Ten manifest użytkownika Kolazontha przeczytało już 967 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Viticulus siedział na tylnym siedzeniu czarnego defendera i bacznie wpatrywał się w ekran zamontowany w nagłówku kierowcy. Na zewnątrz deszcz wzmagał na sile. Było to niezmiernie na rękę wampirzemu podpułkownikowi. Uśmiechnął się pod nosem i przeciągnął palcem po ekranie. Ukazało się zdjęcie jakiegoś wojskowego wraz z krótką notką. Znów się spotykamy, poruczniku – Viticulus wpatrywał się w znajomą twarz. Nie minęło dwanaście godzin, a on wiedział kto i gdzie trzyma ludzi pułkownika Garlicusa. Miał więc grubo ponad dobę, aby przeprowadzić akcję, która miała swoje drugie dno. Viticulus pałał żądzą zemsty. Wmordewind nie pierwszy raz krzyżował mu szyki. Wreszcie nadeszła okazja do rewanżu. Bolesnego i krwawego rewanżu. Spojrzał na zegarek. Do zmiany warty zostało niewiele ponad czterdzieści minut. Uniósł obie ręce i wklepał kilka formułek na ekranie.
- Flex – rzucił – czy twoi ludzie dotarli już na miejsce?
- Będą tam za sześć minut – z głośnika pod ekranem popłynął lekko trzeszczący głos – zameldują się jak tylko dotrą.
- Dobrze, chcę mieć wszystko pod kontrolą. Wszystko ma pójść idealnie.
- A jak nie pójdzie?
- To wtedy podkablujesz mnie do Generała. A może przy odrobinie szczęścia nie zdążysz....
- Co masz na myśli? Wiesz dobrze, że wystarczy jeden podejrzany ruch z twojej strony i będzie po ptakach.
- Nie mówię o sobie. Ludzie Wmordewinda strzelają celnie. A szczególnie lubują się w upierdliwych, donosicielskich majorach.
Głośnik odpowiedział ciszą.
*
Wmordewind leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit. Północ minęła już dawno a on wciąż nie mógł zasnąć. Był zmęczony akcją i wstępnymi przesłuchaniami, ale mimo to coś nie pozwalało mu na sen. Deszcz bębnił o parapet miarowym, natarczywym rytmem. Porucznik przekręcił się na bok i beznamiętnym wzrokiem spojrzał na ciemność panującą na zewnątrz. Z jednej strony widok strug wody tnących bez ustanku po szybie go uspokajał. Ale wiedział też, że gdzieś w tej ciemności współpracownicy Garlicusa pracują nad tym, aby znaleźć pułkownika. Wmordewind uważał, że szybko im się to nie uda. Była to ich najmłodsza baza, a grono osób wiedzących o nowym przeznaczeniu delikatnie zaniedbanych koszar lotniczych było dość wąskie. Porucznik sięgnął do szuflady i wyjął z niej zdjęcie. Ile to już minęło? Dwa lata, a może i więcej. Czuł się podle wychodząc wtedy bez słowa pożegnania, ale dla dobra operacji musiał zniknąć. Najlepiej pod zgrabnym kopczykiem. Nie obyło się bez salwy honorowej, trumny na lawecie. Malwina nawet się chyba nie pojawiła. Nigdy nie zalegalizowali swojego związku, więc formalnie nic od wojska nie dostała. Formalnie. Wmordewind doskonale wiedział, że jej dom, tak na wszelki wypadek, jest pod stałą obserwacją. I że ktoś zdjął z niego hipotekę. Wiedział też, że złamał jej serce, ale nie potrafił postawić uczucia ponad służbą. A może powinien? Żołnierzu, weź się garść – lampka kontrolna w końcu się zapaliła. Dochodziła trzecia. Zaraz będzie zmiana warty. Wmordewind dźwignął się z łóżka i postanowił zrobić małą niespodziankę swoim ludziom. Założył kurtkę, zmacał kieszenie w poszukiwaniu fajek. Wyszedł przed barak. Deszcz nie zdradzał najmniejszych chęci na przerwę. Porucznik ruszył w stronę stróżówki, nucąc wesołą przyśpiewkę o małżeńskiej matematyce. Wartownicy opierali się o ścianę budki. Byli tak pochłonięci rozmową, że nie zauważyli zbliżającego się przełożonego.
