Ten manifest użytkownika Kolazontha przeczytało już 1018 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Wszystko zaczęło się jak Azazel zarządził czystki w szeregach Harap Serapel. To było jakieś pół roku po twoim przeniesieniu do siódmej kompanii Zgniłego Chłopca. Niby wszystko z rozkazu Lucyfera. Dopiero potem wyszła na jaw samowolka Azazela. Wyrzucił z jednostki wszystkich, którzy mieli chociaż malutką ryskę w papierach. A dokładnie rzecz biorąc – wszystkich, którzy ośmielili się skrytykować jego działania. Kurwa jego mać, specjalna jednostka, najlepiej wyszkoleni żołnierze, a dowódca zachowuje się jak rozpieszczona panienka, której ktoś powiedział, że ma krzywo zawiązaną kokardkę. Salax, sam dobrze wiesz, że Azazel nie był dobrym dowódcą, ale na taką mściwą gnidę nie warto donosić. Ale paru chłopaków nie wytrzymało. W tym nasza trójka. Dostaliśmy tak piękne papiery, że nawet do Gimbazjonu 555 by nas nie wzięli. Z dnia na dzień straciliśmy wszystko, na co pracowaliśmy przez długie lata służby. Lampka próbował coś potem odkręcać, ale sam dobrze wiesz, że Lucyfer ma czasem problem z przeforsowaniem własnego zdania. Krótko mówiąc, trafiliśmy do najczarniejszej z głębiańskich dup.
Początki były jednak całkiem przyjemne. Chlaliśmy na potęgę w towarzystwie najdroższych dżinniji i ifrytek. Mówię ci, stary, takiego grubego melanżu nie pamiętam od czasu gdy świętowałem ustrzelenie pierwszej setki skrzydlatych z Komanda Szeol. Alkohol lał się strumieniami. Aż pewnego przyszedł wkurwiający jegomość o wdzięcznym imieniu Koniec Oszczędności z Żołdu i zakręcił kurek z wódą. I z bajerami dla panienek też. Paru barmanów, którym za bardzo nie podpadliśmy pozwalało pić na zeszyt, ale i ich cierpliwość do naszych obietnic szybkiego uregulowania należności szybko się skończyła. Więc zaczęliśmy pić bez ich zgody. I z reguły bez ich obecności. Jak już się któryś pojawiał, to lądował związany na zapleczu. Paru chciało się zrewanżować i nasłało na nas paru gnojków. Trochę im się dostało. Tak trochę bardzo. W sumie to tak, że trafiliśmy na dołek. Jeden z tych chłoptasiów był synem dobrze postawionego Głębianina, więc mogliśmy się spodziewać, że proces będzie szybki i dość bolesny w skutkach. Przyprowadzili nam nawet do celi jakiegoś gryzipiórka, który miał reprezentować nasza trójkę. Celer bardzo kulturnie go wyprosił. Razem z drzwiami. I niewiele brakowało, a powędrowalibyśmy prosto do ośrodka o zaostrzonym rygorze w Pomloc. Ale niespodziewanie ktoś wyciągnął do nas pomocną dłoń. Belial, u którego w kompanii kiedyś służyłem, wpłacił kaucję i zaproponował nam w miarę ciepłe posadki w jednym z kasyn Bachusa. Niby nic wielkiego, ale na nasze niezbyt wygórowane uciechy nam starczało. Czas płynął leniwie, klienci i pracodawca nabierali do nas w miarę sporego zaufania. Lecz jak pewnie słusznie się domyślasz, coś musiało się spierdolić. Zaczęła ginąć kasa z depozytu, drogie trunki z zaplecza. I oczywiście kto był temu winien? Nikt inny, tylko my – ochroniarze. W końcu Bachus wezwał nas do siebie na prywatną audiencję. Nie próbując wysłuchać nawet naszych wyjaśnień, dał nam do podpisu jakieś świstki. Głosiły one, że albo w ciągu tygodnia wyrównamy straty, albo trafiamy do ciupy. Celer niestety nie wytrzymał i rzucił się na naszego pracodawcę. Niby tylko się mocno do niego przytulił, ale Bachus trochę posiniał i oczy powolutku zaczęły wychodzić mu z orbit. Jego goryle doskoczyły do nas i zaczęła się niezła jatka. Koniec końców Bachusowi i dwóm ochroniarzom trzeba było usypać zgrabne kopczyki. A my dostaliśmy potrójne dożywocie. A może i poczwórne. Nieważne. Resztę już znasz. Asmodeusz zorganizował tą całą akcję i znowu możemy cieszyć się względną wolnością. Ciekawe tylko na jak długo...
