Zaraz po premierze FM2012 słyszałem głównie entuzjastyczne opinie na jego temat: że bardziej realistyczny, że więcej opcji, że najlepszy manager od lat, że wciąga tak, jak robiły to CM-y czy też te bardziej dopracowane FM-y (wersje, w których skupiono się na doszlifowaniu istniejących elementów, a nie dodawaniu nowych - 2006, 2007), ale mnie jakoś to nie ruszało.
Akurat w FM2011 rozgrywałem jedną z dłuższych karier od czasów CM01/02 i grało mi się nadzwyczaj przyjemnie. Kolejne sezony, kolejne kluby, kolejne tryumfy i w końcu osiągnięcie pierwszego (no, nie jestem pewien czy wyprzedziłem Sir Alexa, ale wiele na to wskazuje) miejsca w Galerii Sław. Jednak nawet to nie zabiło chęci do odpalenia czasem FM-a i rozegrania kilku meczów. Niebezpieczeństwo nadeszło z najmniej oczekiwanej strony.
Premiera Football Managera 2012
Tak, dokładnie w tym dniu odechciało mi się włączać grę, od której - zdaje się - byłem uzależniony. Nie miałem zamiaru kupować nowej wersji, a nie miałem też ochoty, żeby włączać starą i tak to powoli się kończyło. Nawet to, że kolega kupił FM2012 przez Steam i dał mi hasło (owszem, skorzystałem) do swojego konta, żebym mógł pograć nie przyciągnęło na dłużej. Po kilku próbach wystartowania nowej gry, umówienia się na rozgrywkę online, walkach z antywirusami, żeby przepuściły dane wysyłane przez FM-a, cały zapał szybko się ulatniał. Jednak wtedy też (wersja gry zaraz po premierze, zdaje się, że z jedną tylko łatką i masą błędów) zrobiłem save'a, w którym wszystko było ustawione tak, że tylko się przysiąść i grać, a ostatnia
letnia promocja na Steamie natchnęła nie tylko do zakupu, ale również wlała trochę chęci do dzielenia się tym, co dzieje się na ekranie monitora mojego komputera. I po tym przydługawym wstępie dochodzimy do meritum czyli do samej kariery mojego wirtualnego alter ego w świecie Football Managera. Proszę... zapiąć pasy...? Nie, proszę usiąść wygodnie i się rozluźnić, wyruszamy w podróż.
[z małą adnotacją, że tym razem bez fabuły; czysty FM, bez wymyślania ;) ]
Standardowy początek
Po wybraniu lig, w których chciałbym grać (oj, dużo) i stworzeniu swojego profilu zacząłem - jak zawsze od paru lat - bezrobotny, lecz tym razem silnik gry mnie zaskoczył, bo zamiast wybić z głowy walkę o wysokie cele i wyrzucić gdzieś na prowincji z dala od wielkiego futbolu, dał ofertę z Argentyny, z Buenos Aires, z dzielnicy
Avellaneda z klubu Independiente. Jako że zaczynałem już od najniższych lig angielskich, niemieckich, zdarzyło się wylądować w Rosji czy w Chinach, ale nigdy jeszcze nie grałem w Ameryce Południowej, długo się nie zastanawiałem.
Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że jest to utytułowany klub, 7-krotny zwycięzca Copa Libertadores zaliczany do argentyńskiej
Cinco Grandes - Wielkiej Piątki (Boca Juniors, River Plate, Racing Club, San Lorenzo i Independiente) - jednak pomyślałem, że skoro sięga po
nikomu nieznanego trenera z Polski, to chyba musi przechodzić jakiś głębszy kryzys. I jeśli za takowy można uznać przewidywania mediów, że
Los Diablos Rojos de Avellaneda zajmą piątą lokatę na koniec sezonu, to się nie pomyliłem. Jednak rzut oka na terminarz, w który wpisane były spotkania z brazylijskim Santos w Recopa Sudamericana (tamtejszy Superpuchar) jako obrońca Copa Sudamericana (mniej więcej jak Liga Europy) stwierdziłem, że potencjał tej drużyny jest raczej duży. Zarząd widocznie lepiej znał klubowych zawodników, bo wielkich rzeczy ode mnie jako menedżera nie oczekiwał.
