LOTTO Ekstraklasa
Blog użytkownika gosc1 przeczytało już 14942 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Przed nami był chłodny listopad i jeszcze chłodniejszy grudzień. Do końca rundy jesiennej mięliśmy do rozegrania 5 spotkań, 3 na wyjeździe i 2 w Szczecinie. Optymistyczny wariant zakładał 2 zwycięstwa na własnym terenie i 2 z 3 meczów wyjazdowych zremisowane, co dałoby nam niemałą zdobycz punktową, bo 8 oczek. Mniej optymistyczny wariant zakładał, że zdołamy wywalczyć 4 punkty w Szczecinie i 1 jako goście, czyli razem 5. Nikt nie chciał słyszeć o gorszym scenariuszu.
Do Krakowa jechaliśmy w dobrych nastrojach. W końcu poprzedni miesiąc, choć momentami pechowy, to jednak pokazał, że stać nas na dobrą grę. Pierwsze 45 minut było jednak w wykonaniu obu drużyn ślamazarne. Kiedy wydawało się już, że ludzie, mimo przenikliwego zimna i deszczu, pozasypiają na trybunach, Hadis Zubanovic wpakował Craxie bramkę! To jednak nie wszystko. Zaskoczony przeciwnik nie upilnował 4 minuty później młodego Mikołaja Lebedyńskiego i było już 0:2!!! Byłem w siódmym niebie, bo to oznaczało, że mamy szansę przedłużyć naszą passę nieprzegranych meczów do 7. Gra od tej pory układała się po naszej myśli i tylko czekałem na kolejnego gola, lecz jak zwykle niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. W 85 minucie Radosław Matusiak strzelił kontaktowego gola. Atmosfera stała się nerwowa. Krakowianie próbowali wszelkimi środkami, niezawsze fair, doprowadzić do remisu. My nie ustępowaliśmy gospodarzom w walce o 3 punkty, co złożyło się na prawdziwą "jatkę" futbolową. Na nasze szczęście obyło się bez kartek, kontuzji i straconych goli. Wygraliśmy mecz w Krakowie, który mogliśmy ponoć co najwyżej zremisować.
Przed kolejnym meczem, z warszawską Polonią, byliśmy w świetnych nastrojach. Seria meczów bez porażki windowała nasze akcje w górę i każdy podchodził już do nas z respektem. Ja jednak gdzieś wciąż czułem, że prędzej czy poźniej porażka przyjść musi. Mecz rozpoczął się dla nas tragicznie. W 6 minucie, po kiksie Olexandra Zhdanova, Polonia prowadziła 0:1. Miałem same czarne myśli, nie tylko z powodu Czarnych Koszul, az do 34 minuty, kiedy to Piotrek Koman wyrównał wynik spotkania po przepięknym golu z dystansu. Od tej pory gra się wyrównała, lecz żadnej z drużyn nie udawało się pokonać bramkarza. Indolencja strzelecka trwała do 72 minuty, gdy, ku zaskoczeniu większości obserwatorów, Łukasz Piątek strzelił na 1:2. Do tego momentu wierzyłem, że możemy obrnić co najmniej remis, a nawet wygrać. Ta bramka jednak komplikowała sytuację. Zagotowało się we mnie i wiedziony gorącą głową rzuciłem wszystkie siły do ataku. Nakazałem zawodnikom grać na całego, nie odpuszczać ani na milimetr. Widocznie moje roszady poskutkowały, bo Czarne Koszule nie były w stanie utrzymać sie dłużej przy piłce, a my bombardowaliśmy ich bramkę co rusz. Humor poprawił mi się w 77 minucie, gdy Zhdanov zrehabilitował się za swój wcześniejszy błąd strzelając gola na 2:2. Nie było jednak mowy o świętowaniu. Nadal motywowałem chłopaków do zaciętej walki o każdą piłkę. Pomyślałem - teraz albo nigdy, lub jak kto woli - albo my albo oni. Moja ryzykowna strategia sprawdziła się w 82 minucie, gdy drugiego swojego gola zainkasował Piotr Koman. Trybuny szalały, a Poloniści najwyraźniej zupełnie stracili wiarę we własne siły, bo nie zagrozili już nam ani razu. Wymarzony finał piłkarskiego thrillera - 3:2!!!
Poprzednie 2 zwycięstwa złożyły się na naszą pierwszą serię zwycięstw w tym sezonie. Dotychczas nie udało nam się pokonać 2 przeciwników z rzędu. Dało to chłopakom dużo wiary w swoje siły przed trudnym pojedynkiem z pretendentem do mistrzowskiego tytułu, poznańskim Lechem na ich terenie. Moje czarnowidztwo wreszcie się jednak sprawdziło. Po bardzo jednostronnym i nudnym meczu Lech odprawił nas z kwitkiem po golach Roberta Lewandowskiego i Semira Stilica. W sumie 2:0 to był najniższy wymiar kary. Śpiewów nie było końca na trybunach w Poznaniu, my jednak byliśmy już myślami w Szczecinie. Czekało nas zapewne chłodne przyjęcie przez szczecińskich fanatyków.
