na większą fetę z okazji mojego przyjazdu, jednak zostałem szybko sprowadzony na ziemię. Podszedł do mnie wysoki, szczupły, bardzo zadbany mężczyzna.
- Siarhej Mikloski, miło mi – przedstawił się. – Jestem prezesem klubu – dodał. Szybko skojarzyłem, że jest to wysłannik mojego pracodawcy, jednak wiedziałem, że nie mogę puścić pary z ust. Również się przywitałem.
- Jestem Johnson. Johnson… Sheer. – rzekłem niepewnie.
- Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układała się całkiem dobrze, Panie Sheer – podsumował prezes. Przytaknąłem, po czym podszedłem do grupki reporterów. Po chwili usłyszałem już kilka pytań, na które starałem się odpowiedzieć jak najsprawniej. Zaczęło się od prostych pytań…
- Zjawił się pan tutaj w roli nowego menedżera zespołu. Czy Wiedrycz Reczyca jest dla pana spełnieniem marzeń? – spytała dojrzała kobieta z dyktafonem w dłoni.
- Cieszę się, że mogę tutaj pracować – odpowiedziałem bez namysłu. – Czy spełnienie marzeń? To chyba zbyt górnolotne określenie, zresztą zbyt krótko jestem w klubie, by stwierdzić, czy mi się tutaj podoba. Czas pokaże – dodałem.
- Czy język rosyjski nie będzie dla pana problemem? – zapytała druga.
- Nie sądzę. Szybko się uczę, oprócz tego znam perfekcyjnie angielski… - powiedziałem z uśmiechem na ustach. - … którego podstawy znać powinien każdy. Myślę, że z kontaktem nie będzie problemu – odparłem. Kolejne pytanie dotyczyło preferencji taktycznych. Nie wiedziałem, jakiej odpowiedzi wypada mi udzielić. Spojrzałem na prezesa, który bał się o to, bym nie powiedział jednego słowa za dużo.
- Myślę, że rozmowa o taktyce byłaby z mojej strony sporą nieostrożnością – wybrnąłem z sytuacji. Kolejne pytania dotyczyły moich celów na przyszły sezon. Postanowiłem nie udzielać odpowiedzi na takie pytania. To nie była moja działka. Podobno. - Dziękuję państwu! – sypnąłem, zostawiając grupkę reporterów za plecami. Nigdzie mi się nie spieszyło, jednak nie miałem ochoty na więcej pytań. Wsiadłem do samochodu, który mnie przywiózł, lecz nie było w nim nikogo, co mnie nieco zdziwiło. Po kilku minutach bezczynnego siedzenia na tylnym siedzeniu auta wstałem i wróciłem do klubowego budynku, by wziąć na słówko prezesa. Siarheja nigdzie nie było, w budynku panowała pustka. Wyszedłem zdziwiony. Podbiegł do mnie jeden z dziennikarzy.
- Jak pan skomentuje ostatnie zajście w klubie? – Krzyknął oczekując soczystej odpowiedzi.
- Ale… jakie zajście? – zapytałem.
- Zamknięcie właściciela klubu i prezesa do więzienia. O co innego mogłoby mi chodzić? Proszę o szybki komentarz!
- Ja… - Nie skończyłem zdania. Obudziłem się po jakichś dwóch godzinach. Rozejrzałem się wokół. – Szpital? – zapytałem głośno. Wszystko na to wskazywało, jednak była to jakaś klitka. Maksymalnie piętnaście łóżek ustawionych w jednym pomieszczeniu, wszędzie kurz, szare już ze starości ściany i pomarszczone twarze kilku starszych pacjentów. Wstałem z łóżka i bez jakichkolwiek wyjaśnień ubrałem się i wyszedłem. Zdawało się, że ktoś z personelu nawet mnie widział, ale się specjalnie mną nie przejął. Szybkim krokiem pobiegłem do domu. W moim mieszkaniu zastało mnie dwóch mężczyzn. To byli ci, którzy mnie do niego przyprowadzili. Obaj wysocy, silni, jednocześnie przyjaźnie nastawieni. Przynajmniej do mnie.
- Witam panów – zagaiłem.
- Mamy kłopoty. I to wielkie – zaczął jeden z nich.
