Gdynia, dzisiaj.
Dziś taki dzień, gdy to wiecie - z nieprzespanych nocy zmrużone poranki. Budzi mnie chodząca po ścianie mucha, co oznacza ni mniej ni więcej potężnego kaca. Poprzez szpary oczu dostrzegam niewyraźne zarysy mebli w sypialni. Zgaduję, że jestem u siebie. Dłoń maca wygniecioną pustkę prześcieradła tuż obok, a więc żona ma dyżur. Co to ja wczoraj? No tak... Popiło się... Przewracam się na drugi bok, trzeba być dynamicznym przecież. Wszystko zaczyna wirować, winda przyspiesza, helikopter zaczyna diabelski taniec, czym prędzej wracam do poprzedniej pozycji. Rany...
Gdzie, z kim i dlaczego wczoraj piłem? Czekam na pierwszy przebłysk pamięci, który ruszy lawinę wspomnień. Wlepiam patrzałki w sufit. Sufit jest niezwykle ciekawy. Biel i... jakieś nowe. Zaciek? E, skąd zaciek. Z dachu, podpowiada rozum. Wyżej jest mieszkanie, debilu, odpowiada rzeczywistość. Później sprawdzę, może sąsiad się utopił i wylało wodę z wanny. Nie będę się zrywał teraz z łóżka, bo nie przepadam za chujem. Łaziło to z psem po chodniku i zostawiało odchody. Pies, nie sąsiad, ale sabaka to takie srogie bydle, jak pół konia. Hm. To jednak nie zaciek, to coś z okiem. Sen do przetarcia został... Co to tam było? Acha... Błysk...
Błysk... Błysk... Błysk... Potrzebuję błysku... Coś błyska. Dyskoteka na dachu radiowozu! Właśnie. Coś było takiego. Szedłem z... z kim ja szedłem? Baba jakaś się pałętała, to pewne, bo pamiętam epopeję o kolejkach w Rossmanie. Jaki facet ględziłby o czymś takim? Baba, jak nic. A więc - kobieta była... Robi się nieciekawie. Może i popijam. Może i przynoszę wkurwy z pracy do domu, ale wierności wobec żony nikt mi nie podważy. A więc tak. Ulica. Kobieta. Radiowóz. Gwizdy jakieś. Więc mecz albo pochód polityczny. Jednak inna historia. Dwóch zawianych i zgiętych wyszło z knajpy, przyszurało do trzech innych dżentelmenów, również skonfigurowanych na krzywo i chwiejnie. Padło tradycyjne pytanie bez prawidłowej odpowiedzi o treści komu kibicujesz? i dalej to... już samo poszło.
A wiksa policyjna błyskała, ponieważ ktoś zadzwonił, albo akurat odsypiali chłopaki swój ciężki patrol tuż za rogiem. Pozostaje problem dotyczący kobiety. Kim była? I czy to była kobieta? To prowadzi do jeszcze trudniejszych pytań, jeszcze smutniejszych odpowiedzi i co równie przykre - do jeszcze mocniejszego łupania we łbie. Gdy jednak podumać nad najgorszym scenariuszem... To tylko się cieszyć, że boli głowa a nie rzyć. Nie, to jednak kobieta była, tylko kto...
Czas mija; sekundy, minuty. Możliwe, że i godziny, ale kto by to liczył gdy sagan łupie. Zwlokłem się kontrolnie z łóżka i poczłapałem do toalety. Po trzeciej próbie, o czym muszę uprzejmie donieść. Dwa pierwsze podejścia skończyły się pocałowaniem dywanika. Bęz języczka. Dotarłem jednak do umywalki i okazało się, iż czas był na to najwyższy. Nie wdając się w szczegóły - wczorajszy wieczór przeleciał mi przed oczyma. A w każdym razie elementy jadalne i popitka. Ulga niesamowita, smack my bitch up - podsuwa wyobraźnia.
Tyram do kuchni. Aspiryny nie ma. Mineralnej nie ma. Mleka nie ma. Maślanki nie ma. Cytryny nie ma. Jest kranówa i kolejne łupanie w czachę. Wkurwiony goryl, o. Siedzi mi na czuprynie i wytłukuje rytm. Bit znam na szczęście, więc nie męczę się przeszukiwaniem pamięci. Darude - Sandstorm. Heh. Podłączam się pod kran i żłopię wodę. Żadnej szklanki, mordą chlam, bezpośrednio z wodopoju. Macho man. Alfa samiec. Discovery. Kac gigant. A dziś mecz...
KURWA! O PIĘTNASTEJ! KTÓRA JEST?! ZEGAREK!
