W przyszłym roku stuknie mi czterdziestka. Ponoć to taka graniczna data. Pierwszy moment na zrobienie sobie rozliczenia własnego życia. Osobiście uważam, że jeszcze na to za wcześnie, tak naprawdę jestem przecież na początku swej kariery managerskiej. Kariery, która rozwija się błyskawicznie i co szczególnie mnie cieszy już jest usłana sukcesami. Trzeba jednak o to walczyć z całych sił, a i tak nie jest łatwo. Gdy do rundy rewanżowej Bundesligi przystępowaliśmy z gigantyczną przewagą trzynastu punktów nad drugim HSV wydawało się, że tytuł mistrzowski już jest nasz. Przy okazji mieliśmy dołożyć sukcesy w Pucharze Niemiec i Lidze Mistrzów… nic bardziej mylnego.
W zimowej przerwie rozegraliśmy dwa sparingi. Specjalnie wybrałem słabych rywali, by chłopcy mogli sobie popracować nad skutecznością. Zarówno Rubro Social, jak i AS Manu Ura przegrały swoje meczu po 0:9. Pięć bramek w tych spotkaniach zdobył Claudiu Panait, potwierdzając swą wysoką formę. Po razie w każdym z meczów trafiał nasz nowy nabytek Gonzalo Peralta, który dość szybko znalazł wspólny język z drużyną. W dobrych nastrojach rozpoczynaliśmy piłkarską wiosnę 2020… może w zbyt dobrych?
Styczniowe mecze jednak nie zwiastowały nadchodzących problemów. Rozpoczęliśmy spotkaniem u siebie z FC Köln, które bez większego wysiłku wygraliśmy 5:2. Błysnął Alex Teixeira, zdobywca trzech bramek. Wydawało mi się wtedy, że efekt odniosła nasza męska rozmowa. Jasno oznajmiłem Brazylijczykowi, że jeśli nie zacznie grać na miarę swoich możliwości to będzie to jego ostatnie pół roku na Klimowicz Park. Kolejny pojedynek był ciężką przeprawą, ale nie ma co się dziwić. Największa niespodzianka tego sezonu, czyli Eintracht Frankfurt nie dał nam rozwinąć skrzydeł i mecz zakończył się remisem 1:1. Mieliśmy ogromną przewagę w posiadaniu piłki, ale nie potrafiliśmy przez dobrą grę rywali stworzyć sobie dogodnych sytuacji. 25 stycznia, dokładnie w moje 39 urodziny w meczu dwudziestej kolejki Bundesligi podejmowaliśmy u siebie Werder Brema. Zawodników nie musiałem jakoś specjalnie mobilizować na ten mecz, sami zapowiedzieli, że sprawią mi prezent. Słowa dotrzymali, a rezultat 5:0 mówi sam za siebie. Kolejne dwie bramki Teixeiry, dwa trafienia Panait i gol Tarcísio nie pozostawiały złudzeń. Wilki szły po mistrza.
Luty miał być już o wiele cięższym miesiącem. Bundesliga połączona z krajowym pucharem oraz pierwszym meczem 1/8 finału Champions League miała od nas wymóc wzniesienie się na szczyt naszych możliwości. Na pierwszy ogień poszedł pojedynek ligowy z Gladbach. Bezproblemowe wyjazdowe zwycięstwo 3:0 utrzymywało bezpieczną przewagę nad HSV. Ponieważ zbliżała się potyczka w ćwierćfinale DFB Pokal na kolejny mecz wystawiłem skład rezerwowy. W lidze przecież byliśmy niezagrożeni. VfB Stuttgart postawił wysoko poprzeczkę. Po niesamowitych męczarniach Wilki wygrały jednak 1:0. W Pucharze na Karlsruhe wyszliśmy w najmocniejszym możliwym zestawieniu. Bardzo szybko zdobyta przez Mateva bramka ustawiła to spotkanie i pozwoliła nam na spokojnie kontrolować rozwój sytuacji. Nasze zwycięstwo 3:0 i awans do półfinału nikogo nie zdziwiły. Na tym etapie rozgrywek mieliśmy zagrać z TSV 1860 Monachium. Drugą parę stworzyły Eintracht Frankfurt i Schalke 04. Dwumeczowi z Manchesterem City było podporządkowane wszystko. DFB Pokal był najmniej ważnym trofeum, liga już praktycznie wygrana, całe siły zostały rzucone na Champions League. Na kilka dni przed spotkaniem z „The Citizens” dostaliśmy jednak w Bundeslidze pierwsze ostrzeżenie. Oczywiście grając rezerwami ponieśliśmy pierwszą porażkę. Piłkarze Nürnberg dwukrotnie wychodzili na prowadzenie, dwukrotnie doprowadzaliśmy do remisu. Na trzeci cios nie zdołaliśmy odpowiedzieć, przegrana 2:3 stała się faktem.
