Ten manifest użytkownika Kolazontha przeczytało już 853 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Porucznik Wmordewind nerwowo skubał mankiet munduru. Na jego twarzy malowało się zdziwienie z delikatnym odcieniem niedowierzania. Patrzył na cztery siedzące przed nim postaci i nie za bardzo wiedział co powiedzieć.
- Kapitanie Stalaksie – zaczął w końcu z wolna.
- Salaksie – poprawił go Głębianin
- Jak gadałeś, to ci nie przerywałem – burknął porucznik – więc i ty mi nie przerywaj. Z całym szacunkiem, ale ta wasza opowiastka się nie trzyma kupy. I to takiej nawet mało śmierdzącej. Twierdzicie, że jesteście mieszkańcami czelustnych piekielni – Sal chciał go poprawić, ale ugryzł się w język – i że z czyjegoś tam rozkazu przybyliście na Ziemię rozprawić się z wampirami, tak?
- W sumie tak – odparł kapitan – ale mam dziwne wrażenie, że to co mówiłem wcześniej, trochę was przerosło.
- Cóż – bąknął Wmordewind – niecodziennie spotyka się kogoś, kto twierdzi, że jest demonem, ma ponad tysiąc lat i z reguły tapla się w kociołku z gorącą smołą.
- Do kurwy nędzy – Salaksem wstrząsnęła fala wzburzonej złości – miałem pana, poruczniku, za inteligentną istotę. Ale takimi tekstami pan temu stanowczo zaprzecza. Może jeszcze powinienem mieć rogi i chwościastym ogonem zamiatać kurz pod dupą? Tłumaczę już od paru dobrych godzin, że wasze, ludzkie wyobrażenie piekła a nawet i nieba jest biegunowo odmienne od rzeczywistości. Fakt, trochę pomógł wam Asmodeusz, który w ramach swoich artystycznych kaprysów, podsuwał tak idiotyczne wizje ludzkim malarzom czy innym wierszokletom.
- Asmokto? - łuna inteligencji niemiłosiernie biła z twarzy porucznika.
- Nieważne. Musicie po prostu uwierzyć w to, co mówiłem ja i moi towarzysze. Popatrzcie na nas i naszą broń. Wy, ludzie raczej nie używacie takiej amunicji.
- Masz niby rację. Ale dla mnie, to i tak nie trzyma się kupy.
- Sal – rzucił wyraźnie poirytowany Dukka – nie możemy tak po prostu zostawić tych jełopów tak jak stoją i iść dalej swoją drogą?
- Kuszącą propozycja – westchnął kapitan – ale skoro trafiliśmy tu na ślad tych pieprzonych wampirów, to wypadałoby z tego w jakiś sposób skorzystać. A właśnie, poruczniku, co macie zamiar zrobić ze złapanymi łebkami w czarnych mundurach?
- Spokojnie. Trzymamy ich pod strażą i czekamy na przybycie transportu. Nie myślcie tylko, że pozwolimy wam zająć się więźniami.
- Sal, kurwa – Dukka nie dawał za wygraną – przecież to są takie tępe tłuki. Dajmy sobie siana i idźmy stąd. Masz może kawałek dywanu?Wmordwewind spojrzał na przybyszy jeszcze bardziej zdziwionym wzrokiem. Demony, wampiry, dywany. To było zdecydowanie za dużo dla dzielnego porucznika. Jak tylko ten syf się skończy to wezmę miesiąc urlopu, pomyślał. I głośno westchnął.
*
Viticulus od kilku dobrych chwil nie odrywał wzroku od czubków swoich butów. Stał przed generałem i nie mógł wydusić z siebie ani słowa. A tym bardziej nie mógł pojąć jak dwa jego plutony oraz pułkownik Garlicus i major Hepar zostali schwytani przez ludzi. Oczywiście nie mógł wiedzieć, o udziale czterech głębiańskich komandosów. Co nie zmieniało faktu, że generał słusznie miał do niego pretensje.