Oddychaj baranie, wczesna pora. Oddycham. Na luzie, mamy rano. Sobota, owszem, ale rano. Zdążymy. Wlekę się do łóżka. Wpadam w pościel w stylu Dikaprio z Tytanika. Chlaaap. Długi lot i jest. Zaciek? Nie, już to przerabiałem. Rany, jak ten świat wiruje... Po co ja w siebie tyle lałem? Czekajże... Piwo szło, to pewne. Jakieś wynalazki kraftowe, bo ziomek jest hipsterem piwa i koncerniaka nie przełknie. Chuj, że całą młodość łoił
tyskacze - dziś przecież koncerny są
passe i tyle. Jeszcze niech sobie kółeczka rowerowe wpacyfikuje w uszy, komplet będzie. I rurki. Nie z kremem, chociaż i takie by przypasowały. Jak golf do kobietki ze sporym biustem. A ten. Ziomek wychowany na jutubowych znawcach, to przecież z automatu staje się znawcą. Podniebienie sobie przez internet wyrobił, taki magik. Szanuję to, naprawdę.
Szły więc piwska... No tak, co może iść po piwsku? Mocz, pisząc brutalnie. Mocz tenora... Kał basa... mruczy pamięć. To także. Wódka. Woda ognista. Biała śmierć, jak ten snajper z Finlandii... Jak mu... O, Simo Häyhä. Okazjonalnie wódzia to i twarz powykrzywia, jeżeli ktoś zna postać Simo to zrozumie. Czas? Jest wciąż rano, czyli dobrze. Że o czym to ja...
Stolicznaja? Finlandia! Przecież. Finka szła, chociaż była
położona na piwie. Taka sztuczka, tadą! Finka, Finlandia, Finusia... Idealna, zgrabna, schłodzona, wchodziła jak woda, wychodziła zaś... Prawie nosem. Czyli ciąłem wódkę ja, ziomek od kraftu, jakaś bliżej mi nieznana na tę chwilę baba... I to chyba wszystko z naszej trupy. A skoro już jesteśmy przy trupach... Zgięło mnie w pewnym momencie dość solidnie i chyba miałem spięcię z ochroniarzem. Znaczy koleś pewno do teraz nie wie, że miał z kimś stłuczkę. Mnie kręgosłup łupie do teraz.
Którą mamy? Nie wiem dokładnie, ale wciąż rano. Gdzieś tu miałem telefon... mniejsza. Ok, ok... Rozmyślam dalej. Ale czekajcie, czekajcie, chyba mi się przysnęło. Tak, wciąż jest rano, lecz jakby później. Mecz o piętnastej. Jest południe. Ok, dam radę. Sms do Martyniuka, niech ogarnia chłopaków, będę trochę później. Pyk, poszło. Heh, wróciło, do siebie wysłałem. A więc - pyk, teraz sms leci tam gdzie trzeba. To jest technika, nie? Te smartfony. Youtube, google, mail, a wszystko w kawałku plastiku, krzemu i potu chińskich robotników za darmochę. Pewno nie mają czasu oglądać jutubowych znawców warzenia piwa... Albo cycków. To by było dobre. Jutubowy znawca kraftu - z cyckami.
Ok. Coś przebija. Knajpa znajoma. Ziomek to ziomek, ok, to już ustaliłem. Kobieta... Cholera, na samym krańcu pamięci zaczyna się coś pojawiać. Zjawa taka, rozmaz, ale głos... Głos znam przecież...
- KURWA MAĆ, to już jest przesada. Jeszcze w wyrze?! - żona wpadła do mieszkania jak wcielenie furii, tygrys i sto lwic połączonych PMSem w maszynę zagłady. - Nie dość, że wczoraj się schlałeś na naszym pierwszym od roku wspólnym wyjściu na miasto, to do tego gnijesz w łóżku do południa?!
Zbaraniałem na sekundę, przetrawiłem informacje, nastąpiła seria oczekiwanych błysków i faktycznie - jakby kurtyna się rozsunęła, ujrzałem prawdę. A prawda jest taka, że mam srogo przejebane w tym momencie...
* * *
Dzisiaj krótko, ponieważ nie mam zbyt wiele czasu, lecz kolejny
Bałtyk będzie standardowo dłuższy, słabszy i tylko Swarożyc jeden wie - kiedy. Lecz hej - mecz z
Polonią Bytom się odbył. Moja ekipa grała swoje, rywale przyjechali głównie poasystować i zapolować na piszczelozę. Straty po naszej stronie to dwóch kontuzjowanych,
Yannick Foe oraz
Rumen Borisov. Straty po stronie Polonii? Strata czasu i wypauzowany za kartony Bartłomiej Setlak. Fair enough.
Do przeczytania.
A, jeszcze jedno - pamiętajcie wszyscy o najważniejszym. JESZCZE BĘDZIE WIOSNA. Stay tuned!
źródło grafik: internet
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