19 lutego 2020 roku po raz drugi w mojej karierze prowadziłem zespół w tej fazie Ligi Mistrzów. Z Gwardią nie udało się zajść dalej, po cichu liczyłem, że tym razem los się do mnie uśmiechnie. Nie byliśmy faworytami tego pojedynku, ale przecież nikt też nie spodziewał się dwóch zwycięstw nad Barceloną. Jedno było jasne, u siebie musieliśmy wygrać by myśleć o rywalizacji w ćwierćfinale, najlepiej bez straty bramki. Niestety nie mogłem skorzystać z Siedlarza oraz Peralty, którzy nie byli uprawnieni do gry w LM – mieli już na koncie wcześniej występy na europejskich arenach w swoich poprzednich klubach w obecnym sezonie. Dodatkowo Manchester City miał w swoich szeregach najdroższego piłkarza świata – Raúl Palacios został zakupiony z Sunderland za równowartość 60 mln € w 2017 roku. Zawodnikiem „Czarnych Kotów” stał się w 2011 roku za… 850 tys. €. To właśnie on w 27 minucie meczu doprowadził do wyrównania. Tak, prowadziliśmy z Manchesterem City. W 12 minucie Ilko Matev wykorzystał genialne podanie od Galvána i było 1:0. Stadion oszalał, byliśmy w ekstazie. Niestety po golu Hiszpana spuściliśmy z tonu, strata bramki bardzo komplikowała sytuację. Do przerwy 1:1. Druga połowa nie wyglądała w naszym wykonaniu najlepiej. „The Citizens” przejęli inicjatywę, ale na nasze szczęście nie potrafili wykorzystać stwarzanych sytuacji. Dodatkowo popełnili fatalny błąd w obronie, Teixeira wypuścił Lemrabeta, który nie miał problemów z wykorzystaniem sytuacji sam na sam i na pół godziny przed końcem znów objęliśmy prowadzenie. Do końca spotkania goście starali się za wszelką cenę doprowadzić ponownie do remisu, na szczęście dla nas bezskutecznie. Wygraliśmy co prawda 2:1, ale w rewanżu czekało nas potwornie trudne zadanie.
Rewanż miał odbyć się dopiero za trzy tygodnie, w tym czasie musieliśmy rozegrać trzy pojedynki ligowe. Jeszcze w lutym po raz kolejny naszym rywalem było Karlsruhe. Tak jak i w Pucharze Niemiec, tak i tym razem nie mieliśmy większych problemów z odniesieniem zwycięstwa. Dwie bramki Panait i wynik 3:1 pozwoliły nam zdobyć kolejne trzy punkty. Miesiąc ten zamykaliśmy prestiżowym pojedynkiem na Allianz-Arena z Bayernem Monachium. Podobnie jak w zeszłym roku Bawarczycy balansowali w okolicach dziewiątego miejsca w tabeli, nadal jednak mieli szanse na wywalczenie pozycji gwarantującej im miejsce w Lidze Europejskiej. Tragicznie wręcz zagrał Guillermo, którego dwa błędy spowodowały, że do przerwy przegrywaliśmy z Bawarczykami 0:2. Argentyńczyka z polskim paszportem musiałem usunąć z boiska i druga połowa w naszym wykonaniu prezentowała się o niebo lepiej. Rzuciliśmy się do odrabiania strat i na dziewięć minut przed końcem wynik brzmiał 2:2. W ostatniej akcji mieliśmy nawet szanse na wygranie tego meczu, ale w tych okolicznościach remis nie był zły. Nasza przewaga nad rewelacyjnie spisującym się HSV wynosiła jedenaście punktów. Przed potyczką z City pokonaliśmy jeszcze na Klimowicz Park Schalke 4:0 i pełni nadziei pojechaliśmy do Manchesteru.