Po lustracji klubowych finansów (8,5mln euro rocznie spłaty kredytu do 2015 roku) założenie było proste: jak najmniej transferów i stworzyć taktykę, która do maksimum wykorzysta najmocniejsze strony piłkarzy zatrudnionych w klubie, padło więc na
diamentowe 4-4-2, jednak po pierwszych trzech sparingach (6:0 z rezerwami i dwie porażki, w których traciłem po 3 gole) stwierdziłem, że potrzebne jest bardziej skuteczne rozwiązanie. Kolejne trzy spotkania przedsezonowe (1:0, 4:0, 4:1) potwierdziły, że
defensywne 4-2-3-1 jest dobrym wyborem. Mając w obronie świetnego (na papierze)
Gabriela Milito oraz dwóch solidnych defensywnych pomocników, a mając na uwadze ogólną posuchę (porównując do defensywy) wśród zawodników ofensywnych łatwo było dojść do wniosku, że to właśnie w szykach obronnych tkwi siła tego zespołu. Uświadomiwszy sobie tę prawdę i poszukawszy uzupełnień (
Rubens Sambueza - lewy ofensywny pomocnik wypożyczony z Estudiantes Tecos;
Eudardo Filippini - prawy obrońca wypożyczony z paragwajskiego Guarani;
Keko - prawy skrzydłowy wypożyczony z klubu patronackiego, włoskiej Catanii), można już było przystąpić do walki o punkty.
I o ile w pierwszym meczu szczęście nie było po stronie
El Rojo (przegrana
0:1 po jednym jedynym celnym strzale przeciwników z
Argentinos), o tyle w kolejnym - pierwszym spotkaniu w
Recopa Sudamericana - murem stanęło za Independiente. W 33. minucie starcia obrońca Santos
Chorao fauluje w polu karnym za co zostaje ukarany czerwoną kartką, jednak
Osman Fereyra nie wykorzystuje rzutu karnego. Okazję do poprawy ma w 82. minucie i tym razem się nie myli. W 89. minucie czerwony kartonik ogląda drugi z brazylijskich obrońców -
Vinicius, a w trzeciej minucie doliczonego czasu gry Fereyra dobija gości. Naprawdę
czerwono było tego dnia na stadionie
Libertadores de America.
Przed rewanżem rozegrane zostały dwa mecze w fazie Apertura: po
2:0 z
All Boys wszystko było w porządku, jednak po przegranej
1:2 z
Colón zacząłem przyglądać się taktyce, czy aby na pewno działa tak, jak należy. Drugie spotkanie z
Santos zakończyło się remisem
1:1 i pierwsze trofeum po niecałym miesiącu gry stało się faktem. Jednakowoż zacząłem przyglądać się obronie, bo to im zaczęły się przytrafiać proste pomyłki, czasami fatalne w skutkach, o czym brutalnie przekonał mnie kolejny ligowy mecz.
Spotkanie u siebie z
Banfield, pomimo prowadzenia 2:0, przegrałem
2:3.
Gabriel Milito skończył z notą 5.9, więc myślałem, że to pewnie wina moich założeń taktycznych, że tak dobry obrońca nie może zaprezentować pełni swoich umiejętności. Jednak po drobnych korektach i wygranej z
Atletico de Rafaela 2:1 Gabriel zaprezentował się równie słabo i dojrzała we mnie stanowcza decyzja, po której Milito kolejny mecz rozpoczął na ławce - w jego miejsce wskoczył 36-letni
Eduardo Tuzzio. Wszystkie problemy w obronie zniknęły jak ręką odjął (
3:1 z
Estudiantes La Plata i
2:0 z
Godoy Cruz), ale już w przegranym
0:2 starciu z
Newell's Old Boys dał znać o sobie zaawansowany wiek Tuzzio i jego braki szybkościowe, więc w głowie pojawił się chytry plan: na mecz z
Boca postanowiłem znów sięgnąć po doświadczonego byłego gracza Barcelony. Tak, tej
katalońskiej Barcelony.
Efekt był wspaniały, a gra Milito przyczyniła się do osiągnięcia bardzo dobrego wyniku.
Dla Boca... Więc w kolejnym (wygranym
2:0 z
San Lorenzo) meczu ten środkowy obrońca wylądował już nie na ławce, ale na trybunach. Nadal jednak szukałem przyczyn w - najprawdopodobniej - niezbyt optymalnym dla niego ustawieniu na boisku, czy też w zbyt małej dla niego pomocy od reszty zawodników, więc ten gracz z europejskim doświadczeniem nie został całkowicie jeszcze skreślony.
El Rey de Copas
Independiente - jako obrońca trofeum - do rozgrywek w Copa Sudamericana przystępowało od 1. rundy, gdzie zagrało na wyjeździe z paragwajską Olimpią, której łatwo zaaplikowało 3 gole nie tracąc żadnego. W rewanżu u siebie przegrało jednak 0:2 (nadal nie mogłem uwierzyć, że mogła to być wina Milito - w pierwszym meczu nie grał), ale pozwoliło to awansować dalej.