- Dobra, dość tego pieprzenia. Idę zluzować Celera. A najpewniej go obudzić – Salax wstał i poprawił kaburę na udzie – nudnawa ta okolica, więc wcale się nie zdziwię jak chłopaczyna przysnął sobie. Zapalił papierosa i niespiesznie zaczął wchodzić po schodach. Po chwili dotarł na górę. Otworzył drzwi i zobaczył Celera opartego o pozbawione szyb okno. Już miał rzucić jakimś niezwykle wyszukanym, sprośnym tekstem, gdy w ułamku sekundy Celer powstrzymał go, unosząc do góry zaciśniętą pięść. Salax powoli podszedł do okna i spojrzał w kierunku, który wskazywała lufa broni jego podwładnego. W kępie przysychających zarośli na pozór nic się nie działo. Jednak wprawny obserwator prawie natychmiast dostrzegłby falujące gałęzie.
- Co się dzieje? - niemal bezgłośnie zapytał kapitan, gasząc fajka na ścianie.
- Sześciu, może siedmiu oszołomów. Pod bronią i w pełnym oprzyrządowaniu taktycznym.
- Ludzie? - zapytał Salax – Mogli nas tu zauważyć?
- Raczej nie. Nie paliliśmy światła, ogniska też nie. Chyba że mają sprzęt do termowizji. Ale wtedy dawno już by się stamtąd ruszyli. Mają w końcu przewagę ognia. Nie mam zielonego pojęcia kim są. Pachną jak ludzie, ale nigdy nie wąchałem żadnego pieprzonego wampira, więc nie czuje żadnej różnicy. Co robimy, kapitanie
- Idę na dół po chłopaków. Jak wrócimy, to coś wykminię.
Salax zszedł na dół i gestem dłoni przywołał do siebie resztę drużyny.
- Panowie, mamy gości. Cichaczem na górę, w tempie – rzucił krótko. Po chwili cała czwórka obserwowała już teren.
- Ja to bym tam zlazł i zobaczył co się święci – powiedział Bondix – nie lubię niepewności.
- Ja też – rzucił Dukka i odbezpieczył broń.
- Powoli, bo się rozpierdoli. Kamael mówił, żeby nie rzucać się w oczy i nie robić niepotrzebnego zamieszania. Idziemy dwójkami. Ja z Celerem od zachodniej, ty z Bondixem z drugiej mańki. Tylko to ma być rozpoznanie a nie zabawa w kamikaze. Strzelamy tylko w ostateczności. Ruszać!
Po chwili obie pary ruszyły dość szerokimi łukami w kierunku celu. Co kilkanaście metrów przystawali na moment i uważnie rozglądali się wokół siebie. Salax wyjął lornetkę i zaczął uważnie wpatrywać się w zarośla. Do świtu było już niedaleko i zaczynało się robić jaśniej. Po paru minutach podeszli już na tyle blisko, aby móc zobaczyć co się dzieje. Kilka postaci w czarnych mundurach kręciło się po niewielkiej polanie. Na obu jej końcach stały dwa wyłączone przenośne reflektory. Coś tu się kroi – pomyślał Salax – tylko nie wiem, kurwa, co. Dał Celerowi znak, aby podeszli bliżej. Kapitan zaczął się przyglądać nieznajomym. Czarne mundury, pełne wyposażenie, broń krótka, długa. Furgon stojący jakieś sto metrów dalej. To na pewno nie są żadni przebierańcy – szepnął do Celera, który uważnie obserwował poczynania oszołomów. Nagle, nieznośną ciszę poranka zaczął przerywać miarowy i narastający hałas. Po chwili zobaczyli dwa punkty zbliżające się od północy. Helikoptery. Dźwięk śmigieł młócących powietrze stawał się coraz głośniejszy. Mi dwadzieścia cztery – wyczytał z warg Celera. Nie napawało go to zbytnim optymizmem. Nie minęło zbyt wiele czasu i oba śmigłowce wisiały już nad polaną. Jeden powoli zaczął opadać. Gdy tylko dotknął ziemi, drzwi się otworzyły i wypadło z nich czterech kolesi w takim samym umundurowaniu jak ich koledzy z krzaków. Wyciągnęli dwie srebrne skrzynie i szybko oddalili się od helikoptera. Po chwili drugi również rozpoczął lądowanie. Nagle powietrze przeszył gwizd wystrzeliwanego pocisku.