11 marca na Rösler Stadion, nowym obiekcie naszego rywala na 64203 miejsca, który został oddany do użytku zaledwie w zeszłym roku, doszło do rewanżu. W opinii angielskich mediów zwycięzca tego dwumeczu mógł być tylko jeden. Musieli przeżyć szok, gdy w osiemnastej minucie Mahoto potężnym strzałem z około trzydziestu metrów pokonał Asmira Begovica. Prowadziliśmy na terenie rywala 1:0, gospodarze musieli zdobyć dwie bramki by myśleć w ogóle o dogrywce. Byliśmy jedną nogą w ćwierćfinale. Przez dwie minuty. Wtedy była już tam tylko nasza stopa. Tyle czasu zajęło „The Citizens” doprowadzenie do remisu w tym spotkaniu, jeszcze przed przerwą natomiast objęli prowadzenie 2:1, co z kolei doprowadziło do remisu w dwumeczu. Gdy obie ekipy oczekiwały na gwizdek sędziego kończący pierwszą połowę w niegroźnej sytuacji po dośrodkowaniu Lemrabeta piłkę do bramki skierował Simovic i na Rösler Stadion zrobiło się 2:2. Było jasne, że po przerwie nastąpi nawałnica piłkarzy City. Znów musieli zdobyć dwie bramki, ale o dogrywce już nie było mowy. Faktycznie przez drugie czterdzieści pięć minut praktycznie nie istnieliśmy. Gdy Manchester w końcu zdobył bramkę na 3:2 praktycznie zostało nam już tylko modlić się, by nie strzelili kolejnej. Ostatnie minuty spędziliśmy na wybijaniu piłek z pola karnego gdzie tylko popadnie. Widzowie oglądali mecz na stojąco. Gdy sędzia gwizdnął po raz ostatni piłkarze „The Citizens” z rozpaczy poukrywali głowy w dłoniach, my szaleliśmy z radości. Ta porażka oznaczała remis 4:4 w dwumeczu i nasz awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów dzięki bramkom strzelonym na wyjeździe. Naszym rywalem miał być Arsenal, z którym w zeszłym roku wygraliśmy w finale Ligi Europejskiej.
We wspaniałych nastrojach powróciliśmy do kraju, ale dość szybko je sobie popsuliśmy. Od razu w pierwszym meczu ulegliśmy 0:1 Bayerowi Leverkusen nie wykorzystując wielu świetnych okazji i tracąc bramkę w trzeciej minucie doliczonego czasu gry. HSV miało już „tylko” osiem punktów straty i wielkimi krokami zbliżał się nasz pojedynek właśnie z tym zespołem. Najpierw jednak bez większych problemów pokonaliśmy u siebie najsłabszą Arminię 3:1, a w spotkaniu półfinałowym Pucharu Niemiec nie daliśmy szans TSV 1860 wygrywając 3:0 w potyczce, w której na boisku pokazali się nawet zawodnicy Wolfsburga II. Miało to na celu oszczędzanie piłkarzy pierwszego zespołu, a także łatanie dziur po zawieszeniach za kartki, jak i poważnych kontuzjach, które dotknęły La Roccę oraz Teixeirę (nie po raz pierwszy zresztą). Terminarz gier ułożył się nam najgorzej jak tylko mógł. Mecz w Hamburgu był ostatnim przed spotkaniem z Arsenalem na Klimowicz Park. Z HSV zagraliśmy źle, z rytmu wybił nas sędzia, który odgwizdywał każde nasze najmniejsze przewinienie i sypał kartkami na lewo i prawo, łącznie piłkarze Wilków otrzymali dziewięć „żółtek” i jedną „czerwień”. Gospodarze punktowali nas niemiłosiernie mogąc sobie pozwolić na więcej. Do przerwy przegrywaliśmy 0:2, tuż po wznowieniu gry dostaliśmy jeszcze cios na 0:3. Panait zdobył co prawda honorową bramkę ustalając rezultat na 1:3, ale nie wyglądało to najlepiej przed pojedynkiem z Anglikami. Nasza przewaga stopniała w dodatku do zaledwie pięciu oczek na pięć kolejek przed zakończeniem ligi.
