Nie ma to jak dobra pobudka, prawda?
Odkąd powiedziałem moim zawodnikom, że nie możemy spaść z ligi, ich motywacja zdawała się rosnąć z dnia na dzień. Nie mieli absolutnie nic do stracenia i wszystko do zyskania. W najgorszym wypadku zostaną aktorami w Bollywoodzie. W najlepszym może wyjadą z tego zabitej dechami dziury i będą reprezentować jedną z najgorszych kadr na świecie. Tyle wygrać. Tyle i jeszcze trochę, powiedziałbym. Na razie jednak mamy bilans 0-0-3 i choć ciekawie byłoby wreszcie poczuć się jak Sean Connery - 007, to nie sądzę, że ktokolwiek doceniłby tę ambitną próbę. Bramki 4-9, co oznacza że mamy obronę dziurawą jak ser szwajcarski.
Żeby Strzały nie były już tępe, tylko robiły krzywdę rywalom, zorganizowałem kolejny sparing z oddziałami Policji. Nic tak dobrze nie wpływa na nastolatków jak obijanie bez konsekwencji stróżów prawa. Mieliśmy trochę przerwy między meczem z Pune, a wyjazdem do Bombaju. Policja w pierwszej minucie oddała ostrzegawczy strzał, którego nasz bramkarz solidnie się wystraszył i przegrywaliśmy 0-1, ale szybko miał miejsce odwet. Ostatecznie padły jeszcze 4 bramki, trzy dla nas i jedna dla posterunkowych. Wygraliśmy 4-2, uniknęliśmy zamieszek, a policjanci mogli wracać do przeprowadzania świętych krów przez ulice miast. Wszyscy wygrali.
Gdybyśmy co kolejkę mogli grać ze strażakami, sanitariuszami czy policjantami, wygralibyśmy ligę. Jestesmy samozwańczymi mistrzami wygrywania ze służbami publicznymi. Boję się tylko, że nikt z nich nie chciałby nam pomagać, gdyby, odpukać w niemalowane na czerwono czoło hinduskiej kobiety, coś się wydarzyło. Może lepiej zamienić budżetówkę na mnichów? I tak mamy tu już niezłe piekło.
Trzeba było jednak wrócić do ciężkiej rzeczywistości, w której zbieraliśmy oklep od każdego jak leci. Bombaj FC, albo po mojemu Mumbai FC to kandydaci do spadku, którzy mogli mieć i sto punktów więcej od nas, ale jeśli zajęliby 12 miejsce, a my 14, to i tak by polecieli. Jak to musi ludzi dobijać. Nieprawdopodobne, normalnie jakbym wpisał kody na nieśmiertelność. Nie zamierzaliśmy jednak polegać na szczęściu, naszym celem było wywalczenie miejsca w środku tabeli a nie utrzymanie się dzięki ustawom federacji.
Moi natchnieni wygraniem z policją zawodnicy od pierwszego gwizdka Dinesha "skorumpowanego do granic możliwości idioty gwiżdżącego szesnaście karnych na mecz" Naira rzucili się do ataku. Stosując podpatrzoną u posterunkowych taktykę - najpierw strzelaj, potem graj w piłkę, wbili dwie bramki zanim upłynęła dziesiąta minuta. Niestety, podobnie jak stróżowie prawa, szybko nasz zapał do gry zgasł i przed przerwą już było 2-2. Choć mielibyśmy na koncie jeden punkt, Rywal był tak słaby, że wypadało go pyknąć i cieszyć się z historycznego zwycięstwa. KuKlux
Klan Abid wyprowadził nas na prowadzenie, ale Gbeneme Friday wyrównał 2 minuty po trafieniu naszego napastnika. Bombay Bicycle Club nie zamierzał odpuszczać, ale od czego mamy pół człowieka, pół napastnika - Sabeetha. Cztery minuty do końca, on urywa się obrońcom myślącym o curry i ryżu i pakuje piłkę do siatki. Już nie mogli się pozbierać, wreszcie zgarniamy trzy punkty!
Po tym porywającym meczu dalej mogłem mieć pretensje do obrońców, którzy mogliby takim tuzom jak niegdyś Nesta czy Maldini korki sklejać w fabrykach. Na szczęście formacja ofensywna poprawiła skuteczność, a że w futbolu gra się o to, zeby strzelić co najmniej o jednego gola więcej niż przeciwnik, byłem zadowolony. Dali nam kolejne dwa tygodnie przerwy przed meczem z Mohun Bagan i wykorzystaliśmy ten czas, żeby zagrać z kolejnymi mietkami. Tym razem podjęliśmy klub o nazwie Youngsters Club. Wreszcie ktoś w ich wieku. Nic zatem dziwnego, że natłukliśmy im do dup. Do przerwy prowadziliśmy 2-0, po przerwie dała o sobie znać nasza obrona, ale ofensywa nie zwolniła tempa i ostatecznie wygraliśmy 4-2.
