Każdy człowiek ma na ziemi swoje miejsce przeznaczone, gdzie czuje się jak... w domu. Harmonia, spokój, normalność i bezpieczeństwo, o tak banalnych, a wręcz nieco wiejących nudą i rutyną, odczuciach marzy bardzo wielu ludzi. Najczęściej dotyczy to tych, który żyją w ciągłym strachu, o siebie, swoich bliskich, brak poczucia bezpieczeństwa może być gorszy niż śmierć. Dlaczego ludzie krzywdzą się nawzajem albo sami siebie okaleczają, a nawet odbierają życie? Ze strachu i poczucia bezsilności.
Mój świat był wspaniały i z entuzjazmem spoglądałem w przyszłość. Niestety, życie udowodniło mi, że czasem wszystko może przewrócić się do góry nogami, dokładnie tak było w moim przypadku i to dosłownie. Wy poznaliście już moje losy, w skrócie, poświęciliście kilkanaście minut, żeby poznać 30 lat z mojego życia. Zatem wiecie o mnie niewiele. Nigdy zresztą nie starałem się otworzyć na świat, miałem wąskie grono znajomych. Zawsze byłem człowiekiem, który brzydził się obłudy, kłamstwa i hipokryzji. Kochałem z kolei naturalność, prawdziwość, a zresztą dalej tak jest. Nie ma ludzi bez wad i słabych stron. Udowadnianie więc światu, że ktoś nie jest taki czy nie boi się tego, nigdy, naprawdę nigdy, nie leżało w mojej naturze. Owszem, człowiek powinien stawiać sobie cele, realizować marzenia i pasję. Ale dla siebie, dla bliskich, nigdy na przekór innym ludziom. Bo to złe postępowanie, rodzące agresję i negatywne emocję.
Dlaczego zdecydowałem się wydać tę historię? Nie nadużywałbym tutaj ani słowa książka ani biografia. Po prostu chcę po sobie coś pozostawić, a gdy będę już całkiem stary mógł pójść do mojej prywatnej biblioteczki, najlepiej w chłodnym miejscu, nieopodal piwniczki z winami, by wśród moich ulubionych dzieł unosił się zapach wina, słodkiego winogrona i suszonej uwędzonej kiełbasy. Siądę sobie wtedy na dużym fotelu, uprzednio dokładając drzewa do kominka, a potem oddam się czytaniu i przypomnę sobie, jak to było kiedyś. Podobno starsi ludzie doskonale pamiętają młodość, o niej było już w pierwszym rozdziale, więc teraz postaram wrócić nieco w czasie i przedstawić moje dalsze koleje losu.
Nie mogę o sobie powiedzieć, że żyłem jak wszyscy. Zawsze byłem inny, odmienne myślenie od reszty. Czasem nastawiony buntowniczo do świata. Tylko walcząc mogłem do czegoś dojść. Czy doszedłem? Myślę, że tak. Mam kochającą żonę i rodzinę, którą mogę wspierać. Przecież to w życiu jest najważniejsze. Nie kariera, nie pieniądze, nie piękny samochód i dom, ani kontrakt w Realu Madryt. Chociaż to wielkie wyróżnienie, spotykające tylko najwybitniejszych trenerów i zawodników. A inne rzeczy materialne? Hm, mówi się, że pieniądze nigdy nie śmierdzą. Co jest wierutną bzdurą wypowiadaną przez ludzi, którzy ich nie mają, a bardzo by chcieli. Otóż śmierdzą, nawet bardzo. Oczywiście te nowiutkie, które aż czuć nowością. Farba stosowana w produkcji pieniędzy papierów wydziela bardzo silny zapach, aż gryzący. A własny samochód i dom? Dom, to ludzie, nie budynek. A własne auto, to marzenie prawie każdego mężczyzny.
Ale co dalej? Prawdziwym problemem w życiu nie jest marzenie o posiadaniu tych wszystkich rzeczy, ale co robić gdy to wszystko się ma? Kiedy przestajemy marzyć, przestajemy żyć. Ta maksyma przyświecała mojemu życiu. Bo ono musi dawać nam pasję, satysfakcję i ogrom wrażeń. Moja świadomość daje mi przypuszczenia, by sądzić, iż w moich momentach chwały, rozgoryczenia i porażek zawsze pozostawałem w zgodzie z moimi zasadami i własnym sobą.
Wracając pamięcią do mojej chwały... zawsze przypominam sobie młodzieńcze lata, gdy jako młody chłopak rozwijał się piłkarsko. Piłka nożna była, jest i zawsze będzie dla mnie bardzo ważna, ale nie najważniejsza. Bycie na szczycie to nie gra w blasku fleszy i Champions League. Ale poczucie rozwoju, choćby w niższej lidze. Zawsze dziwiłem się kolegom z zespołu, że nie mają ambicji i wystarczającej determinacji, by walczyć w swoim kraju, klubie, któremu tak wiele zawdzięczają o kolejne cele. Liczyła się dla nich kasa i liga, jak najdalej od Polski. Wolałem być gwiazdą w słabszej lidze czy zespole, niż grać nie wiadomo, gdzie i być anonimowym graczem, pobierającym pensję za siedzenia na ławce rezerwowych i trybunach. Choćby to ławka blisko boiska na Santiago Bernabeu, które tak kocham. Szkoda, że ten stadion jest już historią... ale i o niej przyjdzie mi opowiedzieć. Nie martwcie się.