Nasze pierwsze spotkanie z Kanonierami przypadło akurat na Prima Aprilis. O żartach jednak nie mogło być mowy, Arsenal był żądny rewanżu za zeszłoroczną porażkę w Lidze Europejskiej. Było to widać od początku meczu, gdy goście zaatakowali nas ze wściekłością. Nie byliśmy w stanie się temu przeciwstawić i już w trzeciej minucie Hulk pokonał Szczęsnego. Zaczęło się najgorzej jak tylko mogło. Jakimś cudem jednak Arsenal wraz ze strzeloną bramką oddał nam całkowicie pole, tak jakby pokazując, że wykonali swój plan, zdobyli gola na wyjeździe i będą bronić tego rezultatu. Starali się nam utrudniać życie jak tylko można, ale jednak się przeliczyli. W ostatniej minucie pierwszej połowy udało się nam wyrównać stan pojedynku, a druga połowa przyniosła kolejne trafienie. Szkoda tylko, że nie potrafiliśmy zdobyć kolejnych bramek, a była na to szansa. Skończyło się na 2:1, liczyliśmy więc na powtórkę z dwumeczu z Manchesterem City.
Przed rewanżem byliśmy wielkimi optymistami. Optymizm ten poczuli na sobie zawodnicy Koblencji, z którą graliśmy pomiędzy pojedynkami z Kanonierami. Na Klimowicz Park broniący się przed spadkiem goście zostali wręcz rozniesieni. Po kwadransie 2:0, po pierwszej połowie 4:0, ostatecznie rozgromiliśmy ich 6:0. Niestety po tym meczu Guillermo wstrząsnął drużyną żądając wystawienia na listę transferową po niecałym roku gry dla Wolfsburga. Potraktował ten klub jako odskocznię do większej kariery. Przychyliłem się do jego prośby, atmosfera w drużynie trochę się popsuła przed arcyważnym spotkaniem z Arsenalem.
