Po kapitalnym sezonie 2024/2025 i zakwalifikowaniu się do pucharów nadszedł czas na rozpoczęcie rozgrywek w sezonie 2025/2026. Gra w Europie była swego rodzaju wisienką na torcie, która miała dać zespołowi kopa w lidze i nabrać wiary w siebie. Jednak z tyłu głowy jednak zapalała się czerwona lampka, która przestrzegała przed łączeniem kilku rozgrywek w tak mało doświadczonym zespole, bo może to skończyć się fatalnie, ale omówmy wszystko w kolejności.
Sezon zaczął się dla nas dość wcześnie, bo już w lipcu mieliśmy mecz w Pucharze Euro z FC Vaduz. Po spacerku i pewnej wygranej 6:1 na wyjeździe, można było spokojnie myśleć o kolejnych wyzwaniach. W kolejnej rundzie eliminacyjnej rywalem był Bośniacki zespół Borac. Tutaj również gładkie 4:0 na wyjeździe i na własnym terenie tylko przypieczętowanie awansu. Między tymi meczami przyszła w ekstraklasie pewna wygrana z Wolves 2:0 i minimalna porażka 0:1 z Manchesterem City.
W fazie grupowej Pucharu Euro znalazłem się z Bazyleą, Sevillą i Teplicami. Grupa wydawała się łatwa do wyjścia, a za głównego rywala mogącego w tym przeszkodzić uchodziła Sevilla. Jak się później okazało karty w grupie rozdawała Bazylea, którą piłkarze Chelmsford wyprzedzili w tabeli dopiero po ostatnim bezpośrednim meczu w grupie. Z rozgrywkami musiała pożegnać się Sevilla. Do grudnia sytuacja w tabeli wydawała się stabilna. Zespół zajmował 12 miejsce w lidze, ale miał przed sobą serię spotkań z outsiderami, co wywindowało nas kilka pozycji w górę. Po drodze tradycyjnie trafiłem na potentata w Pucharze Ligi i musiałem zakończyć swój udział w tych rozgrywkach, a w Pucharze Anglii przyszło zmierzyć się z dwoma łatwymi rywalami: Barnsley i Derby.
W przerwie od spotkań w Pucharze Euro trzeba było nadrobić zaległości na krajowym podwórku i częstotliwość spotkań niestety nadal była bardzo duża i dodatkowo masakryczny ścisk w kalendarzu wywoływał Puchar Anglii. Niby rywale byli mało wymagający, ale trzeba było umiejętnie rotować siłami zawodników w celu uniknięcia zmęczenia. Przed pierwszym meczem z Timisoarą w Pucharze Euro, trzeba było jeszcze rozegrać mecz z Chelsea na wyjeździe, co zakończyło się porażką 0:1 i pogorszyło nastroje przed meczem w Rumunii. Niestety Rumuni są słabymi gośćmi i pokonali mój zespół na własnym terenie 1:0, ale w rewanżu przełamany został kryzys formy strzeleckiej i wygrana 4:1 dała awans.
Na krajowym podwórku natomiast trwał niekończący się kryzys. Od 8 kolejek Chelmsford w najlepszym wypadku remisowało, a dodatkowo terminarz był dla nas mało łaskawy, bo dostaliśmy skumulowaną porcję spotkań z potentatami ligowymi praktycznie w jednym momencie, co stało już się swego rodzaju tradycją. W Pucharze Anglii natomiast trzeba było zmierzyć się z Fulham i niestety zespół zremisował 0:0 na własnym obiekcie, co wymagało konieczność rozegrania dodatkowego meczu między spotkaniami w 1/8 finału Pucharu Euro z Zenitem St. Petersburg. Pierwszy mecz z Zenitem na wyjeździe został przegrany 0:1 po indywidualnym błędzie Tiago Lopesa, który bezmyślnie faulował zawodnika Zenitu przy rzucie wolnym dla rywali we własnym polu karnym. Lekko zdenerwowani swoją obecną formą musieliśmy udać się na Craven Cottage, by zagrać w 5 rundzie Pucharu Anglii z Fulham i mecz zakończył się porażką 2:3, co tylko wzmogło kryzys i nastroje bliskie wywołaniu wojny w zespole. Na pocieszenie mieliśmy wygrać z Zenitem na własnym obiekcie i awansować do ćwierćfinału Pucharu Euro, ale niestety piłka skutecznie obijała poprzeczki i słupki bramki Rosjan, a wpaść do niej jakoś nie chciała, co wyeliminowało nas z rozgrywek po remisie 0:0 mimo pełnej dominacji przez 90 minut meczu.