- Drogi Viticulusie – generał sięgnął po karafkę z rubinowym płynem i nalał sobie słuszną porcję do kryształowej literatki – chyba nie muszę mówić, jak bardzo jestem zawiedziony tym, co się stało. Wiesz dobrze, jakie znaczenie dla naszego dalszego działania miała ta akcja. Specjalnie zdjąłem z ciebie większość obowiązków, abyś mógł bez przeszkód zająć się „Mglistym porankiem”. I jakie są tego efekty?
- Generale, będę z panem szczery – Viticulus w końce zebrał się w sobie – przyznaje się do porażki i niestety nie mam żadnego usprawiedliwienia. Ale proszę o szansę na rehabilitację. Chce naprawić to, co tak koncertowo spieprzyłem.
Generał spojrzał na podwładnego i jednym haustem opróżnił szklankę. Jego świdrujące spojrzenie przyprawiało Viticulusa o drżenie nóg.
- Dobrze, dostaniesz swoją szansę. Masz czterdzieści osiem godzin, żeby odszukać naszych ludzi i odpłacić ludziom za ich śmiałe działania. Jeśli ci się nie uda, skrócę cię o głowę.
Z Viticulusa trochę opadło zdenerwowanie. Udało mu się nawet opanować drżenie kończyn. Mogło być gorzej – przemknęło mu przez myśl – mógł przecież od razu mnie ściąć. Jednak jestem mu jeszcze odrobinę potrzebny.
- Generale, tym razem na pewno nie zawiodę.
- Wiem, dlatego każdy twoje posunięcie będzie monitorował major Flex. Jeśli uzna, że pomimo wytężonych wysiłków sobie nie radzisz, natychmiast mi o tym doniesie. A tak w ogóle – generał nalał sobie kolejną porcję z karafki – radzę zagęszczać ruchy. Minęły już dwie minuty i trzydzieści cztery sekundy twojego cennego i jakże szybko umykającego czasu.
*
Salax smętnie patrzył na porucznika i jego ludzi pakujących tych w czarnych mundurach do samochodów. Miał ochotę wytłumaczyć w dosadny sposób Wmordewindowi, aby zgodził na pomoc z Góry, a właściwie Dołu, ale tamten był nieugięty. A Salax, zgodnie z prośbą Kamaela nie chciał szarżować i rzucać się w oczy. Odwrócił się do swoich towarzyszy i wyciągnął z kieszeni delikatnie przechodzony skrawek perskiego dywanu. Gdy wszyscy go dotknęli, kapitan krzyknął: „Moc” i świat wokół nich zawirował.
*
- Kam, zrozum – Salax spokojnie tłumaczył wszystko byłemu Aniołowi Zniszczenia – ludzie są uparci bardziej niż wszystkie osły Harbony razem wzięte. Takim nic nie wytłumaczysz. Chyba, że wtłoczysz im swoje racje siłowo.
- Mówiłem, że tak będzie – wtrącił Parens, który do tej pory milczał – ale nikt mnie nie chciał słuchać. Do takiej roboty Upadli pasują jak smoki Asmodeusza do Świetlistych Rydwanów....
- Ciekawe, jakbyś ty to rozegrał, skrzydlasty przydupasie? – Salax na sam widok Parensa dostawał niekontrolowanych drgawek.
- Na pewno lepiej od ciebie – anioł ze świstem wciągnął powietrze.
- Taa, już to widzę. Zstąpiłbyś w świetlistej poświacie i wyjechał z waszym standardowym tekstem o pokornych sługach i służebnicach. A wrogów rozbroiłbyś piękną i kwiecistą mową o odkupieniu i odpuszczeniu grzechów. Szczególnie ten z cekaemem słuchałby cię z wielką uwagą, zgrywając muszkę z twoją pustawą kopułką.
Parens aż się zagotował. Poczerwieniał jak dojrzały pomidor, a po chwili zbladł. Nerwowym ruchem zaczął szukać kabury na biodrze. W tym samym momencie Kamael złapał go za ramię i zdecydowanym ruchem pociągnął w kierunku drzwi, a po chwili wypchnął na korytarz.