Po raz drugi przyjechaliśmy na Wyspy nie będąc faworytem, ale ponownie mieliśmy nadzieję na korzystne dla nas rozwiązanie. Nastawiliśmy się na grę z kontry wiedząc, że na Emirates Stadium gospodarze muszą strzelić bramkę by myśleć o awansie. Arsenal jednak nie rzucił się do ataków tylko spokojnie rozgrywał piłkę czekając na swoją szansę, przez to my nie mieliśmy ich zbyt wiele. Mieliśmy za zadanie po prostu nie stracić bramki, niby takie proste. Udawało się to nam do trzydziestej czwartej minuty, gdy w zamieszaniu pod bramką Szczęsnego sprytem wykazał się Alan McMahon. Do przerwy wynik nie uległ zmianie, więc w drugiej połowie to nas czekało odrabianie strat, a tym samym ryzyko odsłonięcia się. Niestety ta rywalizacji kompletnie nie układała się po naszej myśli. Dodatkowo po kwadransie gry straciliśmy drugą bramkę. Nie mieliśmy już nic do stracenia, więc cała drużyna ruszyła do przodu. Problem w tym, że jak się nie stwarza okazji to bramkarza rywali się nie pokona. W tym meczu nie mieliśmy żadnej stuprocentowej sytuacji i tylko raz uderzaliśmy celnie na bramkę Oswalda. W końcówce nadzialiśmy się jeszcze na kontrę po rzucie rożnym i dokonało się. Porażka 0:3 kończyła nasz udział w Lidze Mistrzów. Pomimo fatalnego występu ogólny bilans był zadawalający. Dojście do czołowej ósemki klubów Starego Kontynentu w klubie zostało przyjęte bardzo entuzjastycznie. Mogliśmy być dumni z naszego osiągnięcia, choć na pewno pozostał niedosyt patrząc chociażby przez pryzmat zwycięstwa nad Arsenalem w zeszłym roku. Przegraliśmy jednak jak się później okazało z godnym przeciwnikiem, który potem w półfinale w dwumeczu pokonał FC Porto, by w wielkim finale po raz pierwszy w historii klubu sięgnąć po tytuł najlepszej klubowej jedenastki Europy po zwycięstwie 2:0 nad Juventusem.
Odpadnięcie z Champions League pomimo wszystko miało swoje dobre strony – mogliśmy całkowicie poświęcić się obronie mistrzowskiego tytułu w Niemczech. Zabraliśmy się do tego w najgorszy z możliwych sposobów. 11 kwietnia 2020 roku trzydziesta pierwsza kolejka spotkań przyniosła prawdziwą sensację. Nie potrafiliśmy sobie poradzić na wyjeździe z VfL Bochum. Zagraliśmy żenująco i ulegliśmy 1:2. Wydawało się, że tytuł wymyka się nam z rąk, na szczęście pomogła nam Borussia Dortmund, która w końcówce meczu z HSV doprowadziła do remisu, dzięki czemu mieliśmy nad Hamburczykami cztery punkty przewagi, a nie tylko dwa. Żarty jednak się skończyły.
Następny mecz również graliśmy na wyjeździe, tym razem z Hoffenheim. Dzień wcześniej piłkarze HSV po męczarniach wygrali z Köln 3:2, tym samym oddzielał nas tylko jeden punkt, presja była ogromna. Gospodarze mieli nóż na gardle, porażka w meczu z nami oznaczało ich pożegnanie z Bundesligą. My jednak byliśmy w podobnej sytuacji, na porażkę absolutnie nie mogliśmy sobie pozwolić. Takie mecze jednak rządzą się swoimi prawami. Być może byłoby tak i tutaj, ale już pierwsza nasza groźniejsza akcja przyniosła nam bramkę. Podcięło to piłkarzom Hoffenheim skrzydła, więc kolejne bramki nie były dla nikogo zaskoczeniem. Żal było patrzeć na wykonywanie wyroku, do przerwy prowadziliśmy aż czterema bramkami, ostatecznie wygrywając 5:0. Na dwie kolejki przed końcem rozgrywek nadal mieliśmy cztery punkty przewagi nad drugim zespołem.
Tym samym trzydziesta trzecia kolejka mogła zadecydować o losach mistrzostwa. Wystarczyło wygrać z TSV 1860 Monachium. HSV grało u siebie z Eintrachtem Frankfurt. To był dla piłkarzy Wilków ostatni mecz w tym sezonie rozgrywany na Klimowicz Park. Potem jeszcze zakończenie ligi w Dortmundzie oraz finał Pucharu Niemiec na neutralnym terenie. Ten fakt dodatkowo zmobilizował chłopaków, już w czwartej minucie Panait otworzył wynik meczu. Wszystkie spotkania rozpoczęły się o godzinie 15:30, więc ta wieść szybko dotarła do Hamburga. Gdy w piętnastej minucie Matev, a w dwudziestej czwartej Guillermo zdobywali kolejne gole wszystko stało się jasne, a na trybunach zaczęło się istne szaleństwo. Tej potyczki nie mogliśmy już przegrać. Zawodnikom HSV odechciało się już wtedy grać, ostatecznie zremisowali 0:0. Na Klimowicz Park w ostatnich minutach meczu gości dobili jeszcze ponownie Guillermo i Panait. Zwycięstwo 5:0 dało nam drugi z rzędu tytuł mistrzowski, a czwarty w historii dla klubu z Wolfsburga!!! Radości nie było końca, świętowanie trwało do białego rana. Ostatecznie rozgrywki ligowe zakończyliśmy z sześcioma punktami przewagi nad Hamburgiem. W ostatniej kolejce 9 maja wygrali oni 2:0 z Werderem, my z takim samym rezultatem odprawiliśmy Borussię na Signal Iduna Park.