Po zapłaceniu "frycowego" mogliśmy skupić się na nadrabianiu zaległości ligowych i mówiąc kolokwialnie ogarnięciu skuteczności, bo w ostatnich 10 meczach zespół strzelił 6 bramek, z czego 2 w... przegranym meczu Pucharu Anglii z Fulham. Całe szczęście Jimmy Mason i Duncan Conelly w końcu przypomnieli sobie o strzelaniu goli, a do tego byli wspomagani przez pomocników. Terminarz był naszym sprzymierzeńcem, bo w 4 najbliższych kolejkach graliśmy z 2 praktycznie zespołami praktycznie zdegradowanymi już po 28 kolejkach sezonu, z 1 drużyną będącą w dołku i na krawędzi spadku, a najtrudniejszym rywalem było Newcastle. Wymęczone 2:1 z Leicester dało upragnione 3 punkty i mimo przegranej w kolejnym meczu wyjazdowym 1:2 z Newcastle, zespół nabrał rozpędu. Kolejno przyszło 3:0 z Preston, 1:1 z Cardiff, 4:0 z Watford, 2:0 z Sunderlandem, 2:1 z Manchesterem United i 2:0 z Aston Villą.
Zwyżka formy niespodziewanie dała nadzieje na awans do pucharów, co kilka kolejek wcześniej wydawało się marzeniem ściętej głowy. Ostatnie 2 kolejki grałem z Liverpoolem i Tottenhamem, a w tabeli w walce o awans mogły mi już tylko przeszkodzić Everton i Liverpool, który miał 2 spotkania zaległe do rozegrania. Po przeanalizowaniu tabeli jasno wynikało, że wygrana z Liverpoolem na własnym obiekcie daje mi już praktycznie pewny awans do pucharów, bo wtedy Liverpool nie ma nawet matematycznych szans na wyprzedzenie mnie w tabeli, a w swoim jedynym i ostatnim meczu Everton grał na wyjeździe z Chelsea, więc raczej udałoby się zachować ewentualnie wypracowane 2 pkt przewagi w tabeli nad tym zespołem. Smaczku rywalizacji dodawał fakt, że w ostatnich 2 sezonach Liverpool ze mną przegrał bodajże wszystkie mecze ligowe. Po fantastycznej pierwszej połowie Chelmsford prowadziło z Liverpoolem 1:0 po golu Gonzalo Gonzaleza, który doskonale zastępował kontuzjowanego Alana Mackaya. Warto odnotować, że swój pierwszy celny strzał w meczu Liverpool oddał dopiero około 70 minuty. Po końcowym gwizdku sędziego na tablicy wyników widniał napis Chelmsford 2:1 Liverpool. Upragnione pucharu były na wyciągnięcie ręki, a przeszkodą mogło być lekceważące podejście Chelsea do meczu z Evertonem i mój mecz z Tottenhamem, który 2 sezon z rzędu zmiażdżył krajową konkurencję i zdobył tytuł mistrza z olbrzymią przewagą nad resztą stawki. Jakby tego było mało Chelmsford w ostatnich starciach z tym rywalem w najlepszym razie remisowało, a teraz mecz miał się odbyć na wyjeździe.
Już początek meczu był beznadziejny, bo Tottenham zdobył gola w 1 minucie meczu po rzucie rożnym i do przerwy dwie setki dla Chelmsford zmarnował Dale Thompson. W przerwie zszedł Thompson, a wszedł Mason, który odzyskał formę i do tego wprowadzony został Duncan Connely i Michael Ojapah - boczny obrońca. Gra Chelmsford zmieniła się diametralnie, a zmiana taktyki z kontrataku na standardową była jak woda na młyn. Po 80 minutach meczu mogłem przecierać oczy ze zdumienia, bo prowadziłem z Tottenhamem 2:1 na ich terenie i dodatkowo z boiska wyleciał jeden obrońca Tottenhamu. Wynik udało się utrzymać, co zaprocentowało wyprzedzeniem w tabeli Leeds i zajęciem 6 miejsca na koniec sezonu 2025/2026. Jakby tego było mało otrzymałem nagrodę dla menedżera roku. Jestem z tego powodu bardzo zadowolony i z niecierpliwością czekam na kolejny sezon. Kadra musi zostać wzmocniona, ale już obecna ma wielki potencjał, a średnia wieku nakazuje z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Tabela na koniec sezonu 2025/2026:
http://www.picshot.pl/pthumbs/small/148795/2025%202026%20Chelmsford.JPG