**
- Majorze, kiedy ostatnio się meldowali?
- Jakąś godzinę, może półtorej temu. Mówili o jakichś problemach natury technicznej. I że trochę się spóźnią.
- Pierdolone lenie. Na pewno Viticulus o czymś zapomniał i musiał wszystko robić na ostatnią chwilę. Nienawidzę polegać na takich patałach. Już mają dwie godziny opóźnienia. A zaraz zacznie świtać i cała operacja pójdzie w piździec.
- Spokojnie, pułkowniku. Wybrałem na miejsce przejęcia przesyłki takie zadupie, że nikt w ich tym śmiesznym wywiadzie, specsłużbach czy innych ce-be-esiach nie wpadnie na to, żeby obserwować ten teren. Poza tym – wskazał na niebo – właśnie nadlatuje nasza paczka.
Osobnik, nazwany pułkownikiem spojrzał we wskazanym kierunku. Dwa Mi leciały nisko nad ziemią. Po chwili wisiały już nad polaną. Było już na tyle jasno, że nie trzeba było używać reflektorów rozstawionych na skraju. Pułkownik z zadowoloną miną obserwował jak pilot miękko posadził śmigłowiec. Gdy ujrzał żołnierzy niosących srebrne skrzynie jego wyraz twarzy nabrał diabolicznego zadowolenia, które mogło przestraszyć niejednego chojraka. Pokonując opory powietrza, stworzone przez ciągle pracujący rotor Pułkownik szedł w stronę maszyny.
- Er-pe-gieeee – krzyknął nagle jeden z niosących skrzynie i nie zważając na nic padł płasko na ziemię. Pocisk trafił w lądujący drugi śmigłowiec i zmienił go w kulę ognia. Padła jedna seria z automatu. Po chwili druga, trzeci i dwunasta. Pułkownik przykucnął przy zwalonym pniu i zaklął siarczyście pod nosem.
**
Salax z rozdziawioną gębą patrzył na szczątki maszyny opadające bezwładnie na ziemię. Odruchowo upadł na ziemię. To samo zrobił Celer. Co chwilę padały serie z broni maszynowej. Z niewielkiego brzozowego zagajnika ruszyły nierówna tyraliera żołnierzy w maskujących mundurach. Po chwilowym zaskoczeniu oszołomy zaczęły się ostrzeliwać. Tamci z lasu mieli jednak przewagę ognia i śmiało podchodzili coraz bliżej. Po chwili kolejny pocisk trafił w pierwszego Mi. Nagle postać w czarnym mundurze poderwała się do szaleńczego biegu i nie zwracając kompletnie uwagi na ostrzał dopadła do furgonu.
- Szefie, co robimy? - nerwowo spytał Celer, lustrując wszystko przez celownik.
- Czekamy – odparł Salax – mam tylko nadzieję, że Dukka i Bondix nie odwalą niczego głupiego. Pociski szatkowały furgon i kapitan nie dawał żadnych szans temu chojrakowi. Nagle sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Chojrak wypadł z furgonu trzymając w rękach potężną giwerę. Salax nie był w stanie rozpoznać modelu, ale wiedział, że taki kaliber robi różnicę. Żołnierz w czarnym mundurze padł płasko na ziemię i bez namysłu wcisnął spust. Karabin zaczął pluć ogniem w kierunku zagajnika i atak tych w panterkach momentalnie się załamał.
- Sal, do kurwy nędzy – krzyknął Celer – do których mamy pruć? Którzy są ci dobrzy?