Wolfsburg czekał teraz na 16 maja – finał Pucharu Niemiec, w którym mieliśmy zagrać drugi raz z rzędu, a po raz trzeci w historii, do tej pory bez sukcesów. Na Olympiastadion w Berlinie to Schalke 04 miało być naszym rywalem. Oznaczało to powtórkę z 2016 roku, gdy Wilki po dogrywce przegrały 0:1. Rok temu również po dogrywce i również 0:1 już z moim udziałem przegraliśmy z Borussią Dortmund… do trzech razy sztuka? Cóż można powiedzieć o tym pojedynku… oddaliśmy aż dwadzieścia trzy strzały przy zaledwie czterech naszych rywali, którzy tylko raz uderzali celnie, dodatkowo od dwudziestej dziewiątej minuty grając w osłabieniu. Niestety u nas nie było lepiej, bo tylko pięć razy uderzaliśmy w światło bramki, a dwukrotnie piłka lądowała po naszych strzałach na słupkach bramki strzeżonej przez Marco Rizzo. Byliśmy bardzo nieskuteczni, narastała frustracja, może spowodowana faktem, że z różnych powodów nie grało kilku podstawowych zawodników… znów to trofeum miało przejść Wilkom koło nosa? Po dziewięćdziesięciu minutach rezultat 0:0, dogrywka. Czy ponownie po jej zakończeniu będzie 0:1? Piłkarze obu drużyn z biegiem czasu byli coraz bardziej zmęczeni, co przekładało się na jakość widowiska. Im bliżej końca dodatkowego czasu gry, tym bardziej było widać wyczekiwanie na rzuty karne. W końcu, stało się… sędzia gwiżdże po raz ostatni – 0:0. Tym samym Wolfsburg jeszcze nigdy w finale Pucharu Niemiec nie zdobył bramki.
Rzuty karne rozpoczęli wykonywać zawodnicy Schalke. Jako pierwszy Sasa Radojkovic, kandydat do gry w reprezentacji Serbii – strzela pewnie i jest 0:1. Nasza kolej – Gonzalo Peralta… nad poprzeczką… spuszczamy głowy. Rafinha… uderza w lewo, Szczęsny idzie w prawo – 0:2. Mahoto… krótki rozbieg, w sam środek gdzie już nie było bramkarza – 1:2. Oskar Lewicki… również krótki rozbieg, płasko po ziemi w prawy róg, Szczęsny nawet nie zareagował – 1:3. Guillermo… zarówno on, jak i ja wiedzieliśmy już, że to dla niego ostatni mecz w barwach VfL. Otrzymał propozycję o jakiej marzył i godnie pożegnał się z klubem – potężne uderzenie ląduje tuż pod poprzeczką – 2:3. Robert Kessler… spokojnie podchodzi do piłki, ustawia ją, rozbieg… zmylił Szczęsnego, który idzie w prawo, piłka tymczasem leci w lewo… słupek!!! Nie trafił!!! Nadal 2:3 i kończymy czwartą serię – kolej na Panait. Claudiu szybko i pewnie wykonuje swój rzut karny i mamy 3:3! Piąta kolejka – w Schalke strzela Philipp Weber. Uderzenie w prawo, Szczęsny też idzie w prawo…broni!!! Nie ma bramki, nadal 3:3!!! Teraz to w ekipie z Gelsenkirchen wszyscy mają spuszczone głowy, u nas radość. Ale ten ostatni karny trzeba strzelić. Lukas Goga, który od kolejnego sezonu będzie już piłkarzem pierwszej drużyny Wolfsburga. Na ten mecz dostał miejsce na ławce z powodu problemów kadrowych. Wszedł na dogrywkę. Teraz wszystko zależało od niego. 23-letni Słowak ustawił dokładnie piłkę w punkcie oddalonym od bramki o jedenaście metrów. Kilka kroków w tył… spojrzenie na sędziego… ruszył… Rizzo na niego czeka… mocne uderzenie w lewy róg, gdzie już jest bramkarz Schalke…. piłka przełamuje jednak jego rękę… i wpada do bramki!!! Gol!!! Jest!!! 4:3!!! Wolfsburg po raz pierwszy w swej historii zdobywa Puchar Niemiec!!!