Pierwszy mecz grudnia 2011 roku to pierwsze w tym sezonie derby stadionowe. Warto bowiem wspomnieć, że dzielimy Salt Lake Stadium z Mohun Bagan, East Bengal oraz plackami z Mohammedan oraz Prayag United. Wszystkim rządzi federacja, a że AIFF to również założyciel Indian Arrows, możemy sobie tutaj grać i zbierać pieniądze. Nie zmienia to faktu, że ledwie niecałe 40 tysięcy widzów zasiadło na trybunach, gdy przyszło się nam mierzyć z The Mariners, jak mówi się o Mohun Bagan. Mogą się liczyć w walce o mistrza, ale według mediów raczej bliżej im do środka tabeli niż do zwycięstwa.
Było to tradycyjne spotkanie z kategorii: nie umiemy wykorzystać tego, że przeciwnik nie umie bronić, choć naprawdę nam się chce, ale jesteśmy Hindusami i my lepiej gramy w pierdolonego krykieta niż w jakąś piłkę nożną, bo w krykieta to my bijemy Anglię, a w piłkę to by raczej tak nie było. Ambitne próby pokonania bramkarza rywala w wykonaniu obu zespołów generalnie kończyły się na pustych trybunach. Bardziej starali się moi zawodnicy, chociaż naprawdę nie wiem dlaczego. Ta determinacja poskutkowała w trzeciej minucie doliczonego do pierwszej połowy czasu gry. Któryś z Singhów wyprowadził nas na prowadzenie. Mohun Bagan na brzegu swojej części boiska usiadło i płakało, parafrazując trochę Paolo Coelho. Początek drugiej połowy to początek ich końca, bo generalnie nie chciało im się zbytnio grać. Dzięki temu wygraliśmy 1-0 i w dwóch kolejnych meczach odnotowaliśmy zwycięstwa. HA, HEJTERZY.
Tydzień później przyszło nam podjąć Dempo. Dempo, które spuściło nam wpierdol w Pucharze Federacji - faworyt do tytułu. Dempo z Ranti Martinsem, który demoluje wszystkich niczym Muhammad Ali w swoim prime, niczym Michael Jordan i Chicago Bulls, wykręcający bilans 72-10. Im mniej bramek wpuścimy, tym lepiej, ale z naszą obroną równie dobrze możemy zostać wgnieceni w ziemię. Kazałem moim zawodnikom grać na luzie, co innego mi pozostało? Tymczasem Martins naoglądał się filmów i zabawił się w przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka i podczas gdy my skupialiśmy się na nim, bramki zaczął nam ładować Clifford Miranda. W 16 minucie pierwsza, w 65 druga. Na kwadrans przed końcem Martins przypomniał sobie, że powinien coś strzelić. I strzelił. Miał na to ochotę. Takie ma przywileje. Honor uratował nam Tirthankar Sarkar. Nie, nie wiem, kto to i co on tam robił. Pewnie się przebrał za któregoś z Singhów. Trafił w 89 minucie i przegraliśmy z Dempo 1-3, choć mogliśmy o wiele wyżej.
Bezsensowną decyzją AIFF musieliśmy zagrać następny mecz dopiero po 12 dniach. Normalnie cieszylbym się z takiego odpoczynku, ale od 21 grudnia do 3 stycznia zagramy 5 meczów. 12 dni przerwy, a potem pięć meczów w 13 dni. Dramat i katastrofa. Ale trzeba walczyć. Salgaocar to był nasz następny rywal. Zremisowaliśmy z nimi na otwarcie Pucharu Federacji i do końca walczyliśmy z nimi o awans z grupy w tych rozgrywkach. Szybko marzenia o zwycięstwie wybił przeciwnikom z głowy najlepszy z naszych Singhów - Ajay. Już po 3 minutach prowadziliśmy. Rywale mimo grania u siebie absolutnie nie stwarzali zagrożenia. Po przerwie Ajay Singh dołożył jeszcze drugie trafienie i pokonaliśmy Salgaocar 2-0. Niestety to zwycięstwo okazało się pyrrusowe - ze składu na długi czas wypadli Fela oraz Sabeeth. Strata dwóch napastników w najcięższym okresie sezonu to niezbyt dobra wiadomość. Ale hej, przynajmniej nie możemy spaść z ligi!
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