- Ładnie pilnujecie bramy, leniwe gałgany – Wmordewind kochał swoich żołnierzy miłością nieograniczoną.
- Stój, bo strzelam – wybełkotali obaj jak na komendę.
- A strzelajcie sobie ile wlezie. Tylko najpierw weźcie broń.
Wartownicy spojrzeli po sobie. A potem spojrzeli na dwa beryle oparte smętnie o drzwi stróżówki.
- Chłopaki, wiem, że niemiłosiernie napierdala z góry, jest środek nocy i jesteśmy na zadupiu zadupia. Ale trochę ostrożności nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- Tajest, panie poruczniku!
- Do trzeciej zostały cztery minuty. Wykorzystajcie je na coś pożytecznego. Ja tu sobie poczekam na waszych zmienników.
Dzielni wojacy przerzucili karabinki przez plecy i nie oglądając się na porucznika żwawo potruchtali w stronę kantyny. Wmordewind wszedł do budki. Sięgnął po kolejnego papierosa. Z mokrej dłoni wyślizgnęła mu się zapalniczka i poturlała się pod stół. Gdzie lecisz, mała mendo – porucznik niechętnie schylił się pod mebel. Nagle jednostajny rytm deszczu został przerwany przez charakterystyczny świst. Porucznik nie zdążył się wyprostować gdy seria z automatu zaczęła szatkować cienkie ściany budki. W tym samym momencie silna eksplozja odrzuciła siatkową bramę. Wmordewind, rzucony siłą wybuchu spotkał się dość blisko z ocalałym kawałkiem ściany. Spróbował wstać, ale ból promieniujący od kręgosłupa skutecznie podciął mu nogi. Przez resztki bramy na pełnym gazie przejechało pięć defenderów i vandura. Zaskoczona załoga bazy przez kilkanaście sekund nie ogarniała tego, co się działo. Napastnicy wykorzystywali to z premedytacją. Mieli przewagę ognia Z samochodów wysypało się kilkanaście czarnych postaci. Żołnierze Wmordewinda padali jeden za drugim. Gdy w końcu żołnierzom udało się opanować zamęt, było już za późno. Czarni otoczyli ich ciasnym pierścieniem. Sierżant Wichajster, zastępca porucznika, zrozumiał, że dalszy opór jest bezsensowny. Opuścił broń i podniósł obie ręce nad głowę. To samo uczynili pozostali przy życiu żołnierze. Jedna z czarnych postaci wystąpiła z szeregu i zdjęła kominiarkę.
- Zawsze uważałem, że macie więcej rozsądku od tego narwańca – powiedział podchodząc do sierżanta.
- Viticulus – skrzywił się Wichajster – mogłem się domyślić, że to twoi ludzie robią mi z bazy burdel. Jeszcze tego pożałujecie.
Sierżant nie mógł tego zrozumieć. Jak mogli tak dać się podejść. Musieli ich obserwować. Uderzyli tuż przed zmianą warty. Dokładnie znali rozkład bazy. Na bank mieli wtykę. Tylko, kurwa, kogo. Przecież z porucznikiem prześwietlili każdego członka oddziału. Oddziału, którego większość leżała w kałużach krwi. A może to któryś z krawaciarzy z Agencji?
- Tak, na pewno tego pożałujemy – drwiąco odparł Viticulus – jakoś nie wyglądacie na rwących się do zemsty.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pęczek plastikowych „spinek”. Rzucił je pod nogi Wichajstra.
- Sierżancie, z łaski swojej obsłuż swój oddział. A właściwie jego resztki.
Wichajster spojrzał na przeciwnika. Splunął przed siebie i złożył ręce za plecami.
- Sam ich obsłuż, jeśli łaska.
Viticulus skinął głową. Dwóch „czarnych” dopadło do sierżanta i powaliło go na ziemię.