Sezon 2019/2020 dobiegł końca… przynajmniej dla piłkarzy VfL, jednak nie wszystkich. Zakończyliśmy go Mistrzostwem Niemiec i Pucharem tego kraju dokładając do tego Superpuchar Europy oraz ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Był to więc bardzo udany rok w naszym wykonaniu. Większość piłkarzy rozjechała się na urlopy, niektórych czekały jeszcze mecze w kadrach narodowych, ja w ogóle nie miałem co liczyć na urlop…
Musiałem zacząć budować drużynę na kolejny sezon, VfL Wolfsburg czekała mała rewolucja w składzie, gigantyczne wręcz zmiany czekać miały linię pomocy, obrona to drobna kosmetyka, napad i bramka bez zmian… o ile oczywiście nie wydarzy się nic niespodziewanego. To zresztą nie jedyne moje obowiązki w tamtym okresie. Ja oficjalnie kończyłem swój sezon 6 czerwca, gdy prowadzona przeze mnie reprezentacja Serbii miała zagrać mecz towarzyski. Planowany terminarz całkowicie się rozsypał i zamiast grać z Polską przyszło się mi zmierzyć z kadrą Szkocji. 31 maja powołałem zawodników na ten mecz, kilka dni później sam dowiedziałem się o powołaniach piłkarzy Wilków na zbliżające się Mistrzostwa Europy. Pojechali na nie ostatecznie Ante Bilic i Domagoj Antolic z Chorwacji, Radoslav Sadakov i Ilko Matev z Bułgarii, Diego Benaglio ze Szwajcarii, no i oczywiście Polacy: Wojciech Szczęsny, Andrzej Siedlarz… i Marcin Matusiak, piłkarz Wolfsburga II, który jednak w nowym sezonie grać będzie w Berlinie, kupiła go tamtejsza Hertha BSC. Mecz ze Szkotami miał być tymczasem pierwszym sprawdzianem dla Nowej Serbii. Potem będzie już tylko jeden, 5 września z San Marino, po czym przystąpimy do eliminacji Mistrzostw Świata mając w grupie czwartej za rywali Luksemburg, Cypr, Macedonię, Norwegię oraz Szwecję. Spotkanie w Belgradzie nie należało do porywających. Widać było u zawodników zmęczenie całym rokiem gry. Mecz był bardzo wyrównany, o zwycięstwie lub porażce miała zadecydować skuteczność stworzonych sytuacji. Okazaliśmy się pod tym względem lepsi już do przerwy dwa razy pokonując bramkarza rywali. Drugą połowę wykorzystałem do sprawdzenia kolejnych zawodników, którzy zaprezentowali się poprawie. Bramki już nie padły i Serbia pokonała Szkocję 2:0.
Sezon 2019/2020 to już przeszłość, nadszedł czas podsumowań, nadszedł czas Mistrzostw Starego Kontynentu…
Swój pierwszy odcinek mojej kariery opublikowałem 23 listopada 2009 roku. Minęło już ponad 2,5 roku, a ja dalej Was zanudzam swoimi poczynaniami, tym razem po raz setny. Przez ten czas FM-owa kariera posuwała się powoli do...