- Żebym to ja wiedział, misiu – Salax nie miał tęgiej miny – do jasnej cholery, strzelaj do czarnych! Dasz radę zdjąć tego z tą pieprzoną armatą?
- Się robi – Celer przyłożył broń do barku i po chwili miękkim, płynnym ruchem nacisnął spust. Pocisk trafił jakieś pół metra od celu, tworząc fontannę z piasku. Celer delikatnie poprawił pozycję. Nie lubił chybiać. Strzelił drugi raz. Celnie. Czarna postać znieruchomiała
- Ruszamy - rzucił Salax. Po kilku krokach dostrzegł po drugiej stronie polany Dukkę i Bondixa, którzy chyba telepatycznie wyczuli jego zamiary. Czarne postacie, wzięte w dwa ognie dość szybko zrezygnowały ze stawiania oporu. Rzuciły broń i podniosły ręce do góry. Żołnierze w panterkach weszli na polanę nie spuszczając wzroku i celowników z nieznajomych przybyszy. Salax nie wiedział, czego ma się po nich spodziewać.
- Możecie opuścić broń, jełopy jedne – krzyknęła donośnie postać w panterce i czerwonej arafatce wokół twarzy i szyi - toć to chłopaki z siódemki. Salax odetchnął z ulgą. To chyba ludzie. Chyba.
- Proszę bardzo, nawet specjalsi tutaj przybyli. A nikt nie wierzył, jak mówiliśmy, że będzie tu gruba akcja. Dzięki za zdjęcie tego pieprzonego Rambo. Niewiele brakowało, a wystrzelałby nas jak kaczki – odezwał się kolejny wojak w panterce.
- Nie ma za co – wydukał wciąż niepewnym głosem Salax.
- O, nawet siódemki łapie stresik – zaśmiał się ten z arafatką – a podobno tacy z was supermeni.
Salax przełknął ślinę. O co mu kurwa chodzi z tą siódemką? Pewnie jakaś jednostka czy coś. No ale przecież nie zapytam go czy są ludźmi. Odetchnął głęboko i zacisnął palce na adramelechu.
- Nie jesteśmy z żadnej siódemki. I tak w ogóle nie za bardzo wiemy o co tutaj chodzi – wyrzucił z siebie jednym tchem.
- To skąd się tu wzięliście? Tylko my i siódemka wiedzieliśmy o tej akcji. A może trzymacie z tymi popierdoleńcami? - grzmiał ten w panterce.
- Jakby to powiedzieć – zaczął Salax zdejmując powoli przyciemniane gogle i patrząc na swoich trzech towarzyszy – przybywamy ze świata równoległego. Na twarzach ludzi zaczęło malować się niebezpieczne zdziwienie.
- Skąd kurwa? Jaja sobie robicie?
- To chyba będzie trudne do wyjaśnienia – Salax spojrzał na tego w arafatce. I natychmiast tego pożałował. Tamten rozdziawił szeroko gębę i padł jak rażony piorunem. Mało który śmiertelnik był w stanie wytrzymać na widok demonicznych oczu kapitana głębiańskiego wojska. Jednak nie to było największym zmartwieniem Salaxa. Dużo bardziej interesowało go kilkanaście luf wycelowanych w jego stronę. Powolnym ruchem uniósł ręce nad głowę. Ten, który zemdlał po chwili doszedł do siebie.
- A teraz, bez żadnych gwałtownych ruchów i bez pierdolenia głupot, powiesz nam, chłoptasiu, o co tu chodzi i skąd się wzięliście – wycedził przez zęby – z uwzględnieniem wszystkich, najdrobniejszych nawet szczególików.
Pierdolony Kamael – pomyślał Salax – jak zwykle musiał wykrakać. Kapitan usiadł na ziemi i westchnął głęboko.....
CDN
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Powołania dla ogranych! |
---|
Jeżeli jesteś selekcjonerem reprezentacji, zwracaj uwagę na procentową wartość ogrania zawodnika. Znajdziesz ją w ekranie taktyki przy wyborze składu. Wystawiając do gry piłkarza o niskiej wartości tego współczynnika, sporo ryzykujesz - może nie znajdować się w odpowiednim rytmie meczowym. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