- Jak już się z nimi uporacie, znajdźcie Wmordewinda. Najlepiej żywego. A potem dołączcie do Flexa. Spotkamy się na miejscu. Czas zabrać stąd nasze cenne zguby. Idziemy do bunkra.
Sierżant powiódł wzrokiem po leżących w pobliżu trupach. Coś mu mówiło, że nie ma wśród nich porucznika. Nie wiedział czy może zaufać przeczuciu, ale nic innego mu nie zostało. Ani on, ani Viticulus nie mieli pojęcia, że są bacznie obserwowani z przypominającej kupkę gruzu stróżówki. Nie wiedzieli też, że w głowie obserwatora rodził się szatański pomysł.
*
W gabinecie Michała dało wyczuć się napiętą atmosferę. Archanioł nerwowo dreptał wokół biurka. Pod przeciwległą ścianą siedzieli Parens z Salaksem. Pewnie gdyby mogli rzuciliby się sobie do gardeł. Tylko opierający się o parapet Kamael wydawał się być spokojny.
- Nie, nie mogę się na to zgodzić. Przecież to sprzeczne z wszelkimi zasadami.
- Michaś, nie pierdol. Czy to takie skomplikowane wysłać tam kilku aniołów stróżów, żeby przypilnowali naszych ziemskich uparciuchów? I trochę poukładali im w głowach?
- Nie, to nie jest skomplikowane. Uważam tylko, że to poroniony pomysł. Ludzie dostali wolną wolę. I mają prawo korzystać z niej jak im się żywnie podoba. Musimy poczekać, aż sami zgodzą się współpracować.
- Teraz to ty gadasz poronione rzeczy. Sam chciałeś jak najszybciej stworzyć oddział i zająć się sprawą tych zmutowanych krwiopijców. A teraz stwarzasz jakieś dziwne problemy. Michaś, lubię się, ale ostatnio zachowujesz się jakby ktoś odłączył ci parę styków pod kopułką.
- Kam, postaraj się zrozumieć. To nie jest Głębia, gdzie najpierw się strzela, a potem zadaje pytania. Ja muszę postępować tak, żeby nie wstydzić się potem przed Regentem. I do kurwy nędzy, przestań mnie nazywać Michasiem!
- Dobrze wiemy, że Gabriel już dawno ruszyłby dupę, gdyby był na twoim miejscu. Ale ty wolisz zgrywać tego prawego i sprawiedliwego. Zrobiłem błąd, że poprosiłem cię o pomoc. Powinienem iść z tym do Asmodeusza, a tobie nie pisnąć ani słowa. Wkurwiłbyś się nieziemsko, ale przynajmniej ruszylibyśmy do przodu, Michałku.
Michał z niemym wyrzutem spojrzał na Kamaela. W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem a do Gabinetu wpadł Dukka. Ledwie łapał oddech. W ręku trzymał Oko Dnia.
- Dukka, co się dzieje? - zapytał Kamael.
- Długo nie mogłem złapać obrazu z lokalizatora. A jak w końcu się udało, to na dole się zesrało. Chyba się spóźniliśmy – wysapał i podał Oko Michałowi. Archanioł spojrzał w nie, pobladł i osunął się na fotel. Kamael zajrzał mu przez ramię i szpetnie zaklął.
- Salax, zbieraj dupę i oddział – rzucił – a ty Michasiu masz dowód na to, że czasem warto najpierw działać, a potem myśleć. Sal, tylko nie wybij wszystkich w pień. Przydałoby się z któregoś wyciągnąć jakieś informacje.
Salax już tego nie usłyszał. Biegł po schodach. Czuł, że zrobił błąd odpuszczając tak łatwo Wmordewindowi. A teraz musiał ratować jego uparty tyłek.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Twoja Kariera |
---|
Kariera jest sercem Football Managera, a moduł Kariery jest centralnym miejscem Twojej aktywności na stronie. Stwórz karierę, opisz ją w kilka chwil i połącz z nią screeny, filmy, blogi - pokaż się eFeMowej społeczności z dobrej strony. |
Dowiedz się więcej |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