Dla mnie największymi sukcesami jako piłkarza Wisły Kraków, ukochanej Białej Gwiazdy i potem również reprezentacji Polski, stanowiły te osiągane wspólnie - przez zespół. Cała ta otoczka, atmosfera w zespole, dzielenie radości z przyjaciółmi z zespołu, wspólny rozwój. Na to należy stawiać - podpowiadała mi świadomość. Tak też czyniłem.
Na boisku zawsze zostawiałem serce. Byłem waleczny, zdeterminowany i gotowy na kolejny mecz czy wyzwanie, choćby jeszcze trwał poprzedni. Nigdy nie byłem świetny technicznie, zwinny czy szybki. Nadrabiałem to pracowitością i walką. Czasami zastanawiałem się, gdzie jest granica pomiędzy brutalną grą, a ostrym odbiorem, bez faulu. No i po której stronie się znajduje. Bestii czyhającej na nogi najlepszego zawodnika rywala, czy młodego chłopaka, chcącego odebrać piłkę przeciwnikowi, jak najlepiej potrafi. Ale skoro nigdy nie dostałem czerwonej kartki za pojedynczy faul, to nie mogłem być łamaczem kolan.
To nie przystawało kapitanowi. Sprawiało mi radość, gdy wraz z drużyną piąłem się wyżej, na nieosiągalny dla innych poziom piłkarski. Byłem jeszcze młodym piłkarzem, kiedy rada drużyny wybrała mnie kapitanem. To niesamowity moment w mojej karierze. Przełomowy. W końcu nie często defensywny pomocnik spotyka się z docenieniem zasług czy pochwał. Ja po prostu dawałem z siebie wszystko i choć czasem ponosiły mnie emocję... Kiedy rywal zbyt ostro zaatakował któregoś z kolegów musiałem reagować. Zazwyczaj wystarczyło powiedzieć: Uspokój się, to nie walki uliczne tylko piłka nożna. Ale gdy ktoś dalej grał brutalnie lepiej by za chwilę nie miał piłki w moim pobliżu. To były faule ostrzegawcze. Do perfekcji opanowałem odbiór wślizgiem, umiałem zagrać tak, aby było czysto dla sędziego i boleśnie dla rywala. Używałem mojego instynktu, tylko w ostateczności.
Zawsze podobała mi się piłka angielska. Oparta na fizyczności, kontakcie z rywalem. Albo byłeś silny fizycznie, co u mnie wyglądało średnio - najdelikatniej mówiąc - albo musiałeś mieć świetny odbiór piłki. Niekoniecznie czysty. W Anglii preferuje się ostrą grę, więc niewątpliwie pozostaje to miejsce dla prawdziwych mężczyzn. Chciałem kiedyś tam zagrać, ale nie tak jak inny, dla kasy, kobiet i prestiżu w kadrze - "Bo ja grywam w Premier League". Ta, grywasz, wchodząc z ławki na meczach rezerw. Oferta musiała być dobra, a klub mnie potrzebować. Dlatego śledziłem rozgrywki dwóch najwyższych klas rozgrywkowych w Anglii, a w szczególności środek pola każdej z ekip.
Ale zawsze pamiętałem o innym marzeniu już po debiucie w Wiśle, w kadrze narodowej i opasce kapitańskiej. Grze w elitarnej Lidze Mistrzów, tylko dla najwybitniejszych drużyn klubowych w skali roku. Z niedowierzaniem orientowałem się - moje kolejne marzenia się spełniają. To było jak sen. A potem jeszcze doszła oferta z Leeds, młodego i ambitnego zespołu, dopiero stawiającego kroki po kruchym lodzie w angielskiej Ekstraklasie. Wyłożyli kupę pasy - 6 milionów euro wylądowało na koncie Białej Gwiazdy bez żadnych rat. Na koniec mój pożegnalny mecz w Krakowie.
Akt chuligański, wybryk i bestialstwo - tak nazywały to media w całym kraju, na Wyspach także było głośno o moim wypadku. Ale ja wiedziałem, to koniec mojej kariery piłkarskiej. A media? Nigdy ich nie lubiłem - szuje, kłamcy i szumowiny. Piszą, bo jest o czym. Ale za kilka tygodni przestaną. Tak też było. Wszyscy wokół zapomnieli o mnie. Byli przy mnie tylko moi bliscy. W Stanach Zjednoczonych stanąłem na nogi i to dosłownie. Nie byłem już żałosnym kaleką. Po 2 latach od brutalnego pobicia stanąłem na nogi, to był początek żmudnej rehabilitacji. W międzyczasie zapadły wyroki w mojej sprawie. Trzej główni sprawcy spośród 7-osobowej grupy pseudokibiców Cracovii dostało 10 lat, inni mniejsze wyroki.
W życiu trzeba walczyć i stawać do kolejnych pojedynków. Oczywiście, można nie dać rady, okazać się słabszym, ale odwaga i honor to bezcenne wartości. Tego nauczyłem się trenując boks w młodości. Tego także dalej się trzymam. Pamiętajcie, walczcie o swoje, wierzcie w siebie i nigdy się nie poddawajcie, bo dążenie do celu jest bezcenną wartością każdego człowieka.
***
Podoba Wam się taki styl pisania i powolnego wejścia do bezpośredniej kariery FM-a? Proszę o opinie. Oceniajcie: mocne/słabe. Macie jakieś sugestie, coś do powiedzenia albo jakąś myśl? Komentujcie.