- Sal, co się z tobą dzieje do jasnej cholery – Kamael miał niezbyt tęgą minę – dobrze wiem, że Parens działa na ciebie jak płachta na byka, ale czasami mógłbyś trochę odpuścić.
- Trochę mnie poniosło, przyznaje. Ale jego przecież miało tu nie być! Wiem, nie musisz nic mówić. Michaś pociągnął za odpowiednie sznurki i cały twój misterny plan poszedł w pizdu.
- Mniej więcej – Kamael odzyskał nieco spokoju – Sal, naprawdę nic się nie dało zrobić?
- Przecież ci tłumaczę od paru minut. Te tępe dzidy dalej żyją w przekonaniu, że smażymy ludzi w smole i widłami drapiemy się po racicach. Więc na nic zdały się nasze tłumaczenia. Zakazałeś niestety działań siłowych, więc odpuściłem.
- Wiesz chociaż, gdzie ich zabrali?
- Ja nie, ale Dukka pewnie tak.
- Dukka? - Kamael trochę się zdziwił – Co on ma z tym wspólnego. Przecież to ty ciągle gadałeś z tym upartym Wmordewindem.
- Dukka nie musiał z nikim gadać. Gdy wszyscy ludzie byli zajęci pakowaniem więźniów do samochodów, podłożył naszym dzielnym wojakom malutki lokalizator.
- Dlaczego o tym nie powiedziałeś?
- Bo nie pytałeś. A poza tym nie chciałem o tym mówić przy Parensie. Gotów byłby uznać to za zbytnią ingerencję w działanie jego ukochanych ludzi.
- Sal, a niech cię diabli – serdecznie uśmiechnął się Kamael – Teraz Michałek na pewno wysłucha uważniej tego, co mam mu do powiedzenia.
*
Porucznik Wmordewind usiadł w rogu kantyny. Zapalił fajka. Dym powoli wypełnił mu płuca. Wykonał zadanie. Złapał i dostarczył tych, na których polował od kilku długich tygodni. A jednak odczuwał wewnętrzny niepokój. Ta dziwna czwórka ciągle zaprzątała mu myśli. A może to jednak tylko jakieś urojenie, myślał zaciągając się kolejny raz. Zbiorowe urojenie. Może to tamci rzucili jakąś iluzję, żeby namieszać jego dzielnym wojakom w głowach. Nie, to nie mogła być prawda. Demony nie istnieją. A nawet jeśli istnieją, to na pewno nie noszą wojskowych ciuchów i nie używają broni. Co najwyżej zieją ogniem i siarką. Tak, to na pewno było celowe działanie Garlicusa. Ten pieprzony krwiopijca znacznie uszczuplił szeregi tajnej komórki Agencji Działań Strategicznych. A teraz miał go w garści. On, porucznik Wmordewind, a zapewne niedługo kapitan, może i major Wmordewind był panem sytuacji. Przynajmniej tak mu się wydawało. Zgasił papierosa i dopił lurowatą kawę z automatu. Jarzeniówki w kantynie kilka razy mrugnęły i zgasły. Po kilku sekundach zapaliły się znowu. Wmordewind wzruszył ramionami i puszczając oko do stojącej za ladą młodej, całkiem apetycznej blondynki skierował się ku wyjściu. Na zewnątrz lało niemiłosiernie. W taką pogodę nie przylezie tu nawet pies z kulawą nogą – porucznik postawił kołnierz i szybkim krokiem pomaszerował w stronę swojego baraku. Niedługo miał się przekonać jak upierdliwy może być pies z kulawą nogą podczas deszczu.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zaskocz pozytywnie |
---|
Na początku gry nie wyznaczaj sobie celów wyższych niż przewidywania mediów. W razie niepowodzenia nie zawiedziesz oczekiwań zarządu, w przypadku nieoczekiwanie dobrej postawy ucieszysz działaczy i kibiców. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