Zastanawiam się czy i wam granie w Football Managera kojarzy z pewnymi rzeczami. Takimi fizycznymi, jak kubek kawy czy długopis? Dlaczego się o to pytam? Sam mam lub miałem kilka takich rzeczy.
Laptop
Darujmy sobie takie oczywistości jak fakt, że bez komputera nie da się grać w ogóle. Chodzi tutaj o wybór między deskoptem a laptopem. Trochę o podejście do “filozofii” grania. Jestem, z drobnymi przerwami, zatwardziałym konsolowcem. Nie lubię grać na stacjonarnych komputerach. Zawsze wolałem swoją starą kanapę, teraz ma już z 20 lat, usiąść na niej, wziąć pada do ręki i pograć. Albo wziąć laptopa i poczytać coś, popisać, obejrzeć czy pograć. Może też dlatego moja fascynacja Football Managerem rozkwitła na dobre dopiero w 2007 roku. Może też dlatego wersja z numerkiem 2008 jest moją ulubioną.
Czy grałem we wcześniejsze odsłony? Ano grałem, ale żadna nie zapadła mi tak bardzo jak ta wspomniana. Traktowałem je trochę, jak teraz traktuje się kolejne odsłony Call of Duty, Assassin’s Creeda czy FIFY. A może właśnie dlatego, że mogłem teraz zabrać FMa dosłownie wszędzie zmieniło się moje podejście. Do dziś pamiętam przegrany ćwierćfinał Ligi Mistrzów z Interem Mediolan. Była siódma rano w Bieszczadach. Reszta ekipy smacznie spała, i raczej nikt przed dziesiątą nie wygrzebie się z łóżka. A ja na tarasie z kubkiem kawy zasiadłem rozegrać ten ważny dla mnie dwumecz. Zabierałem laptopa na uczelnie. Były takie zajęcia, które zaliczało się tylko obecnością na wykładach. Wtedy te półtorej godzinki można było poświeć grze, a w przerwie między kolejnymi zajęcia można było pogadać i pokazać kumplowi kilku fajnych newgenów. Później w pierwszej czy drugiej pracy, gdy siedziało się do późna na recepcji, gdy większość drzwi zamknięta, a w budynku prawie żywej istoty, też zdarzało się pograć w Football Managera. Przez wiele lat FM towarzyszył mi nie tylko w myślach, ale też fizycznie. Pierwszy, a później drugi laptop przemieliły naprawdę wiele danych. A ja dzięki nim pokochałem tę serię. Przy kolejnej odsłonie, tej z numerkiem 2016, nastąpił u mnie przesyt. Z jednej strony czułem się zmęczony serią, z drugiej mój laptop odmówił posłuszeństwa. W 2017 zacząłem grać na desktopie. Nie zamierzam już zabierać FMa na wakacje, ani do pracy. Nie zamierzam też grać w niego tyle, co kiedyś. Zamierzam za to kupić sobie wygodny fotel, bo trochę godzin pewnie znów poświecę.
Długopis i notes
Seria Football Managera nie doczekała się nigdy systemu notatek z prawdziwego zdarzenia. To co było wbudowane w grę zawsze wołała o pomstę do nieba. Dlatego gdy zaczynam nową karierę zawsze obok mam jakiś zeszyt i długopis. Bez tego nie wyobrażam sobie grania w FMa. Zapisuje w nim skład drużyny, rozpisuje sobie ustawienia, zapisuje nazwiska zawodników, którzy wpadną mi sieci scoutingu, a nie chce o nich zapomnieć. Gdy próbowałem opisywać karierę, zapisywałem sobie każdy kolejny mecz z krótkim opisem. Analizuje też zawodników, porównuje i decyduje czy taki ktoś mi się przyda w zespole czy nie. Zapisałem już kilka takich zeszytów. A najbardziej żałuje, że większość z nich przepadła. Od tego roku będę chyba je staranie kolekcjonował.
Muzyka i kubek kawy (oraz inne rzeczy)
Każdy weekend, który poświęcałem kolejnym rozgrywkom w FMie, rozpoczynałem od kubka kawy i dobraniu sobie muzyki. Odpowiednia muzyka jest jednym z ważniejszych elementów życia. Z muzyką mam powiązane wspomnienia, te dobre i te złe. Muzyką leczyłem smutki, podtrzymywałem stany euforii, muzyką wypełniałem i wypełniam długie momentu życia i grania w Football Managera. Dlatego tak dużą wagę przykładam do muzyki w grach, źle dobrana, kiepsko zagrana potrafi zburzyć mi cały klimat tak pieczołowicie budowany przez twórców.
Football Manager też zawsze będzie kojarzył mi się z czytaniem i oglądaniem. Gdy moje ukochane laptopy powoli przestawały wyrabiać i kolejne ekrany, podczas których odbywały się te wszystkie obliczenia, stawały się coraz dłuższe, to był czas gdy czytałem kolejne strony jakieś książki lub wpadały kolejne minuty niezbyt ambitnego kina. Z resztą teraz gdy gram sobie w siedemnastkę, prawie równocześnie czytałem się książkę Patricka Barclay’a o Mourinho. Całkiem naturalne było dla mnie to, że do grania wybrałem nie tylko playlistę na Spotify, ale też i książkę.
A teraz, po tym weekendzie wiem, że muszę zainwestować też w dobry, wygodny fotel. Inaczej się nie da.