Po analizie naszej sytuacji w sumie byłem zadowolony z tej porażki. W tamtym momencie Lech był chyba w najlepszej formie ze wszystkich ekstraklasowych drużyn, więc jak przegrać, to właśnie z nimi. To mogło też zapobiec lekceważeniu kolejnych przeciwników. Ważne było, by punktować w pozostałych meczach. Poza tym do meczu z Kolejorzem nie przegraliśmy aż 8 meczów z rzędu, co jak na beniaminka było bardzo dobrym wyczynem. I to właśnie tłumaczyłem zawodnikom przed meczem z Zagłebiem Lubin w Szczecinie. Non stop wałkowałem też, z kim wygrywali moi podopieczni i jak bezradni byli przeciwnicy przed naszą wizytą w Poznaniu. To musiało podziałać. Wprawdzie juZ w meczu Zagłębie mocno się trzymało, ale po strzale Mikołaja Lebedyńskiego w 33 minucie goście musięli skapitulować. Kontrolowaliśmy grę i kwestią czasu było, kiedy padnie kolejny gol, więc nie zdziwiło mnie, gdy w 2 minucie doliczonego czasu gry przed przerwą Olexandr Zhdanov dołożył kolejne trafienie. Olexandr wyraźnie robił wszystko, by chłopaki zapomnięli o jego wpadce z meczu z Polonią. Paradoksalnie, dzięki tamtemu zdarzeniu, teraz grał nawet lepiej niż przedtem. Zagłębie odgryzło się w 63 minucie po golu Iliyana Mitsanskiego. Nie zmieniało to jednak faktu, że dominowaliśmy w tym meczu. Choć do końca było ryzyko, że stracimy jakąś przypadkową bramkę, to jednak dowieźliśmy 3 punkty do końca.
Ostatni mecz przed zimą mięliśmy rozegrać w Gdyni z tamtejszą Arką. Marzyło mi się wywiezienie 3 punktów i powalczenie o pierwszą piątkę w tabeli Ekstraklasy. Przeciwnik nie należał do najmocniejszych, ale słabeuszem także nie był. Nasza forma pozwalała jednak snuć wizje całkiem swietlanej przyszłości. Mecz był dość trudny dla mojej drużyny. Nie mogliśmy się przebić przez mur Gdynian i to oni potrafili stworzyć groźniejsze sytuacje. Wynik bezbramkowy utrzymywał się aż do 75 minuty. Wtedy to Tadas Labukas strzelił nam gola i przegrywaliśmy 1:0. Nie miałem już nic do stracenia, rzuciłem więc wszystkich do ataku i nakazałem atakować przeciwnika bez pardonu. Walka bardzo się zaostrzyła, lecz nie wpłynęło to na wynik meczu, za to wpłynęło na ilość zawodników na boisku. W 3 minucie dolicznego czasu gry, gdy już byliśmy bezsilni i zdesperowani, Koman wykonał brzydki i zarazem niebezpieczny atak na nogi przeciwnika i zobaczył drugą żółtą kartkę. Mecz zakończył się wynikiem 1:0 dla gospodarzy.
To było bardzo przykre zakończenie rundy jesiennej. Niemniej jednak listopadowo-grudniowe potyczki należy uznać za udane. Wygraliśmy aż 3 mecze, w tym 1 na wyjeździe. Zdobyliśmy 9 punktów, a więc o 1 więcej, niż zakładały nasze optymistyczne kalkulacje. Cieszy również dobra forma strzelecka takich zawodników, jak Koman czy Zhdanov, którzy wzięli na swoje barki ciężar zdobywania bramek w momentach nieskuteczności napastników.
Nie tylko same pojedyncze wyniki napawały optymizmem. W tabeli rundy jesiennej zajęliśmy 7 miejsce, ex equo z Polonią Warszawa. Do miejsca piątego, na które mięliśmy chrapkę, zabrakło nam 3 punktów - tych, które zgubiliśmy w Gdyni. Jednak strata do drugiego w tabeli Lecha Poznań to tylko 5 punktów, a do bezkonkurencyjnej Legii Warszawa 8, wciąż więc liczymy się nawet w walce o mistrzostwo, choć tylko teoretycznie. Cieszy też 28 strzelonych bramek, czyli tylko 4 mniej od najskuteczniejszego Lecha i tyle samo, co druga w tej kategorii Polonia.
W sumie byliśmy zadowoleni i zmotywowani do ciężkiej pracy w przerwie zimowej. Przy właściwym zaangażowaniu i odrobinie szczęścia mięliśmy szansę zakwalifikować się do rozgrywek kontynentalnych. Czas miał pokazać, na ile te prognozy były słuszne.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Rozbuduj obiekty młodzieżowe |
---|
Korzystając z rady Pucka, warto od razu po rozpoczęciu gry przejść się do zarządu i poprosić o zwiększenie nakładów na szkolenie młodzieży lub rozbudowę obiektów. Sprawdziłem to - włodarze prawie zawsze zgadzają się na takie warunki już w pierwszych tygodniach naszego urzędowania. |
Dowiedz się więcej |