Z pierwszego ćwierćfinału z ekwadorskim Liga de Quito udało się wrócić z tarczą (2:0 na wyjeździe; Milito wszedł z ławki pod koniec drugiej połowy), a w rewanżu pierwsze skrzypce zagrał młody środkowy obrońca Julian Velazquez, zdobywca obydwu goli (remis 1:1; Milito rozegrał cały mecz).
W półfinale trafił się już bardziej wymagający przeciwnik - brazylijskie Atletico Paranaense. Po pierwszym meczu wydawało się, że awans do finału jest tylko formalnością (przeciwnik całkowicie stłamszony, oddał tylko 2 strzały na bramkę, ani jednego celnego; 2:0), ale w rewanżu w podstawowym składzie znowu wybiegł Milito...
Przez ten cały czas stawiałem na Gabriela, bo - w porównaniu do pozostałych obrońców - ma on najlepsze umiejętności, ogranie w Europie i doświadczenie. Myślałem, że dzięki niemu defensywa zacznie w końcu grać jak monolit i rzadko przeciwnicy będą mieli w ogóle szansę, żeby oddać strzał na bramkę. Ku mojemu zdumieniu działo się tak wtedy, kiedy byłego gracza Barcelony nie było na boisku, ale w momencie, w którym się pojawiał reszta defensorów jakby cofała się w rozwoju i zaczynała popełniać głupie błędy. Koniec końców człowiek uczy się na błędach i zdecydowałem stanowczo, że będzie on grał tylko wtedy, kiedy nie będę miał innego wyjścia.
Jako się wcześniej rzekło (napisało...) w podstawowym składzie jednak wybiegł Milito, więc po tym jak
do przerwy było 0:0 pomyślałem, że w końcu to jest ten moment! Moment, w którym Gabriel zaczął grać tak, jak się od niego oczekuje, jednak w drugiej połowie Atletico zdołało strzelić 2 gole, a zawodnik, na którego zwracam tutaj szczególną uwagę powrócił do swojego normalnego poziomu. Mecz musiały rozstrzygnąć rzuty karne, a w nich to
Independiente miało więcej szczęścia, w wyniku czego drużyna już mogła się mentalnie przygotowywać na starcia finałowe z
Arsenalem de Sarandi.
W międzyczasie w
Torneo Apertura rozegrałem 6 meczów, wszystkie zwycięskie, strzelając 9 bramek, a tracąc tylko jedną. Na szczególną uwagę zasługują
Derby Clasico de Avellaneda przeciwko
Racing Club wygrane 3:0 po hat-tricku obrońcy Leandro Giody.
W pierwszym meczu finałowym Copa Sudamericana na pozycji defensywnego pomocnika (rygiel defensywny) w wyniku kontuzji jednego z pomocników zagrał (znowu...) Milito, a wynik tej potyczki to
0:1 dla Arsenalu. W takim samym zestawieniu personalnym w ligowej konfrontacji z
Velez padł remis
1:1. Na moje szczęście podstawowy pomocnik wykurował się na mecz rewanżowy z Arsenalem, a pan Gabriel nie znalazł miejsca nawet na ławce rezerwowych. Mimo wszystko mógł cieszyć się wraz z kolegami z
wyniku 2:0 i z końcowego tryumfu (drugiego z rzędu) w pucharze.
Kibice wniebowzięci, ja wniebowzięty, zarząd nosi mnie na rękach, bo nikt nie spodziewał się takiego sukcesu. W wyniku całego tego zamieszania nikt nie zwrócił uwagi na remis
0:0 z tym samym
Arsenalem w lidze, a w dwóch ostatnich meczach tego półrocza w pierwszym składzie wybiega Milito. Ostatni mecz
Apertura z
San Martin udaje się wygrać
2:1,
Boca remisuje na wyjeździe
1:1 z
Racingiem i Independiente zostaje mistrzem fazy otwarcia. W klubie znowu szaleństwo, kibice i zarząd znowu noszą na rękach, bo pierwsze mistrzostwo od 2002 roku, a ja przegrywam w 5. rundzie Pucharu Argentyny z drugoligowym
Ferro 0:1. Wszyscy machają jednak ręką na to niepowodzenie, macha również i Milito, ale on ze zrezygnowaniem, bo w końcu do niego doszło jaką formę przez te pół roku zaprezentował.
Independiente to prawdziwy El Rey de Copas - Król Pucharów.
Terminarz
Tabela
_____________________________________________________________________________________
CIEKAWOSTKI
Zbierając siły i przygotowując się, żeby znowu jakiś manifest napisać natrafiłem na screeny z ostatnich rozgrywek w FM2011.
Feyenoord - wynik sam w sobie ciekawy, ale polecam zwrócić uwagę głownie na datę ;)
Finał Pucharu Holandii - a to już ciekawostka na całego ;)