SŁABO, ŹLE, ŚWIETNIE
Tak właśnie mniej więcej wyglądała gra Wolfsburga w ostatnim miesiącu 2019 roku. Na szczęście obyło się bez konsekwencji tej huśtawki formy, ale niewiele brakowało by „Wilki" znalazły się...
DO TRZECH RAZY SZTUKA
Prawie cały miesiąc musieliśmy czekać na najważniejszy mecz listopada. Wszystkie inne zeszły na dalszy plan, to właśnie pojedynek na Camp Nou elektryzował kibiców. Po raz trzeci w tym roku...
WOLFSBURG NADAL NIEPOKONANY
Nie można wszystkiego wygrywać, więc w końcu na liście wyników musiały pojawić się... remisy. Nikt nie był bowiem w stanie pokonać drużyny „Wilków". Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli...
5 czerwca 2006 roku pojawił się na mapie świata nowy kraj, dokładnie to dwa. Przestała istnieć Serbia i Czarnogóra dzieląc się na odrębne państwa. Ostatecznie zakończyło to proces rozpadu byłej Jugosławii. Piłkarsko Serbia...
WRZESIEŃ MIESIĄCEM WYGRYWANIA
Czy w Niemczech powstała nowa potęga piłkarskich boisk? Gdy patrzy się na grę Mistrza Niemiec ręce same składają się do oklasków. Wszyscy eksperci byli zdania, że zwycięstwo nad...
PIORUNUJĄCY POCZĄTEK
Zaczęło się. Rozgrywki wreszcie ruszyły. A wraz z nimi emocje, które dostarcza nam Mistrz Niemiec. Co prawda pierwszy mecz sezonu wyglądał wręcz fatalnie, ale z każdym...
WOLFSBURG W PEŁNEJ GOTOWOŚCI
Strasznie dłużył się czas pozbawiony emocji piłkarskich. Na szczęście już jutro oficjalnie rusza w Niemczech sezon 2019/2020. Tradycyjnie na początek rozegrana zostanie pierwsza runda...
SEZON 2018/2019 W PIGUŁCE
To był wspaniały rok. Przyjście Gilberta do klubu pozwoliło zawodnikom wspiąć się na wyżyny swych możliwości. Już dziś, 1 lipca, zespół rozpoczyna przygotowania do kolejnego ciężkiego...
SEZON 2018/19 ZAKOŃCZONY
Bundesliga, Puchar Niemiec, Liga Europejfska - to wszystko już za nami. Możemy jednak spokojnie oznajmić, że był to najlepszy rok w historii klubu! Do wywalczonego już w kwietniu...
GILBERT PRZECHODZI DO HISTORII
W trzech ostatnich latach Gilbert prowadził trzy różne drużyny. Jeszcze dwa lata temu pracował w Gwardii Warszawa, gdzie sezon zakończył Mistrzostwem Polski. W zeszłym roku na konto...
STARTUJEMY!!!
To nie primaaprilisowy żart, nasz serwis wreszcie rusza!!! 1 kwietnia 2019 roku to start oficjalnej strony VfL Wolfsburg w Polsce!!! Znajdziecie u nas podsumowania spotkań „Wilków" oraz wieści z...
Człowiek otworzy gazetę... VfL Wolfsburg. Włączę jakiś program w telewizji... gadają o „Wilkach". Zajrzę do Internetu... wywiad z Gilbertem. Strach do lodówki zajrzeć. Rzygam już tymi panienkami spod znaku Volkswagena....
Gdzieś w internetowej przestrzeni... na pewnym czacie... rozmowa pewnych ludzi... o pewnym klubie...
(...)
- A słyszałeś o Trappie? Jednak go sprzedali.
- Nie dziwi mnie to. Ponoć sam chciał odejść. On wcale nie...