- Słyszałem to i tamto…
- Musisz się stąd wyprowadzić, bo nie będzie cię stać na utrzymanie. Szef już nie zapłaci. Zresztą od teraz wszyscy jesteśmy bezrobotni. Czas na rozpoczęcie poszukiwań nowej pracy. My jak my, ale ty... – Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jestem w wielkiej czarnej dziurze. Człowiek, który miał mi uratować życie, w pewnym sensie odszedł, muszę o nim zapomnieć. Zdenerwowałem się i usiadłem przy Białorusinach.
- No więc co teraz? – zadałem głupie pytanie, choć oczekiwałem jakiejś odkrywczej odpowiedzi.
- Teraz my wychodzimy. Musisz radzić sobie sam. Powodzenia.
Wstali z łóżka, na którym siedzieli przez ostatnich kilka chwil, po czym wyszli z pokoju. Myślałem jeszcze parę minut i również postanowiłem wyjść. Bałem się również, że odkryją moją działalność. Fałszywego trenera. Wziąłem więc ze sobą teraz już niepotrzebny mi telefon komórkowy, a następnie wyciągnąłem z niego kartę. Przeszedłem do kuchni. Włączyłem jeden z palników pieca gazowego, a następnie chwyciłem szczypce kuchenne, którymi chwyciłem kartę. Zacząłem ją opalać na wolnym ogniu, aż zrobiła się kompletnie czarna. Smród był okropny, wszędzie było czuć topiony plastik. Otworzyłem więc okno. Karta została bezużyteczną mazią. Byłem już dziwnie spokojny. Wyszedłem z domu. W korytarzu podszedł do mnie jeden człowiek. Wyższy ode mnie, szczupły, o dużych, niebieskich oczach. Spojrzałem na niego, a następnie zapytałem o co chodzi.
- Szukam Pana Johnsona. – Rzekł bardzo niskim głosem.
- To ja, witam. – Podałem rękę przybyszowi.
- Nareszcie! Szukałem pana w całej kamienicy i nikt pana nie znał. W dodatku nie mam do pana żadnego numeru kontaktowego.
- Dlaczego mnie pan szukał? – Zapytałem podejrzliwie.
- Po zamknięciu większości władz rządzących klubem z Reczycy jako jeden z najbogatszych urzędników w mieście postanowiłem w niego zainwestować. Słyszałem, że pan miał go trenować za starego rządu i jakoś nie było to panu dane. Dlatego chciałbym wyjść z oficjalną propozycją objęcia stanowiska menedżera klubu. – Mówił wolno i wyraźnie. Stałem zamurowany, to był dla mnie dar z nieba. Oczywiście się zgodziłem.
- Ile panu płacono dotychczas?
- E… Nie wiem, czy wolno mi zdradzać takie informacje.
- Dwa tysiące, tysiąc? – Nie dawał spokoju.
- Dwa! – odparłem z pewnością.
- Pasuje, dam panu tyle samo. A teraz do dzieła. Zróbmy z tego klubu coś dużego. Mamy wielu kibiców, którzy bardzo pragną awansu. Miejmy nadzieje, że uda nam się go wywalczyć, jednak jest to plan długoterminowy. Na razie oczekuję od pana wzmocnienia kadry na następny rok. Wtedy właśnie powalczymy o coś więcej. A tak w ogóle, to Nikolay Zarezako jestem. Miło mi.
- Johnson Sheer – przywitałem się poprzez uścisk dłoni z moim nowym prezesem. Byłem z siebie dumny, choć w zasadzie nie miałem większego powodu. Cieszyłem się, że teraz może być lepiej niż za czasów „mojego zbawcy”. Dużo będzie zależało ode mnie. - No cóż, zabawę z Wiedryczem Reczyca czas rozpocząć – powiedziałem, uśmiechając się. Wróciłem do pokoju, nie musiałem już nigdzie wychodzić. Nazajutrz chciałem zapoznać się z drużyną, pomyśleć o ewentualnych wzmocnieniach, taktyce… Czułem się jak prawdziwy trener. Teraz jednak byłem zbyt zmęczony. Po krótkiej wizycie w szpitalu czułem się nieswojo. Nie wiedziałem czym mnie tam nakarmili, ale nie było to zbyt pobudzające. Szybko odpłynąłem w świat snu.
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić! |
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich! |
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera. |
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny. |
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie! |
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj! |
339 online, w tym 0 zalogowanych, 339 gości, 0 ukrytych
Urodziny obchodzą dziś:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